Fot. Łukasz Giza / Agencja Wyborcza.pl
Olga Tokarczuk w obiektywie
Łukasz Giza, fotograf współpracujący z "Gazetą Wyborczą":
Pierwszy raz spotkałem się z Olgą Tokarczuk na sesji zdjęciowej w 2014 roku. Robiliśmy wtedy zdjęcia na okładkę magazynu "Książki". Zorganizowaliśmy prowizoryczne studio fotograficzne w malutkiej salce konferencyjnej we wrocławskim oddziale "Gazety Wyborczej". Było tam naprawdę ciasno. Żeby wejść do salki, trzeba było bardzo ostrożnie otwierać drzwi, bo zahaczały o rozłożone tło, a potem w pozycji narciarza przejść pomiędzy ścianą a statywami, delikatnie wciągnąć brzuch, prześlizgnąć się pomiędzy odstawionymi stołami i krzesłami - i gotowe. Cały ten tor przeszkód był dosyć zabawny. Założenia sesji były proste, mieliśmy stworzyć zdjęcie portretowe, mocne zbliżenie, z którego później powstanie rysunek i trafi na okładkę magazynu. To zadanie wykonaliśmy sprawnie i szybko, ale potrzebne było jeszcze jedno zdjęcie do środka magazynu. Nie pamiętam już, czyj to był pomysł (wtedy wydawał się znakomity), bo w sesji pomagały mi koleżanki i koledzy z redakcji, żeby wykorzystać wypożyczony z teatru barokowy kostium rodem z powieści płaszcza i szpady. Idiotyczność tego konceptu objawiła się nam z całą mocą w momencie, gdy Olga stanęła przed nami w trzy numery za dużym stroju d'Artagnana, dzierżąc w ręce wielki pistolet skałkowy. Tego, co w tamtej chwili działo się w mojej głowie i żołądku, nie będę opisywał. W panice rozejrzałem się po pokoju, zdjąłem z półek kilka słowników, ułożyłem z nich ładny stosik, poprosiłem Olgę, żeby zdjęła kostium i odłożyła pistolet. Tak powstało zdjęcie, na którym pisarka obejmuje książki z uczuciem ulgi, bo katastrofa była blisko, ale udało się jej uniknąć.
Wszystkie komentarze
Gender! :O
nie będzie łatwo... dalej...
Oj nie będzie.
Ala to sama żizń...
Gratulacje.
Z całym szacunkiem dla Pani/Pana - należy jej się, a do czytania nikt nie zmusza i nie zmusi (niestety).
Rzygaj, facet, jak lubisz.