- czwartek, 27 czerwca 2013
-
I jeszcze raz, dlaczego nie było wybuchu
Prokuratura wojskowa ogłosiła, że biegli nie znaleźli materiałów wybuchowych na elementach wraku tupolewa. To jednak - jak można się było spodziewać - nie uspokoiło niektórych dziennikarzy. Na konferencji prasowej nadal dociskali wojskowych śledczych: wybuch był czy nie?
Jakby nie wiedzieli (lub raczej: nie przyjmowali do wiadomości), że hipotezie wybuchu zaprzecza wiele dowodów, nie tylko brak śladów trotylu. I tak:
- nie ma charakterystycznych nadtopień, nadpaleń konstrukcji samolotu, a eksplozjom materiałów wybuchowych zawsze towarzyszy gwałtowny wzrost temperatury;
- nie było wzrostu ciśnienia - mierzone było dwa razy na sekundę, do zderzenia z ziemią nawet minimalny wzrost nie został zarejestrowany;
- rozrzut szczątków jest typowy dla zderzenia z ziemią - resztki samolotu były rozrzucone na pasie o długości 160 metrów (cztery razy dłuższym niż długość kadłuba) i szerokości 52 metrów (o 14 metrów szerszym niż rozpiętość skrzydeł); gdyby doszło do wybuchu, szczątki byłyby rozrzucone na większym terenie;
- nie było odgłosu wybuchu w zapisach rejestratora głosu w kabinie;
- żaden ze świadków nie słyszał wybuchu, pilot i stewardesa polskiego samolotu Jak-40 stojącego na lotnisku pod Smoleńskiem słyszeli odgłos zwiększającej się pracy silników samolotu, a po chwili - głuchy trzask łamanej czy gniecionej blachy i ciszę.
No i jest jeszcze tak istotny dowód, jak czarne skrzynki, trzy czarne skrzynki. Zapisy ze wszystkich trzech skrzynek (dwa rosyjskie rejestratory - katastroficzny i eksploatacyjny - oraz polski eksploatacyjny produkcji polskiej firmy ATM) są zgodne z oryginałem. Dwie pierwsze skrzynki przegrywali Rosjanie, rejestrator ATM - najdokładniejszy, rejestrujący m.in. pracę wszystkich układów samolotu i silników - był odczytywany tylko w Polsce, bo sposób szyfracji danych był znany tylko firmie ATM.
Wszystkie dane w tych trzech czarnych skrzynkach zostały porównane ze względu na trzy niepowtarzalne dla każdego lotu parametry: wysokość barometryczną samolotu, przechylenie (w prawo-lewo) i pochylenie (do przodu-do tyłu) samolotu. Zapisy okazały się całkowicie zgodne. Wszystkie zapisy parametrów lotu wskazują, że do zderzenia z brzozą samolot był w stu procentach sprawny. I że wybuchu nie było.
- czwartek, 20 czerwca 2013
-
Kongres Kobiet w obronie pani prezydent Warszawy
Hanny Gronkiewicz-Waltz
OŚWIADCZENIE GABINETU CIENI KONGRESU KOBIET W SPRAWIE
PREZYDENTKI M.ST. WARSZAWY HANNY GRONKIEWICZ-WALTZ
Od kilku tygodni trwa kampania dyskredytacji całej działalności prezydentki Warszawy, Hanny Gronkiewicz-Waltz. Szanujemy i cenimy obywatelską krytykę i protest. Bez nich nie ma demokracji, nie ma postępu i nie ma społecznego rozwoju.
Nasz sprzeciw budzi styl prowadzonej kampanii, pełen szyderstw, coraz bardziej odległy od rzeczowej krytyki a coraz bardziej przypominający polityczną nagonkę, za którą stoją egoistyczne ambicje. Stanowczo sprzeciwiamy się prowadzeniu debaty publicznej w ten sposób i stosowaniu niegodnych metod w politycznej rywalizacji.
20 czerwca 2013 r.
W imieniu Gabinetu Cieni Kongresu Kobiet,
Katarzyna Duczkowska-Małysz
Małgorzata Fuszara
Danuta Huebner
Anna Karaszewska
Lena Kolarska-Bobińska
Olga Krzyżanowska
Barbara Labuda
Małgorzata Okońska-Zaremba
Solange Olszewska
Maria Pasło-Wiśniewska
Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek
Magdalena Środa
Dorota Warakomska
Eleonora Zielińska
fot. Albert Zawada
- czwartek, 13 czerwca 2013
-
Prezesie Skowroński, dokumenty na stół
Gdy prezes SDP dostaje pieniądze na swoje radio od partii politycznej (143 tys. od PiS-u w 2012 r.) ma obowiązek się z tego klarownie wytłumaczyć. Chodzi o Krzysztofa Skowrońskiego i jego radio Wnet (tu tekst Agaty Nowakowskiej i Dominiki Wielowieyskiej). Póki co takiego wytłumaczenia nie ma.
Bo trudno za takie uznać, to, co Skowroński opublikował na stronie Stowarzyszenia, że „pieniądze, które zarabia Radio Wnet wydajemy na urzeczywistnienie prawa obywateli do ich rzetelnego informowania, jawności życia publicznego oraz kontroli i krytyki społecznej".
Trudno o większy bełkot.
Z kolei Joachim Brudziński tłumaczył w środowej „Kropce nad i”, że te 143 tys. zł to przelew za reklamy (swoja drogą, po co PiS się reklamuje w radiu, które tworzą i słuchają najpewniej głównie sympatycy PiS?).
Precyzyjne wyjaśnienia prezesa Skowrońskiego (najlepiej dokumenty) są tym bardziej pożądane, że nie jest on poza podejrzeniem ... powiązań z PiS.
Bo przecież, gdy PiS rządził w Polsce i w mediach publicznych (do spółki z LPR i Samoobroną), Skowroński został szefem radiowej „Trójki”. Jak wynika z raportu NIK, który skontrolował finanse publicznego radia za lata 2007-09 (rządy koalicji Kaczyński-Giertych-Lepper), ówczesny prezes Polskiego Radia Krzysztof Czabański (też blisko z PiS) dał Skowrońskiemu (oraz innemu proPiS-owskiemu radiowcowi Jackowi Sobali i swojej narzeczonej) niezłe podwyżki: pensje im urosły z 9 do 12 tys. zł miesięcznie, a okres wypowiedzenia wydłużył się z sześciu do dziewięciu miesięcy. NIK zauważył, że to więcej, niż przewiduje kodeks pracy i radiowy układ zbiorowy
Co gorsza, te nowe umowy Czabański wypichcił zaraz po zwolnieniach grupowych. „To najważniejsi ludzie radia" - wyjaśniał. NIK uznał to za „niekorzystne dla spółki”.
- Czuję się niezależnym dziennikarzem - tak się teraz Skowroński tłumaczy „Presserwisowi".
A jak się z tą kasą od PiS czują członkowie SDP?
fot. Sławomir Kamiński
- poniedziałek, 10 czerwca 2013
-
Komu sprzyja o. Rydzyk? Kaczyńskiemu czy skrajnym narodowcom?
Jan Kobylański (biznesmen i emigrant znany z antysemickich wystąpień) sponsoruje Radia Maryja o. Tadeusza Rydzyka a także Ruch Narodowy. Na pierwszym kongresie narodowców wystąpił Stanisław Michalkiewicz, rydzykowy felietonista. Michalkiewicz reklamował nawet w Radiu Maryja Ruch Narodowy („ustami swoich przywódców Ruch Narodowy zadeklarował intencję wysadzenia w powietrze układu „okrągłego stołu”). Należy to rozumieć, jako poparcie samego o. Rydzyka dla narodowców.
Co to znaczy dla PiS i Jarosława Kaczyńskiego? Do tej pory Kaczyński mógł liczyć na życzliwość redemptorysty z Torunia, co się przekładało na cenne minuty (a raczej godziny) na antenie, a to na głosy wyborców.
Gdy Ruch Narodowy zyskuje poparcie o. Rydzyka i Kobylańskiego, Kaczyński zaczyna je tracić. Kogo Rydzyk namaści, ten
może poszybować w sondażach. Od kogo się odwróci - poleci na łeb, na szyję. Tak to działa, tak było np. Z Ligą Polskich Rodzin Romana Giertycha.
Taki czarny scenariusz dla PiS wprost kreśli na swoim blogu Michalkiewicz: „Ponieważ Ruch Narodowy zwraca się do środowisk niezadowolonych z obecnej sytuacji, jest ryzyko, że część tych niezadowolonych za sobą pociągnie. To zaś traktowane jest jako zagrożenie przez partie opozycyjne, które dotychczas to niezadowolenie kanalizowały i obracały na swoją korzyść. Mam na myśli zwłaszcza Prawo i Sprawiedliwość, którego polityczna pozycja w znacznym stopniu uzależniona jest od tego, czy pojawi się polityczna alternatywa z prawej strony, czy nie. Ruch Narodowy może się w taką alternatywę przerodzić i stąd wzajemna nieufność i rezerwa."
Rzecznik PiS Adam Hofman przekonuje, że Polaków przed skrajnymi nacjonalistami chroni PiS. Zapomniał, że pod warunkiem, że Kaczyńskiemu sprzyja o. Rydzyk. No właśnie, komu dziś sprzyja szef Radia Maryja i TV Trwam?
- czwartek, 06 czerwca 2013
-
Miller, Tusk i Adenauer, czyli jak Miller chce skończyć
Jak Konrad Adenauer. Miał 73 lata, gdy został kanclerzem Niemiec i 87, gdy przestał nim być.
Miller ma 67 lat i lubi podkreślać, że „nie ma czasu, żeby tracić czas". I nie traci. Teraz pracuje na dwa cele: dwucyfrowy wynik SLD w wyborach w 2015 r. i tekę wicepremiera w gabinecie PO-SLD.
A przykład Adenauera Miller sam lubi przywoływać. Gdy w 2011 r. został szefem klubu parlamentarnego Sojusz (po trzydziestolatku), padło pytanie, czy nie jest za stary na odnowiciela SLD. Miller odpowiedział pytaniem o wiek Adenauera, gdy ten zostawał kanclerzem Niemiec.
Motywacje ma ogromną, podwójną bo całkiem osobistą i publiczną: zakończyć swoją burzliwą karierę polityczną w rządzie i postawić na nogi swoją partię, której wielu po porażce dwa lata temu nie dawało szans.
Już wtedy Miller miał wielkie plany, mówił w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej: „Mnie po prostu jest szkoda SLD. Sojusz to kawał mojego życia, moich kolegów, mojej rodziny. Przeżywałem w SLD wielkie triumfy, wielkie porażki. Nie chciałbym kończyć działalności politycznej w poczuciu zgorzkniałego człowieka, który myśli: Kurczę, zbudowaliśmy taką siłę i nie ma po niej śladu. Chcę uczestniczyć w procesie sanacji SLD, rewitalizacji SLD”.
Czy jest lepszy sposób na rewitalizację partii niż współtworzenie rządu po 14 latach od ostatniego zwycięstwa? W 2015 r. Miller będzie miał 69 lat.
A Tuska Miller autentycznie podziwia. Potrafi o tym mówić publicznie (co nie jest częste), np. „Jestem zachwycony widokiem Tuska. On sam założył sobie koronę, zupełnie jak ja kiedyś. Strasznie mi się to podoba". Albo: „Donald Tusk działa racjonalnie”. Albo: „Tusk jest przedmiotem mojej admiracji za to, że jest pierwszym premierem, który dwa razy wygłaszał exposé, kadencja po kadencji, to się nikomu w Polsce nie udało. Chapeau bas!”.
PS Już po napisaniu tego komentarza Miller zapowiedział w Polsat News: „ „Moim celem jest doprowadzenie do takiego wyniku Sojuszu Lewicy Demokratycznej, żeby to SLD dobierał sobie koalicjanta, a nie żeby był dobierany. Przez 2 lata Sojusz Lewicy Demokratycznej musi wzmocnić swoją pozycję, musi zasłużyć na sympatię Polek i Polaków. Wszystkie przyszłe koalicje nie będą zależały od tego, co sobie politycy wyobrażają, tylko od tego, jaki będzie werdykt wyborców.”
- poniedziałek, 03 czerwca 2013
-
Leszek Miller listy pisze wolno
Cztery dni temu szef SLD leszek Miller szumnie zapowiedział, że napisze list. List do samego prezydenta w sprawie słów kard. Stanisława Dziwisza o „prymacie prawa bożego nad prawem stanowionym". List miał powstać w piątek.
Minął piątek, sobota, niedziela a listu ani widu ani słychu.
Miller tylko w kółko opowiada, co napisze, np.: „zawrzemy pytanie, czy pan prezydent Komorowski podziela pogląd kardynała Dziwisza. Gdyby podzielał, to oznacza, że konstytucja nasza powinna być znowelizowana tak, aby uwzględniła Ewangelie, cztery ewangelie dokładnie mówiąc, a posłowie przed podjęciem decyzji w Sejmie powinni konsultować się w swoich diecezjach i realizować instrukcje Episkopatu. Otóż nie sądzę, aby to był model państwa polskiego, który powinien być budowany i utrwalany”.
W czym problem? Bo przecież wszystko jasne: Millera słowa kard. Dziwisza oburzyły (np. tak: „To jest Iran Chomeiniego, a nie nowoczesne państwo polskie. Polscy żołnierze walczą z talibami, którzy właśnie taki model państwa wprowadzają u siebie”), że zapragnął, by na jego oburzenie zareagował prezydent Komorowski.
Miller listu wysłać jeszcze nie zdążył, ale Kancelaria Prezydenta już w piątek odpowiedziała, że ... prezydent nie odpowie.
Następnego dnia Miller oburzył się na te słowa („pan prezydent nie jest strażnikiem konstytucji, a co najwyżej strażnikiem żyrandola”) i ... zapewnił, że „będzie oczekiwać odpowiedzi na nasz list". List - dodajmy - którego nadal nie napisał.
Dociskany, dlaczego tak słabo mu idzie z tym pisaniem, tłumaczył, że „nie chcemy, żeby to była treść przyczynkarska, tylko bardzo dojrzała, a to wymaga trochę czasu”.
Dziś z rana w radiowej „Trójce” obiecał list jeszcze dziś wysłać. Obiecanki, cacanki ?
No cóż, epistolografem Miller najwyraźniej nie jest.
- piątek, 31 maja 2013
-
Po pierwsze, równouprawnienie, konserwatywni głupcy
Mały przyrost naturalny to dziś jeden z najpoważniejszych problemów demograficznych, ale i społecznych.
W Polsce w roku 2000 współczynnik dzietności wynosił 1,37, w 2008 r. - 1,39. Dziś - 1,31. Daje nam to niechlubne 209 miejsce na świecie, na 222 kraje, w których prowadzone są statystyki dzietności.
Tymczasem zastępowalność pokoleń zapewnia przyrost między 2,10 - 2,15. Europejska średnia wynosi 1,6, a np. w Szwecji i Norwegii - 1,9.
Po co nam dzieci? Tłumaczy demograf prof. Irena Kotowska: „Mała liczba urodzonych dzieci to później mniej osób wchodzących na rynek pracy. W latach 90. w Polsce nastąpił bardzo silny spadek dzietności. Powojenny wyż zaczyna wkraczać w wiek poprodukcyjny, a więc nastąpi przyspieszenie procesu starzenia się ludności. Przewiduje się, że w Polsce w latach 2010–30 o 3,2 mln wzrośnie liczba ludzi w wieku poprodukcyjnym i mniej więcej o tyle samo spadnie liczba ludzi w wieku produkcyjnym. Przedmiotem troski demografów nie jest sama liczba ludności, tylko proporcje między pokoleniami. Że Polaków będzie mniej o 1,5 czy 2 mln, nie stanowi katastrofy przy populacji liczącej obecnie 38 mln. Obawiamy się raczej, że mniej liczne populacje młodych będą pracowały i funkcjonowały w społeczeństwie z bardzo liczną populacją osób starszych. Jeśli duża liczba osób ma korzystać z produktu wypracowanego przez małą liczebnie populację, silnik gospodarki może się zakrztusić.”
Dlaczego Polki rodzą za mało dzieci, choć deklarują, że chciałyby więcej?
Chodzi o równouprawnienie: kobietom, które po urodzeniu dziecka chcą pracować, państwo powinno ułatwiać pogodzenie pracy zawodowej z wychowywaniem dzieci. Trzeba im pomóc i w pracy (np. elastyczne godziny pracy, żłobki, przedszkola, rozbicie szklanego sufitu, kwoty, parytety), i w domu (np. urlopy tylko dla ojców).
Prof. Jerzy Hausner zwrócił na to uwagę w wywiadzie w „Gazecie Wyborczej”: „Jesteśmy nauczeni, że aktywność zawodowa blokuje macierzyństwo, tymczasem społeczeństwa, w których kobiety pracują na równi z mężczyznami, cieszą się większym przyrostem naturalnym”.
Statystki pokazują, że tygodniowo mężczyźni pracują 41 godzin zawodowo i 9 w domu, kobiety - 39 zawodowo i aż 31 w domu! Kobiety będą rodziły więcej dzieci, jeśli tymi domowymi godzinami on i ona podzielą się sprawiedliwie, czyli mniej więcej po równo.
Bez równouprawnienia nie będzie więcej dzieci. Tego dowodzi Szwecja czy Norwegia. Równouprawnienie powinno stać się priorytetem konserwatystów.
- poniedziałek, 27 maja 2013
-
Równouprawnienie w Norwegii. To się zdarzyło naprawdę
Dostałam taki oto list: „Moja koleżanka (mieszka w Anglii i wykłada na Oksfordzie) jest pod wrażeniem równouprawnienia w Norwegii. Miała ostatnio wykłady w Oslo i ustalano godzinę pożegnalnej kolacji. 19-sta została zawetowana głosami dwóch panów, którzy powiedzieli, że muszą iść do domu położyć spać dzieci. Bez żadnego szemrania i komentarzy kolacja odbyła się później”.
Jak to możliwe? A no tak: Norwegia ustawę o równym statusie kobiet i mężczyzn przyjęła w 1978 r. (zakazuje dyskryminacji ze względu na płeć pod wszelką postacią). W 2003 r. wprowadziła obowiązkowe 40 proc. kwoty dla kobiet w zarządach i radach nadzorczych spółek notowanych na giełdzie. Firma, która się nie podporządkuje, może zostać zamknięta. Po początkowych wątpliwościach, że nie ma wystarczająco dużo kobiet zainteresowanych wysokimi stanowiskami i z odpowiednim wykształceniem, okazało się, że większość spółek nie miała z tym kłopotów.
Doświadczenie pokazuje, że norweskie firmy z większym udziałem kobiet mają lepsze wyniki. Ale - uwaga! - pod warunkiem, że w zarządzie zasiadają co najmniej trzy kobiety. McKinsey & Company dowodzi, że to może dać nawet o 40-50 proc. lepsze wyniki.
W Norwegii po wprowadzeniu kwot, kobiet w zarządach przybyło z 6 proc. w 2003 do 41 proc. w tym roku (dla porównania: w Polsce, w zarządach spółek giełdowych zasiada - 12,2 proc. pań).
W 5-milionowej Norwegii jest około miliona dzieci. Współczynnik dzietności wynosi 1,95, co daje piąte miejsce w Europie (w Polce 1,31). 79 proc. kobiet pracuje. A rodzice wybierają, jaki urlop im najbardziej pasuje: ponadroczny (57 tygodni) i 80 proc. wynagrodzenia czy 47-tygodniowy, ale płatny w 100 proc. Trzy tygodnie przed porodem i sześć tygodni po porodzie należą do matki. Ojciec ma 12 tygodni płatnego tacierzyńskiego. Resztę (36 lub 26 tygodni) rodzice dowolnie dzielą między sobą. Jeśli ojciec nie wykorzysta tacierzyńskiego, to te tygodnie przepadają. W Norwegii tacierzyński bierze 60 proc. ojców.
- piątek, 24 maja 2013
-
Seksizm parlamentarny ma się dobrze
Gdy poseł prof. Krystyna Pawłowicz (nie posłanka, bo nie trawi żeńskich końcówek) obrzydliwie napadła na uczestników marszu przeciwko stereotypom, że to ofiara gwałtu jest sobie winna (bo spódniczka była za krótka), natychmiast pojawiły się głosy, - No, proszę i po co walczyć, żeby w Sejmie było więcej kobiet? Takich kobiet, jak Pawłowicz?!
Podobne komentarze wygłaszali mężczyźni, ale i kobiety. Oni i one myślą seksistowsko: wierzą w wyższość mężczyzn nad kobietami. Kobieta w Sejmie musi być jak wzorowa uczennica, inaczej wszystkim za wszystko może podpaść. Faceta w poselskich ławach tolerujemy takim, jaki jest. Gdy nawali, coś głupio palnie, nikt mu płci nie wypomina.
Bo czy kiedykolwiek padło pytanie o sens zasiadania panów w parlamencie, gdy się kompromitowali?
Np. gdy Janusz Palikot powiedział o Grażynie Gęsickiej: „Przykro mi, że prostytucja w polityce sięga nawet pani minister Gęsickiej”.
Albo, gdy Adam Hofman radził: „Palikot przekroczył granicę, za którą już nie ma polityki, tylko trzeba tego faceta powiesić na najbliższej gałęzi. Wszyscy musimy do tego doprowadzić. Po czymś takim trzeba mu wybrać gałąź.”
Czy wreszcie, gdy Leszek Miller tak analizował listy wyborcze: „Obecność nieatrakcyjnych kobiet odstrasza wyborów".
Nikt wtedy nie pytał, czy w Sejmie potrzebujemy aż 76 proc. takich mężczyzn?
W przypadku pani poseł Pawłowicz nie chodzi o jej płeć (sama zresztą to podkreśla), a o inteligencję, wiedzę i empatię.
Płeć niech będzie przezroczysta.
- czwartek, 23 maja 2013
-
Milczeć jak Pawłowicz, poseł Pawłowicz
Po skandalicznym, telewizyjnym wystąpieniu poseł (bo nie toleruje żeńskich końcówek) Krystyna Pawłowicz stara się przekonać, że w istocie ... milczała! No, a jeśli mówiła, to do rzeczy.
- Kuźniar [Jarosław, dziennikarz TVN24]? Nie dałam mu się ustawić! Starałam się zbywać jego pytania milczeniem. Starałam się mówić do rzeczy! - tak się broni przed zarzutami, że za bardzo poniosły ją emocje, gdy „szmatami” nazwała tych, którzy w sobotę przeszli ulicami Warszawy w proteście przeciwko stereotypom, że ofiary gwałtów są same sobie winne.
No to przypominam, jak milczała:
Np. tak: „Szmaty zachowały się jak szmaty. Jak chcą coś wywalczyć, niech się poubierają normalnie i przyjdą do Sejmu. Niektóre powinny samokrytycznie spojrzeć w lusterka, założyć staniki, a nie straszyć facetów piersiami. Czy one nie mają poczucia wstydu?! A co tam robił facet przebrany za babę? Czy jego też ktoś zgwałcił? Baby chciały pokazać swoje ciała. Brzydkie! Ja z takimi piersiami wstydziłabym się wyjść na ulicę, straszyć facetów!
Albo: „Chodzenie na golasa, w ogóle bez gaci i stanika jest formą przyczynienia się. Nie robi na panu wrażenia rozebrana, goła baba? Niech pan nie udaje [to Kuźniara], że pan broni ich prawa! Szmaty zachowały się jak szmaty. Te baby same się reklamowały. Po prostu szmaty!”
I jeszcze: „Policja powinna ingerować. Wyuzdane zachowanie na ulicy narusza poczucie estetyki, prawo rodziców do wychowania dzieci. Ulica należy do wszystkich, a nie do dziw, k...w!”.
Jak widać, poseł Pawłowicz jest utalentowana: potrafi milczeć skandalicznie i homofobicznie!
fot. Sławomir Kamiński
-
Strategiczna niepamięć Hofmana
Adam Hofman oburza się na PO, że doniosła na prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, iż nie zapłacił podatku od darowizny, jaka dostał od klubu na opłacenie usług smoleńskiego pełnomocnika mec. Rafała Rogalskiego.
- To jest po prostu nieludzkie, niewspólnotowe, pokazuje taki charakter tej partii, że " homo homini lopus est" (człowiek człowiekowi wilkiem) - Hofman
Pamięć ludzka, a polityków w szczególności, jest krótka. Bo we wrześniu 2008 r., a więc ledwie 4 lata temu Kaczyński w „Sygnałach dnia" I programie Polskiego Radia tak oto donosił na Dorna: „Jeżeli ktoś się decyduje już w dojrzałym wieku na kolejne małżeństwo i ma z niego dzieci, to ma obowiązek tak pracować, żeby mieć pieniądze na wszystkie dzieci".
Dorn się zdenerwował i poszedł do sądu.
Joachim Brudziński bronił Kaczyńskiego przed Dornem: „ Prezes Jarosław Kaczyński nie mówił tego, co mówił, na potrzeby walki politycznej ze swoim przeciwnikiem, tylko jako przyzwoity człowiek, szef partii. I jako przyzwoity człowiek miał prawo moralnie się na ten temat obruszyć”.
Ale Kaczyński przegrał. Bo sąd ocenił, że prezes PiS sugerując, że Dorn nie płacił alimentów skłamał, bo wiedział, że Dorn płaci alimenty, a do sądu wniósł sprawę o ich obniżenie, „do czego ma prawo każdy człowiek, niezależnie od tego, czy to polityk, biznesmen, czy sędzia". Sąd ocenił, że Kaczyński „nie działał w interesie społecznym ani nie wykorzystywał swojego prawa - jako szefa partii - do dyscyplinowania jej członków”. A zatem wypowiedź Kaczyńskiego to „ewidentne naruszenie dóbr osobistych", do tego „zawinione".
Swoją porażkę prezes PiS komentował: „W żadnym wypadku nie czuję się winien, bo ja nigdy nie powiedziałem, że pan Dorn nie płaci alimentów. Ja w jednej wypowiedzi jakby zapomniałem powiedzieć, że płaci. Mówiłem o ogólnym problemie niepłacenia alimentów i sąd to w ten sposób zinterpretował. Nie wziął pod uwagę ani faktu, że nie powiedziałem, że nie płaci, ani faktu, że w innych miejscach mówiłem wyraźnie, że płaci, a chce tylko te alimenty obniżyć, w moim przekonaniu w sposób całkowicie nieuzasadniony. No i tego dotyczyło moje potępienie. No ale cóż, jest wyrok, dura lex, sed lex”.
No tak, dura lex, sed lex. To jak to z tą darowizna było?
fot. Sławomir Kamiński
- środa, 22 maja 2013
-
(Nie) wszyscy naukowcy Macierewicza?
„Jestem wściekły. Czuję, że zostałem wystawiony, oszukany. Poproszono mnie o zgodę na spotkanie kurtuazyjne, a potem zostało to przedstawione, jakbym był zaangażowany w prace zespołu Macierewicza!”
Kto jest tak wściekły? Prof. Joseph R. Lakowicz z University of Maryland. Jest szefem z prof. Kazimierza Nowaczyka, jednego z głównych doradców Macierewicza. Tego, który występuje z Krzyżem Katyńskim w klapie i zestawia katastrofę smoleńską z mordem katyńskim 1940, bo „państwo polskie w Smoleńsku upadło na kolana i wciąż na nich trwa".
Na kogo? Na Antoniego Macierewicza.
Za co? Za to, że Macierewicz chwalił się (Niezależnej.pl), że w USA spotkał się z prof. Lakowiczem i że ten „cieszył się, że ich [naukowców z University of Maryland] praca przydała się członkom zespołu do rozwikłania tragedii smoleńskiej”.
A tymczasem profesor wcale się nie cieszył, bo spotkanie z Macierewiczem było kurtuazyjne, ba, nie wiedział dokładnie, kim jest Macierewicz i szybko uciął temat katastrofy. A wcześniej wiele razy pouczał prof. Nowaczyka, by nazwa uczelni nie pojawiała się w kontekście smoleńskiej katastrofy, bo University of Maryland się tym nie zajmuje.
Oszustwo Macierewicza wykrył bloger TOK FM Paweł Pisaniecki.
Teraz Macierewicz zaprzecza, by kiedykolwiek powoływał się na ... prof. Lakowicza.
W zeszłym tygodniu wyszło na jaw, że prof. Wacław Berczyński nie otrzymał listu Zespołu Laska z propozycją spotkania. Miał mu go w Stanach przekazać ... Macierewicz. Prof. Berczyński wydał nawet oświadczenie: "Ja, Wacław Berczyński, nie otrzymałem żadnego listu ani pytania od pana Laska. Pytam więc, kiedy pan Lasek wysłał list do mnie, na jaki adres list ten był wysłany i jaka była jego treść".
Ilu jeszcze naukowców, na których powołuje się Macierewicz, wyda oświadczenie, że nie ma z nim nic wspólnego?
fot. Sławomir Kamiński
-
Mówi Pawłowicz, mówi PiS
Prof. Krystyna Pawłowicz jest posłem (nie posłanką) PiS. Właśnie przygotowała swój klip wyborczy (przy pomocy Jarosława Kuźniara z TVN 24).
Panią poseł PiS lubi taką, jaka jest. A jaka jest naprawdę? „Mówię ja, mówi Polska” - lubi się reklamować. Teraz by lepiej pasowało: „Mówię ja, mówi PiS”.
Była gwiazdą mediów, kiedy w Sejmie podczas dyskusji o związkach partnerskich ogłosiła, że związki te są jałowe. Ba, sprzeczne z naturą, a nawet szkodliwe i naruszają poczucie estetyki i moralności większości Polaków.
Teraz ma szansę dzięki „kurwom", „dziwkom”, „gaciom i „gołym babom” - to wszystko cytaty z jej klipu wyborczego - znów na chwilę medialnie rozbłysnąć.
Prof. Piotr Kruszyński, kolega Pawłowicz z Uniwersytetu Warszawskiego pamięta, że Krysia zawsze szła pod prąd.
Chyba teraz z prądem? Prądem PiS.
- wtorek, 21 maja 2013
-
Jak Marcinkiewicz kierował piarem. Własnym.
Kazimierz Marcinkiewicz, były PiS-owski premier lubi od czasu do czasu dawać rady, jak powinno się sprawować władzę. W poniedziałek w „Kropce nad i” swoimi dobrymi radami i błyskotliwymi komentarzami obdarował Tuska.
I tak Marcinkiewicz perrorował: „[Tusk] Zachłystnął się zwycięstwem, poszedł na urlop i do rządu nie wraca. Cały czas jest, wycofany, wyalienowany z życia politycznego, publicznego. (...) Ja uważam, że państwu brakuje lidera, rządowi brakuje lidera, Polsce brakuje lidera. To jest odczuwane w różnych miejscach, np. administracja w Polsce działa beznadziejnie, bo nie ma lidera. Premier jest przywódcą i nadzorcą administracji. Premier przestał rządzić, kierować, przewodniczyć, przestał narzucać tematykę, wypowiada się właściwie tylko atakowany, rzadko kiedy samodzielnie, to nie on nadaje życiu publicznemu sensu”.
To fakt, Tusk ma kłopoty z rządem i partią, ale gdy to Marcinkiewicz rozwodzi się nad upadkiem premierostwa coś mi zgrzyta.
Najcelniej istotę rządów sprawowanych przez Marcinkiewicza (niecałe dziewięć miesięcy) objaśnił Jan Rokita w wywiadzie-rzece z Robertem Krasowskim „Anatomia przypadku”: „Marcinkiewicz to odkrył [skalę i moc władzy premiera] i opowiadał mi o tym z fascynacją. Te jego fascynacje mocą urzędu były jednak zdumiewające w kontekście zachowawczości jego polityki. Zrozumiałem wtedy tyle, że premier odkrył swoją moc zmieniania świata i postanowił z niej nie skorzystać. A skoncentrować się w zamian na sprofesjonalizowanym marketingu własnej osoby. Niełatwa zaiste rzecz do zrozumienia. (...) Marcinkiewicz był pierwszym polskim premierem z tak rzucającą się w oczy przewagą agendy piarowskiej nad agendą państwową. W tym sensie faktycznie był prototypem modelu premierostwa rozwiniętego i udoskonalonego potem przez Tuska. System marketingu i reklamy własnej osoby, jaki skonstruował w Kancelarii Premiera był całościowy, działał ustawicznie i został dostosowany do popkulturowych, tabloidalnych upodobań współczesnej publiczności. To było profesjonalne i nowatorskie. I to jest jedyna, prawdziwa rewolucja, jaką zapoczątkował w polskiej polityce. Pod tym względem historia polityki polskiej dzieli się na czas przed Marcinkiewiczem i po nim.”
Faktycznie, Marcinkiewicz jako premier „rządził, kierował, przewodniczył” ... własnym piarem.
fot. Wojciech Olkuśnik
- poniedziałek, 06 maja 2013
-
Rogalski wyszedł z mgły (Macierewicza)
Długo to trwało. Według jego słów (wywiad w „Rzeczpospolitej”) od wiosny 2012 r. Dowody zebrane przez wojskowych śledczych (jak sam precyzuje, ponad 429 tomów akt głównych, 120 tomów akt niejawnych) wydawały mu się coraz bardziej wiarygodne, a dowody zespołu Macierewicza - coraz mniej. Prokuratorzy wydawali mu się coraz bardziej profesjonalni, Macierewicz - coraz mniej.
- Zdałem sobie sprawę, że Macierewicz prowadzi własną grę, w której ja nie chcę w żaden sposób uczestniczyć - mówi teraz pan mecenas.
Słowem, dopiero po dwóch latach pracy z Macierewiczem, dostrzegł, to, co dla wielu było oczywiste od dawna. Czyżby Macierewicz spowił mecenasa mgłą (sztuczną, rzecz jasna), odurzył helem i uniemożliwił mu racjonalny ogląd sprawy?
Na przykład, gdy dwa lata temu bronił hipotezy helowej („Nie jestem ani fizykiem ani chemikiem, ale dysponuję wieloma ekspertyzami fizyków i chemików, którzy dopuszczają taką hipotezę”, ciekawe jakich?)? Gdy twierdził, że Rosjanie mogliby chcieć zabić naszego prezydenta z nienawiści? Gdy pytany, dlaczego miałoby dojść do zamachu na Lecha Kaczyńskiego, spekulował: - „Może być bardzo wiele przyczyn. Ja jestem adwokatem, nie jestem politykiem. Ale patrząc na sferę geopolityczną: Rosja nie jest krajem ani NATO, ani UE, mamy daleko idące zaszłości historyczne, prezydent Kaczyński miał poważne zatargi z Rosją, jeśli chodzi o sprawę Gruzji, bardzo się udzielał i ma ogromne osiągnięcia”.
Dziś, już mgłą nie spowity, śmiało deklaruje: „w oparciu o aktualnie zgromadzone dowody osobiście zamach wykluczam czy też - z daleko idącej ostrożności - uważam za nieprawdopodobny”.
Aż się wierzyć nie chce, że ten sam Rogalski był prawie przez trzy lata pełnomocnikiem Jarosława Kaczyńskiego i przekazywał mu informacje o postępach śledztwa. Chyba mu je potem interpretował Macierewicz?
Bo Kaczyński tak wyznaje wiarę smoleńską (w wywiadzie dla „Sieci”): - Ani ja, ani Antoni Macierewicz nie mówimy, że wiemy na pewno, iż był zamach. Mówimy precyzyjnie, że jedyną koncepcją, która wyjaśnia wszystko, co się tam wcześniej i później stało, jest koncepcja wybuchu. A wybuch z kolei był wynikiem zamachu. Żadnej innej przekonującej koncepcji, oczywiście gdy bierze się pod uwagę fakty, a nie bajki, nie ma.
Czyli Kaczyński nadal odurzony helem, nadal spowity mgłą ...
fot. Franciszek Mazur
- piątek, 26 kwietnia 2013
-
Wielkie kuszenie Beaty nielegalne
Prawa jednostki ponad prawem władzy. Sąd Apelacyjny w sprawie Beaty Sawickiej pokazał granicę, jak daleko mogą posunąć się służby specjalne
Sąd Apelacyjny uniewinnił dziś Beatę Sawicką, dawną posłankę PO i byłego burmistrza Helu Mirosława Wądołowskiego z zarzutu korupcji. Zdyskwalifikował materiał dowodowy zebrany przez CBA i agenta Tomka. Mówił o „rażących uchybieniach czynności operacyjnych popełnionych przez CBA w toku prowadzonych wobec obojga oskarżonych”. Oraz, że „czynności te podjęto nielegalnie, bo bez istnienia ku temu ustawowych przesłanek prawnych”.
Sawicka przed tą sprawą nie była karana, nigdy nie postawiono jej korupcyjnych zarzutów. A jednak agent Tomek to ją wytypował na kursie dla członków rad nadzorczych jako swoją ofiarę. I sąd powiedział dziś bardzo wyraźnie: nie było do tego podstaw prawnych. Prawa obywatelskie postawił ponad prawa służb, po przekroczeniu granicy prywatności, zdobyte dowody są nielegalne. Prawa jednostki ponad prawem władzy.
Jak tę prywatność naruszał agent Tomek? Jak zdobywał dowody przeciwko Sawickiej? Było wielkie kuszenie.
Mec. Jacek Dubois, obrońca Sawickiej tak barwnie opowiadał o tym rok temu w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”: „Świadkowie tych pierwszych spotkań twierdzą, że to on zagadywał ją na papierosie. Palarnia była na ostatnim piętrze, agent Tomek ją tam odnalazł, by nawiązać znajomość. Kurs zaczął się w styczniu, skończył na przełomie lutego i marca. Przez te dwa miesiące agent Tomek zacieśniał znajomość z Beatą Sawicką. Analizowaliśmy stenogramy rozmów (agent cały czas chodził z magnetofonem) i notatki, do których nie mogę się odnosić, bo są tajne. Schemat postępowania, jaki się z tego wyłania - niezwykłe komplementy: ty jesteś wspaniała, najlepsza, wszystko potrafisz. (...) Agent specjalnie przyjeżdża na kurs, bo pracuje poza Polską. Kiedy już przyjeżdża, kontakty są intensywne. Bardzo zajęta kobieta, bardzo zajęty mężczyzna, z zupełnie innych światów, siedzą ze sobą godzinami. (...) Tę sprawę starano się sprowadzić do miłości, a jeżeli miłość, to seks. I wtedy stawiano podstawowe pytanie, czy byli w łóżku, czy została naruszona granica intymności. W sensie emocjonalnym tak, pani Sawicka została zgwałcona”.
W Polsce nie ma zakazu "owoców zatrutego drzewa", czyli wykorzystania dowodów zdobytych z naruszeniem prawa. Gdyby był, agent Tomek byłby agentem bardzo strutym.
fot. Bartłomiej Dana
- wtorek, 23 kwietnia 2013
-
Jak powstrzymać smoleński obłęd?
Antoni Macierewicz obwozi po Polsce swoją smoleńską „prawdę”, która składa się z kilku smoleńskich kłamstw, np. że 3 osoby przeżyły katastrofę, że prokuratura tego w ogóle nie badała, że polscy eksperci nie dotykali wraku, że nie ma ani jednego dowodu, że skrzydło tupolewa uderzyło w brzozę, że są dowody, iż jeszcze w powietrzu doszło do dwóch eksplozji i kilku tuż nad ziemią.
Macierewicz powtarza to jak nakręcony, ludzie słuchają go jak zaczarowani. I nic to, że prokuratura to wszystko dementowała, że powtarza, iż przesłuchała ok. 120 świadków, by sprawdzić, czy rzeczywiście ktoś przeżył, że wrak był badany przez polskich biegłych, że są dowody na zderzenie skrzydła z brzozą (brzoza z wbitymi fragmentami skrzydła i skrzydło z fragmentami brzozy), że nie ma dowodu na wybuchy (swoją drogą, jak ludzie dają wiarę Macierewiczowi, że ktokolwiek mógł przeżyć, skoro na wysokości 15 m doszło do dwóch wybuchów?!).
Te swoje „prawdy” Macierewicz okrasza kilkoma uwagami, typu „nie ma katastrof, w których giną prezydenci”, „nie ma w dziejach świata naturalnych katastrof samolotów, którymi latają prezydenci, bo piloci są nieodpowiedzialni, bo jest mgła… „, „żaden naród nigdy wcześniej w dziejach świata nie był tak strasznie doświadczony”, „samoloty prezydenckie tak po prostu, naturalnie nie spadają”, „zbadanie przyczyn katastrofy należy się narodowi i państwu polskiemu”, „mówią, że doszło do tego, bo prezydent prowadził politykę niepodległościową. Może. Trzeba to sprawdzać. A może jednak do dramatu doszło, by coś nie miało się zdarzyć?”.
Prezes PAN prof. Michał Kleiber zaproponował naukową konfrontację ekspertów z komisji Jerzego Millera z doradcami Macierewicza. PiS nie chce o tym słyszeć, bo partii przede wszystkim zależy na obecności mediów. O ileż łatwiej wciskać swoje kłamstwa ludziom, którzy łykają je bezkrytycznie.
Prawda okazuje się być bezradna. Jak zastopować ten smoleński obłęd?
fot. Sławomir Kamiński
- piątek, 19 kwietnia 2013
-
Test prof. Kleibera
Prezes PAN prof. Michał Kleiber jest gotów wystąpić jako mediator i zorganizować spotkanie ekspertów z komisji Millera z doradcami Macierewicza w sprawie katastrofy smoleńskiej (czytaj wywiad z prezesem PAN).
Warunek: naukowcy we własnym gronie (bez polityków i mediów) ustalą protokół zbieżności i rozbieżności.
PiS już mówi „nie”, oni o katastrofie smoleńskiej mogą rozmawiać tylko w obecności mediów.
Strzelają sobie w stopę, bo pokazują, w istocie nie chodzi o żadną naukową analizę faktów a o kolejne smoleńskie przedstawienie, z przekrzykiwaniem się, kto bardziej wierzy w zamach.
Swoją drogą, to znaczy, że nie mają za grosz zaufania do swoich ekspertów, skoro nie godzą się ich zostawić sam na sam z ekspertami z komisji Millera. Przestaną wierzyć w zamach?
Gdy prof. Kleiber, doradca społeczny prezydenta Lecha Kaczyńskiego ds. kontaktów z nauką, rok temu zaproponował, by przyczyny katastrofy przebadali międzynarodowi fachowcy, PiS nie ukrywał satysfakcji, bo odczytał to jako wotum nieufności wobec naszych speców (chociaż profesor miał nieco inne intencje,chodziło przygotowanie przez zagranicznych ekspertów komputerowej symulacji ostatniej fazy lotu). Teraz entuzjazmu na pomysł prezesa PAN w Prawie i Sprawiedliwości nie dostrzegam.
Do tej pory eksperci Macierewicza nikomu nie pokazali swoich badań: ani prokuraturze, ani komisji Millera ani innym naukowcom (np. publikując je w czasopismach naukowych). Czy pokażą je teraz?
To będzie dla prezesa Kaczyńskiego i Antoniego Macierewicza test prof. Kleibera.
- czwartek, 18 kwietnia 2013
-
Oni chcą mieć więcej dzieci niż one. Może gdyby udomowić ojców coś by się zmieniło?
Gdyby w Polsce to mężczyźni decydowali o kolejnym dziecku, to dzietność byłaby wyższa. Dziś wynosi 1,4. To za mało, by jedno pokolenie mogło w pełni zastąpić kolejne - dr Małgorzata Sikorska, socjolożka z Uniwersytetu Warszawskiego analizuje dane CBOS.
Problemem jest zwłaszcza przekonanie Polek do urodzenia kolejnego dziecka. Bo „koszty” posiadania dziecka nadal ponosi przede wszystkim matka, nie ojciec.
W domu niemal wszystkie obowiązki spadają na kobiety, to one zostają z chorującym dzieckiem w domu, sprzątają, gotują, robią zakupy, organizują dziecku urodziny.
GUS wyliczył, że praca domowa zajmuje kobietom 5 godz. bez 6 min, a mężczyznom 2 godz. 33 min.
Gdy rok temu pytaliśmy w sondażu o podział ról w rodzinie, aż 71 proc. było za nowym kontraktem płci.
Rząd w tej rewolucji nie pomoże, same musimy udomowić naszych facetów.
- poniedziałek, 15 kwietnia 2013
-
Czy w PiS poza Kaczyńskim i Macierewiczem ktoś jeszcze wierzy w zamach? Ilu jest „smoleńskich niedowiarków”?
To zasadne pytanie, bo ostatnio pojawiły się głosy, że nawet Jarosław Kaczyński ma co do zamachu wątpliwości. Powód: jego przemówienia w 3. rocznicę katastrofy smoleńskiej.
Istotnie, prezes PiS nie mówił o „zamachu", „straszliwej zbrodni", „pomordowanych”, „zdradzonych o świcie". Co jednak z tego, skoro chwilę wcześniej przez prawie dwie godziny siedział obok Macierewicza, gdy ten prezentował najnowszą wersję swojego raportu o katastrofie smoleńskiej, a właściwie o smoleńskim zamachu. Kaczyński się wtedy od Macierewicza (i zamachu) nie zdystansował. A więc - wierzy, nie wierzy, ale jest za Macierewiczem (i zamachem).
Teraz „Rzeczpospolita" odkryła, iż w PiS jest grupa kilkudziesięciu posłów, którzy nie wierzą w zamach. A co z resztą? Że niby na serio wierzy? Podobno część z „niewierzących” nie chce się do tego przyznać. Nie opłaca się im to po prostu - listy wyborcze układa prezes.
Wyjątkiem jest „niedowiarek” poseł Bolesław Piecha. - Nie muszę wierzyć we wszystko, co mówi Antoni Macierewicz. W zamach nie wierzę - odważnie zadeklarował.
Przypominam, że już jesienią zeszłego roku Michał Kamiński, były PiS-owiec i były bliski współpracownik Lecha i Jarosława Kaczyńskiego mówił w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”, że nigdy nie słyszał, by Kaczyński powiedział, że wierzy w zamach. „Przysięgam!” - dorzucił, gdy zobaczył nasze niedowierzanie.
Zresztą już wtedy sugerował, że wiara smoleńska w Prawie i Sprawiedliwości nie jest powszechna a cyniczna. Kamiński: „W PiS niewiele osób wierzy w zamach, reszta boi się o tym wspomnieć. Drżą, że nie znajdą na następnych listach do Parlamentu Europejskiego, Sejmu, Senatu”.
A może by tak przepytać posłów PiS w tej sprawie? Anonimowo rzecz jasna, tylko wtedy wynik będzie wiarygodny (bo akurat ta prawda wcale nie wyzwala).
- piątek, 12 kwietnia 2013
-
Nowa narracja „smoleńczyków”
3. rocznica katastrofy smoleńskiej posłużyła PiS-owi, „Gazecie Polskiej” i wszystkim innym im ideowo bliskim do zmiany o 180 stopni narracji smoleńskiej. Już nie podważają konkretnych przyczyn katastrofy z raportu Jerzego Millera. Oni dezawuują całość: komisję Millera nazywają nielegalną a jej raport kłamstwami.
A więc - tak ta narracja snuje się dalej - skoro na podstawie fałszywych dowodów ktoś twierdzi, że to była katastrofa lotnicza, to znaczy, że w nią wierzy, bo to jest kwestia wiary a nie wiedzy. A skoro wierzy w kłamstwa, to zachowuje się jak sekta.
To zespół Macierewicza ma prawdziwych i niezależnych ekspertów od badania katastrof lotniczych. To oni dysponują dowodami, to oni na ich podstawie ustalili prawdziwe fakty: to był zamach!
A zatem - to ciąg dalszy tej nowej narracji - ci, którzy mówią o katastrofie to sekta, bo opierają się na wierze, nie na faktach.
„Smoleńczycy” zmienili swoją narrację i przeszli do ofensywy.
I teraz chcą zmusić jedynych w Polsce ekspertów od badania lotniczych wypadków, by się tłumaczyli. By przekonywali, że dysponowali prawdziwymi dowodami, że ich nie zmanipulowali, że ustalili prawdę.
Narracja w wydaniu Adam Hofmana wygląda tak: „Po naszej stronie jest umysł krytyczny, racjonalność, wykładnie naukowe, profesorowie, dane, teorie. Po drugiej stronie mamy de facto ludzi zachowujących się jak sekta. Po naszej stronie są argumenty racjonalne, tam jakaś ślepa wiara”.
Tę nową narrację było też widać w programie Jana Pospieszalskiego „Bliżej”. Pospieszalski ustalenia zespołu Macierewicza nazywa „wiedzą”. A sam Macierewicz twierdzi, że fakty w raporcie Millera „wzięły się z wyobraźni”, „z kalkulacji, co się działo z drzewami”.
Rafał Ziemkiewicz opowiadał o „kłamstwach, w które zabrnął rząd Tuska i dlatego broni raportu Millera”, choć „ten raport nie trzyma się kupy!”.
Tomasz Sakiewicz przekonywał zaś, że jedynie hipoteza zamachu „pasuje do wszystkich faktów”, bo „Tusk nie zmieni faktu, że samolot się rozpadł w powietrzu”.
A wszystko to jest możliwe, bo rząd nie przygotował swojej narracji. Po ogłoszeniu raportu komisji Millera nie zajął się ogólnopolską edukacją, jak bada się katastrofy lotnicze. I jak szukano przyczyn tej konkretnej i jakie one było.
I teraz musi się wpasować w narrację „smoleńczyków”. Musi tańczyć, jak mu Macierewicz zagra.
fot. Sławomir Kamiński
- czwartek, 11 kwietnia 2013
-
Kazimierz Kutz: Kaczyński nie wierzy w zamach!
Ten cały wielki teatr prawicowy stał się kontekstem poparcia dla nowej wersji raportu Macierewicza. Patrzyłem na Kaczyńskiego, gdy słuchał Macierewicza i jego ekspertów i nie odniosłem przekonania, że on wierzy w zamach. On się wyraźnie nudził.
wywiad wideo z Kutzem wieczorem na wyborcza.pl
-
Hofman o sekcie wierzących w katastrofę
Adam Hofman próbuje odkręcić kota ogonem. A konkretnie, odkręcić zarzuty, jakie są stawiane zespołowi Antoniego Macierewicza i jego ekspertom: że nie znają się na badaniu katastrof lotniczych (bo się nie znają), że nie mają dostępu do danych dotyczących katastrofy (bo nie mają), że swoje badania czy symulacje opierają na błędnych danych (bo opierają) i że ci, którzy dopuszczają, że 10 kwietnia 2010 r. doszło do zamachu kierują się nie wiedzą a wiarą. Pojawiały się nawet określenia „sekta smoleńska”, „wiara smoleńska”, „wyznawcy świętego wraku”.
To wszystko bzdury, tłumaczył dziś rano w TVN24 rzecznik PiS Adam Hofman, bo sekta, to ci, którzy wierzą w katastrofę.
Oto jego wywód: „Po naszej stronie jest umysł krytyczny, racjonalność, wykładnie naukowe, profesorowie, dane, teorie. A po drugiej stronie mamy de facto ludzi zachowujących się jak sekta. Ci, którzy wierzą w raport Millera opierają się wyłącznie na już wierze. To, co oni stwierdzili zostało sfalsyfikowane przez naukowców, obalone, po naszej stronie są argumenty racjonalne, tam jakaś ślepa wiara. To są ludzie, którzy są wynajęci przez rząd, żeby to mówić. A ci, którzy im wierzą, to zgromadzenie ludzi wierzących”.
Hofman zatem „nieślepo” wierzy ekspertom, którzy nigdy nie badali katastrof lotniczych, że to był zamach. Tak, w PiS wszystkie drogi muszą prowadzić do zamachu.
fot. Sławomir Kamiński
-
Zespół Macierewicza ds. zamachu smoleńskiego
Antoni Macierewicz powinien czym prędzej zmienić nazwę swojego zespołu parlamentarnego. Bo jego nazwa - Zespół Parlamentarny ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy TU-154 M z 10 kwietnia 2010 r. - zupełnie nie przystaje do tego, czym się ten zespół zajmuje. 10 kwietnia, w 3. rocznicę katastrofy smoleńskiej, wszyscy eksperci Macierewicza - prof. Nowaczyk, prof. Binienda, inż. Dąbrowski, dr Berczyński, dr Szuladziński - już wprost mówili o zamachu. Bo nie było zderzenia z brzozą, były dwie eksplozje. Pokazali wiele dowodów i jeszcze więcej poszlak (i cóż z tego, że większość wzajemnie sprzecznych).
Beata Gosiewska, wdowa po Przemysławie Gosiewskim, siedząc obok Jarosława Kaczyńskiego i Antoniego Macierewicza, powiedziała „tzw. katastrofa”. Rozumiem, jak był zamach, to nie było katastrofy.
Dlatego mam dobrą radę dla Antoniego Macierewicza: proszę zmienić nazwę swojego zespołu na: „Zespół Parlamentarny ds. Zbadania Zamachu na TU-154 M 10 kwietnia 2010 r.”
- środa, 10 kwietnia 2013
-
Macierewicz Okrutny
Antoni Macierewicz w przeddzień 3. rocznicy katastrofy smoleńskiej poinformował, że trzy osoby przeżyły katastrofę.
Zastanawiam się, czy można okrutniej ranić rodziny ofiar tej tragedii? Bo przecież każda z rodzin może przez chwilę pomyśleć, że chodzi o ich bliskich. Jak długo jeszcze żyli? Ja bardzo cierpieli? Jak umarli? Dlaczego nikt im nie pomógł?
Jeśli w ten sposób Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz będą obchodzić kolejne miesięcznice i rocznice, emocje smoleńskie nie wygasną jeszcze przez lata.
A co z tymi, którzy w Kaczyńskiego i jego prawdę o zamachu nie wierzą? I tak, jak Izabella Sariusz-Skąpska chcą „nie dać się ponieść temu wszystkiemu”?
Nie mają szansy. Macierewicz jest dla nich okrutny.
fot. Sławomir Kamiński
- wtorek, 09 kwietnia 2013
-
Obiecanki cacanki prezesa TVP
Prezes TVP Juliusz Braun przed ponad trzygodzinnym „smoleńskim wieczorem w TVP” obiecywał w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej", że „widz zobaczy dwa filmy o katastrofie i wysłucha poważnej debaty”. Dwa filmy były: „Śmierć prezydenta” wyprodukowany przez National Geographic oraz film „Anatomia upadku” wyprodukowany przez „Gazetę Polską” według scenariusza i w reżyserii Anity Gargas.
Widz „poważnej debaty” nie wysłuchał, bo jej po prostu nie było. Trudno za poważną bowiem uznać dyskusję, w której prof. Jacek Rońda z krakowskiej AGH (wspierający zespół Antoniego Macierewicza) kwestionuje podstawowe fakty, np. że tupolew zszedł poniżej 100 m a jako dowód pokazuje dokument, który dostał „z Rosji”, bo „nie tylko dwa wywiady polski i rosyjski, interesują się ta katastrofą”.
Prezes obiecywał, że ponieważ w filmie „Anatomia upadku” jest „wiele nieprawdziwych informacji, trzeba to powiedzieć jasno, i to powiemy”. Nikt nie oddzielił ziarna od plew.
Prezes obiecywał, że „jeśli będzie trzeba, będziemy mówić o manipulowaniu faktami”. Potrzeba była, mówienia nie.
Prezes obiecywał, że „pokazując dwa filmy, da widzom możliwość wyrobienia sobie opinii, co się stało”.
Widz opinii o przyczynach katastrofy raczej sobie nie wyrobił, o telewizji publicznej tak - że ma problem, jak objaśniać widzom tę katastrofę.
To jej olbrzymia porażka.
fot. TVP1
- poniedziałek, 08 kwietnia 2013
-
Nie będąc Piotrem Kraśko
Dziś wieczorem w TVP „ofensywa smoleńska” - ponad 2 godziny o katastrofie smoleńskiej. Będą dwa filmy: „Śmierć prezydenta” National Geographic i „Anatomia upadku” „Gazety Polskiej”. Żaden z tych filmów nie został wyprodukowany przez TVP. Telewizja publiczna będzie opowiadać o katastrofie, tak jak widzą ją dokumentaliści z NG i propagandziści z GP. Co z tego może wyniknąć? Raczej nie większe zrozumienie, tego co się stało trzy lata temu. Bo „Śmierć prezydenta” analizuje, jak doszło do katastrofy, a „Anatomia upadku” - jako doszło do zamachu. Więc te dwa filmy opowiadają o czymś zupełnie innym: pierwszy o błędach, które doprowadziły do zderzenia samolotu z ziemią, drugi - opisuje stan świadomości części Polaków, którzy dali się porwać hipotezie zamachu.
Piotr Kraśko, który ma dziś poprowadzić dyskusję w telewizyjnym studiu mówił tak rano w TOK FM: „Nie widzę nic złego w tym, że telewizja publiczna pokaże tak kontrowersyjny film jak »Anatomia upadku«. Nie wierzę w teorię o zamachu, zobaczyłem film Anity Gargas i nadal nie wierzę w zamach. Wierzę, że ludzie są mądrzy, obejrzą dwa filmy i będą w stanie wyciągać wnioski”.
Kraśko chyba zapomniał, że jako dziennikarz ma dostęp do wiedzy, do której statystyczny Polak nie ma. Ba, Kraśko musi wiedzieć znacznie więcej niż przeciętny obywatel, by mógł mu przystępnie wytłumaczyć, o co chodzi.
Jeśli więc Kraśko mówi, że nie wierzy w zamach nawet po obejrzeniu filmu Anity Gargas, to znaczy, że na te smoleńskie kłamstwa jest zaimpregnowany swoją dziennikarską wiedzą. Czyli, nie każdy może być tak odporny, jak Piotr Kraśko.
Piotr Kraśko przyznaje, że „film budzi wiele wątpliwości. Trzeba byłoby poświęcić trzy razy więcej czasu niż trwa sam film, żeby odpowiedzieć na wszystkie pytania, wątpliwości, które wzbudza. Ten film powstał z wątpliwości, które ludzie mają w głowach”.
Prezes TVP Juliusz Braun mówił w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” że „Anatomia” jest „dla jednej partii politycznej i dla różnych grup Polaków takim filmowym wyznaniem wiary w zamach, to taki ich manifest polityczny”. Jeśli tak, to jest najgorszym sposobem „mówienia o katastrofie”.
Jak więc można odpowiedzialnie zakładać, że „manifest polityczny” rozwieje czyjekolwiek wątpliwości? On jest po, by je zasiewać. Teraz będzie je zasiewać i telewizja publiczna razem z Piotrem Kraśko.
fot. Małgorzata Kujawka
- czwartek, 04 kwietnia 2013
-
Smoleńska gorączka w TVP
- Pokazując dwa filmy damy widzom możliwość wyrobienia sobie opinii, co się stało - mówi Juliusz Braun w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”. Tak tłumaczy, dlaczego telewizja publiczna zdecydowała się tuż przed 3. rocznica katastrofy smoleńskiej pokazać dwa filmy o tej tragedii: dokument National Geographic „Śmierć prezydenta” oraz - to słowa prezesa Brauna - „manifest polityczny, takie wyznanie wiary”, czyli film „Anatomia upadku”, wyprodukowany przez „Gazetę Polską”.
Prezes Braun uważa, że zestawienie obu tych filmów, da widzowi obraz całości. Nic bardziej błędnego. Ich konfrontowanie jest wręcz nieuprawnione, ale przede wszystkim bezzasadne. Bo cóż tu konfrontować? Film National Geographic relacjonuje - za rosyjskim raportem MAK i za raportem komisji Jerzego Millera - przyczyny katastrofy. I tak, widz dowiaduje się, np.
że korespondencję z wieżą powinien prowadzić nawigator, ale ponieważ wśród załogi tylko pilot kpt. Arkadiusz Protasiuk mówił płynnie po rosyjsku i to on w krytycznym momencie podchodzenia do lądowania pilotował samolot i rozmawiał z kontrolerami lotu na wieży lotniska Siewiernyj.
Że były błędy rosyjskich kontrolerów, którzy "sprawiali wrażenie nieprzygotowanych", mieli trudności ze śledzeniem samolotu, a o wysokości, na której leciał, dowiadywali się od dowódcy tupolewa, kontroler nie miał pewności, czy samolot jest na właściwym torze, tuż przed katastrofą nawet nie wiedzieli, gdzie on jest.
Że były błędy w określaniu wysokości samolotu, załoga korzystała z niewłaściwego wysokościomierza: radiowego zamiast barycznego, więc gdy samolot zawadził skrzydłem o brzozę na wysokości 11 m, nawigator odczytał, że są na wysokości 20 m.
Że pilot zdecydował, że odejdzie na autopilocie, choć lotnisko Siewiernyj nie było wyposażone w system ILS. 5 sekund upłynęło, nim dowódca się zorientował, że autopilot nie zadziałał. I mniej więcej tyle zabrakło, żeby się podnieść na bezpieczną wysokość i odlecieć.
A film „Gazety Polskiej”? Przecież to film o zamachu, nie o katastrofie. A jeśli nie było wypadku, to jak można analizować jego przyczyny?
Telewizja publiczna pokazując film o smoleńskim zamachu, tylko wzmoże smoleńską gorączkę. Po co?
-
Kabaret Pod Wyrwigroszem śpiewa o smoleńskiej gorączce
Na melodię Włodzimierza Wysockiego z „Moskwa-Odessa” Maurycy Polaski wyśpiewuje smoleński spisek. Tytuł: „Oddział specjalny”.
Jest w tej piosence „ta” brzoza, o którą zahaczyło skrzydło tupolewa. Została zasadzona na rozkaz „smutnego pana w cywilu”. Na mapie pokazał, gdzie ją zasadzić „dla Putina i Rodiny”. Jest i sztuczna mgła ukryta w magnetycznej bombie, jest trotyl w kurzych kuprach. I jest nawet Antoni Macierewicz, który ten „spisek chytrze wykrył”. „Ja powiem ci, Waniusza, co specjalistów ściągnął aż ze Stanów. Jak wielki jest w Rzeczpospolitej duch co zrobił tak zajebistego męża stanu” - śpiewają o nim.
A na końcu pojawia się Stańczyk - nadworny błazen królów, znany z ostrego dowcipu, zwłaszcza wobec władców. Siedzi głęboko zatroskany o Polskę.
-
Kiedy zarzuty za śmierć Blidy?
Prokurator generalny Andrzej Seremet zapowiedział ponowne zbadanie okoliczności śmierci Barbary Blidy, choć „po pobieżnej analizie nie widzi powodów, aby zajmować stanowisko wskazujące na potrzebę wznowienia śledztwa". Ale zbada tę sprawę, ponieważ Rzecznik Praw Obywatelskich prof. Irena Lipowicz uznała, że„prokuratorzy nie byli bezstronni i mogli działać pod politycznym naciskiem.
Prawie sześć lat po śmierci Blidy prokuratura prześwietli tamten układ prokuratury i służb specjalnych.
Przypomnijmy, że postępowanie przeciwko Blidzie było prowadzone pod niezwykłą presją szefów prokuratury, służb specjalnych i polityków rządzącego PiS. Dwa razy zmieniano prokuratorów, gdy nie chcieli postawić Blidzie zarzutów. Ci, którzy prowadzili śledztwo, musieli co tydzień szczegółowo przełożonym w Katowicach, jeździć do Ministerstwa Sprawiedliwości i centrali ABW. Przyjaciółka Blidy - główny świadek oskarżenia - obciążyła ją po wizytach agentów ABW w areszcie. A w przeddzień akcji u Blidy cała prokuratura w Katowicach żyła zapowiedzianym przyjazdem ministra Ziobry, który po zatrzymaniu miał ogłosić sukces w walce z układem.
Po śmierci Blidy w jej domu i z dowodami w jej sprawie działy się przedziwne rzeczy. Prokuratorzy twierdzą, że w XXI wieku nie da się przebadać włosów, nitek (były na broni) i że można strzelać z rewolweru, nie zostawiając żadnych śladów. Bo na broni Blidy nie śladów linii papilarnych. Nawet jej męża, choć wziął go do ręki po strzale, by odłożyć do umywalki. Jak zniknęły?
A kurtka funkcjonariuszki ABW, która była z Blidą w łazience? Są poszlaki, że kurtka została podmieniona. Były na niej ślady zupełnie innego prochu niż ten z broni Blidy. A sama agentka umyła ręce, zanim ją przebadano na obecność prochu. Funkcjonariusze ABW, którzy tego dnia kręcili się po domu Blidów ciągle gdzieś wydzwaniali. Ponieważ pozamieniali się służbowymi komórkami, nie wiadomo, do kogo i po co.
Jeśli w jednej sprawie jest tyle dowodów, które nie potrafią mówić, to nie może to być przypadek.
Zamiast rzetelnego śledztwa były w tej sprawie same umorzenia. Kiedy będą zarzuty?
fot. Eliza Oleksy
-
Macierewicz wierzy Rosjanom w sprawie katastrofy
Antoni Macierewicz znalazł potwierdzenie hipotezy zamachu w rosyjskiej propagandzie.
Słuchaczy Radia Maryja poinformował, że dotarł do trzech krótkich rosyjskich filmów "informacyjno-propagandowych" pokazujących „prawdziwy obraz wydarzeń: wybuch w powietrzu prezydenckiego tupolewa 10 kwietnia 2010 r.
- czwartek, 28 marca 2013
-
Anna Maria Jopek, Artur Andrus i Marek Niedźwiecki o pociągach do "Trójki" i braku pociągu do polityki ...
wieczorem do oglądania na wyborcza.pl
-
Tym o "dożywociu" Terlikowskich
W najnowszym numerze "Polityki" Stanisław Tym opisuje, jak delektował się lekturą wywiadu Grzegorza Sroczyńskiego z Małgorzatą Terlikowską, żoną Tomasza Terlikowskiego.
Oto jego spostrzeżenie: "Zastanowiło mnie, że o swoim małżeństwie Małgorzata Terlikowska mówi jak o dożywotnim więzieniu, na które zostali oboje skazani, bo po prostu nie mają wyjścia – „lepszych zabawek” już nie dostaną. Bóg łaskaw, że nie jestem katolikiem pozbawionym wątpliwości. Jeśli już, mógłbym tylko zostać arcybiskupem, bo wtedy zawsze minister obrony by mnie obronił.
Cały felieton Tyma czytaj tutaj.
fot. Michał Mutor
- wtorek, 26 marca 2013
-
Sylwia Chutnik: Palikotowi mówię goodbye!
Sylwia Chutnik, matka i feministka, pisarka i przewodniczka, prezeska fundacji MaMa opowiada, jak macierzyństwo zmieniło jej feminizm i feminizm w Polsce. I z jaką partią polityczną feministkom jest po drodze ...
Cała rozmowa wideo dziś wieczorem na wyborcza.pl
- poniedziałek, 25 marca 2013
-
Za co feministki mogłyby chcieć "zabić" Terlikowskiego
Ponad roku temu Ilona Łepkowska prowokowała w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”, że za jej poglądy „feministki ją zabiją”. Chodzi o stwierdzenie, że „nie ma równouprawnienia, bo gdyby było, to mężczyźni mogliby rodzić dzieci”.
Kazimiera Szczuka w imieniu feministek zadeklarowała, że mordu na Łepkowskiej nie będzie, ale świat malowany przez nią w jej serialach nazwała „miłym zaściankiem, w którym wszystkie stereotypy o polskiej rodzinności widać jak na dłoni”.
Po lekturze wywiadu Grzegorza Sroczyńskiego z Małgorzatą Terlikowską, żoną Tomasza Terlikowskiego „Mąż chce, dzieci chcą, a ja nie” zastanawiam się, czy feministki nie będą chciały zabić Terlikowskiego. Za jego katolicki zaścianek. I wcale nie taki miły.
Bo to nie jest wcale wywiad o Małgorzacie Terlikowskiej, to znaczy nie przede wszystkim o niej. To bardzo smutna, bardzo przygnębiająca historia kobiety, która żyje w zgodzie z potrzebami męża. Zinternalizowała je, odczytuje je jako własne. Błędnie. I chyba już zaczyna jej świtać, że coś jest tu nie tak.
Dzieci Terlikowscy mają czworo. Tomasz chce mieć kolejne. Małgorzata nie. W tym wywiadzie dzieci dla niej to hałas, bałagan, ciężka fizyczna praca. Ani razu nie mówi o szczęściu, nie opowiada o ich ulubionych książkach, wspólnych zabawach.
Terlikowski namawia żonę na piąte dziecko. Nie właściwie to nie namawia, on jej je wmusza. Wywiera na nią presję, osacza, stawia pod ścianą. Wykorzystuje do tego dzieci (zrobiły na jej komputerze wygaszacz z napisem „chcemy dzidziusia!”).
Małgorzata tę presje odczytuje jako miłość („jeżeli mój mąż chce, żebym mu urodziła dziecko, to znaczy, że mnie kocha”).
A jednak nie potrafi powiedzieć, że i ona pragnie kolejnego dziecka. Mówi, że „zmięknie”. Czyli ulegnie pod presją męża, dzieci i ... lekarza.
-
Wprost mówi, że ciąży się boi, bo „ledwie chodzi, jak słoń, a musi za resztą dzieci ganiać”. Terlikowski nie pogania, bo „Tomek w tym czasie zarabia pieniądze. Ale jak jest w domu, to oczywiście gania, potrafi się fantastycznie zajmować dziećmi”.
„Jak jest w domu?” Pewnie rzadko, bo często widać go w telewizji, po południu, wieczorami. Zamiast „ganiania”, czyli sprzątania, gotowania, karmienia, usypiania wybiera prężenie katolickich muskułów w telewizji. Gra na siebie i pewnie wierzy, że robi to dla dobra całej rodziny. Małgorzata też pewnie to łyknęła.
A jej potrzeby? Ma te swoje „karteczki”, czyli redaguje książki. Ale żadnej z tego satysfakcji. Sama deprecjonuje, to co robi: „Kokosów z tego nie ma”, „Myślałam o powrocie do pracy, ale to nie ma sensu - cała pensja szła by na nianię”.
A dlaczego nie pensja Terlikowskiego?
Małgorzata wyznaje, że chce być od męża „mniej zależna w kwestiach wiary”. Tylko wiary?
Opowiada Sroczyńskiemu, jak wybrała się z koleżankami na planowany od pół roku weekend w Krakowie. Nie udał się. Przez Terlikowskiego. Bo wydzwaniał do niej z pytaniami typu: „Kiedy wracasz? Czy już o nas zapomniałaś?” Koleżanki wyłączyły jej telefon. Terlikowski odnalazł więc w Krakowie znajomego księdza, by wyśledził Małgorzatę.
Ten ksiądz tłumaczył Małgorzacie to tak: Wiesz, on jest ciągle na widelcu. Naczelny talib RP. I nagle jedyna osoba, której absolutnie może być pewien, ze zawsze przy nim stanie, gdzieś wyjeżdża. Może o to chodzi?”
Terlikowski chce kontrolować każdy jej krok? Każdy krok bez niego i dzieci? Małgorzata twierdzi, że z tych wyjazdów z koleżankami nie zrezygnuje.
Feministki mogłyby Terlikowskiego chcieć za to zabić, a jego żonę polubić.
- wtorek, 19 marca 2013
-
Posłanki są już na sejmowych kopertach!
- środa, 13 marca 2013
-
„Anatomia kłamstwa smoleńskiego” w „Przeglądzie Lotniczym”
Najnowszy, marcowy numer „Przeglądu Lotniczego” (3/13) piórem wicenaczelnego Michała Setlaka rozprawia się z kłamstwami smoleńskimi, propagowanymi przez ekspertów zespołu Antoniego Macierewicza.
Setlak przeanalizował lutową „debatę smoleńską", którą Macierewicz zorganizował na Uniwersytecie Kardynała S. Wyszyńskiego w Warszawie. - Nigdy w historii lotnictwa na całym świecie nie odnotowano sytuacji, w której machina partyjnej propagandy rozpowszechniałaby anty-wiedzę lotniczą w formie wykładów naukowych, do czego obecnie dochodzi w Polsce. Debata na Uniwersytecie Kardynała S. Wyszyńskiego udokumentowała rozmiar ignorancji osób przedstawianych jako specjaliści lotniczy. Ich nauki wygłaszane w murach uczelni wyższych mogą wyrządzić niebywałe szkody w procesie kształcenia kadr dla lotnictwa w Polsce przez podrywanie autorytetu nauczycieli akademickich. Miarka się przebrała. Nie możemy pozostawać obojętni wobec negowania wiedzy będącej podstawą lotniczego rzemiosła i pokazujemy najbardziej rażące lotnicze herezje i zwykłe kłamstwa „niezależnych ekspertów" - pisze Setlak.
I rozprawia się z ich kłamstwami. Np. dr inż. Gregory Szuladziński jest autorem hipotezy o dwóch wybuchach, na skrzydle i w kadłubie. Według Szuladzińskiego ma o tym świadczyć rozrzucenie szczątków na bardzo dużej przestrzeni i „odkręcenie” przedniej części kadłuba, która miała się rozdzielić jeszcze w powietrzu. - To nieprawda - pisze Setlak - na zdjęciu satelitarnym z 12 kwietnia 2010 r. pole szczątków jest bardzo małe, ma 60 m szerokości i 130 m długości. W przypadku wybuchu w powietrzu szczątki kadłuba i jego zawartości byłyby rozrzucane na dużo większym obszarze, jeszcze przed miejscem upadku. I podkreśla, że teza o „odkręceniu” jest nieprawdziwa, bo cały samolot uderzył o ziemię w „pozycji plecowej, lekko pochylony na nos”.
Setlak przypomina, że wybuchom przeczą zapisy rejestratorów. Huk eksplozji powinien być zapisany na taśmie rejestratora rozmów w kabinie pilotów (CVR), a rejestrator parametrów lotu (FDR) w przypadku wybuchów zarejestrowałby zmiany ciśnienia w kabinie, a było stałe do końca.
No i ta smoleńska brzoza! - Jeśli chodzi o drzewa - pisze Setlak - to właśnie one, stojąc w milczeniu, zadają kłam pseudonaukowym rewelacjom utytułowanych gwiazd „niezależnych” mediów. Utrwalone na zdjęciach, połamane przez maszynę pnie i korony drzew oraz fragmenty struktury skrzydła wbite w brzozę są niepodważalnym dowodem rzeczowym. Nikt go nie spreparował. Nie da się go unieważnić żadna symulacją.
- poniedziałek, 11 marca 2013
-
TVP 2 serdecznie przeprasza za „Limo”
TVP wysłała dziś do mediów takie oświadczenie w sprawie wczorajszego programu kabaretowego (tu czytaj, o co chodzi):
„W związku z kontrowersjami, jakie pojawiły się po emisji piątkowego odcinka programu „Tylko dla dorosłych” na antenie TVP2 w dniu 8 marca 2013 r., pragniemy odnieść się do kierowanych wobec TVP zarzutów.
Przede wszystkim chcielibyśmy podkreślić, że cykl „Tylko dla dorosłych” emitowany jest po godzinie 23.00, opatrzony kwalifikacją wiekową od lat 16 i – jak wskazuje tytuł – skierowany jest do widzów dorosłych, świadomych satyryczno-kabaretowej konwencji programu.
Formuła cyklu „Tylko dla dorosłych” oparta została na gatunku „stand-up”, bardzo popularnym m.in. w Stanach Zjednoczonych. Jego istotą jest autorski i najczęściej improwizowany charakter występu stand-upera zaproszonego do programu (przypominamy, że cykl „Tylko dla dorosłych” emitowany jest „na żywo”). Formuła ta zakłada także dużą swobodę wypowiedzi artysty kabaretowego, utrzymanej często w tonie ostrej, bezkompromisowej satyry z wykorzystaniem środków takich jak przerysowanie, przejaskrawienie czy świadomie wywołana kontrowersja.
Do tego właśnie gatunku pragnęliśmy nawiązać, powołując do życia cykl „Tylko dla dorosłych” w TVP2 i odświeżając formułę programów kabaretowych stanowiących swoistą tradycję telewizyjnej Dwójki. Zależało nam także, aby dopuścić do głosu młode i średnie pokolenie polskiego kabaretu, a panowie Albert Giza i Kacper Ruciński, którzy wystąpili w piątkowym odcinku, należą do czołówki rodzimych stand-uperów.
Aktualnie czekamy na decyzję KRRiT w związku ze skargą, która po emisji programu została do niej skierowana przez grupę posłów PIS. Jednocześnie wszystkich naszych widzów, którzy poczuli się urażeni treściami zawartymi w piątkowym odcinku „Tylko dla dorosłych” pragniemy serdecznie przeprosić”.
Dyrekcja Programu Drugiego TVP
- środa, 06 marca 2013
-
Kto jest samcem alfa w SLD
Kalisz zawieszony, w partii pozostaje. Widać Leszek Miller udał się „na audiencję do królowej, czyli sejmowej arytmetyki”.
O co chodzi? To cytat z jego drwin z Tuska, gdy ten w poniedziałek nie wyrzucił z rządu ministra Gowina. Miller tak sobie z premiera żartował: „Donald Tusk udał się na audiencję do królowej, czyli sejmowej arytmetyki. Królowa rzekła: Zastanów się drogi przyjacielu. I dlatego premier odłożył grillowanie [Gowina] na dalszy termin”.
A jeszcze wcześniej konflikt Tusk-Gowin, Miller postrzegał, jak bój samców alfa o władzę w partii.
A więc co się dziś stało w SLD? Samiec alfa Miller policzył, że nie opłaca mu się z partii wypychać samca alfa Kalisza. Czyli w Sojuszu są dwa samce.
-
Jak Miller kończy z Kaliszem
Decyzja, co Leszek Miller zrobi z Ryszardem Kaliszem (a dokładnie zarząd krajowy SLD) przed nami, ale uważny słuchacz Millera może się domyślać, co się stanie z niepokornym posłem.
Na przykład oto, co Miller mówił o konflikcie Tusk-Gowin: „Myślę, że [Tusk] zrobi wszystko, żeby dać opinii publicznej czytelny sygnał, kto w tym rządzie jest samcem alfa. Bo jeżeli minister [Gowin] wychodzi na mównicę sejmową i polemizuje z premierem, to jest wyraźny sygnał, że o jednego jest za dużo”.
To zupełnie, jak w SLD, też jest o jednego za dużo (o Kalisza). A nawet o dwóch (bo jeszcze o Aleksandra Kwaśniewskiego).
Gdy Tusk zdecydował się Gowina w rządzie zostawić, Miller zinterpretował to jako porażkę premiera. A Gowina chwalił, bo to „człowiek, który ma poglądy” („wolę to niż dziesiątki polityków, którzy nie mają żadnych poglądów”).
Czy zatem Miller Kalisza z partii wyrzuci? Da „czytelny sygnał opinii publicznej”, kto w SLD jest „samcem alfa”?
Miller od miesięcy zapewnia, że Sojusz do europejskich wyborów pójdzie sam, bo jest silną marką, tak silną, że nie ma zamiaru dać się wchłonąć np. „Europie Plus”. Twierdzi, że łączników z „Europą Plus” nie potrzebuje. Nie potrzebuje ani Kalisza, ani Kwaśniewskiego, ani Palikota. Chce zamknąć Sojusz przed nimi wszystkimi.
Ciekawe, jak wielu i jak długo wytrzyma z Millerem w takim zamknięciu?
fot. Sławomir Kamiński
- sobota, 02 marca 2013
-
Ministra Kudrycka kobietom nie pomaga
Prof. Barbara Kudrycka, ministra nauki i szkolnictwa wyższego, w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” wyłożyła (niechcący) swoją filozofię w sprawie praw kobiet.
Po pierwsze, nie chce być „ministrą”, bo „nie podoba się jej to słowo, podobnie jak »profesorko« czy »sędzino«. - Jeszcze nie czas, by używać żeńskich końcówek, ciągle brzmią niepoważnie - kwituje.
Jeśli te słowa brzmią niepoważnie, to dlatego, że nie jesteśmy z nimi osłuchani. Nie jesteśmy, bo się ich za rzadko używa. Po tych słowach ministry Kudryckiej pewnie jeszcze rzadziej. Tak działa przykład z góry, niestety.
Jeszcze bardziej niepokoją słowa „jeszcze nie czas”. Niby na co mamy czekać? Kobiety są już wszędzie: w Sejmie, w Senacie, rządzie, w wielkich spółkach, w małym biznesie, w instytutach naukowych. Ciągle w mniejszości, ale stale ich przybywa, choć rzecz jasna za wolno (dlatego czasowe parytety są potrzebne, by zmniejszyć te nierówności). Jeśli dziś kobiety pełnią te wszystkie stanowiska zarezerwowane kiedyś dla mężczyzn, to dlaczego mają czekać na żeńskie końcówki? I jak długo? Aż zdobędą jakąś część władzy? Jaką? I kto o tym zdecyduje? Wydawało się, że ministra Kudrycka to doskonale rozumie, bo sama wprowadziła parytet w radach uczelni.
Po drugie, ministra Kudrycka twierdzi, że „kobiety w polityce czy nauce muszą być lepsze od mężczyzn, żeby osiągnąć ten sam status. Jeśli ten status będziemy zaznaczać poprzez końcówki, zdeprecjonujemy te osiągnięcia”.
To zadziwiające słowa w ustach naukowca (pani ministra jest profesorką prawa, specjalizuje się w etyce służby publicznej, naukach administracyjnych i prawie administracyjnym), bo świadczą o niezrozumieniu zjawisk społecznych. Język nazywa to, co już istnieje (choć zmienia się wolniej niż społeczeństwo). Skoro kobiety są premierami, ministrami, filozofami, biologami itd., to pojawiają się nazwy, które temu odpowiadają: premiera, ministra, filozofka, biolożka. Używanie przez kobiety męskich końcówek oznacza, że mają kompleksy wobec mężczyzn, że wierzą, iż męska końcówka dodaje im godności, a żeńska im ją odbiera. Z tym trzeba walczyć, bo osłabia szanse kobiet w walce o swoje.
Po trzecie, nie zgadzam się, że kobiety muszą być lepsze od mężczyzn, by były traktowane tak samo, jak oni. To punkt widzenia mężczyzn. Gdy mówi to kobieta, szkodzi wszystkim innym kobietom.
- piątek, 01 marca 2013
-
Co z tą rządową ofensywą smoleńską?
Ledwie 12 proc. badanych przez CBOS wierzy, że rząd Tuska zrobił wszystko, co możliwe by wyjaśnić smoleńską katastrofę.
41 proc. Polaków ufa Tuskowi jako politykowi, 34 proc. cieszy się, że to on jest premierem, 28 proc. jest zadowolonych z jego rządu. Wreszcie, 31 proc. zagłosowałoby na PO, partię, której szefem jest Tusk. Widać zatem, że nawet ci, którzy sprzyjają PO, Tuskowi i jego rządowi, w sprawie katastrofy smoleńskiej mają Tuskowi wiele do zarzucenia. Przede wszystkim, że się jego rząd nie dość przyłożył do wyjaśnienia tej katastrofy i do rozwiewania coraz liczniejszych wątpliwości.
Tusk uznał, że sprawa jest zamknięta w dniu, w którym Jerzy Miller i członkowie jego komisji ogłosili na konferencji prasowej, jak doszło do katastrofy. Pomylił się. Co gorsza, nie wyciąga z tego żadnych wniosków.
Kłamstwa smoleńskie kwitną, trafiły na żyzną glebę polskiego narcyzmu (spiskowa wizja świata społecznego, podejrzliwość, brak zaufania do innych, utrwalone stereotypy relacji międzynarodowych, Polska jako ofiara odwiecznych wrogów, w tym Rosjan), a Antoni Macierewicz je regularnie i obficie podlewa. I przepięknie rosną. Już co trzeci dorosły Polak przyznaje, że dopuszcza, że prezydent Lech Kaczyński zginął w zamachu. Ale jakim? Bombowym? Czyim? Ruskich? I, wreszcie dlaczego? Pewnie gdyby o to spytać, wyznawców smoleńskiego zamachu by nie było tak wielu. Ale nikt nie pyta.
No i przede wszystkim nikt kłamstw smoleńskich nie prostuje. No cóż, same się nie sprostują. Potrzeba ogromnego wysiłku, wiele cierpliwości, by dotrzeć do tych, którzy mają wątpliwości. Oraz wiedzy i wiele talentu, by im wyjaśnić, jak do katastrofy doszło i dlaczego nie było tak, jakby to chcieli widzieć tzw. eksperci Macierewicza. W tym przypadku, kłamstwa okazały się łatwiejsze do zrozumienia, prawda okazała się za trudna dla przeciętnego Polaka.
Tomasz Arabski, były już szef Kancelarii Premiera, obiecał pomoc tym członkom komisji Millera, którzy podjęli się obrony nie tylko wyników swojej pracy, ale i całego swojego dorobku i honoru. Bo prawica nie tylko podważa ich ustalenia, ale i kompetencje.
I co z tą obiecaną pomocą? Figa z makiem. Może jego następca, Jacek Cichocki zrozumie, jak toksyczne jest dla całego społeczeństwa i państwa kłamstwo smoleńskie?
Tusk z pasją grilluje swoich przeciwników. Ostatnio ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina. A może by pogrillował kłamstwa smoleńskie?
-
Zamach smoleński obalony?
Polscy biegli przeprowadzili w Polsce sekcje zwłok kilku ofiar katastrofy smoleńskiej, w tym m.in. Anny Walentynowicz, Przemysława Gosiewskiego i Zbigniewa Wassermanna. Nie mają wątpliwości: zginęli w katastrofie lotniczej nie w wyniku wybuchu.
Jednoznacznie potwierdzają to obrażenia. Ze względu na wciąż głoszoną przez PiS teorię spiskową, że pod Smoleńskiem doszło do zamachu, Naczelna Prokuratura Wojskowa opublikowała fragmenty opinii biegłych: „Przyczyną zgonu obu ofiar katastrofy były rozległe obrażenia czaszkowo – mózgowe i obrażenia klatki piersiowej, co koresponduje z wnioskami zawartymi w opiniach wydanych po sekcjach zwłok przeprowadzonych w Moskwie. Tego typu obrażenia powstają od działania z dużą siłą narzędzi bądź przedmiotów tępych, tępokrawędzistych, którymi mogły być elementy kabiny samolotu pasażerskiego lub kadłuba oraz podłoża. Opisane powyżej mechanizmy powstania obrażeń obu ofiar mogły zrealizować się w trakcie katastrofy lotniczej. W trakcie tego typu zdarzenia, mającego charakter dynamiczny, dochodzi do niedających się w sposób jednoznaczny odtworzyć wielu, nakładających się na siebie mechanizmów powstania obrażeń. Wynika to z wielu kierunków działania sił na ciało człowieka. Powstałe obrażenia są skutkiem sumowania się poszczególnych urazów w pewnym krótkim przedziale czasowym”.
Wcześniej cytowaliśmy wyniki analizy biegłych z poprzednich sekcji zwłok: „Szczegółowa analiza powstania najbardziej charakterystycznych obrażeń: do powstania rozległych obrażeń głowy z wymóżdżeniem doszło w wyniku działania od przodu z dużą siłą narzędzia lub przedmiotu tępego o dużej powierzchni, które spowodowało zmiażdżenie głowy w wymiarze przednio-tylnym, z następowym zerwaniem powłok, rozkawałkowaniem kości i wymóżdżeniem. (...) Wielomiejscowe złamania rusztowania kostnego oraz obrażenia klatki piersiowej i wątroby powstały w tym samym mechanizmie jak obrażenia głowy. ”
Prokuratura po raz kolejny informuje, iż „konkluzja opinii sądowo-medycznych jednoznacznie wskazuje, że biegli medycy sądowi nie stwierdzili okoliczności wskazujących na to, iż obrażenia obu ekshumowanych ciał powstały w wyniku wybuchu”.
Nie było wybuchu, nie było zamachu. Co na to największy śledczy PiS? Uzna hipotezę o smoleńskim zamachu za obaloną?
- czwartek, 28 lutego 2013
-
Kobiety nie chcą Kalisza
A konkretnie Kongres Kobiet nie chce, by to Ryszard Kalisz był mediatorem między środowiskiem feministek a „Europą Plus” Aleksandra Kwaśniewskiego, Janusza Palikota i Marka Siwca.
Nie chcą, choć Kalisz spośród tej trójki od dawna cieszy się największym zaufaniem Polek i Polaków (według styczniowego rankingu CBOS z wynikiem 47 proc. zaufania plasuje się na drugim miejscu, za prezydentem Bronisławem Komorowskim), choć nie ma na sumieniu seksistowskich tekstów, choć się sam deklaruje jako feminista.
- Poseł miły, kochany i szarmancki. W sam raz dla kobiet. Rączki całuję! I zapraszam na spotkanie. Kwiaty? Będą kwiaty? - ironizowała wczoraj w „Gazecie” prof. Magda Środa z Kongresu Kobiet.
A więc Kalisz ma u pań z Kongresu Kobiet minus i żadnych szans, by je zachęcił do „Europy Plus”.
Bo to sprawa ambicji, że oto powstaje nowy projekt polityczny, który chce współpracować z feministkami, ale decydować za nie. Nie współdecydować z nimi.
Tak więc, jeśli Kwaśniewski chce naprawić w stosunkach z feministkami wszystko to, co zepsuł Palikot, musi postarać się bardziej. Na przykład poszukać mediatorki. W Kongresie Kobiet są trzy panie, które kiedyś z Kwaśniewskim współpracowały: Barbara Labuda, Danuta Huebner i Danuta Waniek. Może któraś z nich będzie potrafiła wyczarować Europę plus kobiety?
fot. Sławomir Kamiński
- sobota, 23 lutego 2013
-
Miller jak Napieralski?
Przed laty Ryszarda Kalisza z SLD chciał wyrzucić Grzegorz Napieralski. Nie udało się. Teraz w ślady Napieralskiego idzie Leszek Miller.
- Jeśli Ryszard Kalisz potwierdzi te słowa, które Aleksander Kwaśniewski skierował pod jego adresem, to Ryszard Kalisz zostanie usunięty z SLD - oświadczył Miller w sobotę.
Chodzi o to, że w piątek Kwaśniewski ogłaszając start „Europa Plus”, swojego wspólnego projektu z Januszem Palikotem i Markiem Siwcem, zapowiedział, że mediatorem „Europy” ze środowiskiem feministek będzie właśnie Kalisz. Ma on naprawić w stosunkach z Kongresem Kobiet to, co w ostatnich tygodniach napsuł Palikot. Czyli wszystko.
Sęk w tym, że nie ma w „Europie” Leszka Millera. Nie ma, bo postawił Kwaśniewskiemu ultimatum: albo ja albo Palikot. Kwaśniewski wybrał Palikota. Millera do „Europy” nadal zaprasza, ale na swoich warunkach: dogadania się z Palikotem.
Trzeba przyznać, że to dla Millera potężne upokorzenie. Kwaśniewski tym jednym ruchem pokazał, że dla niego przyszłość centrolewicy na twarz Palikota, a nie Millera, że ma zaufanie do Palikota, a nie do Millera, że nowa przyjaźń z Palikotem jest dla niego ważniejsza niż stara z Millerem. Wreszcie, że stawia ma młodszych.
Miller ma prawo czuć się zraniony. Zraniony atakuje, dostało się Kaliszowi.
Miller powołuje się na statut SLD, który powiada, że członek SLD nie może uczestniczyć w tworzeniu konkurencyjnych list wyborczych, zapisać się do innej partii czy brać udziału w wyborach bez poparcia władz ugrupowania.
Ale przecież Kalisz jeszcze żadnych list nie tworzy, Kwaśniewski doprasza do współpracy SLD, więc trudno mówić o konkurencji. Do nowej partii też się nie zapisuje, bo taka nie powstaje. Czyli pudło.
Napieralski wściekł się na Kalisza i chciał się go pozbyć z SLD, bo Kalisz publicznie powiedział, że Napieralski nie ma charyzmy. Dziś brak charyzmy wytknął Millerowi Kwaśniewski. Jego wyrzucać nie ma skąd, a Kalisza Miller od dawna niecierpi, przegrywa z nim w rankingach zaufania.
Napieralski Kalisza z Sojuszu nie wyrzucił, wybory parlamentarne przegrał, fotel szefa partii stracił. Tak kończy polityk bez charyzmy.
A Miller?
fot. Wojciech Surdziel
-
SLD.pl na sprzedaż. Kto da więcej?
Można kupić stronę sld.pl. Serio, ale nie jest to strona Sojuszu Lewicy Demokratycznej (poprawny adres to sld.org.pl). Ale właściciel sld.pl mógłby wiele namieszać w partii Millera. Kto ma na to ochotę? Kto kupi sld.pl?
- piątek, 22 lutego 2013
-
Kwaśniewski wybrał Palikota, odrzucił Millera
Aleksander Kwaśniewski wraca. Wraca u boku Janusza Palikota, Marka Siwca i Ryszarda Kalisza. Bez Leszka Millera, choć wolałby
z.
Miller przegrał, bo postawił wszystko na jedną kartę. Kazał Kwaśniewskiemu wybierać: albo ja albo Palikot.
Kwaśniewskiemu nie mogło spodobać się takie ultimatum i wybrał Palikota.
Wybór Palikota to symboliczne rozstanie się ojca-założyciela z SLD. Jeszcze nigdy Kwaśniewski nie zrobił niczego tak ważnego przeciwko „swojej” partii. Widać, poczuł się patronem całej polskiej lewicy, a nie tylko lewicy zamkniętej przez Millera w Sojuszu.
Prezydent nie ukrywał na konferencji prasowej, że to Miller sam sobie zaszkodził, kiedy zażądał wykluczenia Palikota. Kwaśniewski wypomniał mu, że na początku lat 90. starano się wykluczyć z życia politycznego Sojusz i samego Millera. - A ja zawsze byłem przeciwko - mówił Kwaśniewski - i zawsze będę.
A Palikot - choć Millera nie lubi - to go z nowego ruchu centrolewicowego wykluczać wcale nie chce.
Słowem, Miller jeszcze nie wie, że prawdziwego polityka poznaje się po niewykluczaniu.
-
„Gruba kreska” Millera, to stara kreska
Leszek Miller zwraca się do polityków, którzy w różnym czasie i z różnych powodów odeszli z SLD, by razem z nim utworzyli listę do Parlamentu Europejskiego. Brzmi znajomo. Oto, co Miller mówił w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” w listopadzie 2011 r., jeszcze zanim wygrał wybory na szefa Sojuszu z Grzegorzem Napieralskim. To ważna uwaga, bo Napieralski Sojusz zamykał w wąskim gronie tych, którzy go lubili, a że nie było w partii takich wielu, SLD z wynikiem 8 proc. przegrało wybory. Miller więc „sprzedawał się” jako jego przeciwieństwo. I opowiadał tak (fragment tego wywiadu):
„Cytuję pański blog: »[W SLD] Ładunek wzajemnych niechęci i sporów przekroczył dopuszczalne granice«.
- Niestety, i dlatego moim zadaniem nie jest tworzenie kolejnych podziałów i podkreślanie tych, które już są, a cierpliwa praca, żeby przeszłość była mniej ważna niż przyszłość. Więc będę się dogadywał ze wszystkimi, żeby...
Wiem, wiem, marzy się panu "gruba kreska".
- Tak, ja to proponuję całej partii. Wszystkich, którzy byli zmuszani do odejścia albo sami odchodzili, a którzy nie popadli w konflikt z prawem, zapraszam do Sojuszu.
Zmienił się pan. Kiedyś był pan pamiętliwy.
- Człowiek się zmienia, zwłaszcza jak przekracza pewną granicę wieku.
Zaprasza pan i Józefa Oleksego, i Włodzimierza Cimoszewicza?
- Tak. Tylko z jednym nazwiskiem mam problem - z Markiem Borowskim, bo w trudnym momencie rozbił SLD i do dzisiaj ponosimy tego skutki. (...) Mnie po prostu jest szkoda SLD. Sojusz to kawał mojego życia, moich kolegów, mojej rodziny. Przeżywałem w SLD wielkie triumfy, wielkie porażki. Nie chciałbym kończyć działalności politycznej w poczuciu zgorzkniałego człowieka, który myśli: Kurczę, zbudowaliśmy taką siłę i nie ma po niej śladu. Chcę uczestniczyć w procesie sanacji SLD, rewitalizacji SLD”.
Kogo od tego czasu Miller zachęcił do powrotu do SLD? Jakiej dokonał sanacji? Jak zrewitalizował Sojusz?
Hm, jeżeli uda mu się z Markiem Borowskim, uznam to za przełom. W przeciwnym wypadku, ten ostatni apel będzie tylko takim millerowskim gadaniem. W 2011 r. chodziło o to, żeby wygrać z Napieralskim, teraz żeby zwabić Kwaśniewskiego i pokonać z Palikota.
- wtorek, 19 lutego 2013
-
Niesiołowski, z kultury dwója
Niedawno prof. Stefan Niesiołowski, wicemarszałek Sejmu, członek PO pouczał na łamach „Gazety Wyborczej” prof. Magdaleną Środę, etyczkę, by nie wypowiadała się w sprawach, na których się nie zna, a mianowicie dokarmiana ptaków, zwłaszcza zimą („Z biologii dwója”). - Byłoby jednak dobrze - radził pan profesor, wicemarszałek - aby na tematy biologiczne nie wypowiadali się ignoranci. Nie jest to zdanie odkrywcze, ale w kontekście tekstu pani prof. Magdaleny Środy okazuje się warte przypomnienia.
I dalej o tym, jak prof. Środa jest w tym temacie niedouczona.
Generalnie zgadzam się z panem profesorem, lepiej mówić (pisać) o rzeczach, na których człowiek się zna.
Dlaczego zatem pan wicemarszałek poucza Agnieszkę Holland, że zawiodła się na Platformie, bo „nie obchodzi jej Polska, tylko córunia, która jest lesbijką”.
Niesiołowizmy ... szkodzą PO, ale najbardziej samemu Niesiołowskiemu.
- poniedziałek, 18 lutego 2013
-
Utracona cześć TVN 24
Brukowce czytają zwykle ludzie z niższych klas społecznych, mniej wykształceni, mniej wymagający, o nieskomplikowanych potrzebach emocjonalnych. Stąd wielkie zdjęcia, ogromne tytuły i niewiele tekstu - napisanego tak prosto jak się tylko da. Jest dużo krwi, seksu, golizny, brudów znanych i nielubianych...
Katarzyna W., bardziej znana jako „matka małej Madzi”, idealnie wpisała się w ten standard. Brukowce ją „pokochały”, bo czytelnicy mogli ją nienawidzić.
Nie akceptuję takich metod, ale znam mechanizmy, jakie rządzą brukowcami. Dlatego ze zdziwieniem obserwuję, że od rana stacja informacyjna TVN24 żyje praktycznie tylko historią Katarzyny W. Specjalne wydanie i specjalne informowanie: minuta po minucie z dnia życia oskarżonej „matki małej Madzi”. Nawet helikopter uruchomili, choć zupełnie nie rozumiem, co atrakcyjnego miał pokazać? Bo chyba nie na zdjęcia auta, którym jechała „matka małej Madzi”, stacja wyrzuciła pieniądze?
„Utracona cześć Katarzyny Blum” Heinricha Bolla to opowieść, jak brukowce niewinnego zamieniają w potwora. Nie chodzi oczywiście o to, że Katarzyna W. to niewinność, którą brukowce postponują. Ta historia pokazuje, że w takiej sytuacji i telewizyjna stacja traci cześć.
-
Macierewicz wygrał z Tuskiem
60 proc. dorosłych Polaków nie wierzy, byśmy mogli kiedykolwiek wyjaśnić, dlaczego 10 kwietnia 2010 r. prezydencki tupolew rozbił się pod smoleńskim lotniskiem (sondaż z połowy lutego, MillwardBrown dla RMF FM).
Antoni Macierewicz może otwierać szampana. Serio. Wygrał w walce, w której - zdawałoby się - nie miał żadnych szans. Sam z miejsca katastrofy uciekł, pojęcia o badaniu katastrof lotniczych nie miał. Ale, jak wiadomo, „nie matura, lecz chęć szczera” i z Macierewicza zrobił się spec od wypadków samolotów. Tą szczerą chęcią podważenia „ruskiej” i rządowej wersji przyczyn katastrofy zaraził kilku polonijnych naukowców. A ci, choć się na badaniu katastrof nic a nic nie znają, poszli z nim na współpracę i dziś w całej Polsce są znani jako „eksperci Macierewicza”. Najsłynniejszy z nich prof. Wiesław Binienda z USA jest autorem hipotezy, że nawet gdyby skrzydło tupolewa uderzyło w brzozę, to samolot by na tym nie ucierpiał. Tyle razy to powtarzał, że wielu mu uwierzyło, choć przecież w Smoleńsku jest złamana brzoza z wbitymi w nią kawałkami skrzydła.
Macierewicz miał więc kilku naukowców gotowych szerzyć i podsycać jego smoleńską wiarę oraz media gotowe propagować każdą smoleńską bzdurę (pamiętacie jeszcze te wersje: sztuczna mgła, hel rozpylony nad lotniskiem, paraliżujący gaz we wnętrzu samolotu i bomba paliwowa?): na co dzień, co tydzień i w sieci.
Rząd, wojskowa prokuratura, Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych okazały się bezradne w zderzeniu z tą machiną smoleńskiego kłamstwa. Bardzo długo nikomu z władz państwowych nie przyszło do głowy, by te smoleńskie nieprawdy prostować. Za to Macierewicz i jego eksperci często i ochoczo głosili swoje prawdy.
Macierewicz aparat państwa rozłożył na łopatki. Okazał się być bardzo pracowity, niezwykle pomysłowy i imponująco wytrwały.
fot. Sławomir Kamiński
- wtorek, 12 lutego 2013
-
To ta brzoza
Raport komisji Jerzego Millera
Z raportu komisji Jerzego Millera:
„O 6:41:00,5, w odległości 1099 m i 5 m poniżej poziomu DS 26, nastąpiło pierwsze zetknięcie samolotu z przeszkodą terenową (przycięcie na wysokości 10 m wierzchołka brzozy rosnącej w parowie w pobliżu BRL), nie powodując jednak uszkodzeń mogących mieć wpływ na jego zdolność do lotu. Po przebyciu dalszych 244 m następowały zderzenia z kolejnymi drzewami i krzakami. Pomimo że samolot zaczął się już wolno wznosić, ze względu na ukształtowanie terenu jego wysokość nad ziemią obniżyła się z 10 m w rejonie BRL do 4 m w rejonie porośniętym młodymi drzewami i krzakami. O godz. 6:41:02,8 na wysokości 1,1 m nad poziomem lotniska, w odległości 855 m od progu DS 26, samolot zderzył się lewym skrzydłem z brzozą o średnicy pnia 30-40 cm, w wyniku czego nastąpiła utrata około 1/3 długości lewego skrzydła. Spowodowało to wejście samolotu w niekontrolowany obrót w lewą stronę”.
Komisja na str. 66 w tabeli „Współrzędne pomierzonych punktów i ich odległości od progu drogi startowej” w pkt 5 opisuje tę brzozę: „Brzoza - utrata fragmentu lewego skrzydła”, do złamania doszło na wysokości 5,1 m (kolumna oznaczona literą P - wysokość przyciętych przeszkód terenowych).
- poniedziałek, 11 lutego 2013
-
Młodopolacy wSieci?
Tygodnik „wSieci” (red. nacz. Jacek Karnowski) reklamuje się jako „odważne pismo młodej Polski”.
Czyżby chodziło o wiek autorów? „wSieci” publikują m.in. Michał Karnowski (rocznik 1976, daty za tygodnikiem), Jerzy Jachowicz, Dorota Łosiewicz, Krzysztof Czabański (rocznik 1948), Maciej Pawlicki, Stanisław Janecki, Marek Pyza, Igor Zalewski, Marcin Wikło, Paweł Burdzy (rocznik 1970) ... Hm, raczej nie są to młodzi Polacy.
A może raczej chodzi o Młodą Polskę? Może „sieciowi” redaktorzy sami siebie postrzegają jako najbardziej znakomite i oryginalne postaci początku XXI wieku, które wprowadzą Polskę w nową epokę, niczym młodopolacy na przełomie XIX i XX wieku?
Karnowscy, Jachowicz, Janecki i Czabański to mieliby być ci nowi młodopolacy?
- piątek, 08 lutego 2013
-
Prof. Binienda: brzoza istnieje
W zeszłym tygodniu Antoni Macierewicz (PiS) twierdził - nie ukrywając satysfakcji - że z ruskich dokumentów wynika, iż pod Smoleńskiem nie było brzozy, o którą zawadziło skrzydło samolotu prezydenckiego.
„Niezależna Gazeta Polska-Nowe Państwo” donosiła: „Dotarliśmy do pierwszego opisu terenu, na którym znajduje się m.in. pancerna brzoza, wykonanego zaledwie cztery godziny po katastrofie w Smoleńsku. Jest to oficjalny dokument sporządzony przez służby rosyjskie. Wyłania się z niego zupełnie inny, od zawartego w raportach MAK i komisji Millera, obraz tego, co zdarzyło się rankiem 10 kwietnia 2010 roku: żadne z ujętych w nim drzew nie pasuje do słynnej brzozy, która rzekomo zniszczyła samolot”.
Macierewicz natychmiast komentował: „Materiał ma charakter notatki z czynności urzędowych, zapewne oględzin miejsca katastrofy. To oraz wczesny czas sporządzenia (4 godziny po katastrofie) powinny mu nadawać pewną wiarygodność. Oczywiście, trzeba wziąć poprawkę na warunki rosyjskie i szczególne okoliczności tragedii smoleńskiej. Pamiętamy też o zeznaniach Nikołaja Bodina, który przyznał, że zebrał odłamki samolotu i zgromadził na jednym miejscu pod brzozą. Co oznacza, że obraz wydarzeń fałszowany był już w pierwszych minutach po katastrofie. Ale oczywiście im wcześniejsza relacja, tym bardziej wiarygodna, i tak jest z analizowanym materiałem. Uderzają jego szczegółowość i precyzja wskazujące, że relacjonujący krok po kroku opisywali napotkane ślady tragedii. Nie można więc wykluczyć, że ktoś przed nimi manipulował przy szczątkach, ale wydaje się, że opis, jaki otrzymaliśmy, wiernie oddaje to, co relacjonujący widział”.
Potem wojskowa prokuratura prostowała te rewelacje, ma bowiem ów dokument a w nim brzoza jest. - Wbrew temu co wynika z cytowanej wypowiedzi [z Nowego Państwa], przedmiotowy protokół uwzględnia brzozę o średnicy w podstawie około 80 cm, w którą miał uderzyć samolot Tu 154 M nr 101, co skutkować miało utratą fragmentu lewego skrzydła. Do protokołu załączono dokumentację fotograficzną, która zawiera m.in. zdjęcia wskazanej brzozy - napisał do nas rzecznik NPW płk. Zbigniew Rzepa.
Tymczasem prof. Wiesław Binienda, ekspert Macierewicza, twierdzi, że brzoza, w która uderzyło skrzydło istnieje. Ba, ma nawet jej kawałek! Koledzy dendrolodzy mu pomogli i okazało się, że brzoza miała „jakiegoś grzyba", przez co była słaba.
- środa, 06 lutego 2013
-
Kwaśniewski wraca. Co na to Miller?
Aleksander Kwaśniewski wraca do polityki, bo wymaga tego racja stanu.
W wywiadzie dla „Polityki” tłumaczy: „Zużywanie się Platformy Obywatelskiej w takim układzie nieuchronnie przesuwa władzę w stronę PiS albo jakiegoś post-PiS. Dla Polski to może być fatalne. Dlatego stworzenie po stronie centrolewicowej czegoś, co by zrównoważyło scenę, wydaje mi się polską racją stanu. Istnienie alternatywy centrolewicowej jest w interesie obecnie rządzących, bo może ich uwolnić od zemsty pisowców.”
Kwaśniewski zapewne bez problemów doga się z Januszem Palikotem. I zapewne nie znajdzie wspólnego języka z Leszkiem Millerem. Chyba, że go przekona, że „jego racja stanu” jest też racją stanu Millera.
- wtorek, 05 lutego 2013
-
Fałszywa brzoza, czyli znów o Macierewiczu
Antoni Macierewicz cieszył się ostatnio, że ma wreszcie dowód, że Rosjanie sfałszowali brzozę, o którą zawadziło skrzydło tupolewa. Ten dowód to protokół z oględzin miejsca katastrofy sporządzony przez Rosjan (to wierzy Ruskim?), w którym nie ma owej brzozy. Ale wojskowa prokuratura zdementowała te rewelacje, bo w protokole brzoza istnieje, i to złamana.
Pomyślmy, o ileż prościej by było, gdyby Antoni Macierewicz 10 kwietnia 2010 r. nie wyjechał ze Smoleńska. Gdyby tam został i sam obejrzał miejsce katastrofy, gdyby zobaczył brzozę, gdyby poczekał na przyjazd Jarosława Kaczyńskiego ...
Może wtedy polska polityka nie zostałaby zrujnowana przez podejrzenia smoleńskiego zamachu? Może nie byłoby religii smoleńskiej i wyznawców zamachu ...
fot. Franciszek Mazur
- sobota, 02 lutego 2013
-
Wszystkie kobiety Millera
Leszek Miller zadeklarował w RMF FM, że jego klub nie poprze wniosku o odwołanie wicemarszałkini Wandy Nowickiej. Bo
poprosił go o to Kongres Kobiet. - Chętnie podzielimy ten pogląd - mówi Miller.
Co za zaskakująca zmiana poglądów. To ten sam Miller, który całkiem niedawno deklarował: „Nie zamierzam się przymilać do pani [Magdaleny] Środy, aby zmienić jej opinie. Oprócz Kongresu jest jeszcze wiele organizacji, partii i środowisk, z którymi współpracujemy bez problemów”?
Ten sam, który lubi mówić, że „prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym, nie jak zaczyna, a jak kończy"? Albo, że „jeżeli koło partii kręcą się osoby, kobiety nieatrakcyjne, to jest coś anachronicznego, coś, co odstręcza wyborców"?
W wyborach parlamentarnych w 2011 r. Sojusz na 41 okręgów wyborczych w zaledwie w sześciu dał paniom jedynki. W SLD kobiety dostały jedną czwartą miejsc tzw. biorących, to gorszy wynik niż miała PO i PiS. A Wanda Nowicka została przez kolegów z partii zrzucona z miejsca biorącego na dalsze. I wtedy z hukiem odeszła z SLD, bo zrozumiała, że to tak naprawdę partia (w większości) szowinistów.
Teraz Miller cynicznie wykorzystuje apel Kongresu Kobiet, by zagłosować przeciwko Palikotowi. Nie liczy się ani Nowicka ani równouprawnienie.
I po tym poznaje się „prawdziwego” mężczyznę.
Mariusz Piekarski: SLD poprze najpierw odwołanie Wandy Nowickiej, a potem powołanie Anny Grodzkiej?
Leszek Miller: Nie, my pani marszałek Nowickiej, jej dymisji nie poprzemy, bo uważamy, że dobrze wypełnia swoją funkcję.
Ale Palikot mówi: w imię równości, walki z polskim kołtuństwem poprzyjcie Grodzką. Zróbmy ten krok dalej w światopoglądowej wojnie w Polsce.
Ale my nie mówimy o pani Grodzkiej, tylko o pani Nowickiej. Dzisiaj wicemarszałkiem Sejmu jest pani Nowicka.
I tak powinno zostać?
Tak powinno zostać.
fot. Łukasz Głowala / AG
- piątek, 01 lutego 2013
-
Matematyk pisze list o dowodach prof. Biniendy:
Pani Redaktor,
W dyskusjach o katastrofie smoleńskiej często używa się sformułowania „opinia takiej klasy naukowców jak prof. Binienda”.
Jest rzeczą żenującą, że człowiek z tytułem naukowym może wygłaszać publicznie takie bzdury, jak gdyby był kompletnym ignorantem w dziedzinie fizyki i mechaniki. Nie chce odnosić się do jego symulacji, bo tu można mieć różne opinie, a dyskusja wymaga dużej wiedzy matematycznej, fizycznej i informatycznej i nie da się rzeczowo poprowadzić na płaszczyźnie popularnej, ale chcę się odnieść do jego krytyki tajektorii lotu podanej w raporcie Millera (tutaj argumenty są na poziomie elementarnym).
Kiedyś natrafiłem w internecie na wykład prof. Biniendy ( 23 maja 2012r. www.blogpress.pl/node/12994), w którym dowodził, że trajektoria lotu podana przez komisję Millera jest nieprawdziwa. Jak argumentował, samolot, aby podnieść się z punktu zderzenia z brzozą do punktu, w którym przestał się wznosić, musiałby osiągnąć przyspieszenie pionowe 10g, co oczywiście jest niemożliwe, „ale ten samolot potrafił tego dokonać”. Dwa punkty trajektorii , o których mówi prof. Binienda (załącznik 4 raportu Millera) są oddalone w pionie o ok 10m i w czasie o 1.7sek. Jak wynika z podstawowego wzoru na drogę w ruchu przyspieszonym s= V0*t (a*t^2)/2 , przyspieszenie pionowe potrzebne do podniesienia samolotu o 10m w czasie 1.7sek , nawet przy prędkości początkowej pionowejV0=0, wynosi ok 6.8m /sek^2, co stanowi ok 0.7g. (g=9.81m/sec^2). Nie wiem, jak pan Binienda doszedł do swoich wyliczeń, ale jeżeli nie pamiętał podstawowych wzorów mechaniki, to mógł zajrzeć chciażby do podręcznika fizyki dla I klasy liceum ( zresztą w załączniku 4, przyspieszenie to jest podane w osobnej rubryce jako odczyt instrumentów).
Można strzelić głupstwo w ferworze dyskusji, ale nie można robić tego w przygotowanym wykładzie, zwłaszcza jeżeli ma się tytuły naukowe.
Zdecydowałem się zwrócić na to uwagę, bo obejrzałem ostatnio film pani Gargas „Anatomia upadku”, w którym wykorzystano fragmenty tego lub podobnego odczytu prof. Biniendy jako przykład „dowodu naukowego”.
Rzeczywiście należy „ pogratulować” panu Macierewiczowi klasy ekspertów.
Z poważaniem WR (jestem dr matematyki, b. pracownikiem UW Instytutu Lotnictwa, nazwisko do wiadomości redakcji)
- czwartek, 31 stycznia 2013
-
Katastrofa smoleńska. Fakty przeciwko kłamstwom
Wczoraj w redakcji „Gazety Wyborczej” siedmiu członków komisji Jerzego Millera - dr Maciej Lasek, szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, kpt Wiesław Jedynak, członek PKBWL, mgr inż. Piotr Lipiec, członek PKBWL, płk. Mirosław Grochowski, szef Inspektoratu MON ds. Bezpieczeństwa Lotów, ppłk pil. mgr inż. Robert Benedict, ppłk mgr inż. Leszek Filipczyk, ppłk rez. mgr inż. Mirosław Milanowski - spotkało się z naszymi czytelnikami.
Komisja Millera to jedyna instytucja, która wskazała przyczyny katastrofy smoleńskiej. Po raz kolejny przypomniał je wczoraj kpt. Wiesław Jedynak. Tupolew się rozbił, bo leciał we mgle, i to leciał za szybko, za nisko i za późno padła komenda odejścia na drugi krąg. Suma wszystkich błędów musiała doprowadzić do zderzenia z ziemią.
Członkowie komisji byli w Smoleński, przebadali wrak, widzieli brzozę z wbitymi w nią kawałkami skrzydła tupolewa.
I z pełną odpowiedzialnością twierdzą, że wybuchu nie było. Wykluczyli tę wersję, bo nie znaleźli żadnego dowodu, że do wybuchu doszło. Nie ma śladów ani po przejściu fali ciśnieniowej ani wzroście temperatury. Wykazali miałkość hipotez forsowanych przez zespół Antoniego Macierewicza i jego ekspertów. Obalili ich „dowody”.
Dr Maciej Lasek powiedział, że wiadomo, jak do katastrofy doszło, ale nie wiadomo dlaczego. Tę wiedzę ma załoga samolotu.
fot. Sławomir Kamiński
- wtorek, 29 stycznia 2013
-
Pani poseł (nie posłanka, to jej wybór) Krystyna Pawłowicz już rok temu naśmiewała się z Anny Grodzkiej
Polskie Radio odnalazło zapis nagrania sprzed roku. 18 lutego 2012 r. w audycji „Sterniczki" w radiowej „Jedynce” trwała dyskusja o Funduszu Kościelnym.
- Kościół bierze kasę od państwa - stwierdziła Anna Grodzka, co wywołało ostrą reakcję posłanki PiS Krystyny Pawłowicz, która mówiąc zwróciła się do posłanki RP per „pan”. Dwukrotnie.
- Proszę nie pomawiać Kościoła, bo pan, przepraszam, pani, popełnia teraz przestępstwo. To jest bezpodstawne, mówię do pani Grodzkiej. Jakie pan ma dowody? Jakie pani ma dowody, przepraszam bardzo - mówiła Pawłowicz.
- Niech pani się nie myli w formie, bardzo panią proszę - powiedziała wtedy Grodzka.
- Przepraszam, to niezależne ode mnie, w ferworze dyskusji - przeprosiła posłanka PiS, jak dziś widać nieszczerze.
- Proszę ten ferwor trochę pohamować - odcięła się Grodzka.
fot. Wojciech Olkuśnik, Sławomir Kamiński
- poniedziałek, 28 stycznia 2013
-
Prof. Krystyna Pawłowicz: Grodzka, Grodzki ...
Filmik z nagraniem posłanki Pawłowicz, która obraża posłankę Grodzką
Nagranie ”Transfobia Pawłowicz obnażona. Wstyd” krąży w internecie. Miało miejsce podczas tego weekendu w Mińsku Mazowieckim. Została sfilmowana w czasie wykładu, kiedy obrażała posłankę Grodzką mówiąc, że ta ma twarz jak bokser i, że jest facetem, czym wzbudzała salwy śmiechu na sali.
-
Hej, lustrację czas zacząć
Nieco ponad godzinę po premierze dokumentu National Geografic „Śmierć prezydenta” zlustrowany został Konstanty Gebert. Bo pojawił się w filmie, opowiada o atmosferze w Polsce po katastrofie. I „prawdy” smoleńskiej nie głosi.
Przewidywalne, obrzydliwe łajdactwo.
- niedziela, 27 stycznia 2013
-
Dlaczego TVP nie musi pokazać „Anatomii upadku”
To oczywiste - telewizja publiczna nie ma obowiązku pokazywać niedobrych programów: filmów, seriali, dokumentów. Przeciwnie, ma obowiązek chronić swoich widzów przed produkcją marnej jakości.
Kilka dni temu prawicowe SDP zaapelowało do prezesa TVP Juliusza Brauna, by stacja pokazała film Anity Gargas „Anatomia upadku” o katastrofie smoleńskiej. - Pozwalamy sobie przypomnieć, że obowiązkiem telewizji publicznej jest wszechstronne informowanie o najważniejszych wydarzeniach współczesnej historii Polski - napisali.
Czyżby film Anity Gargas to był program „informacyjny”? „Wszechstronnie” omawiający przyczyny katastrofy?
Kilka propagandowych tez to ma być - wedle SDP - wszechstronna informacja?
Nie, TVP wcale nie musi tego filmu pokazać. Ma bowiem unikać stronniczości i zacietrzewiania w prezentowaniu faktów. A film Gargas się tym karmi.
W 2010 r. telewizja publiczna pokazała dokument Ewy Stankiewicz i Jana Pospieszalskiego „Solidarni 2010”. Został dopuszczony do emisji mimo negatywnych wewnętrznych recenzji, bo wtedy w TVP rządził PiS. To była polityka, nie media publiczne.
Pamiętam, co mi wtedy mówił Jan Dworak, szef KRRiT: „Nie puścił bym tego filmu, bo on poruszał się po powierzchni wydarzeń. I był szalenie jednostronny. Media publiczne istnieją po to, by świat ludziom objaśniać. I mają za zadanie obronę demokracji i tworzenie wspólnoty społecznej czy narodowej. Nie mogą być wykorzystywane do tego, by sprzyjać postawom antydemokratycznym. I nie mogą dzielić wspólnoty. Muszą oczywiście opowiadać o takich zjawiskach społecznych jak to pod Pałacem po 10 kwietnia, ale nie mogą pozostawiać widzów w przekonaniu, że świat dzieli się na dobrych i złych Polaków i ci źli są ze wspólnoty narodowej wyłączeni. Nie ma takiego podziału, wszyscy są członkami wspólnoty Polaków. I dlatego ten film był taki nieprawdziwy”.
Tu też o to chodzi, film Gargas jest nieprawdziwy.
-
Biblia ludu smoleńskiego?
Bronisław Wildstein o „Anatomii upadku” Anity Gargas: „Ten film jest wstrząsający. (…) Zobaczenie na własne oczy, jak niszczy się miejsce katastrofy, żeby uniemożliwić znalezienie jakichkolwiek innych śladów – to coś niezwykłego. To trzeba zobaczyć”.
Michał Karnowski: „Gdyby ten film został pokazany w ogólnodostępnej, powszechnie oglądanej telewizji (…) to większość Polaków by zmieniła swój pogląd na temat tragedii smoleńskiej”.
Tomasz P. Terlikowski: „Ten film robi naprawdę wstrząsające wrażenie. Jest bowiem niezwykle mocnym świadectwem słabości Polski i jej władz. Pokazuje także, że 10 kwietnia 2010 roku będzie w historii symbolicznym końcem III RP. A to, czy stanie się on także symbolicznym końcem suwerennej Polski, to zależy już tylko od nas. Odwrócenie trendów zapoczątkowanych 10.04.10 nie będzie proste, ale – mam nadzieję – jest jeszcze możliwe. Z każdym dniem jednak mniej”.
Gdy czytam takie recenzje „Anatomii upadku” mam wrażenie, że ten dokument ma szanse stać się biblią ludu smoleńskiego. Bo ten film umacnia lud w wierze. Wierze w zamach dokonany na ruskiej ziemi, przez Ruskich (w zmowie z Polakami?) na polskiego prezydenta. Film Gargas głosi prawdę ludu smoleńskiego. Tu kłamstwa cudownie zamieniają się w prawdę. Kłamstwa, w które uwierzył lud smoleński stają się prawdą. To kwestia wiary, nie rozumu. Wiary w spiskową wizję świata społecznego i braku wiary w państwo, w III RP.
- piątek, 25 stycznia 2013
-
Nielubiana władza, a się nagradza
67 proc. Polaków źle ocenia Sejm, 53 proc. - Senat. Tylko co piąty patrzy na izby przychylnie. Notowania miejsca pracy marszałek Sejmu Ewy Kopacz i marszałka Senatu Bogdana Borusewicza spadają. Im gorsza sytuacja finansowa ankietowanego, tym ma gorszą opinię o pracy posłach i senatorach. I nawet większość wyborców rządzącej PO, posłów i senatorów nie chwali. Nawet oni wystawiają im pałę. Jeszcze gorzej o wybrańcach narodu myśli elektorat pozostałych partii zasiadających w parlamencie: PSL, SLD, PiS i Ruchu Palikota.
Słowem, statystyczny Polak - czy to prawicowiec, lewicowiec czy ludowiec, konserwatysta czy liberał - pracy posłów i senatorów sobie nie ceni. Oj, nie!
Kompletnie inaczej niż sami posłowie i senatorowie. Marszałek Kopacz przyznała wicemarszałkom Wandzie Nowickiej z Ruchu Palikota, Jerzemu Wenderlichowi z SLD, Markowi Kuchcińskiemu z PiS, Eugeniuszowi Grzeszczakowi z PSL i Cezaremu Grabarczykowi z PO - roczną premię po 40 tys. zł brutto. A ci odwdzięczyli się pani marszałek i zgodnie dali jej nagrodę 45 tys. zł brutto (po awanturze oddali je hurtem na cele charytatywne).
Cenią się i w Senacie. Marszałek Borusewicz dostał 50 tys. zł (oddał część na odbudowę domu na Pomorzu zniszczonego przez trąbę powietrzną), a wicemarszałkowie po 27 tys. zł.
Trudno o większą różnicę zdań w ocenie tego, co robią parlamentarzyści. Czyżby marszałkowie i senatorowie nie orientowali się, jak fatalną mają opinię? Bo właśnie zapracowali na jeszcze gorszą.
-
Gabinet cieni Kongresu Kobiet broni Wandy Nowickiej
List do Janusza Palikota
Gabinet Cieni Kongresu Kobiet stanowczo protestuje przeciwko cofnięciu rekomendacji Marszałkini Wandzie Nowickiej i zwraca się do władz oraz członkiń i członków Ruchu Palikota o szybką zmianę decyzji w tej sprawie. Uważamy, że uprawianie populizmu i przedkładanie interesów partyjnych nad interes publiczny związany z aktywnością Wandy Nowickiej podważa wiarygodność tej partii.
Wanda Nowicka jest nie tylko wyjątkowo aktywną posłanką, ale też, co dla nas szczególnie ważne, jedną z bardzo niewielu, która zajmowała się równością płci i prawami kobiet. Liczne projekty ustaw, które wniosła do sejmu poświęcone były właśnie tej problematyce, co jest ewenementem w polskim Sejmie. Do projektów tych należą m.in. wprowadzenie parytetu płci i tzw. suwaka na listach wyborczych, projekt przewidujący wydłużenie urlopu ojcowskiego, projekt ustawy o świadomym rodzicielstwie, ustawy o in vitro, ustawy o edukacji seksualnej. Jej aktywność jako posłanki wnoszącej projekty ustaw jest trzykrotnie większa niż przeciętnego posła i posłanki obecnej kadencji. Do szczególnie cenionych przez nas inicjatyw Wandy Nowickiej należy program „Sejm przyjazny kobietom”, w ramach którego odbyło się wiele wysłuchań publicznych oraz debat z udziałem kobiet i mężczyzn z różnych środowisk, w tym związków zawodowych, organizacji pozarządowych, przedstawicielek nauki, m.in. dotyczących równości na rynku pracy , wieku emerytalnego, parytetu płci w polityce, sytuacji uchodźczyń, imigrantek, problematyki handlu ludźmi, stereotypów płci w edukacji i prawie, problemów osób niepełnosprawnych i ich opiekunek i opiekunów. Podobnej problematyki dotyczyły zapytania poselskie i interpelacje zgłaszane przez Wandę Nowicką. Jej szczególne osiągnięcie na rzecz równości płci to także praca nad przezwyciężaniem stereotypów językowych poprzez wprowadzanie form żeńskoosobowych do wypowiedzi publicznych. Trudno wskazać w parlamencie osobę, która wykonałaby równą jej pracę w sprawach równości i praw kobiet.
Wanda Nowicka także w partii pracowała nad wprowadzaniem nowoczesnych rozwiązań, które prowadzić mogły do przezwyciężania dyskryminacji kobiet i lepszej ich reprezentacji
w polityce po przyszłych wyborach, do czego zaliczyć trzeba aktywność w tworzeniu sekcji kobiet Ruchu Palikota oraz wprowadzenie parytetu płci wewnątrz partii. Wobec
jej ponadprzeciętnej pracy w Sejmie, a zwłaszcza wyjątkowej pracy na rzecz praw kobiet
i równości płci, cofnięcie jej rekomendacji odbieramy jako wyraz lekceważenia nie tylko
dla niej, ale też dla problematyki, którą się zajmowała, na rzecz której także my pracujemy.
-
Posłanka, która jest posłem.
Język zdradza światopogląd. Widać forma męska dodaje pani poseł Krystynie Pawłowicz powagi, prestiżu, godności. Nie wierzysz, zobacz
- czwartek, 24 stycznia 2013
-
Ewa Kopacz, kierownik czy kierowniczka zakładu pracy?
Ewa Kopacz, która woli być marszałkiem Sejmu, nie marszałkinią, przyznała członkom prezydium Sejmu roczne nagrody, w sumie 250 tys. zł. Kopacz siebie nagrodziła premią w wysokości 45 tys. zł. Wicemarszałkowie Cezary Grabarczyk (PO), Marek Kuchciński (PiS), Wanda Nowicka (RP), Eugeniusz Grzeszczak (PSL) i Jerzy Wenderlich (SLD) dostali po 40 tys. zł.
Marszałek Kopacz tłumaczyła, że „ma prawo, a wręcz obowiązek oceniać pracę swoich pracowników, doceniać tych, którzy pracują dobrze i karać tych, którzy pracują gorzej”. Racja.
My, dziennikarze też. I akurat ostatnio marszałek pracowała „nieco gorzej”, bo nie zgodziła się wydrukowanie sejmowych kopert z nadrukiem „posłanka”. Chodziło o to, by panie, które zasiadają w Sejmie nie musiały być „posłami”, by mogły być „posłankami”. Teraz muszą być „posłami”. To dyskryminacja. Panie w Sejmie mają zaledwie 24 proc. mandatów!
Argument Kopacz: nie ma na to pieniędzy. Jak widać są. Sprawdziłam, ile kosztowałby druk kopert z „posłanką”. 1000 kopert to wydatek ok. 350 zł netto (z transportem), 2 tys. - 520 zł, a 5 tys. - 1200 zł.
Może marszałek Kopacz ze swojej nagrody zafundowałaby posłankom żeńskie końcówki? A sama może być marszałkiem, posłem, kierownikiem.
- wtorek, 22 stycznia 2013
-
Lewica24 nie lubi Kwaśniewskiego
„Nadzieja dzisiejszej lewicy”, „dobro narodowe” musi mieć „oprawę?”. Tak o doradzanie Aleksandra Kwaśniewskiego jednemu z najbogatszych Polaków oraz dyktatorowi Kazachstanu pyta Lewica 24.
Wokół Aleksandra Kwaśniewskiego robi się gorąco. Niedługo ma zdecydować „być czy nie być” nowym-starym liderem lewicy. Jest umówiony na rozmowę z Januszem Palikotem i Markiem Siwcem, który odszedł z SLD i właśnie przechodzi do Ruchu Palikota.
Na lewicy niepokój, co zrobi Kwaśniewski, a co powinien zrobić: wracać czy nie, ujawnić swoje dochody czy nie, budować „swoją” listę przed wyborami do Parlamentu Europejskiego tylko z Palikotem, czy namawiać nadal Leszka Millera.
I właśnie Lewica24, portal związany z SLD, publikuje komentarz Katarzyny Kądzieli, dyrektorki fundacji im. Izabeli Jarugi-Nowackiej: „Trudno jest mi rozpoznać w byłym prezydencie, biorącym słone gaże za nie do końca sprecyzowane usługi i przysługi od każdego, kogo na to stać – „nadzieję dzisiejszej lewicy”. I jakoś nie przekonują mnie argumenty połączonych głosów byłych „nas” i byłych „onych”, że takie „dobro narodowe”, jak były prezydent, „musi mieć oprawę”, by mogło godnie trwać i nadzieję zwycięstwa nieść. Czyjego i na co zwycięstwa?”.
To zdecydowany głos, by były prezydent pozostał nadal byłym liderem. Komu powrót Kwaśniewskiego jest nie na rękę, oprócz Millera?
fot. Damian Kramski
-
Kwaśniewski-Miller-Palikot, trójkąt na lewicy
Czy Aleksander Kwaśniewski zechce raz jeszcze wchodzić do polityki? Czy będzie tylko trzymać kciuki za lewicę, i to z daleka? Janusz Palikot namawia go do powrotu. Leszek Miller marzy, by już nie wracał.
Kwaśniewski-Miller-Palikot. W tym trójkącie aż kipi od emocji. Toksycznych.
Bo tak. Miller nie chce żadnej pomocy od Kwaśniewskiego. Ma mu za złe, że po wyborach parlamentarnych w 2011 r., które Sojusz przegrał (8 proc., to najgorszy wynik od 2001 r.) postawił na Palikota. Czyli tego, który Sojusz dobił. Palikot podebrał mu wtedy sporo wyborców, zwłaszcza wśród młodych.
Miller nie chce też współpracy z Palikotem. Charyzmatyczny Palikot jest dla niego samego zagrożeniem, a jego liberalne hasła są nie do przyjęcia dla dość konserwatywnego elektoratu SLD (dr Tadeusz Szawiel, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego, szacuje, że nawet w 80-90 proc. polski lewicowy wyborca jest konserwatywny).
Kwaśniewski i Palikot mają dość fochów Millera. Jak Marek Siwiec, który Sojusz opuścił i już jedną nogą (europejską) jest w Ruchu Palikota.
Palikot i Kwaśniewski byliby gotowi dogadać się poza Millerem. Ale z kim? Role lidera Sojuszu chciałby odgrywać Włodzimierz Czarzasty. Ale Palikot nie owija w bawełnę, że „z dwojga złego woli Millera niż Czarzastego”.
Miller podobno myślał o porozumieniu z Palikotem, bez Kwaśniewskiego. Taki scenariusz stanowczo odrzuca Palikot.
Kto pierwszy wyjdzie z tego trójkąta?
- poniedziałek, 21 stycznia 2013
-
Człowieku, kupa twojego psa jest twoją kupą
Niedziela, Sady Żoliborskie. Prószy śnieg. Jest pięknie. Kto widział, wie co mam na myśli. Kto nie widział, niech wysili wyobraźnię. Byłoby bajecznie, gdyby nie ... kupy. Psie kupy. Litości! Czy naprawdę trzeba się z nimi spotykać? Są wszędzie.
W tym roku rzuciły mi się w oczy już teraz, zanim śnieg stopniał. Są duże i małe. Spoiste i luźne. Proste i zakręcone. Brązowe i beżowe. Na ścieżce, pod krzakiem, pod drzewem, przy ławce, pod ławką ...Wszystkie obrzydliwe. Jeśli już teraz są trudne do ominięcia, znów wiosna przywita nas tymi gównianymi prezentami.
A przecież ktoś z tymi psami spaceruje - pani lub pan. Człowieku, kupa twojego psa jest twoja. Zrób z nią to samo, co robisz ze swoją: posprzątaj.
Dwa lata temu spotkałam na bałtyckiej plaży panią prezes dużego towarzystwa ubezpieczeniowego. Szła z psem, była w kostiumie kąpielowym. Miała ze sobą tylko dwie rzeczy: torebkę na kupę i szufelkę do sprzątania. I zgarniała ją do torebki.
To był piękny widok.
- sobota, 19 stycznia 2013
-
Sędzia Tuleya, stalinizm i o. Rydzyk
Sędzia Igor Tuleya w ustnym uzasadnieniu do wyroku na doktora G. powiedział, że nocne przesłuchania przez agentów CBA budzą w nim skojarzenia z czasami stalinizmu. I się zaczęło! Nagonka na sędziego trwa. Że to porównanie haniebne. Prawica żąda dyscyplinarnego ukarania sędziego. A poszło tylko o jedno słowo - „stalinizm”. Co ciekawe, słowo, które np. w mediach o. Tadeusza Rydzyka często służy do deprecjonowania wrogów. Gdy chce kogoś poniżyć, sięga po „stalinizm”.
Blog dla fanów Radia Maryja „Głos Rydzyka”, pra-vit pisze: „Ciekaw jestem skąd conDonek wziął taką sędziowsko-stalinowską kreaturę jaką jest sTuleya i który to ma zakryć przekręty rządu POsrańców swoim POlityczno-medialnym szoł które urządza! oni wiedzą że powrót PiS do władzy to koniec ich złodziejskiej działalności” (pisowania oryginalna).
Można powiedzieć, że „pra-vit” sięgnął po „stalinizm” ze względu na porównanie dokonanie przez sędziego Tuleyę. Otóż nie, to porównanie już wcześniej zrobiło tam karierę.
Gdy w zeszłym roku KRRiT odmówiła TV Trwam miejsca ma multipleksie, o. Rydzyk w liście do Jana Dworaka porównał pracę Rady do „działań komunistycznego aparatu represji z czasów stalinowskich, tzw. księży patriotów". A ruch księży patriotów został powołany przez Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, działał pod jego kontrolą od stycznia 1950 roku. Czyli w czasach stalinowskich.
Latem 2011 r. o. Rydzyk komentował pomysł, by przebadać psychiatrycznie Jarosława Kaczyńskiego (w procesie z Januszem Kaczmarkiem): „To, co się dzieje w Polsce to nie tylko przemoc administracyjna, przemoc w sądach, w wymiarach sprawiedliwości, ale również przemoc medialna. Czy są wartości u nas, co się dzieje. To są rzeczywiście czasy stalinowskie, tak robiono w czasach stalinowskich. To przypomina rzeczywiście stalinizm i pytajmy się, co wraca, czy coś mają do dyspozycji władze. Mają wojsko do dyspozycji, maja policję, mają media. I to jest bardzo niepokojące”.
W 1995 r., podczas kampanii prezydenckiej, o. Rydzyk oskarżył Jacka Kuronia o „zbrodnie stalinizmu”, łącznie z Katyniem i wywózkami na Sybir.
Słuchacze Radia Maryja nie cenią III RP i gdy chcą temu dać wyraz mówią, że „od 1989 roku źle się dzieje w państwie polskim, gorzej niż w najczarniejszych latach stalinizmu".
fot. Sławomir Kamiński
- piątek, 18 stycznia 2013
-
„Posłanka” za droga?
Kancelaria Sejmu ma problem. Problem z żeńskimi końcówkami. I jest to problem ... finansowy. Bowiem sejmowe koperty z „posłem” zostały zamówione na cały rok. Druk kopert z „posłankami” to byłby wydatek ponadplanowy. Chodzi o 100 posłanek. Chyba by Kancelaria Sejmu nie zbankrutowała? Ale ryzykować nie chce. Do końca stycznia posłanki zasiadające w Sejmie mają zadeklarować, czy oficjalnie, na sejmowych drukach chcą być „posłankami” czy nadal mogą być „posłami”. Pewnie nie wszystkie się zdecydują. Będzie to swoisty test, ile kobiet w Sejmie na serio traktuje walkę o równe prawa kobiet. Nawet jeśli chodzi tylko o język. Albo aż. Widać urzędnicy Kancelarii Sejmu nie nadążają za zmianami społecznymi (w plebiscycie na słowo 2012 r. pojawiła się „ministra”) . A przecież Sejmem rządzi marszałkini Ewa Kopacz.
fot. Sławomir Kamiński
-
Nagonek czas
Nadszedł czas nagonek i obrzydliwych napaści. Pod koniec roku Władysław Pasikowski i i Maciej Stuhr zostali przez prawicę oskarżeni o antypolskość, kalanie własnego gniazda i naruszanie świętości. Bo Pasikowski napisał scenariusz i wyreżyserował a Stuhr zagrał w „Pokłosiu”. Prawica zarzuciła im fałszowanie historii i nieuczciwość.
Potem zagończycy dopadli Mariana Opanię, bo nie chce zagrać Lecha Kaczyńskiego w filmie o katastrofie pod Smoleńskiem. Nie dość, że nie chce, to mówi dlaczego. A no dlatego, że „nie może jako osoba myśląca godzić się na udział w czymś takim", czyli filmie o smoleńskim zamachu, bo „katastrofa jest wynikiem bałaganu w naszych służbach i służbach rosyjskich. I nic więcej”. A o Jarosławie Kaczyńskim powiedział, że „jest zarazem sprawnym i cynicznym politykiem”. I nagonka ruszyła. Rzecznik PiS o Opani: „To nie jest rola dla kabareciarza. Ja się cieszę, że taki słaby kabareciarz nie zagra Lecha Kaczyńskiego. Jest słaby i się nie nadaje". W sieci prawica rzuciła nawet pytanie, czy Opani można teraz podawać rękę, a potem go zlustrowała sugestią, że to „człowiek, który ma swoją teczkę i boi się, by jej nie ujawniono".
Teraz przez prawicę został trafiony i odstrzelony sędzia Igor Tuleya. Bo w ustnym uzasadnieniu do wyroku na dr. G. napiętnował metody CBA, nocne przesłuchania funkcjonariuszy Biura obudziły w nim skojarzenia z czasami stalinizmu.
Prawica go od razu napiętnowała, wykrzyczała, że nie jest godzien tytułu sędziego, bo obraża honor tego zawodu, zażądała postępowania dyscyplinarnego. I zlustrowała mu rodzinę, jego matka bowiem pochodzi z rodziny „resortowej”, pracowała w MO i SB. W środę w nocy nieznani sprawcy obsmarowali drzwi mieszkania sędziego. Czy ma to związek z werbalnymi napaściami na sędziego?
fot. Przemek Wierzchowski / AG
- wtorek, 15 stycznia 2013
-
Po ile chodzi Czarzasty u Owsiaka
Politycy, niektórzy, myślą, że znają swoją wartość. Znaczy, że są wiele warci. Czasami spotyka ich niespodzianka.
Przykra, oj, bardzo przykra niespodzianka, spotkała Włodzimierza Czarzastego. Czarzasty na aukcję WOŚP wystawił swój ... żółty sweter. To jego znak rozpoznawczy od lat (uwaga!, czyli sweter jest wiekowy), bo żółty to kolor lidera.
Ale zainteresowanie wdziankiem Czarzastego marne. Dają za nie ... 595 zł, czyli nawet nie co dziesiąty członek SLD na Mazowszu (gdzie Czarzasty jest baronem) chciałby je zdobyć. Widać, brak nawet takiego ludzkiego odruchu, jak litość, by swego lidera ratować przed ogólnopolską kompromitacją.
Dla porównania inni lewicowi politycy wypadają lepiej. Janusz Palikot za swoje towarzystwo i ugotowaną przez siebie kolację już zebrał 15 tys. zł! 25 razy tyle, ile dają za Czarzastego!
Obiad z Leszkiem Millerem w Sejmie - 5 tys. zł (prawie 9 razy więcej niż Czarzasty).
Koszulka Ryszarda Kalisza, w której gra w piłkę nożną - 2 600 zł (ponad 4 razy więcej niż Czarzasty).
Wojciech Olejniczak licytuje bieg, jazdę na rowerze i basen w swoim towarzystwie. Uzbierał 999 zł (półtora raza więcej).
Trzeba wiedzieć, kiedy przestaje się być liderem. Jakby powiedział Miller, mężczyznę poznaje się po tym, kiedy sam wie, ile jest wart.
fot. AG
-
Przepisy Konstytucji RP nie stoją na przeszkodzie stosowania kwot płci w zarządach spółek
– wynika z opinii prawnej przygotowanej przez prof. Romana Wieruszewskiego oraz dr Katarzynę Sękowską-Kozłowską na zlecenie Instytutu Spraw Publicznych.
Dziś mija termin wyrażenia opinii przez parlamenty poszczególnych państw europejskich na temat tego, czy projekt dyrektywy dotyczącej udziału kobiet w radach nadzorczych spółek jest zgodny z zasadą pomocniczości (zgodnie z tą zasadą Unia Europejska ma prawo działać tylko w interesie wszystkich państw członkowskich i tylko wtedy, kiedy dany kraj nie jest w stanie samodzielnie zrealizować wyznaczonego celu).
Polski parlament uznał niedawno, że unijny projekt nie jest zgodny z tą zasadą i negatywnie odniósł się do propozycji płynących z Brukseli. Ale decyzja polskiego parlamentu nie przesądza, że dyrektywa przepadnie.
- poniedziałek, 14 stycznia 2013
-
Nie wszystkim gra, że Owsiak gra. Głupota, i tyle
Właśnie wtedy, kiedy Jerzy Owsiak zbiera pieniądze na sprzęt medyczny dla chorych, prawica najzacieklej go atakuje. I tak co roku, od kilku lat. Piszą, że „jest tym bardziej niebezpieczny, im więcej realnego dobra przynosi jego akcja”,
że „cały medialny mainstream zajmuje się dławieniem jakiejkolwiek krytyki „świętego Eutanazego”, że „dławi każdego, kto nie ma ochoty wspierać owsiakowego grania”, że to „absolutnie lewicowa ideologia”. Itp., itd. ...
Dlaczego sukcesy WOŚP i samego Owsiaka są dla prawicy nie do zaakceptowania? Bo to nie ich sukces, więc trzeba WOŚP obrzydzić? Owsiaka zaatakować? Że Owsiak jest liberałem, nie narodowcem, więc nawet jak robi coś dobrego, to musi być złe, bo tylko my możemy być tymi dobrymi? Że u Owsiaka pomoc innym nie wiąże się z cierpieniem, ale radością, zabawą, przyjemnością? Taka jest nasza prawica?
Roku temu pytałam siostrę Małgorzatę Chmielewską, dlaczego Owsiak jest atakowany?
- Pani chce, żebym zrozumiała, dlaczego ktoś czasami bywa po prostu niemądry? Nie wiem. Ja też czasami bywam niemądra i nie wiem dlaczego. To wymaga od nas, chrześcijan, zrozumienia przesłania, m.in. Soboru Watykańskiego II, przesłania ewangelicznego, że każde dobro pochodzi od Boga, bez względu na to, czy jest robione przez mojego przyjaciela, czy przez mojego ideologicznego wroga. Ja nie widzę niczego złego w Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy, wręcz przeciwnie, widzę ogromne dobro. To jest ewidentne dobro mobilizujące dziesiątki tysięcy młodych ludzi, dla których często jest to pierwszy krok ku służeniu bezinteresownie drugiemu człowiekowi. Papież Jan Paweł II mówił, że to, co może ludzi połączyć, to wspólna troska o pokój i dobro, i o sprawiedliwość. To robi Jurek Owsiak. Dlaczego nie potrafimy tego docenić? Pewnie doskonale zna pani anegdotkę o szkockim góralu i polskim bacy. Tamten się modlił, żeby mieć więcej owiec niż sąsiad, a nasz, żeby sąsiada owce szlag trafił. To jest polskie piekiełko. Głupota, jeszcze do tego ubrana w pobożne słowa.
fot. Adam Kozak / AG
-
Teczki Giertycha. Ile ich ma?
Roman Giertych, dziś znany mecenas, wcześniej wicepremier w IV RP Jarosława Kaczyńskiego, lubi od czasu do czasu ujawnić coś kompromitującego PiS, czyli swoich kolegów z rządu. Właśnie ujawnił, że w czasach IV RP PiS ściśle współpracował z o. Tadeuszem Rydzykiem i jego mediami. Ta współpraca miała polegać na tym, że w zamian za oczernianie w swoich mediach Giertycha i jego LPR, o. Rydzyk zyskiwał przychylność PiS w sprawie swoich inwestycji geotermalnych.
W zeszłym roku Giertych opowiedział „Gazecie” sensacyjną historię, jak premier Jarosław Kaczyński miał przekupić wicepremiera Andrzeja Leppera w sprawie głosowania nad nowym prezesem NBP. W zamian za głosy Samoobrony, Kaczyński miał mu przekazać informację o wynikach badania DNA dziecka Anety Krawczyk (Lepper był podejrzany, że uprawiał z nią seks w zamian za pracę w biurze Samoobrony).
Wcześniej Giertych publicznie opowiadał, jak premier Jarosław Kaczyński, chwalił mu się, że prezes TVP Andrzej Urbański jest wobec niego „spolegliwy”. Bo Urbański wydzwania do niego kilka razy dziennie i się tłumaczy, dlaczego telewizja publiczna nie relacjonuje wydarzeń politycznych, tak jak chciałby tego premier. Urbański miał nawet zadzwonić do Kaczyńskiego w dniu samobójstwa Blidy i obiecać, że TVP nie zrobi wokół tego szumu. A Kaczyński miał prosić Urbańskiego, żeby zbytnio nie nagłaśniać w TVP protestu pielęgniarek pod kancelarią premiera.
Ile jeszcze takich sensacji z czasów IV RP Giertych ma w zanadrzu? Ile teczek skompletował w tamtych czasach? Jak wielkie jest jego prywatne archiwum IV RP?
fot. Albert Zawada/ AG
- piątek, 11 stycznia 2013
-
Anita Gargas pod Smoleńskiem
Anita Gargas, ta od „Misji specjalnej”, nakręciła nowy dokument o katastrofie pod Smoleńskiem „Anatomia upadku”. Jest autorką scenariusza i reżyserką.
- Fakty wyglądają inaczej niż przedstawiają to raporty MAK i komisji Millera - tak film reklamuje „Gazeta Polska”.
Bo Anita Gargas wynalazła naocznych świadków katastrofy, którzy nie zostali przesłuchani ani przez rosyjskich ani przez polskich śledczych. A powinni, bo widzieli, że samolot na kilkaset metrów przed zderzeniem z ziemią uległ fragmentacji.
I ci świadkowie opowiadają Anicie Gargas, że widzieli, „jak samolot do pewnego momentu leciał prosto, a potem skręcił i kilkaset metrów dalej runął na ziemię”. Gargas przypomina, że rosyjski MAK i komisja Jerzego Millera twierdzą, że właśnie wtedy skrzydłem uderzył w brzozę.
Ale naoczni świadkowie odkryci przez Gargas potwierdzają w całej rozciągłości hipotezy niezależnych naukowców - jak ich autorka dokumentu nazywa - czyli ekspertów od Macierewicza. A oni dowodzą, że zmiana kursu nastąpiła kilkadziesiąt metrów dalej, kiedy zaczęła się fragmentacja samolotu i gdzie odpadło skrzydło tupolewa. Świadkowie twierdzą, że widzieli bardzo wiele odłamków na ziemi i nawet jeszcze w powietrzu.
„GP” zachwala, że „Anatomia upadku” to „mnóstwo nowych, zupełnie nieznanych informacji”. Czyżby Anita Gargas dokopała się do czegoś, czego jeszcze nie odkrył Macierewicz i jego eksperci? Niemożliwe, chyba.
fot. Bartosz Staszewski
- wtorek, 08 stycznia 2013
-
Nie ma „sprawy sędziego Tulei”. Jest sprawa IV RP
Prawica od pięciu dni usiłuje wszystkim wmówić, że jest „sprawa sędziego Tulei”. Zbigniew Ziobro i Mariusz Kamiński domagają się nawet postępowania dyscyplinarnego wobec Tulei, bo wystawił na szwank zawód sędziego.
Kierownictwo Sądu Okręgowego już powiedziało, że nie będzie podejmować żadnych kroków w tej sprawie. Wnioski Ziobry i Kamińskiego będą rozpatrywane jeszcze przez niezależnego rzecznika dyscyplinarnego i to on podejmie decyzję, czy wszcząć postępowanie dyscyplinarne.
Sędzia Tuleya nie jest podejrzanym, oskarżonym, skazanym. Nie jest niczemu winny. Nie ma „sprawy sędziego Tulei”. I nigdy nie było. Jest za to sprawa CBA, sprawa Kamińskiego i sprawa Ziobry. Bo jest sprawa nadużyć w CBA. I tym mówił sędzia Tuleya. O przekraczaniu uprawnień przez służby specjalne, o odpowiedzialności funkcjonariuszy, o manipulowaniu materiałem operacyjnym tak, by dr G. został skazany w mediach przed procesem. Czyli jest sprawa IV RP. I to chcą przykryć Ziobro, Kamiński i reszta.
fot. Wojciech Olkuśnik
- poniedziałek, 07 stycznia 2013
-
Oto, co 5 lat temu o tym lekarzu mówił jego szef, dr Marek Durlik, szef szpitala MSWiA:
„Dr. Garlicki ma syndrom Boga?
- Ma, jak wielu wybitnych kardiochirurgów.
Był lubiany przez lekarzy?
- Nie był. Nikt taki nie jest lubiany. To typ samotnika. Samotnie wyjeżdżał na wakacje z plecakiem, aparatem i robił piękne zdjęcia. To indywidualista, który źle współgra z zespołem i nie potrafi go stworzyć.
Po aresztowaniu koledzy mówili, że jest apodyktyczny, szorstki, obcesowy, ma gwałtowny charakter, nie znosi sprzeciwu, wymusza dyscyplinę, zrzuca odpowiedzialność na innych, jest cyniczny, bezwzględny, zarozumiały. Miał przeciąć kabel, gdy zastał w dyżurce lekarzy oglądających telewizję.
- Widziałem różne szpitale na świecie i nigdzie nie było telewizorów w dyżurkach. To polska specyfika, że są lekarze, którzy zajmują się oglądaniem telewizji zamiast leczeniem chorych i pogłębianiem wiedzy. Garlicki miał pretensje, że koledzy nie podnoszą kwalifikacji, tylko grają na komputerze albo oglądają telewizję. I zabronił oglądania telewizji w czasie pracy.
Czy przed aresztowaniem Garlickiego lekarze skarżyli się panu na niego?
- Tak, że każe im przyjeżdżać wieczorem do szpitala albo w sobotę czy w niedzielę, zostawać po godzinach i opiekować się chorymi, że wymaga dyscypliny.
Za dużo wymagał?
- Za dużo? W tym naszym niedowładzie organizacyjnym, nie ma za dużo!
Jeden z prokuratorów, który przebywał na oddziale Garlickiego jako pacjent, powiedział mi - już po aresztowaniu Garlickiego - że tak dobrego oddziału, czystego, gdzie czułby się tak bezpiecznie, to jeszcze nie widział. Taka jest prawda o Garlickim.
Pielęgniarki skarżyły się, że Garlicki kazał im nosić białe bawełniane skarpety.
- Tak, bo wtedy widać brud. Wszystko musiało być nieskazitelnie czyste. Dlatego poziom zakażeń na oddziale Garlickiego był najniższy w całym szpitalu. Ale to prokuratury nie interesuje”.
Jak wymaganie utrzymania czystości i porządku w szpitalu można zamienić w zarzut mobbingu?
-
Mobbing, Ziobro i dr G.
Raz jeszcze wysłuchałam uzasadnienia wyroku w sprawie dr. G. Tym razem moją uwagę przykuł fragment o mobbingu. Sędzia Igor Tuleya tak tłumaczył uniewinnienie lekarza od zarzutu mobbingu: „Zakaz palenia, usunięcie telewizorów z dyżurki lekarzy, przestrzeganie higieny, czysty, schludny wygląd pracowników, mycie rąk, zmiana obuwia i odzieży, zdejmowanie biżuterii przez osoby biorące udział w operacjach, nieodchodzenie od łóżek pacjentów, niezałatwianie spraw prywatnych w godzinach pracy, nieużywanie telefonów komórkowych w okolicach aparatury medycznej, znajomość procedur medycznych, posiadanie na wyrywki aktualnych informacji o stanie zdrowia leczonych pacjentów, trudno to wszystko zakwalifikować jako znęcanie”.
- sobota, 05 stycznia 2013
-
Czy to była korupcja?
Ludzie lubią rozgadywać się o swoich chorobach. Uwielbiają opowieści o niedobrych lekarzach. Niedawno wysłuchałam jednej z nich.
Oto ona:
Z bólem oka trafiłam do okulisty w publicznej przychodni. Operacja niezbędna, czas oczekiwania - pół roku. Byłam załamana. Źle widziałam, zresztą lekarz zalecił oszczędzanie oka, czyli nie czytać, nie pisać, nie oglądać telewizji. I uważać na siebie, czyli nie dźwigać, nie schylać się gwałtownie. Jak to wytrzymać przez sześć miesięcy? Błyskawicznie kombinowałam, czy - tak przyznaję się - nie dać lekarzowi „w łapę”, by mnie przesunął na początek kolejki. Pieniądze w kopercie? A może koperta w książce? Nie, chyba lepiej wsunąć w bombonierkę?
Lekarz widział moje przerażenie, uśmiechnął się delikatnie, tak jakby pocieszająco. Zaproponował wizytę w swoim prywatnym gabinecie, może wtedy da się coś zrobić. Dało się. Operację miałam za 3 tygodnie. Tylko musiałam wcześniej trzy razy zapisać się do pana doktora w jego prywatnym gabinecie. Kosztowało mnie to 600 zł. Dla mnie to oczywiste, że bez tych wizyt operacja nie zostałaby przyspieszona. Wszystko odbyło się legalnie. Prywatny gabinet działa zgodnie z prawem, a powody do przeskoczenia w kolejce oczekujących na operację były prawdziwe, mój pogarszający się stan zdrowia.
Czy to była korupcja? - zapytała znajoma na koniec. Sama nie wie. Prawa nie złamała, ale ma świadomość, że przecież niejako kupiła sobie to miejsce w kolejce.
No więc?
- piątek, 04 stycznia 2013
-
Duży agent Tomek do prokuratury?
W ustnym uzasadnieniu wyroku w sprawie kardiochirurga dr. G. sędzia Igor Tuleya ujawnił, że w szpitalu MSWiA, w którym pracował dr G. działał agent pod przykryciem. Uwiódł pracującą na oddziale kierowanym przez lekarza pielęgniarkę, by wynosiła z dokumentację pacjentów. Obrońca dr G. nazwał agenta „małym Tomkiem”. Sędzia „dużym agentem Tomkiem”, co tylko pobudza wyobraźnię, jak się musiał tenże agent naharować.
Przypomina mi się, jak Beatę Sawicką kusił agent Tomek. Oto, jak opowiadał o tym „Gazecie” obrońca Sawickiej, mec. Jacek Dubois:
„Co robili, gdy byli razem kilka godzin?
- Tę sprawę starano się sprowadzić do miłości, a jeżeli miłość, to seks. I wtedy stawiano podstawowe pytanie, czy byli w łóżku, czy została naruszona granica intymności.
Została?
- W sensie emocjonalnym tak, pani Sawicka została zgwałcona.
Poszli do łóżka?
- Nie, oczywiście, że nie.
Pozwoliła mu się całować.
- Ciągle jej mówił, jaka jest wspaniała, grał na jej emocjach, opowiadał o traumatycznych przeżyciach związanych z dzieciństwem, z wychowaniem, o lękach dziecięcych. Jednocześnie przekonywał, że "działasz na mnie tak, że nie wiem", "jak tylko zadzwonisz, chce się żyć", "jesteś lekiem na całe zło". Myślę, że była na takim etapie życia, że potrzebowała być wysłuchana, potrzebowała akceptacji, podziwu. I to wszystko dostała od agenta Tomka. I rzeczywiście to była fascynacja - powiedzmy - miłosna. Ale w newralgicznych chwilach agent zawsze robił unik.
W newralgicznych?
- Np. razem wyjechali nad morze, to było w czerwcu 2007 r. Całą noc spędzili na bardzo szczerych rozmowach, na śpiewaniu. Mają iść na plażę, witać świt. Szykuje się bardzo intymna i romantyczna sytuacja. I wtedy agent symuluje chorobę, wycofuje się.
Dostał rozkaz, by nie przekraczać bariery?
- Mogę się tylko domyślać, że każda taka akcja jest asekurowana przez kilku funkcjonariuszy, a agent na bieżąco jest dyscyplinowany.
Ile razy przełożeni Tomka interweniowali w tej sprawie?
- To tajemnica państwowa, nie mogę o tym mówić. Zresztą podejrzewam, że nie dostaliśmy całości materiału, więc moja wiedza w tej sprawie jest niekompletna.
Czego dotyczyły te interwencje?
- Zakładam, że relacji osobistych.
Gdyby nie te interwencje, mogliby wylądować w łóżku?
- Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, zresztą ono nie ma znaczenia. Bo w sferze emocji doszło do gwałtu, agent Tomek emocjonalnie zrujnował moją klientkę.”
Tak pracował dla IV RP „zwykły” agent Tomek. Może „dużego” sprawdziłaby prokuratura?
-
Kobiety, wszystkich partii, łączcie się! Bo przegrywacie.
Sejm uznał w piątek, że unijna dyrektywa mająca pomóc kobietom wyrównać szanse w gospodarce będzie niezgodna z zasadą pomocniczości.
-
Wysoka komisja propagandy smoleńskiej nie powstanie
Solidarna Polska chciała mieć własną międzynarodową komisję śledczą, dla niepoznaki nazwaną przez nich „wysoką komisją obywatelską do wyjaśnienia przebiegu katastrofy smoleńskiej”. Ale w Sejmie przepadła. SP poparła tylko PiS i poseł Eugeniusz Kłopotek.
Zgodnie z projektem SP, „wysoka komisja” miałaby dysponować nie tylko wszystkimi uprawnieniami komisji śledczej, a także miałaby prawo zwracać się do innych państw, organizacji i instytucji międzynarodowych o pomoc w wyjaśnianiu smoleńskiej katastrofy. Mogłaby także powoływać na biegłych ekspertów z innych krajów. Wszystkie organy państwa miałby obowiązek współpracować z „wysoką z komisją”.
Czyli w Sejmie powstałaby komisja, której eksperci (np. ci sami, którzy współpracują z zespołem Macierewicza) mogliby wzywać na dywanik wszystkich: np. prezydenta, premiera, ministrów, generałów, prokuratora generalnego i tych prowadzących śledztwo smoleńskie ... Macierewicz już zażądał, by „wysoka komisja” przejęła wyniki badań „jego” naukowców. I bardzo pochwalił, że uzasadnieniu powołania komisji, posłowie SP napisali o „niekompetencji" raportu Jerzego Millera.
Słowem, dziś Sejm zablokował powstanie wysokiej komisji ds. propagandy kłamstwa smoleńskiego.
- środa, 02 stycznia 2013
-
Być jak Migalski: Przebiegły i Sprytny
Marek Migalski, europoseł, kiedyś PiS, dziś PJN (o ile jeszcze istnieje?) cierpi na brak popularności. Fakt, gdy jeszcze był związany z Prawem i Sprawiedliwością było go w mediach sporo. Ale gdy Kaczyński z nim zerwał, media też.
Więc Migalski robi, co może, by zwróciły na niego uwagę. Udało się mu się (przynajmniej ze mną).
Bo oto Migalski ogłosił konkurs: pierwszych 10 osób, które wskażą polskiego europosła aktywniejszego niż on, dostaną zaproszenie na 3-dniową wycieczkę do Brukseli. Muszą tylko jeszcze dopisać uzasadnienie.
Część zadania konkursowego Migalski odrobił sam. Obok ogłoszenia o konkursie, kalendarium, europoseł przypomina dzień po dniu, co robił. A narobił się, oj narobił, bo „wystosował pismo, zorganizował konferencję, zwrócił się do ministra spraw zagranicznych, zainicjował akcję, zabiegał, został patronem, ogłosił akcję, podpisał petycję, spotkał się, podjął interwencję, wysłał drogą elektroniczną listy, wziął udział”.
Cóż, imponujący zestaw prac, jakie zwykle wykonują sekretarze czy asystenci. Migalski skromnie ocenia, że w tej roli jest nie do pokonania. Szczerze zauważa: „Muszę przyznać, wątpię, by któryś z moich kolegów pracujących w PE był ode mnie bardziej aktywny i kreatywny w tym, co robi w kraju przy pomocy swoich asystentów”.
Czyli Migalski z premedytacją ogłasza konkurs, w którym nikt nie ma szans na wygraną. Przebiegły i Sprytny.
fot. Wojciech Olkuśnik
-
Klęska urodzaju liderów na lewicy
Jest ich co najmniej trzech: Aleksander Kwaśniewski, Leszek Miller i Janusz Palikot. Razem mają wiele, każdy z osobna za mało, by zbudować nową lewicę. Bo potrzeba: struktur (ma je Miller, ok. 50 tys. członków), pieniądze (ma je Palikot) i program (tu każdy z tej trójki ma coś do zaproponowania, ale trudno to sklecić w jedną logiczną i rozsądną całość).
Aleksander Kwaśniewski widzi się raczej w roli patrona lewicy, a nie partyjnego lidera z codziennymi obowiązkami. Chciałby być na lewicy katalizatorem, który wywołuje proces, ale nie bierze w nim udziału. Myślał, że gdy zorganizuje dyskusję wokół sytuacji lewicy w Polsce i w Europie, to połączy Millera i Palikota. Rok temu zorganizował w swojej fundacji pierwsze konserwartorium. Na jego zaproszenie stawili się m.in. Włodzimierz Cimoszewicz, Józef Oleksy, Dariusz Rosati, Andrzej Celiński, Ryszard Kalisz, Krzysztof Janik, Marek Borowski i Janusz Palikot. Tylko Miller nie pojawił się ani razu (ponoć skupiał się na budowie SLD). Od próby utworzenia czegoś nowego na lewicy silniejsze okazały się jego ambicje: nie chciał być tym drugim (za Kwaśniewskim) albo nawet tym trzecim (bo i za Palikotem).
Kwaśniewski więc już pewnie wie, że bycie patronem nie wystarczy. Na więcej nie bardzo ma ochotę, ciężka, organiczna praca z działaczami z terenu już nie dla niego. To nie zarzut, to stwierdzenie faktu.
Leszek Miller w ostatnim roku pochwalić może się jedynie tym, że uratował partię przed Grzegorzem Napieralskim. Ale nie takie to znów było trudne, wśród sukcesów Millera ten jest najbardziej błahy. Wygrać z politykiem dramatycznie pozbawionym charyzmy, nudnym i miałkim to żadna sztuka. Poprowadzić po nim partię już tak. I to się Millerowi nie udało. Nie ma pomysłu, jak wykorzystać 50 tys. członków Sojuszu. Głodnych zwycięstw (czytaj: posad) i światopoglądowo konserwatywnych jak prawica.
Janusz Palikot stawia na Kwaśniewskiego. Ma z nim świetny kontakt, o niebo lepszy niż Miller z Kwaśniewskim (o ile go w ogóle mają?). Ale wie, że bez Millera nic się na lewicy nie zadzieje. Palikot jest bardzo pewny siebie, twierdzi, że tak naprawdę w sondażach ma 16-18 proc. To, jego zdaniem, kwestia tzw. ukrytego elektoratu, bo Ruch Palikota to dla ludzi antyklerykalizm, marihuana czy związki partnerskie. A w tych sprawach ludzie obawiają się przyznać ankieterowi, że są na „tak”.
Wygra ten, który nakłoni Millera do rozmów w trójkącie: z Kwaśniewskim i z Palikotem.
fot. Sławomir Kamiński
- wtorek, 01 stycznia 2013
-
Sakiewicz i osinowy kołek
Tomasz Sakiewicz, dziś redaktor naczelny „Gazety Polskiej” i „Gazety Polskiej Codziennie” wzywa na swoim blogu do obalenia rządu Tuska. Najpierw, jak to się robi w demokracji, poprzez głosowanie nad wotum nieufności. Gdy się okaże, że gabinet ma sejmową większość, to - dla Sakiewicza - będzie i tak niewystarczający argument, by nadal rządził. Red. Sakiewicz zapowiada: „Jeśli w najbliższych tygodniach Jarosławowi Kaczyńskiemu zabraknie szabel i nie uda się doprowadzić do zmiany rządu, zamierzamy wesprzeć ten plan akcją”.
Do ustąpienia i przedterminowych wyborów ma władzę zmusić ulica, a konkretnie „miasteczko namiotowe w okolicach Sejmu”. Zorganizują je kluby „Gazety Polskiej”. Początek manifestacji, a jakże, 10 kwietnia 2013 r., czyli w trzecią rocznicę katastrofy smoleńskiej. Sama manifestacja mogłaby nie wystarczyć, ale red. Sakiewicz ma dar jasnowidzenia i przewiduje, że „kolejnymi kompromitującymi gabinet Donalda Tuska faktami dotyczącymi katastrofy smoleńskiej i doniesieniami o aferach, poparcie dla obozu rządowego spadnie poniżej krytycznego minimum”.
Tę uliczną akcję obalania rządu, red. Sakiewicz nazywa „wbiciem kołka osikowego w zmurszały układ”. Słowem, rząd PO-PiS to wampir, a lud smoleński, który wylegnie na ulice Warszawy na zawołanie red. Sakiewicza (i Jarosława Kaczyńskiego) to „osikowy kołek” z mocą odpędzania złych duchów.
Czeka nas powolne wbijanie i powolne zabijanie (złych duchów, rzecz jasna). Red. Sakiewicz planuje: „Ten protest nie może skończyć się pierwszego dnia. Musi trwać, aż rząd współodpowiedzialny za smoleńską tragedię zgodzi się na przedterminowe wybory. Protest aż do skutku. Zagrajmy o całą pulę”.
Czyli o premiera, marszałków Sejmu, Senatu, większość konstytucyjną, prezydenta? Red. Sakiewicz chce zmienić prawo, by doprowadzić do „realnego pluralizmu w mediach oraz powołania komisji śledczej i specjalnych instytucji do zbadania smoleńskiej tragedii”.
Red. Sakiewicz jawi się już nie jako redaktor naczelny, a jako redaktor bardzo polityczny, a może i polityk? Jako polityk jest optymistą: „Uratujmy Polskę. Możemy ten rząd obalić i możemy wygrać następne wybory. Warunkiem jest powszechna mobilizacja wszystkich sił społecznych. Apeluję o przygotowanie się do takiej akcji. Już teraz trzeba zbierać siły i środki”.
I, chyba, osinowe kołki?
- sobota, 29 grudnia 2012
-
Macierewicz, pierwszy śledczy IV RP
Antoni Macierewicz w orędziu wygłoszonym na antenie zaprzyjaźnionej TV Trwam obwieścił „przełom w sprawie smoleńskiej” . Nowe dowody? Skądże. Nawet starych brak. Więc Macierewicz przypomina swoją starą śpiewkę: „Przełom to stwierdzenie na wraku tupolewa śladów materiałów wybuchowych, to rozstrzyga przynajmniej jeden punkt tej dramatycznej sprawy: wiemy, że była eksplozja i wiemy, że doszło do niej najprawdopodobniej na skutek zamachu. Z ubolewaniem patrzę na ludzi takich jak Donald Tusk, którzy próbują zaprzeczać tej oczywistej prawdzie, sami nie wierząc w to, co mówią”.
Ileż faktów trzeba ignorować, by głosić tę „oczywistą prawdę”? Przynajmniej parę.
fot. Franciszek Mazur / AG
-
Na przykład ten, że ci sami biegli przebadali Tu 154 o numerze 102, samolot bliźniaczy do Tu 154 o numerze 101, który rozbił się pod Smoleńskiem. Żeby nie było żadnych wątpliwości co do wyników, posłużyli się tym samym sprzętem, którym badali wrak tupolewa (chodzi o - czytam w komunikacie Naczelnej Prokuratury Wojskowej - urządzenia przeznaczone do przesiewowego badania pod kątem obecności związków chemicznych mogących stanowić materiały wysokoenergetyczne, w tym materiały wybuchowe, fachowe nazwy tych urządzeń to: Pilot-M, MO-2M oraz Hardened Mobile Trace).
Zbadali „różne elementy samolotu, w tym fotele załogi, pasy foteli załogi, pasy foteli pasażerów, salonkę". I „urządzenia, używane przy badaniu wraku w Smoleńsku, reagowały w analogiczny sposób podczas badań drugiego samolotu Tu-154 i podawały sygnały mogące wskazywać na obecność materiałów wysokoenergetycznych, w tym wybuchowych".
Dlaczego dowody dostarczone przez tych samych śledczych Macierewicz raz ignoruje a raz wykorzystuje w swojej hipotezie?
-
Albo np. Macierewicz zupełnie pomija fakt, że sama obecność cząsteczek wysokoenergetycznych o niczym nie przesądza. Tłumaczył to na lamach „Gazety Wyborczej” Stanisław Żurkowski, szef podkomisji technicznej w komisji Jerzego Millera, członek Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych: „Członkowie komisji Millera dokonywali oględzin wraku. I nie znaleźli żadnych uszkodzeń, które mogłyby powstać w wyniku eksplozji. Wybuch materiału wybuchowego to jest rodzaj spalania. Spalanie przejawia się na trzy sposoby: fala ciśnieniowa, fala cieplna i reakcje chemiczne. Przy wybuchu mielibyśmy do czynienia ze spalaniem niecałkowitym, niezupełnym (kiedy niecały materiał wybuchowy przereagowuje do końca i powstają związki chemiczne jako pośrednie produkty reakcji), ale też spalaniem zupełnym (kiedy powstają kompletne produkty reakcji). Czyli w wyniku wybuchu mamy trzy rodzaje związków chemicznych: produkty reakcji kompletnej, reakcji pośrednich i nieprzereagowany materiał palny. Taką najpopularniejszą reakcją spalania jest spalanie węgla: reakcja niecałkowita daje w wyniku jako jeden z produktów sadzę, reakcja niezupełna - tlenek węgla (czad), a reakcja zupełna - dwutlenek węgla. Sama obecność materiału wybuchowego nie może świadczyć o wybuchu. Bo w wyniku wybuchu powinny być produkty tych trzech reakcji. A ich nie ma, co potwierdziła prokuratura. Wybuchowi towarzyszy też fala cieplna o temperaturze ok. 3 tys. stopni C, która pozostawia po sobie ślad: na samolocie i na ciałach. Wybuch rozrywający samolot widać by też było jako kulę ognia. Komisja ma zeznania świadków, żaden nic takiego nie widział.”
Prof. Marek Żylicz, ekspert międzynarodowego prawa lotniczego i członek komisji Millera kilka razy apelował do Macierewicza i jego ekspertów, by pokazali swoje dowody na wybuch (dwa wybuchy), na zamach. Nie pokazują. Macierewiczowi widać jest łatwiej głosić w stacji zaprzyjaźnionego o. Rydzyka swoje zamachowe hipotezy.
Ot, prawdziwy PiS, czyli Propaganda i Smoleńsk.
- czwartek, 27 grudnia 2012
-
Republika Smoleńska Wildsteina
Bronisław Wildstein, były prezes TVP, wyrzucony z niej, bo był - według Jarosława Kaczyńskiego - za mało proPiSowski, ma zostać redaktorem merytorycznym nowej telewizji. Wildstein marzy, by się nazywała „Republika”. Spółka, która tę telewizję powoła do życia nazywa się „Niezależna”. Wiceprezesem spółki jest naczelny„Gazety Polskiej” Tomasz Sakiewicz, prezesem - założyciel TV Biznes Piotr Barełkowski.
W „Republice” będą pracować m.in. Anita Gargas, Rafał Ziemkiewicz i Ewa Stankiewicz. Start „Republiki” jest zapowiadany na kwiecień 2013 r., czyli w trzecią rocznicę katastrofy smoleńskiej. Można się spodziewać, że ta tragedia będzie punktem odniesienia „Republiki”. Coś jakby „Republika Smoleńska”. Stosunek do tej katastrofy lotniczej jest istotnym kryterium publicystyki, zwłaszcza konserwatywnej.
„Republika” ma być kanałem informacyjno-publicystycznym. Jakim? Stankiewicz, która ma być dyrektorem artystycznym „Republiki” to współautorka, obok Jana Pospieszalskiego, dokumentu „Solidarni 2010”. Więc pewnie publicystyka będzie na tym właśnie poziomie. Ten dokument został totalnie skrytykowany przez dokumentalistów oraz przez biuro programowe i komisję etyki TVP. Zarzucono autorom „piętno jednostronności i tendencyjnego doboru wypowiedzi”, dokument nazwano „propagandą”, bo „warsztatowo i dziennikarsko jest nieudany z powodu jednostronności oraz przeprowadzenia dowodów do z góry założonej tezy”. Przekaz był jednostronny, bo przed kamerą w półtoragodzinnym filmie wypowiadali się ci, którzy uważają, że „spisek, zamach, prawdziwi Polacy są tu, a ci, których tu nie ma, to nie Polacy, to nie patrioci, a ci, którzy przed katastrofą wypowiadali się o prezydencie i parze prezydenckiej krytycznie, to nie są prawdziwi Polacy i prawdziwi patrioci". Filmowi Stankiewicz i Pospieszalskiego wytknięto nawet błędy warsztatowe: brak dramaturgii, logiki i dyscypliny.
Wildstein mówi we „Wprost” : - Doszedłem z przyjaciółmi do wniosku, że trzeba stworzyć telewizję w tym niesłychanie homogenicznym, bezalternatywnym, jednorodnym układzie. (...) Będziemy robić dobre programy, które będą mówiły o rzeczywistości, które będą przedstawiały inny punkt widzenia, będą odważne i kompetentne.
Jak „Solidarni 2010”? Jak „Misja specjalna”? Jak TVP w rękach PiS?
fot. Wojciech Surdziel
- piątek, 21 grudnia 2012
-
Ruch Siwca. A ruch Kwaśniewskiego?
Marek Siwiec będzie w Parlamencie Europejskim reprezentować Ruch Palikota. Ma Palikotowi pomóc w nawiązaniu kontaktów z europejskimi socjalistami. Po kilku tygodniach od porzucenia SLD Siwiec zrobił wreszcie ruch - ruszył w kierunku Ruchu Palikota.
Mamy zatem Ruch Palikota, mamy ruch Siwca. Teraz czas na ruch Kwaśniewskiego. Czy może Ruch Kwaśniewskiego? Ruch jednoczący Palikota, Siwca, Oleksego, Olejniczaka, Senyszyn, Nowicką, Piekarską. Czy też Millera i Czarzastego?
-
Czego Kaczyński nie wie, bo wiedzieć nie chce
Prokuratura generalna właśnie opublikowała wystąpienie Andrzeja Seremeta, wygłoszone na ostatnim posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego. To wystąpienie, którego nie wysłuchał Jarosław Kaczyński, ponieważ po raz kolejny odrzucił zaproszenie prezydenta Bronisława Komorowskiego. Twierdził, że „posiedzenie RBN nie wniesie nic nowego, a cała wiedza dotycząca katastrofy smoleńskiej jest zawarta w raporcie Jerzego Millera".
Ciekawe zresztą, czy Kaczyński ten raport przestudiował? Pewnie nie, inaczej z taką pewnością siebie nie twierdziłby, że pod Smoleńskiem zamordowano 96 osób.
Seremet zwięźle przypomniał, jak krok po kroku prokuratorzy badali wersję zamachu. I jak ją wykluczali - nie ma śladów po eksplozji na wraku, we wnętrzu samolotu, na ubraniach ofiar, na zwłokach, nie ma na ziemi, tam, gdzie tupolew spadł. Nie ma śladu trotylu, heksogenu, oktogenu, pentrytu, okfolu, tetrylu. Nie ma śladów po przejściu fali ciśnieniowej i termicznej. Ba, nawet naoczni świadkowie (Polacy, jak podkreślał Seremet, wyczuwając, że rosyjscy świadkowie mogą być dla niektórych niewiarygodni) wybuchu nie słyszeli.
Dla kogoś, kto z taką łatwością lansuje wersję zamachu, wystąpienie Seremeta to lektura obowiązkowa.
fot. Sławomir Kamiński
- czwartek, 20 grudnia 2012
-
A gdy już nam zwrócą wrak ...
„Konsekwentnie działamy i zauważamy nowy ton w wypowiedziach władz rosyjskich, ale ucieszymy się dopiero, gdy nasz wrak Tu-154 M trafi do Polski" - napisał dziś Radek Sikorski na Twitterze.
Tak skomentował słowa prezydenta Rosji Władimira Putina, który oświadczył, że o przekazaniu Polsce wraku powinni zdecydować śledczy. Putin twierdzi, że do śledztwa się nie miesza. I „nie sądzi, byśmy powinni trzymać się wiecznie tego wraku, chociaż stanowisko Komitetu Śledczego nie jest mi znane w szczegółach”. Ma o tym porozmawiać z władzami komitetu.
Sądzę, że już czas rozpocząć ogólnopolską debatę, co poczniemy z wrakiem, gdy wreszcie do nas trafi, gdy przebada go wojskowa prokuratura i być może nawet polonijni naukowcy zespołu Macierewicza? Czy będzie pomnikiem? Albo elementem pomnika? Kto go zaprojektuje? Gdzie stanie? A jak nie pomnik, to jak go wykorzystać i do czego?
Bo jak szybko tego władza, po konsultacjach społecznych rzecz jasna, nie zdecyduje, to grozi nam powtórka z Krakowskiego Przedmieścia: krzyże, znicze, kwiaty, pieśni, modlitwy. Będą powstawały komitety obrony wraku, komitety budowy pomnika. Komitety dzielące i wykluczające. Słowem: polsko-polska wojna o wrak.
fot. Filip Klimaszewski/AG
- środa, 19 grudnia 2012
-
Prawda nas wyzwoli. Prawda smoleńska
A prawda o katastrofie jest taka, że tupolew w ostatnich sekundach leciał za nisko, za szybko i za późno padła komenda o odejściu na drugi krąg. Piloci łamali procedury, byli niedoszkoleni, a może i pod presją, by za wszelką cenę zdążyć na uroczystości katyńskie.
Nie było sztucznej mgły, nikt nie rozpylił nad lotniskiem helu, we wnętrzu samolotu nie była gazu paraliżującego, nikt na pokład nie wniósł bomby paliwowej, nie było pancernej brzozy, nie było dwóch wybuchów nad ziemią ...
Można by powiedzieć, kto chce, niech wierzy w te bzdury. Błąd. I ten błąd ma na sumieniu premier i PO. Uznali, że walka o świadomość społeczną to nie ich sprawa. I dziś co trzeci Polak nie wyklucza zamachu i podejrzewa, że Polacy i Rosjanie mataczą przy dowodach.
Może rząd się wreszcie obudzi i pomoże prawdzie smoleńskiej się przebić? Bo bez wsparcia w starciu z kłamstwami smoleńskimi nie ma po prostu szans.
„Może jeszcze nie jest za późno”, mówi dr Maciej Lasek, szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych i członek komisji Jerzego Millera.
Może Kancelaria Premiera pomoże lotniczym ekspertom, którzy są gotowi tłumaczyć Polakom, jakie prawa fizyki zadziałały, gdy tupolew skrzydłem zawadził o brzozę? Oni sporo ryzykują, wychodząc ze świata nauki wkraczają w niebezpieczny świat polityki. Bo dziś - dla niektórych - fizyka to sprawa polityczna.
Jeśli rząd nie pomoże, to jakby powiedział Jarosław Kaczyński, państwo się nie sprawdzi.
Bo przecież prawda nas wyzwoli. Prawda smoleńska na pewno.
fot.Sławomir Kamiński
Maciej Lasek (drugi z lewej) na prezentacji raportu tzw. komisji Millera, 29 lipca 2011 r.
- wtorek, 18 grudnia 2012
-
Dlaczego Kaczyński wyrzucił Wildsteina z TVP?
Bo go najpierw tym prezesem zrobił. A było to tak. Cytuję opowieść Jarosława Kaczyńskiego dla „Gazety” z 2009 r. :
„Tutaj przy tym stole [w 2006 r., w siedzibie PiS przy ul. Nowogrodzkiej w Warszawie] rozmawiałem z Wildsteinem o tym, by został prezesem TVP. Zaprosiłem go, bo uważam za bardzo interesującego człowieka. Z tego, co pisał w książce o dekomunizacji, wynikało, że to jest mniej więcej ten sam kierunek myślenia co nasz”.
Szybko się okazało, że „mniej” niż „więcej” i Wildstein został wymieniony na Andrzeja Urbańskiego, który na Woronicza przyszedł wprost z Pałacu Prezydenckiego, w którym urzędował Lech Kaczyński.
Bo Jarosław Kaczyński uważał, że TVP Wildsteina jego rząd, i jego partię atakuje! W tym samym wywiadzie tak to wyjaśniał: „Publiczne media nas nie popierały. One niby były nasze, a naprawdę »Wiadomości« TVP, czyli najważniejszy z tego punktu widzenia program, często konkurowały z »Faktami« TVN w atakach na nas. TVP nie była pro-PiS-owska. Dam przykład: Dzień Dziecka, namawiają mnie, że dla dzieci coś trzeba urządzić, pojechaliśmy na lotnisko, jakimś dzieciom spoza Warszawy pokazywaliśmy samolot rządowy, później BOR-owcy robili cuda z samochodami, dzieciom to się podobało. I »Wiadomości« zrobiły materiał, jak podli politycy wykorzystują dzieci. I pokazują mnie na tym lotnisku z dziećmi. To było charakterystyczne dla ówczesnych »Wiadomości«. Problem polegał na tym, że telewizja niby-PiS-owska była w ogromnej mierze anty-PiS-owska”.
Politycy PiS codziennie skarżyli się, że TVP Wildsteina przedstawiała ich w złym świetle, że „na nich jedzie". A prezydent był bardzo niezadowolony, jak „Wiadomości” relacjonowały jego podróże zagraniczne. Jako przykład, Urbański podał wizytę Kaczyńskiego w Iraku: „To był początek tabloidyzacji informacji. Zamiast o spotkaniu prezydenta Polski z prezydentem Iraku i ich ustaleń, zamiast o rozmowach z oficerami w Diwanii, media informowały, że z prezydentem poleciała pani Elżbieta Kruk. Relacje z innych wizyt wyglądały podobnie.”
Z czasem telewizja publiczna pod rządami Wildsteina została przez braci Kaczyńskich zaliczona do „frontu polityczno-medialnego wymierzonego w PiS”.
Dziś to Wildstein ma stanąć na czele PiS-owskiej telewizji. Lepiej się spisze?
-
Ruch Kwaśniewskiego?
Rok temu Aleksander Kwaśniewski powiedział mi, że patronem lewicy (lewicy, a nie tylko SLD) zostanie na „wieki wieków”. Za chwilę okaże się, czy rzeczywiście tej roli podoła.
Na przełomie stycznia i lutego ma Palikotowi zadeklarować, jak się włączy w budowę nowej, niepostkomunistycznej lewicy. „Jak”, a nie „czy”, a więc wydaje się, że decyzja o powrocie do polityki zapadła. Kolejna. Już parę razy Kwaśniewski Sojusz ratował, np. w 2007 r. przed wyborami parlamentarnymi. Wtedy był patronem LiD, koalicji Lewica i Demokraci, którą oprócz Sojuszu tworzyły ma lewicowe partyjki - SDPL, Partia Demokratyczna, Unia Pracy.
- Sytuacja zaczyna być taka trudna, że wszystkie ręce na pokład, trzeba walczyć - mówił w marcu 2007 r. Kwaśniewski w wywiadzie dla „Gazety” . - Nie aspiruję do żadnych funkcji publicznych, ale moment jest taki, że trzeba działać. Będę wspierał centrolewicę. Pomogę jej budować wizerunek partii demokratycznej, która walczy o prawa obywatelskie i godne życie. Trzeba dyskutować, budować programy, spotykać się z ludźmi i słuchać ich uważnie. Zmuszanie dziś centrolewicy, by dyskutowała, jakie były relacje między Oleksym, Millerem, Borowskim, Kwaśniewskim, to kierowanie nas w ślepą uliczkę, w której możemy tylko pozaobrażać się na śmierć. Na pewno nie damy się w tę uliczkę wepchnąć.
Po kilku miesiącach Kwaśniewski stanął na czele komitetu wyborczego LiD. Centrolewicowa koalicja dostała w wyborach parlamentarnych w 2007 r. 13 proc., o 2 punkty procentowe więcej niż w 2005 r.. Ale już w 2008 r. LiD przestał istnieć, liderzy się za bardzo spierali, kto jest bardziej na lewo. W kolejnych wyborach, w 2011 r. - 8 proc., mniej niż Ruch Palikota. Porażka.
Po roku widać, że w SLD nic się nie zmieniło. Notowania ma tak samo niskie, jak wtedy, gdy Leszek Miller obejmował partię po Grzegorzu Napieralskim. Miller rewolucji nie przeprowadzi, szerokiej koalicji nie zbuduje, bo nadal obezwładniają go negatywne emocje wobec Kwaśniewskiego, Palikota, Cimoszewicza czy Borowskiego.
Kwaśniewski więc staje przed jednym z najtrudniejszych zadań: zaangażować się w budowanie lewicy, ale nie na bazie „swojego” SLD. Rok temu Kwaśniewski mówił o „planie czteroletnim: wspólne listy lewicy przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, przed samorządowymi i przed parlamentarnymi w 2015 r. Myślał, że wystarczy tylko jego błogosławieństwo. Dziś jest jasne, że musi się zaangażować bardziej. Teraz czas na ruch Kwaśniewskiego.
- poniedziałek, 17 grudnia 2012
-
Andrzej Halicki wita Kalisza w PO! Czyli dla niego Platforma to prawica”. Interesujące.
-
Kalisz, jego serce nie bije już dla Millera?
Ryszard Kalisz tweetuje: „Od niedawna jestem sercem po prawej stronie”. Szykuje się transfer stulecia? Najpopularniejszy polityk lewicy (w rankingu CBOS na gorsze notowania tylko od prezydenta Komorowskiego) opuści Leszka Millera i jego SLD, by przejść do którejś prawicowej partii? Nie do wiary!
A jednak najwyraźniej serce Kalisza już nie bije dla Millera.
- piątek, 14 grudnia 2012
-
Stefan Bratkowski o dziennikarzach przyzwoitych i dziennikarskich hordach. Jutro debata ”Podzielony świat mediów. Śmierć dziennikarstwa?"
Słowo wstępne wygłosi Wojciech Mazowiecki, a w panelu uczestniczyć będą: Stefan Bratkowski, Jarosław Gugała, Adam Michnik, Igor Janke. Debatę poprowadzi Jacek Żakowski.
Sobota, godz. 17.00, Fundacja Prasowa, Warszawa, ul. Nowy Świat 58.
- środa, 12 grudnia 2012
-
Oświadczenie Gabinetu Cieni Kongresu Kobiet : panowie, mniej agresji
Kongres Kobiet apeluje o godne uczczenie tragicznych grudniowych wydarzeń
1981 roku. Domagamy się wyeliminowania z publicznej debaty języka nienawiści oraz wszelkich form agresji, które niszczą porozumienie i demokrację oraz osłabiają jedność społeczeństwa.
Politykę można uprawiać skutecznie, budując dialog i dążąc do wspólnych celów. Kongres Kobiet jest tego dobrym przykładem. Dziś tysiące kobiet z całej Polski, pochodzących z różnych środowisk, o bardzo różnym zaangażowaniu i ambicjach, należących do ruchu Kongres Kobiet, apeluje o zasypanie podziałów i przywrócenie publicznego dialogu.
-
Dlaczego im się wszystko kojarzy z katastrofą smoleńską?
Ostatni przypadek, to morderstwo Krzysztofa Z., prezesa wydawnictwa Magnum X. Zginął od ciosów zadanych mu przez wspólnika, Czesława S. Nie pierwszy raz kłócili się o pieniądze. I choć nie ma dowodów, że to morderstwo może mieć związek z katastrofą smoleńską, to prawicowe portale zaliczają śmierć Krzysztofa Z. do „tajemniczych zgonów wokół katastrofy. Bo Krzysztof Z. był zwolennikiem hipotezy zamachu.
Jaki psychologiczny mechanizm się za tym kryje? Dlaczego ludzie łączą niewyjaśnione przypadki śmierci ze stosunkiem do katastrofy smoleńskiej - zapytałam prof. Krystynę Skarżyńską, psycholożkę społeczna, SWPS, PAN:
-
Każda nagła śmierć budzi sprzeciw, narusza bowiem schematyczne (i optymistyczne) myślenie o tym, że ludzie zwykle najpierw chorują, skarżą się na jakieś dolegliwości, a umieranie jest długim procesem, związanym z chorobami lub starością. Nieoczekiwane przypadki śmierci stanowią dysonans wobec tych przekonań. Dysonans poznawczy jest nieprzyjemny, działa jak kara. Dlatego próbujemy go usunąć lub przynajmniej złagodzić. Można to zrobić przez znalezienie w umyśle takiego wyjaśnienia tego przypadku (zakłócającego „naturalny porządek rzeczy”), które pozwala pozostać przy utrwalonym przekonaniu („umierają starzy lub chorzy”). Takim wyjaśnieniem może być znalezienie kogoś odpowiedzialnego (osoby lub grupy) za nagłą śmierć. Ponieważ kontekst smoleński jest coraz szerszy, często wzbudzany (ciągle ktoś o tej katastrofie mówi) – wyjaśnienie odwołujące się do konfliktu wokół tej katastrofy jest łatwo dostępne. Jak nie wiemy, dlaczego coś się stało, odwołujemy się do tego, co nam najłatwiej przychodzi do głowy.
-
Wiązanie tych śmierci ze znanymi postaciami, politykami wypowiadającymi się publicznie w tej sprawie, jest przykładem przypisywania odpowiedzialności poprzez skojarzenie. Zwykle, aby przypisać komuś odpowiedzialność za jakiś czyn należy najpierw wskazać jego sprawcę, następnie dowieść, że sprawca miał zamiar dokonania czynu i dopiął tego. Ale gdy osoba dokonująca interpretacji zdarzenia jest jakoś związana z ofiarą lub podlega działaniu silnych emocji, następuje przypisanie odpowiedzialności przez proste skojarzenie, które łatwo przychodzi do głowy. Gdy dziecko zostanie potrącone przez samochód, który został ukradziony właścicielowi – zrozpaczona matka ma skłonność obwiniania za nieszczęście właściciela tego auta, chociaż wie, że to nie on prowadził. Taki sposób przypisywania odpowiedzialności jest typowy dla dzieci.
Jak widać, eskalacja konfliktu prowadzi do infantylizacji myślenia.
- wtorek, 11 grudnia 2012
-
Pięć sposobów, by kobiet było więcej ...
Instytut Spraw Publicznych na swoich stronach radzi, co zrobić, by więcej kobiet mogło decydować o tym, co się dzieje w Polsce.
Wprowadzenie „suwaka”, tworzenie sekcji kobiecych w partiach politycznych, kontrolowanie bezpłatnych spotów wyborczych – to niektóre pomysły Instytutu Spraw Publicznych na zwiększenie udziału kobiet w życiu politycznym.
Polityka bez kobiet – jak to zmienić?
Rekomendacje Instytutu Spraw Publicznych
- Kwoty tylko nieznacznie zwiększyły udział kobiet w polityce. Panie nadal stanowią mniejszość w organach decyzyjnych różnego szczebla. Eksperci Instytutu Spraw Publicznych przygotowali rekomendacje, które mają to zmienić.
Wprowadzenie naprzemienności w usytuowaniu kobiet i mężczyzn na listach wyborczych, powrót do proporcjonalnego systemy wyborczego w wyborach do Senatu, nałożenie na Krajową Radę Radiofonii i Telewizji obowiązku kontrolowania spotów wyborczych pod kątem sposobu prezentowania kandydatów i kandydatek, nowa jakość debaty publicznej i wpływanie na proces wyłaniania nowych liderek i liderów z szeregów partii politycznych – to zdaniem ekspertów Instytutu Spraw Publicznych rozwiązania, które zagwarantują paniom takie same szanse w procesie wyborczym jakie mają mężczyźni.
- Konstytucja ustanawia zasadę równości mężczyzn i kobiet we wszystkich dziedzinach życia. Jednak trudno mówić, że w Polsce ta zasada w pełni działa, jeśli udział kobiet w organach władzy stanowiącej wynosi 25 % i około 10% w organach władzy wykonawczej – twierdzą Małgorzata Druciarek i Aleksandra Niżyńska, ekspertki ISP, które pracowały nad rekomendacjami.
- Udało nam się zidentyfikować bariery stojące na drodze do kariery politycznej kobiet. Na tej podstawie sformułowaliśmy kilka postulatów, których realizacja sprawi, że głos kobiet będzie słyszalny równie silnie jak mężczyzn – tłumaczą ekspertki ISP. - Kluczowe obszary na których się skupiamy to legislacja, demokracja wewnątrzpartyjna oraz debata publiczna.
Ekspertki ISP postulują wprowadzenie mechanizmu suwakowego, bo jak podkreślają, wprowadzenie kwot płci na listach wyborczych, tylko częściowo umożliwiło równy start kobietom i mężczyznom w wyścigu wyborczym. Wprowadzenie suwaka pozwoli na uniknięcie sytuacji, w której to głównie kobiety umieszczane są na końcu list wyborczych.
-
- Mechanizm ten nie może być jednak zastosowany w przypadku jednomandatowych okręgów wyborczych. Ordynacja większościowa nie sprzyja zwiększeniu udziału kobiet w życiu publicznym ze względu na promowanie jednego kandydata w każdym okręgu wyborczym, najczęściej mężczyzny – wskazują ekspertki ISP i postulują powrót do proporcjonalnego systemy wyborczego w wyborach do Senatu oraz wyborach lokalnych na poziomie gmin.
Druciarek i Niżyńska wskazują też, że na wyrównywanie szans wyborczych mają wpływ czynniki niezwiązane bezpośrednio z ordynacją wyborczą czy sposobem układania list. Jako przykład podają spoty emitowane przez komitety wyborcze podczas bezpłatnego czasu antenowego w telewizji publicznej.
- Rok temu przyjrzeliśmy się, jak wygląda obecność kobiet i mężczyzn w telewizyjnej kampanii wyborczej. W spotach wyborczych występowało zdecydowanie mniej pań, a jeśli były pokazywane, to przeważnie w stereotypowych rolach. Nie jako liderki, polityczki, ekspertki, ale jako matki i żony – przywołują badania ekspertki ISP.
- Wykluczanie kobiet ze spotów nie sprzyja wyrównywaniu ich szans na scenie politycznej. Skutecznym rozwiązaniem wydaje się więc nałożenie na Krajową Radę Radiofonii i Telewizji obowiązku kontrolowania odpowiednich proporcji kandydatek i kandydatów prezentowanych we wspomnianych filmach reklamowych – uważają ekspertki ISP.
Kolejną sferą, która wymaga przemiany jest demokracja wewnątrzpartyjna. Jak wynika z analiz prowadzonych przez Instytut Spraw Publicznych, partie polityczne w Polsce mierzą się z problemem oligarchizacji, mają słabą bazę członkowską, prezentują niską jakość kandydatów, a także ograniczoną do wąskiej grupy (tzw. kliki) kontrolę nad finansami. Również sposób układania list wyborczych jest jednym z symptomów funkcjonowania demokracji w polskich partiach politycznych w bardzo ograniczonym stopniu.
- Sytuacja ta nie sprzyja pojawianiu się w partiach nowych liderów i liderek, a raczej zachowuje status quo. Niedostateczne funkcjonowanie mechanizmów demokratycznych w partiach ma negatywny wpływ na uczestnictwo kobiet zarówno we władzach samych partii, jak i we władzach lokalnych i państwowych – tłumaczą Druciarek i Niżyńska.
Na koniec ekspertki ISP wskazują na rolę ogólnie rozumianej sfery publicznej. – Choć przeobrażenia w tym zakresie nie wymagają zmian prawnych czy wpływu na regulaminy partii politycznych to zależą od głębokich przemian wielu aspektów polskiej debaty publicznej, a to nie jest łatwy proces – dodają ekspertki ISP.
-
A oto lista szczegółowych rekomendacji:
1. Władze państwowe:
· Przepisy prawa wyborczego, regulujące mechanizm kwot w wyborach proporcjonalnych, powinny zostać uzupełnione systemem obowiązkowej naprzemienności kobiet i mężczyzn w pierwszej dziesiątce na listach wyborczych (tzw. suwak).
· Powinien nastąpić powrót do systemu proporcjonalnego na wszystkich szczeblach wyborów. System ten - jak wskazują wszystkie analizy - znacznie bardziej sprzyja wyrównywaniu szans kobiet i mężczyzn w procesie wyborczym.
· Należy rozwinąć wielopłaszczyznową debatę nad politycznymi priorytetami kobiet i mężczyzn. Powinna się ona toczyć m.in. w Parlamentarnej Grupie Kobiet. Wprowadzenie demokracji deliberatywnej w formie szerokich debat na temat politycznych priorytetów, w której udział wzięliby przedstawiciele różnych społecznych grup, pomogłoby w zbliżeniu oczekiwań elektoratu i działań polityków obu płci.
· Poprzez tworzenie stanowisk pełnomocników do spraw równości w agendach rządowych, należy wzmacniać politykę równościową oraz zwalczać stereotypy związane z płcią.
· Władze państwowe (parlament, rząd, władze lokalne) powinny pozostawać w dialogu z przedstawicielkami ruchu kobiecego, co pozwoli na uwzględnienie priorytetów kobiet i spraw dla nich ważnych, a tym samym na wzmocnienie tzw. substantive representation kobiet.
-
2. Partie polityczne:
· Kluby i koła parlamentarne powinny promować występowanie kobiet w ich imieniu, zwłaszcza w przypadku debat parlamentarnych.
· Partie powinny promować zrównoważony udział kobiet i mężczyzn w swoich władzach.
· W partiach politycznych powinny powstać tzw. sekcje kobiet (women’s sections).
· Partie polityczne dokonywać podziału środków finansowych partii w taki sposób, aby w większym stopniu mogły z nich korzystać kobiety kandydujące w wyborach.
· Partie powinny stworzyć fundusz, z którego finansowane będą inicjatywy wspierające kobiety.
· Partie powinny określać jasne kryteria selekcji kandydatów i kandydatek co najmniej na rok przed planowanymi wyborami, aby kobiety miały szansę przygotować się do udziału w wyborach.
· Kobiece sekcje w partiach powinny organizować mentoring kobiecy wewnątrz partii polegający na tutoringu kandydatek realizowanego przez kobiety, które już zostały wybrane do organów władzy lokalnej i krajowej.
· Regulacje dotyczące parytetów i tak zwanych suwaków na listach wyborczych powinny się znaleźć w statutach partii.
-
3. Organizacje pozarządowe:
· Powinny zostać zrealizowane cykle szkoleń przed wyborami samorządowymi w 2014 roku dla kobiet pierwszy raz angażujących się w politykę.
· Partie polityczne powinny zostać poddane genderowemu audytowi.
· Powinna zostać zainicjowana debata dotycząca skutków zmian ordynacji wyborczej w wyborach samorządowych z perspektywy genderowej oraz dyskusja nad możliwymi rozwiązaniami wyrównania szans kobiet w większościowych systemach wyborczych (np. twinning, all women’s short-list).
· Organizacje pozarządowe powinny zbudować szeroką koalicję zajmujących się informowaniem o wpływie jednomandatowych okręgów wyborczych na szanse kobiet w procesie wyborczym, kwestiami dostępu do finansów na realizowanie kampanii (tzw. „early money for women”) oraz równego dostępu do procesu wyborczego.
-
4. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji:
· Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji powinna prowadzić cykliczny monitoring telewizji publicznej oraz stacji prywatnych pod kątem prezentowania w mediach kobiet i mężczyzn.
· Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji powinna inicjować debatę na temat prezentowania kobiet w spotach wyborczych.
· Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji powinna wydać rozporządzenie w sprawie zasad i sposobu łącznego prowadzenia kampanii wyborczej w programach radiowych i telewizyjnych przez komitety wyborcze, uprawnione do rozpowszechniania audycji wyborczych w wyborach. Rozporządzenie to powinno zawierać zobowiązanie partii do przeznaczania zrównoważonej części czasu dla kandydatów i kandydatek w bezpłatnych audycjach wyborczych emitowanych w telewizji publicznej.
Jacy mężczyźni to teraz wprowadzą w życie?
-
Jarosław Kaczyński - tak czy owak zamach
Prezes PiS ujawnia: „są przesłanki, żeby sądzić, że gdyby się nie udało w Smoleńsku, gdyby mój brat, jak niektórzy postulowali, pojechałby pociągiem, to zamach by nastąpił później”. Te słowa Jarosław Kaczyński wypowiedział w sobotę, podczas spotkania w auli Uniwersytetu Opolskiego.
Mam nadzieję, że prezesa przesłucha prokuratura. Bo przecież Kaczyński de facto mówi, że zamach, do którego doszło pod Smoleńskiem („jestem głęboko przekonany, że do niego doszło”), był starannie przygotowywany: jeśli nie powiodłoby się w Smoleńsku, był wariant B, a może i C.
Kaczyński jeszcze nie wie, kto chciał śmierci brata („jeśli teza o zamachu potwierdzi się, to trzeba ustalił kto za niego odpowiada”), ale ma „poważne przesłanki, by podejrzewać, że były plany zamachu na Lecha Kaczyńskiego podczas innej podróży zagranicznej”. - Ja osobiście jestem przekonany, że nastąpiłby przy kolejnej podróży mojego brata. Tym razem do Stanów Zjednoczonych. Oczywiście, nie na terytorium Stanów Zjednoczonych - mówił dalej Kaczyński.
Czy śledczy badający przyczyny katastrofy lotniczej nie chcieliby wiedzieć, co wie prezes? Ja bym chciała.
fot. Wojciech Olkuśnik
- piątek, 07 grudnia 2012
-
Joński znowu się pomylił
Dariusz Joński, już na zawsze w mojej, i nie tylko, pamięci pozostanie jako rzecznik nieuk. Bo jeszcze kilka miesięcy temu sam się skompromitował mówiąc przed telewizyjną kamerą, że stan wojenny w Polsce wprowadzono w 1989 r. (naprawdę 13 grudnia 1981 r.) a Powstanie Warszawskie wybuchło w 1988 (naprawdę: 1 sierpnia1944 r.)!
Liczyłam, że tak spektakularna wpadka nie pójdzie na marne, i rzecznik Joński raz na zawsze zapamięta, przynajmniej te dwie daty z najnowszej historii Polski.
Byłam naiwna. Wczoraj na konferencji prasowej opowiadał o tym, że 16 grudnia SLD i Ruch Palikota planują uczcić 90. rocznicę zabójstwa pierwszego prezydenta II RP Gabriela Narutowicza. A potem - cytuję za PAP - dorzucił, że „trzy dni wcześniej, 13 grudnia, środowiska prawicowe planują pikiety pod biurami SLD w całej Polsce z okazji kolejnej rocznicy wprowadzenia stanu wojennego. Wiemy, że to nie będzie tylko pikieta i manifestacja - to będzie coś więcej. Chcemy więc w jasny sposób zareagować i przypomnieć do czego 90 lat temu doprowadziły takie właśnie wydarzenia".
No i wyszło, że stan wojenny został wprowadzony ... 90 lat temu.
Z tego wniosek, że Joński powinien trzymać się z dala od dat. Bo mu nie wchodzą do głowy.
-
Polityka bez kobiet – jak to zmienić?
Instytut Spraw Publicznych zaprasza na debatę. Kobiety w polskiej polityce znajdują się nadal w mniejszości, niezależnie od tego czy analizujemy wybory samorządowe, krajowe czy europejskiej. Dlaczego tak jest? W jaki sposób można tę sytuację zmienić? Czy dotychczasowe mechanizmy zwiększania udziału kobiet w polityce są efektywne?
Te i wiele innych pytań Instytut Spraw Publicznych zadał sobie przy realizacji dwuletniego projektu badawczego „Kobiety na listach wyborczych”. Wyniki badań zostaną przedstawione podczas konferencji w krótkich prezentacjach, a następnie skonfrontowane z praktyką, czyli o komentarz poproszone zostaną kobiety, które działają czynnie w polityce i znają proces wyborczy od podszewki.
11 grudnia 2012 (wtorek), godz. 10.00
Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego, sala 256,
ul. Dobra 56/66, Warszawa
- czwartek, 06 grudnia 2012
-
Kaczyński tęskni za Gmyzem
Jarosław Kaczyński zwołał konferencję prasową (zamienioną potem na oświadczenie, by uniknąć trudności z odpowiadaniem na pytania dziennikarzy), by zaapelować o przywrócenie do pracy Cezarego Gmyza, autora tekstu „Trotyl na wraku tupolewa”. - Artykuł nie mijał się z prawdą - orzekł prezes.
Czy rzeczywiście? To fakt, że prokuratura ma problemy z wyartykułowaniem, co w końcu wykryli jej eksperci, ale dziś wreszcie wydała z siebie precyzyjny komunikat, że biegli nie stwierdzili na wraku tupolewa trotylu ani żadnego innego materiału wybuchowego, że użyte przez biegłych detektory nie są wystarczające do potwierdzenia bądź wykluczenia takiej okoliczności, że pojawienie się na wyświetlaczu użytego urządzenia napisu TNT nie jest tożsame z wykryciem trotylu oraz że dotychczasowe ustalenia śledztwa nie wskazują na wybuch.
Zdaniem Kaczyńskiego, zwolnienie Gmyza z „Rzeczpospolitej” „zagraża wolności słowa”, więc prezes „oczekuje od tych, którzy podjęli decyzję, że się z tych decyzji wycofają”.
Rozumiem prezesa, gdyby była na jego miejscu, też bym broniła dziennikarza, który piszę, to, co lubię czytać.
fot. Sławomir Kamiński
-
Prokuratorzy, więcej precyzji
Płk Ireneusz Szeląg, szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie mówił 30 października, czyli w dniu publikacji tekstu „Trotyl na wraku tupolewa”: „Powołani przez prokuraturę biegli nie stwierdzili na wraku Tu-154 ani trotylu, ani żadnego innego materiału wybuchowego. Nie stwierdzono, nie znaczy, że nie było, ale ostateczną odpowiedź dadzą badania laboratoryjne. Dlatego wciąż aktualna jest konkluzja, że nie było zamachu”.
A oto, co mówił na wczorajszym posiedzeniu sejmowej komisji sprawiedliwości: „Dla prokuratury wyświetlenie się napisu TNT nie jest równoznaczne ze stwierdzeniem obecności trotylu. Państwo nie przyjmujecie tego do wiadomości”.
Jego szef, Naczelny Prokurator Wojskowy płk Jerzy Artymiak przedstawiał sprawę tak: „Niektóre z detektorów użytych w Smoleńsku wykazały na czytnikach cząsteczki trotylu (TNT), co nie oznacza jednak, że mamy do czynienia z całą pewnością z materiałami wybuchowymi. Te same urządzenia (...) po skalibrowaniu i zbliżeniu do opakowania pasty do butów zareagowały pokazując TNT, co może wskazywać na zbliżony skład chemiczny".
Różnica jest taka, że w październiku prokuratorzy informowali, że „nie stwierdzono, że nie znaczy nie było”, a w grudniu - że „detektory wykazały”.
Dlaczego październiku wojskowi śledczy nie powiedzieli tego, co wczoraj? Bo wszystko wskazuje na to, że mogli, wiedzę mieli taką samą. Zabrakło wyobraźni? Czy precyzji?
Widać prokuratorzy sami to dostrzegli, bo wydali komunikat.
- środa, 05 grudnia 2012
-
Odczepcie się od gaci agenta Tomka. To jego legenda
Po wywiadzie b. funkcjonariusza CBA dla „Gazety Wyborczej” internauci nabijają się z markowych gaci agenta Tomka.
Tomek po prostu lubi się modnie ubierać, a pracę miał taką, że musiał to robić. I się przebierał. Były agent Biura nam opowiadał: „Funkcjonariusz, który ma styczność z osobami publicznymi, z pierwszych stron gazet, z samorządów, z urzędów, musi mieć porządne garnitury. Zresztą wszystkie rzeczy powinny być dobrej marki, najwyższej jakości. Funkcjonariusz dostawał na to pieniądze z funduszu operacyjnego. Taką kwotę, o którą wnioskował. Musiał zrobić rozeznanie, opisać, co chce kupić i w jakich kwotach. Nie było wyszczególniane, że potrzebuje akurat garnituru Armaniego czy butów Hugo Bossa czy paska, tylko opisywał, że potrzebuje cztery komplety garniturów, do tego koszule, pasek, buty, zegarek. I to wszystko opisywał. Łącznie ze skarpetkami i majtkami. Wydział ubierał go od stóp do głów, dosłownie wszystkie rzeczy należały do Biura, od spinek do mankietów, poprzez krawat, telefon, portfel, wizytówkę. Można powiedzieć, że Tomek był specjalistą w ubieraniu się. I wyznawał zasadę, że ktoś, kto dokłada do pracy cokolwiek z własnych pieniędzy, jest frajerem. Dla Tomka zakupy były robione w markowych sklepach, np. na placu Trzech Krzyży, w sklepach Bossa, Armaniego. Przykładowy ubiór to koszula za 1200 złotych, garnitur za około 3-4 tysięcy w zależności od marki, buty od 2 tysięcy wzwyż, teczka około tysiąca, pasek też 500, 600 złotych, zegarek... To były zegarki od 15 tysięcy wzwyż, znanych marek, przede wszystkim Omega, Longines, Maurice Lacroix. I oczywiście złota biżuteria. Tomek lubił błyszczeć. To był jego sposób, żeby przekonać figuranta. Błysnąć różnymi gadżetami. Nie uznawał podróbek i zamienników. Jego kreacja, jego styl. Tomasz przede wszystkim był fanem serialu "Miami Vice", praktycznie wszystko przekładał z tego filmu na realia polskie, stąd też ta fryzura a la Don Johnson. Wszystkie rzeczy, które Tomek Kaczmarek posiadał, zostały zwrócone z powrotem do Biura, do "szatni operacyjnej", przez którą przechodziły te wszystkie rzeczy i były tam ewidencjonowane. Nawet te skarpetki i majtki przed odejściem ze służby musiał zdać. Bo to są środki rzeczowe CBA. Nigdy nie są własnością funkcjonariusza, służą do pracy”.
Fot. Sławomir Kamiński
-
No cóż, jeżeli agent Tomek chciał być wiarygodny jako bogaty snob, musiał się nosić bogato, jak cię widzą, tak cię piszą. Widać i bielizna była oglądana przez figurantów i figurantki (czyli osoby przez niego rozpracowywane), skoro żądał od CBA grubej kasy na gacie, powiedzmy od Armaniego. Może jakaś rozbiera randka, czyli służbowy striptiz? Tanie gacie w takiej sytuacji by go niechybnie zdekonspirowały.
-
Palikocanki, czyli obiecanki cacanki Palikota
Janusz Palikot obiecuje, że od 16 grudnia będzie „grzecznym chłopcem”, czyli nie będzie nadużywać polszczyzny do obsobaczania innych. Nie żeby miał z tym problem. Przeciwnie, biegle włada językiem polskim i dobiera słowa, jak chce, a chce mówić dosadnie, jak cham. To znaczy chce tylko do 16 grudnia, potem przez pół roku ma swoją mowę wyczyścić z przymiotników.
Ale do 16 grudnia, hulaj dusza. I tak we wtorek w programie Moniki Olejnik „Kropka nad i” jeszcze sobie poszalał. Że „Kaczyński jest uosobieniem szaleństwa, braku kultury politycznej, agresji, szczucia ludzi, nie tylko polityków na polityków, to jeszcze pół biedy, ale ludzi na ludzi, to on mówi, że Ruch Palikota wybrała gorsza część społeczeństwa, to on mówi o wyborcach Platformy, że stoją ta, gdzie kiedyś stało ZOMO, Jarosław Kaczyński jest źródłem wszelkiego zła, PiS byłby zupełnie inny bez Jarosława Kaczyńskiego, on jest siewcą zł, konfliktu, drutów kolczastych między ludźmi w Polsce, tej nienawiści, pogardy”.
Po 16 grudnia Palikot ma przestać używać słów np. „chamstwo” czy „cynizm”, będę mówił, obiecuje, dobitnie, ale bez agresywnych metafor, bez przymiotników związanych z cechami osobistymi.
Oj, będzie ciężko. Gdy Palikot mówi, powietrze gęstnieje od „ciot”, „patroszenia”, „prostaków”„podłości”, „chamów”, „nienawiści”, „kołtunów”, „pasożytów”, „burdeli”, „świni”, „dziwek”, „kretynów”.
Cunsuetudo altera nature est, przyzwyczajenie jest drugą naturą. Palikota też.
fot. Marek Podmokły
- wtorek, 04 grudnia 2012
-
„W co patrzy agent Tomek”?
Tomasz Kaczmarek, poseł PiS, znany raczej jako agent Tomek, broni się. Nie chce, by ludzie śmiali się z niego, że pozował do kompromitujących zdjęć (nagi tors, teczka z pieniędzmi, lizanie ucha koleżanki, itp, itd). Bo nie pozował. Nie?, zapyta ktoś, kto na stronie wyborcza.pl przejrzał fotki agenta CBA.
Agent Tomek widzi to tak: „Oczywiście, należy być zbulwersowanym tymi zdjęciami. Dlaczego? Zdjęcia, które były robione tuż przed akcją, w której uczestniczyłem, były robione wbrew mojej woli i wiedzy. Nie patrzę w obiektyw, tylko patrzę w osoby, z którymi przygotowuję się do działań. Osoba, która wykonała to zdjęcie, zrobiła to bez mojej świadomości i bez mojej wiedzy. Rzeczywiście, osoby, które w tamtym okresie pracowały wraz ze mną, wiedziały, że takie zdjęcie zostało zrobione i tej osobie bezpośredni przełożony nakazał zlikwidowanie tych zdjęć. Ta osoba tego nie zrobiła i mam nadzieję, że dziś poniesie surowe konsekwencje” (cytat za Polsat News).
Kaczmarek złożył w prokuraturze zawiadomienie w sprawie tych zdjęć a dziennikarzy Gazety Wyborczej (autorów tekstu o nim) oraz byłych funkcjonariuszy CBA oskarża o”stworzenie związku przestępczego” .
Jak Kaczmarek przekona prokuratura, że „nie patrzył w obiektyw, tylko w osoby”? Mission impossible!
-
Marian Opania, ofiara politycznego narcyzmu
Marian Opania odmówił zagrania Lecha Kaczyńskiego w filmie Antoniego Krauze „Smoleńsk”. Ot, aktor odrzucił rolę, nic wielkiego. A jednak. Świat (PiS-owski) zadrżał w posadach. Jak śmiał?! Ubodło zwłaszcza uzasadnienie, bo Opania wprost powiedział, że nie zagra, bo nie jest zwolennikiem PiS ani braci Kaczyńskich, nie ma zamiaru im pomagać w nakreślaniu bzdurnych przekonań, że jako osoba myśląca nie może godzić się na udział w filmie, który sugerowałby, że w Smoleńsku doszło do zamachu, że komunizm nas tak nie podzielił jak Jarosław Kaczyński, którego uważa za polityka do cna cynicznego i wątpliwego moralnie.
Adam Hofman, rzecznik PiS-u tak się zdenerwował, że nazwał Opanię „słabym” aktorem („To nie jest rola dla kabareciarza. Ja się cieszę, że taki słaby kabareciarz nie zagra Lecha Kaczyńskiego. Jest słaby i się nie nadaje"). Prawicowe portale na Opanię szczuć (refleksje, czy, czy Opani można teraz podawać rękę!) I obrzuciły go obelgami, np. „PRL-owski celebryta”, „propagandowy funkcjonariusz", „człowiek, który ma swoją teczkę i boi się, by jej nie ujawniono". Opania z dnia na dzień stał się wrogiem ludu smoleńskiego.
Kazimierz Kutz: - Marian został przez prawicę trafiony i odstrzelony. Rozpoczęło się polowanie, podobnie jak na Macieja Stuhra.
Antoni Krauze tak interpretował decyzję Opani: „To najlepszy dowód, co się stało z Polską. Mam poczucie deja vu, że wróciłem do czasów PRL. Ludzie zaczęli się ponownie bać, nie czegoś, co im naprawdę zagraża, ale konsekwencji swoich decyzji, własnych poglądów".
PiS ma olbrzymie zasługi w dzieleniu. W czasach IV RP podzielił środowisko naukowców, lekarzy, sędziów, dziennikarzy ... Teraz dzieli aktorów na dobrych Polaków i Polaków złych. To polityczny narcyzm: gloryfikacja swoich, wyolbrzymianie win innych wobec nas, niedocenianie krzywd wyrządzonym innym, drażliwość wobec krytyki, wrogość wobec innych, silne poczucie zagrożenia, przypisywanie innym złych intencji, wiara w spisek innych wymierzony w nas.
Katastrofa smoleńska wzmocniła tylko te postawy, lud smoleński zaczął się postrzegać jako grupa wybrana, grupa ludzi szlachetnych, którzy więcej wycierpieli, więc więcej im się należy. I więcej mogą.
Marian Opania, wcześniej Maciej Stuhr padli ofiarami tego politycznego narcyzmu.
fot. AG
- piątek, 30 listopada 2012
-
Palikot już nie chce „patroszyć” Kaczyńskiego
Janusz Palikot ma język giętki i cięty. Poucza, atakuje, oskarża, łaje, obsobacza, wyśmiewa, drwi, żartuje, kpi ...
Np. „PSL jest rodzajem grzyba, który pasożytuje na polskim życiu politycznym”, „PZPN to burdel, w którym dziwki zarażają HIV-em”, „Skończyliśmy z polityką gila w nosie i zaciskania pięści, jaką oni reprezentowali. Kaczyńscy są małymi, zakompleksionymi ludźmi, którzy nigdy tego nie zrozumieją. Manipulują i oszukują, a my jesteśmy takimi durniami, że się dajemy”.
Kaczyńskim chyba od Palikota oberwało się najbardziej. Zapytałam go, czy dziś powtórzyłby na przykład te słowa:
„Bronisław Komorowski pójdzie na polowanie na wilki, zastrzeli Jarosława Kaczyńskiego, wypatroszymy i skórę wystawimy na sprzedaż”, czerwiec 2010 r.
Palikot: - To było w satyrycznym programie Szymona Majewskiego. Ale dobrze, mogę się z tego wycofać.
A ze słów: „Czy Jarosław jest Jarosławą, czy Jarosław Kaczyński jest kobietą”, styczeń 2009 r.
- Wycofuję się z tego. Bardziej zdecydowanie niż z wilka, żeby była jasność, bo w sprawie wilka uległem pani, ale jeszcze mam w sobie niezgodę wewnętrzną, żeby ulec pani w pełni.
„Jarosław Kaczyński jest dla mnie człowiekiem, który no jest takim Hannibalem polskiej polityki, czyli człowiekiem, który jest nawet własnego brata w stanie pożreć politycznie, żeby zbudować w sobie jakieś kolejne przyczółki władzy politycznej”, kwiecień 2012 r.
- W stu procentach się podpisuję pod tym, nic się nie zadezaktualizowało.
Tymi słowami musi pan o nim mówić?
- Dopóki Kaczyński będzie mówił, o mordach politycznych, musimy tymi słowami odpowiadać. Nie ma wyjścia.
„Ja uważam prezydenta Lecha Kaczyńskiego za chama”, lipiec 2008 r.
- Nie wycofuję się z tego.
Musi być „cham”?
- Musi.
Barbaryzuje pan politykę.
- Ja chronię politykę przed całkowitym zawłaszczeniem jej przez PiS i przez narodowy faszyzm.
Wywiad z Januszem Palikotem w sobotę, w „Magazynie Świątecznym”
fot. Marek Podmokły / Agencja Gazeta
- czwartek, 29 listopada 2012
-
A oni szczują, szczują, szczują ...
Na stronie „solidarnych2010” czysty akt nienawiści.
PROPAGANDA W MEDIACH - ranking najgorliwszych funkcjonariuszy propagandy. Kryteria oceny kandydatów: łamanie standardów dziennikarskich, manipulacja, kłamstwo, sianie nienawiści.
Ktoś, kto się tak zachowuje musi mieć chorą duszę.
-
Czy Wanda Nowicka może być „posłanką” czy musi być „posłem”?
Musi być „posłem”, bo na oficjalnych drukach sejmowych występuje tylko jako „poseł”. Poprosiła więc marszałkinię Sejmu Ewę Kopacz o zgodę, by mogła w oficjalnych pismach podpisywać się „posłanka”. I teraz panie czekają na opinię konstytucjonalisty, czy „posłanka” jest zgodna z konstytucją.
Póki co, Wanda Nowicka wydrukowała sobie wizytówki, na których jest wicemarszałkinią - a nie wicemarszałkiem - Sejmu.
fot. Maria Tomaszewska- Chyczewska
Tu, u nas w redakcji, przed wejściem do studia telewizyjnego.
-
My, kobiety, praczki sumień
Usłyszałam dziś w radiu reklamę sieci sklepów Kaufland, która kapitalnie chwyta różnicę między pokoleniami.
Syn pyta ojca: - „Tato, czemu to mama odwala w domu całą brudną robotę a nie ty?” Ojciec: - „Bo ona tak sama chce, żeby mieć czyste sumienie”. I jest wyraźnie zachwycony swoją błyskotliwą ripostą.
Młode pokolenie nie dość, że dostrzega problem domowego wyzysku, to jeszcze to kwestionuje. Zdziwienie, to pierwszy krok do zakwestionowania status quo. A starsze pokolenie umie tylko znaleźć uzasadnienie, dlaczego ma być, jak jest.
Komisja Europejska przyjęła właśnie dyrektywę, by od 2020 r. w radach nadzorczych spółek giełdowych kobiety stanowiły 40 proc. Mężczyźni protestują, że to za dużo, bo nie ma tak wielu zdolnych i wykształconych pań.
W Polsce w większości domów (ponad 70 proc.) wszystkie prace domowe wykonują kobiety: pranie, gotowanie, sprzątanie, zajmowanie się dziećmi. A gdyby tak mężczyźni przejęliby choć 40 proc. domowych obowiązków, panie miałyby czas na rozwijanie własnych karier zawodowych. A panowie trochę mniej brudne sumienia. Młode pokolenie ma na to szanse.
- środa, 28 listopada 2012
-
Rozstrzelać tych z Wyborczej i TVN-u?
To autentyczny tytuł na stronie Gazeta Polska VD. Obok zachęta: Pierwsza telewizja drugiego obiegu. Platforma video Gazety Polskiej.
Zobaczcie jak się świetnie bawią redaktorzy z ”Gazety Polskiej”.
I dalej taki tekst: ”Redakcja VOD uroczyście deklaruje, że nie rozstrzela tych z Wyborczej i TVN-u. Cele też będziecie mieli osobne, żeby nie dochodziło do tak gorszących scen, jak na tym filmie. Nie lękajcie się koleżanki i koledzy - my generalnie jesteśmy przeciw każdej przemocy.
Zwróćcie uwagę, że pozostali spokojnie pracują...:)
No właśnie: spokojnej pracy/służby Durczoki, Pochanke, Kubliki, Czuchnowskie...”.
Co na to SDP, Jarosław Kaczyński, Adam Hofman, Joachim Brudziński?
-
Rząd jest za „mięciutki”
To opinia prof. Wiktora Osiatyńskiego. Ma rację. Kłamstwa smoleńskie mają się dobrze, bo rząd, prokuratura, ich rzecznicy ich nie prostują. Czy po publikacji, która wstrząsnęła Rzeczpospolitą i „Rzeczpospolitą” rząd choćby raz przypomniał, jakie przyczyny i okoliczności katastrofy smoleńskiej ustaliła rządowa komisja Jerzego Millera? Przyczyny, których nikt nie kwestionuje, poza ekspertami Macierewicza, rzecz jasna.
Prof. Osiatyński komentując nawoływania prawicowego reżysera do rozprawienia się z redaktorami „Gazety Wyborczej” i TVN, mówi: „Atmosfera w Polsce robi się taka czarno-secinna. Winna jest prawica. A minister Gowin, który usiłuje postawić znak równości między wezwaniami prawicowymi i lewicowymi, tylko śmieszy. Chciałbym widzieć więcej działań w centrum, więcej debat, łącznie z takimi dopuszczalnymi działaniami społeczeństwa obywatelskiego, jak marsze i demonstracje. Czemu tylko prawicy i „Krytyce politycznej” udaje się mobilizować ludzi na tego rodzaju marsze? Może dałoby się też ludzi z centrum na wiec zaprosić? Te wszystkie wypowiedzi o zamordowaniu 96 osób, o wybuchach, o zamachu, o krwi na rękach są dopuszczalne, ale obrzydliwe. Straszne jest to, że nie ma kontrwypowiedzi, a jeśli już są, to mówiące o tym, że teorie zamachu są głupie i bezsensu. Ale to jest za mięciutkie!
Wywiad z prof. Osiatyńskim dziś.
fot. Jacek Łagowski
- wtorek, 27 listopada 2012
-
Jarosław Kaczyński pisze książkę
Jarosław Kaczyński kończy pisać książkę, która ma być wydana wczesną wiosną, podaje PAP, powołując się na współpracowników prezesa PiS. Ma opisać Polskę po 1989 r., swój pogląd na III Rzeczpospolitą i swój pomysł na rządzenie.
Plan jest taki, aby wydanie książki zbiegło się z wiosennym kongresem partii. Mam nadzieję, że to się uda - zdradza rozmówca z PiS - Prezes wykorzystuje na pisanie każdą wolną chwilę, a nie ma ich zbyt wiele.
Książka nie ma jeszcze tytułu, ma być kontynuacją książki "Polska naszych marzeń", która ukazała się tuż przed wyborami parlamentarnymi, jesienią 2011 r.
Czy będzie równie często cytowana, jak fragment z „Polski naszych marzeń” o Angeli Merkel, ten, którym Kaczyński nie sądzi, żeby „kanclerstwo Angeli Merkel było wynikiem czystego zbiegu okoliczności"?
-
A teraz wersja poprawiona oświadczenia CMWP SDP:
Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP wyraża zaniepokojenie skandaliczną wypowiedzią reżysera Grzegorza Brauna, w której zawarte są spekulacje na temat potrzeby mordowania między innymi dziennikarzy „Gazety Wyborczej” i TVN, a także innych osób. Równocześnie apelujemy do kolegów dziennikarzy o jednoznaczne potępianie autorów podobnych wezwań, bez względu na ich poglądy polityczne, wybory ideowe, czy sympatie partyjne. Jakiekolwiek motywy lub uwarunkowania psychologiczne stałyby za wypowiedziami Grzegorza Brauna, są one niedopuszczalne i mogą nosić znamiona przestępstwa.
Wiktor Świetlik,
Dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP
-
Oświadczenie Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP
Cztery dni po publikacji tekstu Agaty Nowakowskiej i Dominiki Wielowieyskiej ”Kule powinny świstać” o tym, że Grzegorz Braun namawia do ”wyprawiania na tamten świat” redaktorów ”Gazety Wyborczej” i TVN, Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP przysłało takie oto oświadczenie:
”Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP wyraża zaniepokojenie skandaliczną wypowiedzią reżysera Grzegorza Brauna, w której zawarte są spekulacje na temat potrzeby mordowania między innymi dziennikarzy „Gazety Wyborczej” i TVN, a także innych osób o poglądach odmiennych od Brauna. Równocześnie apelujemy do kolegów dziennikarzy do jednoznacznego potępiania osób, które podobne wezwania stosują, bez względu na ich poglądy polityczne, wybory ideowe, czy sympatie partyjne. Jakiekolwiek motywy lub uwarunkowania psychologiczne stałyby za wypowiedziami Grzegorza Brauna, są one niedopuszczalne i noszą znamiona przestępstwa”.
Wiktor Świetlik,
Dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP
Warszawa, 27.11.2012 r.
-
SDP milczy. Nie dziwi mnie to
Grzegorz Braun wzywa, by redaktorzy „Gazety Wyborczej” i TVN „w sposób nagły, drastyczny zostali wyprawieni na tamten świat”, podpowiada, że można by wykorzystać „latarnie okoliczne” lub „rozstrzelać” losowo. Ba, sam siebie poprawia, że nie doszacował, ilu redaktorów powinno się wyprawić na tamten świat. Od soboty wszędzie słychać komentarze na temat Brauna.
A Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich milczy. Ani słowa o słowach Brauna (nawet w ich przeglądzie prasy). I wcale mnie to nie dziwi. Dlaczego? Bo pewnie, że gdyby Braun nawoływał, by „w sposób nagły, drastyczny zostali wyprawieni na tamten świat” redaktorzy na przykład „Gazety Polskiej” czy TV Trwam, SDP by błyskawicznie zareagował, przystąpił do ataku na państwo, premiera, prezydenta i ... innych dziennikarzy.
Prezesem SDP (milczącym) jest Krzysztof Skowroński. A w zarządzie głównym (milczącym) zasiadają: Piotr Legutko (wiceprezes), Agnieszka Romaszewska (wiceprezes), Stefan Truszczyński (sekretarz generalny), Jadwiga Chmielowska (skarbnik), Teresa Bochwic, Jolanta Hajdasz, Józef Matusz, Marek Palczewski, Zbigniew Rytel, Andrzej Stawiarski, Waldemar Wisniewski, Marcin Wolski.
-
Kalisz górą, Ryszard Kalisz
Od miesięcy co miesiąc Ryszard Kalisz ma powód do radości, a ego Leszka Millera musi cierpieć. Kalisz bowiem w rankingu CBOS jest na podium - zajmuje drugie miejsce z zaufaniem 48 proc. Jest za prezydentem Bronisławem Komorowskim (69 proc.), a przed szefem MSZ Radosławem Sikorskim (46 proc.) i premierem Donaldem Tuskiem oraz b. wicepremierem Waldemarem Pawlakiem (po 43 proc.). Miller regularnie z Kaliszem przegrywa, ma 40 proc. zaufania.
Co ma Kalisz, czego nie ma (a pewnie chciałby mieć) Miller? Zapytałam socjologów, dlaczego Kalisz, choć pozbawiony urody amanta, wzbudza tak wysokie zaufanie?
„Dowcip, luz, rubaszność w dobrym tonie!” - twierdzi prof. Ireneusz Krzemiński.
„Kalisz jest celebrytą lubianym przez dziennikarzy i jest mało okazji, by oglądać go w rolach czy okolicznościach wzbudzających negatywne emocje. Można ufać, że nie zrobi niczego złego, bo zrobienie czegokolwiek ważnego
jest od dawna poza jego zasięgiem” - to dr Jarosław Flis.
„Kompetencja i jowialność. Ważna w jego wizerunku jest też koncyliacyjność. Przestrzegam jednak przed zbyt daleko idącymi wnioskami. Popularność w rankingach zaufania jest zjawiskiem innego rodzaju niż popularność wyborcza” - komentuje prof. Jacek Raciborski.
Aleksander Kwaśniewski od lat Kalisza postrzega tak: „To wspaniała, trzydrzwiowa szafa, mocowanie się z nią kosztuje dużo wysiłku, więc nie ma to większego sensu. Po prostu trzeba uznać, że jest przydatna i nas zdobi, i cieszyć się z tego”.
Rok temu Miller mocował się z Kaliszem. Miller wygrał, został szefem partii i klubu. Ale to Kalisz jest bardziej lubiany.
fot. Sławomir Kamiński
- poniedziałek, 26 listopada 2012
-
Carla Bruni mówi, że miejsce kobiety jest w domu. W którym?
Carla Bruni, modelka, piosenkarka a ostatnio żona b. prezydenta Francji deklaruje w wywiadzie dla styczniowego Vouge'a, że „nie jest ani trochę feministką”. Zapewne to wyznanie poruszy wiele kobiet. Feministek i nie tylko.
Bo tak. Carla karierę modelki zaczęła, gdy miała 19 lat. Harowała (nie w domu) i trafiła do ścisłej czołówki modelek. Po światowych wybiegach chodziła w ciuchach szytych przez największych projektantów, jak Christian Dior, Paco Rabanne, Sonia Rykiel, Christian Lacroix, Karl Lagerfeld, John Galliano, Yves Saint-Laurent, Chanel, Versace. Za to chodzenie (nie pod domu) zarabiała miliony dolarów rocznie. Była w związkach m.in. z Erikiem Claptonem, Donaldem Trumpem, Mickiem Jaggerem. W lutym 2008 r. została żoną prezydenta Francji.
Faktycznie, jej feminizm nie był do niczego potrzebny. Bruni ma kilka domów, a w nich stałą służbę i kierowców. I nie dziwi mnie, gdy się zwierza: „uwielbiam życie rodzinne, robienie tych samych rzeczy każdego dnia sprawia mi wielką przyjemność”.
Sęk w tym, że takie deklaracje celebrytek szkodzą debacie, czy w XXI wieku kobiety są w stanie pogodzić rodzinę z karierą.
Bo nie są. I dlatego feministki są potrzebne. Bo skoro od lat przekonują, że jesteśmy tak zdolne, pracowite i świetnie zorganizowane, że damy sobie radę, i w domu, i w życiu zawodowym, to teraz muszą pokazać, jak to zrobić w praktyce.
Jak posprzątać, uprać, uprasować, ugotować, dzieci nakarmić, odrobić z nimi lekcje (w większości polskich domów zajmują się tym kobiety) i jednocześnie pracować 10 godzin zawodowo? Co wie o tym Carla Bruni?
Kobiety, by udowodnić mężczyznom, że się nadają (jak oni) do polityki, do biznesu, starają się za wszelką cenę pogodzić dom z pracą, rodzinę z karierą. Dadzą radę, gdy im ktoś pomoże. Mężczyzna. A feministki muszą pomóc mężczyzn zagonić do domu. Nie będzie łatwo, ale aż 71 proc. Polaków jest gotowych na nowy, sprawiedliwy podział obowiązków domowych.
Carla Bruni nigdy nie miała takiego problemu. W jej domach podział obowiązków jej nie dotyczy. I zapewne „sprawia jej to wielką przyjemność”.
fot. Gonzalo Fuentes Reuters
-
Hofman, mój numer 1...
wśród rzeczników
To zadziwiające, jak bardzo można własnej partii nabruździć, sądząc, że przychodzi się jej z odsieczą. Weźmy na przykład takiego Adama Hofman, rzecznika PiS. Od kiedy PO, SLD i RP złożyły wniosek o rozliczenie Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry przed Trybunałem Stanu, Hofman papla, że te zarzuty to bzdury, bo komisja śledcza ds. nacisków Andrzeja Czumy PiS rozgrzeszyła ze wszystkich zarzutów. Kłamie czy nie doczytał raportu? Cynik czy ignorant?
Odświeżmy zatem pamięć rzecznika i wyznawców PiS.
Raport wprost mówi o „naciskach na prokuraturę i służby za rządów PiS”. I o „bardzo silnej politycznej presji" rządzących w latach 2005-07, by „działania prokuratury i służb ukierunkowane były na walkę z »układem«". I podaje wiele szczegółów.
Np. Maciej Wąsik, wiceszef CBA za czasów Mariusza Kamińskiego (obaj z PiS) miał w swoim gabinecie stanowisko odsłuchowe, na którym online słuchał rozmów ludzi podsłuchiwanych przez CBA. Komisja Czumy dopatrzyła się w tym „nielegalnego stosowania kontroli operacyjnej i korzystaniu z jej wyników".
A sprawa Tomasz Lipca, ministra sportu w gabinecie PiS? Jarosław Kaczyński, wówczas premier wezwał Lipca siebie, by mu przekazać, że musi go odwołać, bo z zeznań świadków prokuratury wynika, że jest skorumpowany. Potem prokuratura - wbrew CBA - zwleka z jego zatrzymaniem, bo chce to zrobić po wyborach. Raport Czumy pokazuje, że chodziło o politykę, szefowa Prokuratury Okręgowej w Warszawie Elżbieta Janicka, miała ostrzegać swoich podwładnych: „Jeśli dojdzie do zatrzymania Lipca, to was puknę".
Gdyby Hofman zadał sobie trud przeczytania raportu komisji naciskowej, nie upierał by się, że Czuma PiS wybiela. Bo jego raport pokazuje wiele patologii układu IV RP. Gdyby Hofman nie pchał się przed mikrofony i kamery z tą fałszywą tezą, mało kto by dziś pamiętał, do czego doszła komisja Czumy.
To paradoks, że raport, który PiS chciałby schować głęboko w szafie, nagłaśnia jego rzecznik. Szkodzi PiS-owi chyba jeszcze bardziej niż Dariusz Joński SLD. Hofman, mój numer 1.
fot. Sawomir Kamiński
- piątek, 23 listopada 2012
-
3 tygodnie to 6 miesięcy. Według kalendarza rządowego
Najprawdopodobniej na najbliższym posiedzeniu rząd przyjmie wniosek o podpisanie Konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Taką nadzieję ma Agnieszka Kozłowska-Rajewicz, pełnomocniczka rządu ds. równego traktowania. To ona została upoważniona przez premiera do przygotowania wniosku w tej sprawie. Projekt wniosku jest już gotowy, w piątek w południe minął termin zgłaszania do niego uwag.
Ale pamiętam, że na początku lipca premier obiecał gabinetowi cieni Kongresu Kobiet, że Polska podpisze konwencję w ciągu trzech tygodni. Policzmy: minęło od tej obietnicy niemal pół roku!
W niedzielę, 25 listopada rozpoczyna się międzynarodowa kampania 16 Dni Przeciwko Przemocy wobec Kobiet. Kampania potrwa do 10 grudnia. Może rządowi uda się to zrobić do 10 grudnia?
fot. Grzegorz Rogiński /CIR
- czwartek, 22 listopada 2012
-
Są wnioski o postawienie Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry przed Trybunałem Stanu
Podpisali się pod nimi posłowie PO, Ruchu Palikota i SLD. Tu czytaj za co.
Kiedyś Kaczyński zrobił z Ziobry „superministra”. Teraz Ziobro chce z Kaczyńskiego zrobić byłego prezesa.
PO w sprawie tego wniosku wahała się od wiosny. Ciekawe, dlaczego się teraz zdecydowała? Liczy, że to namiesza na prawicy?
fot. Adam Kozak
-
Poseł PO przeprasza za ”panienkę piękną”
Jerzy Kozdroń, szef komisji sprawiedliwości i praw: - Oczywiście, że to gafa. W tym impecie związanym z dyskusją powiedziałem coś, czego po głębszym zastanowieniu mógłbym nie powiedzieć. Przepraszam panią z całego serca, że sobie na to pozwoliłem. Po prostu pani wyglądała bardzo młodo, to też jest przywilej. A okazało się, że to jest już pani.
Co powiedział poseł? ”Teraz ta panienka piękna na końcu siedząca nam się przedstawi”.
Ta ”panienka piękna” to 25-letnia prawniczka Barbara Grabowska z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
- Mam wrażenie, że zaraz po tym, jak się przedstawiłam, podkreślając słowo "Pani", zarówno pan poseł Kozdroń, jak i pozostali obecni poczuli ten niesmak nietrafionej wypowiedzi posła - mówi prawniczka portalowi Gazeta.pl. - Mam wrażenie, że cieszyli się, że nie są w skórze posła, który faktycznie palnął gafę. Faktycznie, poczułam wtedy, że mam do czynienia z człowiekiem, który nie traktuje mnie do końca poważnie. Zdaję sobie sprawę, że to się pojawia w momencie, gdy jest się kobietą, ma się 25 lat i nie wygląda się jak osoba pojawiająca się często w Sejmie. Rozumiem, gdzie mogło leżeć źródło tego wszystkiego. To było protekcjonalne, niemiłe. Jestem jednak przyzwyczajona. W pierwszym momencie to raczej po mnie spłynęło, bo wiedziałam, że mam do czynienia z posłem, a chodząc na komisje sejmowe nie spodziewam się jakiegoś wybuchu inteligencji, merytorycznej debaty. Choć, poza tym kwiatkiem, debata odbywała się zupełnie dobrze.
-
Dlaczego w PSL chłopaki (niektóre) się nie całują?
-
Co ma Bóg do PiS?
Ma profesora Piotra Glińskiego, kandydata na premiera.To niesłychane, ale prof. Gliński cały czas wierzy, że będzie premierem. Bo - jak mówi w wywiadzie - jak Pan Bóg da, to będzie miał rząd.
fot. Sławomir Kamiński
- środa, 21 listopada 2012
-
Poseł PO i piękna panienka. Czyli scenka z życia posłów (autentyczne):
Przewodniczący poseł Jerzy Kozdroń (PO):
Teraz ta panienka piękna na końcu siedzącą nam się przedstawi.
Prawnik z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka Barbara Grabowska:
Ta pani to Barbara Grabowska, Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Bardzo dziękuję za udzielenie mi głosu.
-
Janusz Palikot ujawnia na blogu twarz i nazwisko niedoszłego zamachowca
-
Grupa Trzymająca Lewicę z ul. Ordynackiej?
Wczoraj w radiowej dyskusji o Brunonie K. i jego planach wysadzenia w powietrze gmachu Sejmu w imieniu Ruchu Palikota wystąpił Robert Kwiatkowski. Dla młodszych czytelników spieszę z wyjaśnieniem, że Kwiatkowski robił karierę w zeszłym stuleciu: był prezesem TVP aż przez 6 lat, a skończył jako niesławny bohater afery Rywina. Do tzw. Grupy Trzymającej Władzę - tak Lew Rywin ochrzcił tych, którzy wysłali go do Agory po łapówkę za korzystne dla spółki zmiany w ustawie medialnej - Kwiatkowskiego zaliczyli autorzy wszystkich raportów komisji śledczej.
Widać ciągnie wilka do lasu, bo Kwiatkowski po latach spędzonych z dala od polityki, wraca na polityczne salony. Najpierw na salon Grzegorza Napieralskiego (zaczynał jako doradca ds. ustawy medialnej, potem pracował na zapleczu kampanii prezydenckiej w 2010 r.) teraz - na salon Janusza Palikota.
W tym samym czasie, inny członek GTW, Włodzimierz Czarzasty rozpycha się w SLD. Czarzasty (prywatnie przyjaciel Kwiatkowskiego, choć niektórzy twierdzą, że to już tylko „szorstka” przyjaźń) to dziś mazowiecki baron i - jak Kwiatkowski - lider Stowarzyszenia Ordynacka. Ordynacka skupia nie tylko polityków Sojuszu, ale i Ruchu Palikota (np. Andrzej Rozenek). Członkiem Stowarzyszenia jest też Aleksander Kwaśniewski, przez obie lewicowe partie nazwany kiedyś patronem nowej lewicy. Kilka dni temu, po miesiącach zimnej wojny między Leszkiem Millerem a Januszem Palikotem, politycy SLD i Ruch Palikota wspólnie maszerowali przeciwko odradzaniu się faszyzmu w Europie.
SLD przez lata miała swoją siedzibę w Warszawie przy ul Rozbrat. Niedawno się z niej wyprowadziła.
Czy teraz powstanie Grupa Trzymająca Lewicę z ul Ordynackiej?
fot. Bartosz Bobkowski
-
Dziś Dzień Życzliwości. Jak politycy to przeżyją?
-
Jarosław Kaczyński milczy już ponad dobę. Nie rozumiem
45-letni Brunon K., naukowiec z Krakowa, planował wysadzić w powietrze gmach Sejmu, najlepiej za jednym zamachem prezydenta, premiera i posłów. Wszystko, co Brunon K. pisał, mówił i robił wygląda naprawdę groźnie.
A prezes PiS jeszcze tej próby zamachu na wszystkie władze RP nie skomentował. To zupełnie nie w jego stylu. Czyżby prezesa interesował tylko jeden zamach?
fot. Agata Grzybowska
- wtorek, 20 listopada 2012
-
O czym marzy Macierewicz? To jasne: o zamachu!
Jak się wczytuję w słowa Macierewicza - Teza o tym, że chciano zaatakować pana prezydenta i pana premiera przez wysadzenie w powietrze całego sejmu wygląda w sposób dosyć szczególny. Loża pana prezydenta znajduje się bezpośrednio nad klubem parlamentarnym PiS. Rozumiem, że zamach byłby wymierzony w klub PiS i pana prezydenta. Dopóki nie uzyskamy jakiś bliższych informacji dopóty będę ostrożnie podchodził do całej tej kwestii. (...) Jeśli mieliśmy do czynienia z realnym zagrożeniem to miało być ono skierowane przeciw PiS jako najbliższym ludziom siedzącym pod lożą pana prezydenta i to mnie bardzo niepokoi - to wydaje mi się, że Macierewicz chciałby, żeby ten zamach był wymierzony w PiS.
-
Zamach by wymierzony w PiS - twierdzi Antoni Macierewicz
Platforma znów urośnie w sondażach...
-
CBOS: Platforma zyskuje jako „partia rozsądku”
PO - 34 proc., PiS - 18 proc. poparcia. Publikacja „Rzeczpospolitej” zatrzymała trendy: spadku notowań Platformy i wzrostu PiS-u.
CBOS ostrzega, że Platforma choć zyskuje, to nie dlatego, że dobrze rządzi (bo zdaniem Polaków wcale niedobrze, nastroje nadal są kiepskie), ale dlatego, że ma tak fatalną opozycję. CBOS pisze, że na tle partii prezesa Jarosława Kaczyńskiego partia Donalda Tuska jawi się jako „partia rozsądku”. Cóż, jaka opozycja, taki rozsądek.
-
Prokuratorzy zaspali. Znowu
Z samego rana Piotr Kosmaty, rzecznik krakowskiej apelacji poinformował, że w Krakowie prowadzone jest śledztwo w sprawie „ataku na konstytucyjne organy RP”. I wsiadł w pociąg do Warszawy, by o 10 00 na konferencji prasowej poinformować, o co chodzi. Prok. Kosmaty sobie jechał, a media spekulowały: kto na kogo chciał się zamachnąć, jak, gdzie i dlaczego? Zamach terrorystyczny? Chodzi o prezydenta? Czy o Sejm? Im mniej informacji, tym więcej spekulacji.
Dlaczego przez kilka godzin cała Polska ma żyć domniemaniami, czy rzeczywiście był planowany zamach? Jak poważne było zagrożenie?
Jeszcze gorzej było, gdy kilka tygodni temu „Rzeczpospolita” opublikowała tekst o śladach trotylu na prezydenckim tupolewie. Wtedy na podstawowe informacje trzeba było czekać aż do 13.30. A przecież prokurator generalny Andrzej Seremet dzień wcześniej wiedział o publikacji. Powinien był kazać wojskowym śledczym zarwać noc, budzić biegłych i na rano przygotować zwięzły komunikat. Zwłoka prokuratury pozwoliła prezesowi PiS oskarżyć polskie władze o „zamordowanie 96 osób”.
Prokuratura ma przecież swoich rzeczników, a ci biura prasowe. Dlaczego potrzebują godzin a nie minut, by poinformować kto, gdzie, kiedy i dlaczego?
- poniedziałek, 19 listopada 2012
-
Pawlak, chłop z krwi i kości
Waldemar Pawlak nie lubi pokazywać uczuć. Leciuchno poniesiony kącik usta oznacza, że umiera ze śmiechu. Gdy puszcza do kogoś oczko, to jakby otwierał przed nim duszę.
Na dzisiejszej konferencji prasowej starał się ze wszystkim sił nie okazać, jak bardzo został ugodzony przez kolegów z własnej partii. Nie wyszło. Gdy emocje tak silne, nawet Pawlak na wodzy ich utrzymać nie zdoła.
fot. Bartłomiej Barczyk
Na początku trzymał fason. Były aluzje pod adresem Janusza Piechocińskiego, że klękał po zwycięstwie, że wygrał, bo naobiecywał gruszek na wierzbie, że się musi wreszcie wziąć do roboty. Wszystko z kamienną miną.
Dopiero po koniec się zdradził. „Trzeba przebaczać, nie zapominać” - rzucił z ledwo dostrzegalnym, ironicznym grymasem.
To zabrzmiało jak tekst zdradzonej kobiety.
-
„Rzeczpospolita”: być jak BBC
Dopiero dziś wpadł mi w ręce „dodatek specjalny” do sobotniej „Rzeczpospolitej”, czyli „Rzecz o mediach” autorstwa właściciela dziennika Grzegorza Hajdarowicza.
Hajdarowicz w artykule „Cała prawda o »trotylu«” opisuje kulisy publikacji Cezarego Gmyza o wykryciu na wraku tupolewa śladów materiałów wybuchowych. To krótka historia o braku zaufania między właścicielem gazety (Hajdarowicz), jej naczelnym (Tomasz Wróblewski) i autorem (Gmyz). Gmyz oszukuje Wróblewskiego, że ma cztery wiarygodne źródła, Wróblewski oszukuje Hajdarowicza, że wie, o jakie źródła chodzi i ukrywa przed nim ostatnią wersję tekstu Gmyza, itd., itd.
Wszystko to kompromituje w istocie całą redakcję „Rzeczpospolitej”. A tej wiedzy dostarcza nam jej właściciel. Interesujące.
W kalendarium „Tak było ...” jest informacja, że 12 października „red. Wróblewski podpisuje zwolnienie red. Gmyza”. Ani słowa wyjaśnienia, dlaczego Gmyz został zwolniony przed swoją sensacyjną informacją o trotylu na pokładzie tupolewa.
Czterostronicowa wkładka kończy się tekstem „Nawet najpoważniejsze media się mylą”, z którego wynika, że „Rzeczpospolita” chce by jak BBC. Ale brytyjska stacja nie jest tu wzorem rzetelności dziennikarskiej, a wręcz przeciwnie - „poważnej wpadki”.
- piątek, 16 listopada 2012
-
Macierewicz: przebadać wszystkie zwłoki ofiar katastrofy smoleńskiej
Antoni Macierewicz recenzuje mój tekst o tym, że podczas sekcji zwłok trzech ofiar katastrofy smoleńskiej polscy biegli nie wykryli śladów charakterystycznych dla wybuchu, min. popękanych błon bębenkowych.
I dochodzi do wniosku, że „stwierdzenie w jednym wypadku, że nie było pęknięcia błony bębenkowej o niczym po prostu nie świadczy. Bo dopiero przebadanie wszystkich ciał i stwierdzenie, że jest to dominująca sytuacja w wielu wypadkach pozwoliłoby na jakiś uogólniony wniosek. Pojedynczy wypadek, jeżeli by nawet miał miejsce, o niczym nie świadczy.”.
-
Drugi tupolew z cząsteczkami wysokoenergetycznymi
W Tu-154 o numerze 102, bliźniaku tupolewa, który rozbił się pod Smoleńskiem też wykryto materiały wysokoenergetyczne - ogłosiła dziś Naczelna Prokuratura Wojskowa.
Co na to red. Cezary Gmyz?
-
Energia Kobiet nominowana w Plebiscycie MediaTory!
Akcja ''Gazety Wyborczej” "Energia Kobiet" dostała nominację w kategorii Reformator, bo "zmienia rzeczywistość z dobrym skutkiem".
-
Macierewicz wierzy w dowody. Swoje dowody
Antoni Macierewicz, największy w PiS specjalista od katastrof lotniczych, miesiącami grzmiał, że „polscy prokuratorzy zaniechali fundamentalnej zasady postępowania, czyli nie przeprowadzili sekcji zwłok. Przecież w takiej sytuacji podstawowym celem sekcji jest ustalenie przyczyn zgonu. Co więcej, ciągle się przed tym wzbraniają”. Powtarzał, że polskie „sekcje zwłok, które znaleziono wewnątrz rozerwanego kadłuba mogą się okazać kluczowe w badaniu przyczyn katastrofy”.
Zespół parlamentarny Macierewicza nawet doniósł na marszałkinię Ewę Kopacz do prokuratury, że kłamała, iż „uczestniczyła w sekcjach zwłok, identyfikacji i oględzinach”. I dlatego sekcje zwłok dokonane w Moskwie dla Macierewicza nigdy nie były wiarygodne. Nie przyjmował do wiadomości ustaleń rosyjskich medyków, że pasażerowie prezydenckiego tupolewa mają obrażenia charakterystyczne dla katastrof lotniczych.
Dlatego Macierewicz czekał na wyniki polskich sekcji zwłok, liczył, że „mogą się okazać przełomowe dla śledztwa”. Czytaj: potwierdzą jego wersję „iż przyczyną katastrofy były eksplozje, które miały miejsce w powietrzu”.
Ale już są wyniki sekcji zwłok trzech ofiar katastrofy. Badali je polscy medycy sądowi. Chodzi o trzy ciała: Przemysława Gosiewskiego, Zbigniewa Wassermanna i Janusza Kurtyki. Macierewicz - poprzez ich rodziny - miał możliwość zapoznania się z wynikami analizy biegłych. Co zresztą sam potwierdza w artykule w „Gazecie Polskiej”. I choć je zna, całkowicie je przemilcza.
Dlaczego dowód w postaci analizy polskich biegłych powstałej po przeprowadzonych w Polsce sekcjach zwłok jest bez znaczenia? Bo dowodem w sprawie katastrofy jest tylko dowód z certyfikatem Macierewicza. Taki certyfikat ma np. analiza prof. Wiesława Biniendy i prof. Chrisa Cieszewskiego, która „falsyfikuje hipotezę pancernej brzozy i raz na zawsze kompromituje jej zwolenników”.
I kto tu się kompromituje?
fot. Sławomir Kamiński
- czwartek, 15 listopada 2012
-
40 proc. władzy dla kobiet?
Komisja Europejska chce, by do 2020 r. kobiety stanowiły 40 proc. członków rad nadzorczych spółek giełdowych.
- To historyczny dzień - cieszy się komisarz ds. sprawiedliwości i praw obywatelskich Viviane Reding.
Historyczny będzie ten dzień, w którym kobiety faktycznie dostaną 40 proc. władzy w spółkach.
- wtorek, 13 listopada 2012
-
Jutro w Sejmie Wanda Nowicka, wicemarszałkini z Ruchu Palikota, zaprezentuje kalendarz „Wszystkie dzieci nasze są”. Są to szczególne dzieci - urodzone dzięki metodzie in vitro. Wandzie Nowickiej towarzyszyć będzie posłanka PO Małgorzata Kidawa-Błońska.
Co na to Jarosław Gowin?
- poniedziałek, 12 listopada 2012
-
„Trotyl” tuczy PO. Oby nie omamił
Przez weekend Platforma Obywatelska cieszyła się wynikami sondażu TNS Polska dla TVP Info, w którym ma 42 proc. poparcia, a PiS - 30. 12 punktów procentowych to ogromna przewaga. Oby Platforma nie doszła teraz do wniosku, że nie opłaca się jej prostowanie kłamstw smoleńskich. Te kłamstwa wprawdzie nieco Platformie pomagają (w sondażach), ale w ostatecznym rachunku pogrążą wszystkich: gabinet Tuska, PO, prezesa Kaczyńskiego, PiS i całe państwo.
-
Powrót Giertycha
Roman Giertych, dziś adwokat, kiedyś szef LPR i Młodzieży Wszechpolskiej, w niedzielę paradował w marszu Razem dla Niepodległej zorganizowanym przez prezydenta Bronisława Komorowskiego. To była ostentacja. Giertych pokazał, że powrót Jarosława Kaczyńskiego do władzy ocenia jako wielce prawdopodobny. Bo do niedawna deklarował, że do polityki wróci, gdy pojawi się zagrożenie, że prezes PiS może znów sięgnąć po władzę.
Dziś rano Giertych mówił w radiu ZET: „ Jeżeli Jarosławowi Kaczyńskiemu uda się przenieść zmęczenie rządem na tematy smoleńskie, to może mieć mandat społeczny do naprawdę radykalnych zmian. One będą emanacją wypaczonej osobowości Jarosława Kaczyńskiego. Bo tak należy interpretować to, co robi Jarosław Kaczyński”.
Czy to początek powrotu posła Giertycha?
fot. Kuba Atys
- piątek, 09 listopada 2012
-
Tomasz Wróblewski , b. naczelny „Rzeczpospolitej” użala się nad sobą.
Na YouTube patrząc prosto w kamerę mówi: „Ja zapłaciłem największą cenę, jaką może zapłacić dziennikarz: podważono moją wiarygodność. 26 lat mojej pracy zawodowej rozsypało się. Żyjemy w czasach, gdzie nieprecyzyjne sformułowanie może być odczytane jako zamach, tylko nie wiadomo, na kogo i na co”.
Sprawia wrażenie, jakby nie rozumiał, dlaczego to właśnie on płaci tę najwyższą cenę. Ale wcześniej sam sobie na to pytanie odpowiada, gdy wyznaje, że „szczegół to potęga w dziennikarstwie. Zadaj wszystkie pytania, których byś nie zadał”.
Czyli zabrakło dociekliwości. Chociaż Wróblewski twierdzi, że tekst powstał właśnie dlatego, że „Rz” jest dociekliwa i jak sugeruje, jak żaden inny tytuł.
Ale ostatecznie, okazało się, że Wróblewski właściwych pytań nie zadał, więc właściwych odpowiedzi nie dostał.
-
Wszyscy mówią: komisja międzynarodowa
PiS woła o taką komisję od dawna, ale niedawno przyłączył się do nich, i Aleksander Kwaśniewski, i Lech Wałęsa.
Uporządkujmy pojęcia. Powołanie międzynarodowej komisji, która od nowa rozpocznie badanie katastrofy smoleńskiej nie jest możliwe. Wiele razy na łamach „Gazety” tłumaczył to prof. Marek Żylicz, ekspert międzynarodowego prawa lotniczego.
Profesor przypominał, że jej powstanie nie jest możliwe bez zgody wszystkich zainteresowanych, w tym Rosji. Jest jasne, że Rosja by się nie zgodziła. Poza tym - dalej cytuję prof. Żylicza - nie ma podstaw prawnych do jej powstania.
PiS ochoczo podchwytuje wszystkie deklaracje w sprawie międzynarodowej komisji. Ale nie zauważa, że wszyscy poza PiS chcą jej powstania z innych powodów. Partia Kaczyńskiego, bo nie ma za grosz zaufania do własnego państwa, czyli w tym przypadku do wojskowej i cywilnej prokuratury, do rządowej komisji Jerzego Millera i wreszcie do Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, której obecny szef badał katastrofę smoleńską jako członek komisji Millera.
Inni, gdy mówią o komisji chcą, by raz na zawsze ci międzynarodowi eksperci rozprawili się z kłamstwami zespołu Macierewicza, które od dwóch lat szerzą PiS-owskie środowiska. Tak naprawdę nie chodzi im o komisję międzynarodową, co o umiędzynarodowienie wznowionej komisji Millera. Prof. Żylicz widzi to tak: trzeba przy jednym stole posadzić ekspertów komisji Millera, zespołu Macierewicza oraz ekspertów z ICAO (Organizacja Międzynarodowego Lotnictwa Cywilnego) i Unii Europejskiej. Niech rozstrzygną, co się stało pod Smoleńskiem.
To jednak może być bardzo trudne. Bo tak naprawdę PiS-owi nie idzie tu o wyjaśnienie, dlaczego 10 kwietnia tupolew się rozbił, co o podważanie struktur demokratycznego państwa.
Międzynarodowi eksperci trafiliby do nas nie na dyskusję o przyczynach katastrofy co prosto na front wojny polsko-polskiej. Dlaczego mieliby się na to narażać?
Ot, paradoks: im głośniej PiS woła o międzynarodową komisję, tym bardziej odstrasza wszystkich ekspertów, którzy mogliby do nas przyjechać i przejrzeć się tej katastrofie.
- czwartek, 08 listopada 2012
-
Z ostatniej chwili:
Red. Cezary Gmyz w TOK Fm: „Im dłużej się tej sprawie przyglądam, im więcej informacji do mnie dociera -a nadal do mnie docierają informacje - tym bardziej potwierdzają się informacje w tym artykule”.
Chodzi o ten niesłynny tekst o wykryciu na wraku tupolewa śladów trotylu i nitrogliceryny.
-
Sławomir Sierakowski zachęca do czytania ''Dziennika opinii” : Dla czytelników, nie dla klików”.
Ale w internecie nie ma czytania bez klikania.
fot. Piotr Bernaś / Reporter
Powodzenia!
-
Kto wierzy w „gmyzowanie”?
Jeden z prawicowych portali chcąc dodać red. Cezaremu Gmyzowi znaczenia w trudnej dla niego sytuacji, gdy stracił twarz i pracę w „Rzeczpospolitej”, wymyślił taką oto sondę:
„Komu wierzysz w sprawie śladów trotylu na wraku tupolewa?
Do wyboru trzy odpowiedzi -
- Prokuraturze - trotylu nie wykryto
- Cezaremu Gmyzowi - trotyl wykryto, a prokuratora nie mówi całej prawdy
- Nie mam zdania”.
To tak naprawdę sonda, czy wierzysz w „gmyzowanie”. Muszę przyznać, że skuteczniejszego sposobu na ośmieszenie red. Gmyza nie wykombinowałby nawet jego najbardziej zaciekły wróg. Bo czyż ktoś choć trochę rozsądny choć przez chwilę mógłby pomyśleć, że red. Gmyz dysponował kiedykolwiek porównywalnym aparatem śledczym i badawczym do tego, jaki ma wojskowa prokuratura?
Czy red. Gmyz badał choćby fragmenty wraku, ubrania ofiar lub ich rzeczy (np. parasolki, banknoty, książki)? Czy badał zapisy z czarnych skrzynek? Czy potrafi powiedzieć, dlaczego na wraku nie ma śladów po przejściu - charakterystycznej dla wybuchu - fali ciśnieniowej i fali cieplnej? Czy dysponuje np. analizą Wojskowego Instytutu Chemii i Radiometrii w Warszawie, że biegli nie stwierdzili także obecności materiałów wybuchowych takich jak: dinitrotoluenu, nitroglikolu, nitrogliceryny, trinitrotoluenu, heksogenu, oktogenu oraz pentrytu?
To pytania retoryczne. Nikt rozsądny nie może wybrać odpowiedzi „wierzę red. Gmyzowi”.
Ciekawe, jak zagłosowali czytelnicy tego portalu?
- środa, 07 listopada 2012
-
ISP będzie pilnować równości płci
Instytut Spraw Publicznych uruchomił nową instytucję „Obserwatorium Równości Płci”, dzięki której będzie kontynuował dotychczasowe działania na rzecz równouprawnienia kobiet i mężczyzn. Obserwatorium jest inicjatywą pozarządową mająca na celu analizowanie, monitorowanie i promowania równości płci w Polsce. Poprzez działania grupy ekspertów i ekspertek zajmujących się problematyką konstytucyjnej zasady równości kobiet i mężczyzn będziemy monitorować działania legislacyjne, aktywność rządu i administracji publicznej. Na naszej stronie internetowej www.rownoscplci.pl znajdą Państwo opinie i komentarze dotyczące nie tylko polskiej legislacji oraz działań władz na różnych szczeblach, ale także aktów prawa międzynarodowego. Będziemy również informować o tym, jakie stanowisko zajmuje Rzeczpospolita Polska na arenie międzynarodowej w kwestiach związanych z równością płci.
Poza wnikliwym monitoringiem działalności władz państwowych i samorządowych oraz analizą aktów prawnych, nasi eksperci i ekspertki będą również obserwować działalność organizacji pozarządowych funkcjonujących w obszarze równości płci. Zależy nam na tym, aby Obserwatorium stało się platformą zbierającą informacje o ciekawych projektach i inicjatywach związanych z równouprawnieniem w Polsce oraz w Europie Środkowo-Wschodniej. Najbardziej interesujące informacje i wydarzenia będziemy zamieszczać w naszym comiesięcznym biuletynie, którego pierwszą edycję właśnie Państwo czytają.
Obserwatorium Równości Płci będzie instytucją otwartą na współpracę, korzystającą z wiedzy i doświadczenia wielu ekspertów i ekspertek oraz organizacji instytucji. Mamy nadzieję, że codzienne sprawdzanie najciekawszych informacji na naszym profilu na Facebooku, comiesięczne czytanie biuletynu i cykliczne wchodzenie na naszą stronę internetową z komentarzami, nagraniami wypowiedzi ekspertów oraz infografikami stanie się Państwa stałym elementem poszerzania wiedzy na temat działań podejmowanych w obszarze równości płci.
więcej czytaj tu:
-
Pogmatwana logika Hofmana
Takie oto zdanie rzecznik PiS Adam Hofman wypowiedział w programie Moniki Olejnik „Kropka nad i”: „W sytuacji, w której różne dowody wskazują na to, że był wybuch, czyli doszło do celowego działania - zamachu, te słowa są uprawnione. Jarosław Kaczyński w sprawach zasadniczych musi powiedzieć prawdę. Nawet jeśli jest bolesna. Tylko taki Jarosław Kaczyński - prawdziwy Jarosław Kaczyński, on taki jest - jest w stanie Polsce przynieść zmianę. (...) Wiemy, że to, co napisał redaktor Gmyz [autor tekstu "Trotyl na wraku tupolewa"], zostało potwierdzone w źródłach. A zespół parlamentarny [Antoniego Macierewicza] badający przyczyny katastrofy smoleńskiej posiada różne dowody, chociażby badanie ubrania jednej z ofiar wykonane w USA przez jednego z członków rodzin, które także wskazuje, że na tych ubraniach były elementy materiałów wybuchowych”.
fot. Sławomir Kamiński
Jeśli Kaczyński i Macierewicz mają dowody na wybuch (czytaj: zamach) powinni je przekazać prokuraturze (nie przekazują, czyli zapewne nic nie mają). Ale tłumaczą, że prokuratura nieuczciwa, bo mataczy, więc jej nie nic nie dadzą. Czyli nie przekażą, dopóki nie wygrają wyborów i nie „odzyskają” prokuratury. A wyborów nie wygrają, dopóki nie udowodnią, że był zamach, bo tylko taka katastrofa byłaby w stanie wynieść ich do władzy.
- wtorek, 06 listopada 2012
-
PiS a reszta świata
fot. Sławomir Kamiński
Jarosław Kaczyński, prezes PiS to człowiek o ograniczonym zaufaniu do innych, do ludzi z innych partii niż jego własna. Wystarczy, że któryś jego politycznych przyjaciół zmieni barwy partyjne (czytaj: przestanie uznawać przywództwo Kaczyńskiego), pstryk! Zaufanie do niego znika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Weźmy na przykład Ludwika Dorna, Zbigniewa Ziobrę czy Michała Kamińskiego.
Ale, co szalenie interesujące, tak samo mają jego wyborcy: też nie lubią innych wyborców. Pokazuje to Polskie Generalne Studium Wyborcze (badanie Instytutu Studiów Politycznych PAN przeprowadzane od 1997 r., pod kierownictwem prof. Radosława Markowskiego).
Otóż z tych badań wynika, że ci, którzy głosują na Prawo i Sprawiedliwość najbardziej z wyborców innych partii lubią samych siebie i swoją partię. I najbardziej ze wszystkich żywią negatywne uczucia wobec innych. Co gorsza, najchętniej tym innym w ogóle zakazaliby działalności (tolerują tylko elektorat PSL).
Kaczyński to dziś polityk osamotniony (nie biorę pod uwagę jego - cytuję za Dornem - ’’eunuchów’’). Wyborcy PiS to osamotniony elektorat. Mają swój świat: swojego prezesa, swoją partię, swoje media, swoich ekspertów, swoją prawdę i swoje kłamstwa. Reszta świata ich nie interesuje. W zasadzie nie jest im potrzebna. Chyba, że zaakceptuje zasady obowiązujące w ich świecie.
-
Obserwuję ostatnio głęboki kryzys na rynku rzeczników prasowych. Niby powinni zawodowo zajmować się mówieniem, a mają z tym ogromny problem.
Bo tak:
- rzecznik SLD Dariusz Joński sam nie wie, co mówi. Najlepszy dowód przeciwko sobie dostarczył sam: pokazał braki we własnym wykształceniu i całkowity brak lewicowej wrażliwości;
- rzecznik rządu Paweł Graś otwarcie mówi, że nie wie. Dowód: jego poranny komentarz w dniu publikacji „Rzeczpospolitej” o śladach trotylu na wraku tupolewa: „Mam nadzieję, że dziś dowiemy się czegoś więcej od prokuratury. To jest informacja nowa i bulwersująca'';
- rzecznik PiS Adam Hofman myśli, że dużo wie i wiele o tym mówi, ale nic z tego nie wynika. Dowodem jest jego każda konferencja prasowa czy choćby spotkanie z dziennikarzem na sejmowym korytarzu.
A przecież rzecznik powinien być twarzą swojej partii. A przynajmniej powinien umieć mówić w jej imieniu.
- poniedziałek, 05 listopada 2012
-
Człowiek to świnia, choć dodałabym, że czasami.
-
Polecam wszystkim dyrektorom TVP: byłym , obecnym i przyszłym.
Zdjęcie z fanpage'u Sztuczne Fiołki
- wtorek, 30 października 2012
-
''Rzeczpospolita” przeprasza.
Czy Jarosława Kaczyńskiego, który już zdążył powiedzieć o zabójstwie, też?
-
Rzecznik rządu mówi we wtorek rano, kilka godzin po doniesieniach ''Rzeczpospolitej'' o wykryciu we wraku tupolewa śladów materiałów wybuchowych: ''Mam nadzieję, że dziś dowiemy się czegoś więcej od prokuratury. To jest informacja nowa i bulwersująca''.
Czyli rzecznik rządu nie ma pojęcia o tak istotnej dla rządu sprawie? A więc prokuratura zaniedbała informowania nie tylko Polaków o tym śledztwie, ale i rządu?
Kiedy premier Donald Tusk powie, o co chodzi?
-
Jak długo rzecznik rządu i rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej przygotowują odpowiedź dla mediów w niezwykle ważnej sprawie obecności trotylu na wraku tupolewa?
Za długo!
for. sławomir Kamiński Na zdjęciu rzecznik zacięcie milczący
- poniedziałek, 29 października 2012
-
Jutro rozmawiam mec. Rafałem Rogalskim. Chcę go zapytać, czy Smoleńsk to rosyjski zamach? A wy, jakie macie do mecenasa pytania?
fot. Franciszek Mazur /AG
-
Czy prof. Joanna Senyszyn ma rację twierdząc, że seksizm jest powszechny i nieuświadamiany?
1. tak, świadczą o tym zwłaszcza ostatnie wypowiedzi rzecznika SLD Dariusza Jońskiego na temat ministry Joanny Muchy
2. nie, chyba że uznamy, że bajka o ''Kopciuszku'' też jest seksistowska
3. nie mam zdania
Co o tym myślicie?
fot. Tomasz Wawer/AG
-
Czarzasty Trzymający Millera
Czarzasty lubi żółty kolor - kolor lidera
Włodzimierz Czarzasty chce więcej. Władzy, rzecz jasna. Władzy w SLD. I powoli ją zdobywa. Rok temu, gdy pisałam, że po odejściu Grzegorza Napieralskiego, Sojuszem będzie rządzić duet Miller-Czarzasty, wielu kręciło głową z niedowierzaniem. Ale po kilku tygodniach Miller został szefem partii, a po kilku miesiącach Czarzasty - szefem mazowieckiego Sojuszu.
A wcześniej, przez lata z powodu afery Rywina, Czarzasty miał gębę „polityka niewybieralnego” (bo w przyjętym przez Sejm raporcie komisji śledczej autorstwa Zbigniewa Ziobry, figuruje jako członek Grupy Trzymającej Władzę, czyli GTW, obok Millera, Aleksandry Jakubowskiej, Lecha Nikolskiego i Roberta Kwiatkowskiego).
Ale tę złą passę przełamał. Teraz już planuje start w wyborach parlamentarnych. I cały czas się rozpycha. Już kilka razy w swoim hotelu w Spale (prasa pisała, że kupił go przez jedną z zależnych spółek) gościł partyjnych kolegów, tu dobyło się m.in. wyjazdowe posiedzenie klubu SLD.
W ostatni weekend postawił swojego szefa, czyli Millera, w niezręcznej sytuacji: publicznie zażądał dymisji rzecznika Dariusza Jońskiego, choć Miller kilka dni wcześniej ogłosił, że go nie odwoła. Czarzasty pokazuje, kto naprawdę jest przejęty wizerunkiem partii: on a nie Miller.
Jeśli GTW istniała w składzie opisanym przez Ziobrę, to zapewne Czarzasty był jej mózgiem. On uwielbia być liderem. Dlatego dziś Sojusz to partia, w której Czarzasty Trzyma Millera, by za chwilę Trzymać Władzę.
- piątek, 26 października 2012
-
fot. Dawid Chalimoniuk
-
Chińska ciekawostka
W jednym z chińskich miast władze chcą zakazać operacji plastycznych u niepełnoletnich dziewczynek. Ostatnio stały się tak powszechne, że pod tym względem Chinki wyprzedzają już tylko Amerykanki. Nastoletnie Chinki się operują - nosy, podbródki, powieki - bo chcą mieć bardziej zachodni typ urody. Rodzice nierzadko prezentują im takie operacje plastyczne w nagrodę za dobre wyniki w nauce.
W jakim kierunku zmierza ten świat?
- czwartek, 25 października 2012
-
fot. Albert Zawada
-
Kongres Kobiet broni ministry Muchy. Oto oświadczenie, jakie napisały członkinie Kongresu:
OŚWIADCZENIE GABINETU CIENI KONGRESU KOBIET
ORAZ STOWARZYSZENIA KONGRES KOBIET
WS. MINISTRY JOANNY MUCHY
Wyrażamy oburzenie i stanowczy sprzeciw wobec tych polityków i niektórych mediów, które urządzają bezprecedensową nagonkę na Joannę Muchę, Ministrę Sportu i Turystyki.
Żadna z osób w żadnym rządzie nie była przedmiotem tak ostrych i tak nieuzasadnionych ataków. Ich agresywność obnaża głównie seksizm atakujących,
a sytuacja w jakiej od wielu dni stawia się Joannę Muchę obnaża dyskryminację
i opresję, w której znajdują się kobiety domagające się równego traktowania
i równego dostępu do władzy.
Uważamy, że ministra Joanna Mucha jest dobrym ministrem, czego nie można było powiedzieć o niektórych jej poprzednikach. A ataki na nią związane są nie tyle
z oceną jej kompetencji, a płcią.
Członkinie Gabinetu Cieni Kongresu Kobiet
oraz Stowarzyszenia Kongres Kobiet
-
Telewizja Polska kończy dziś 60 lat!
fot. Filip Klimaszewski
To smutne urodziny, bo TVP boryka się z problemami finansowymi - strata w pierwszym półroczu tego roku wyniosła 105 mln zł. Szkoda, że telewizyjna ”Solidarność” postanowiła uczcić urodziny akcją protestacyjną. 29 października Jarosław Najmoła, szef ”S” w TVP, będzie się upominał o wyższe płace.
- środa, 24 października 2012
-
Minister kultury Bogdan Zdrojewski będzie jutro moim gościem. Czy ma receptę dla mediów publicznych? Jeśli macie do ministra jakieś pytania, przyślijcie.
fot. wojciech surdziel
-
Ministra Mucha zostaje
Joanna Mucha, minister sportu nie jest odpowiedzialna za zamykanie czy otwieranie dachu nad Stadionem Narodowym. Nie odpowiada też za stan murawy na stadionie, za jej wysokość, dreny itd. Nie można jej też obwiniać o to, że w tamten poniedziałkowy wieczór paru facetów zlekceważyło prognozy ulewy nad Warszawą.
Za to wszystko odpowiadają FIFA, prezes PZPN (związek nie miał przed meczem zastrzeżeń do grubości murawy), trenerzy obu reprezentacji i szef NCS. Tylko ten ostatni podlega strukturom rządowym. I tylko tego premier powinien odwołać. Na razie zalecił w Centrum program naprawczy.
Szkoda, że aż tydzień trwało ustalanie, kto nie zakręcił korbą na Narodowym i nie zamknął dachu.
Tusk po kontroli potwierdził to, co wszyscy podejrzewaliśmy: nie było jednego gospodarza, PZPN zwalał odpowiedzialność na NCS, a NCS na PZPN. A obu instytucjom zabrakło wyobraźni.
- wtorek, 23 października 2012
-
Ryszard Kalisz drugi w rankingu zaufania CBOS!
fot. tokfm
W sierpniu był trzeci. Przegrywa tylko z prezydentem Komorowskim (67 proc.), a wygrywa z najważniejszymi ludźmi rządzącej koalicji: szefem MSZ Radosławem Sikorskim (46), wicepremierem Waldemarem Pawlakiem (43) i premierem Donaldem Tuskiem (38). No i z szefem SLD Leszkiem Millerem. Kalisz regularnie na notowania wyższe o ok. 10 pkt procentowych niż szef jego partii. Ciekawe, jakie wnioski wyciąga z tego Miller?
CBOS zapytał też o prof. Piotra Glińskiego, kandydata PiS na szefa rządu pozaparlamentarnego. Pewnie PiS jest wściekły, bo zaufanie do niego zadeklarowało 5 proc. pytanych. To mało, biorąc pod uwagę, że to przecież kandydat Jarosława Kaczyńskiego, któremu ufa 32 proc.
Sondaż CBOS, 4-10 października 2012 r. próba losowa 1007 reprezentatywnych dorosłych mieszkańców Polski.
-
Janusz Zaorski nie chce robić filmów i programów dla ćwierćinteligenta. To odważna deklaracja!
-
Na pewno każdy już słyszał reklamę Simetigast Forte. To piosenka o wzdęciach.
Idzie jakoś tak:
Cała Polska tę nazwę zna
były wzdęcia i już ich nie ma
wystarczy jedna kapsułka.
Czy jest jakiś sposób, by jej zakazać? Czegoś równie głupiego dawno nie słyszałam.
-
Radiowa „Trójka” rozgłośnią roku
Taki tytuł antena dostała od pisma „Media & Marketing Polska". Za pobicie swoich rekordów słuchalności. Wg badania Radio Track (Millward Brown SMG/KRC) wiosną tego roku „Trójka” osiągnęła 8,9 proc. udziału w czasie słuchania i 9,8 proc. zasięgu dziennego w grupie słuchaczy między 15. a 75. rokiem życia.
A słuchaczy „Trójka” ma wymagających: prawie połowa z nich ma wykształcenie wyższe, to wyższy
odsetek niż w innych dużych stacjach i sieciach radiowych.
Program III Polskiego Radia przyciąga reklamodawców - MMP podaje, że od stycznia do sierpnia stacja zarobiła na reklamach 105,9 mln z (wg Kantar Media). To o 26,8 proc. więcej w stosunku do pierwszej połowy 2011 r.
Widać zatem wyraźnie, że „Trójka” uwolniona od toksycznych prezesów i toksycznych dyrektorów ma się dobrze jak nigdy. I pomyśleć, że wszystkim chodziło o to samo: o misję.
Z tym, że poprzednie władze publicznego radia miały misję, żeby „Trójkę” sPiSić, obecne, żeby „Trojka” była stacją z misją.
Słuchacze i reklamodawcy wybrali misję obecnej dyrektorki Magdy Jethon.
- poniedziałek, 22 października 2012
-
Instytut Spraw Publicznych radzi facetom, jak mają dzielić się z nami obowiązkami.
-
Dlaczego Polki chcą mieć więcej dzieci, ale się boją? Dlaczego Polacy chcą mieć więcej dzieci, ale się tego nie boją? Czytaj wywiad z dr Małgorzatą Sikorską, socjolożką z UW.
-
Czego Joński nauczy się od posłanki Senyszyn?
-
fot. Adam Kozak
-
Nawet Joanna Senyszyn, który najbardziej zaciekle zwalcza seksistownie uwagi, wybaczyła Jońskiemu jego uwagi na temat ciąży ministry Muchy. Ale nie zostawia tak sprawy. W najbliższy piątek przeprowadzi antyseksistowskie szkolenie dla aktywu swojej partii. Będą, oczywiście, rzecznik Joński, posłowie SLD, przewodniczący struktur wojewódzkich, sekretarze, szefowie biur poselskich.
Senyszyn chce wszystkich panów nauczyć, że zanim cokolwiek powiedzą o kobiecie, powinni się zastanowić, czy to samo powiedzieliby o mężczyźnie.
-
-
fot. Wojciech Surdziel
-
Kalisz w Warszawie?
-
Jutro Janusz Zaorski przychodzi do mnie na wywiad. Porozmawiamy o telewizji publicznej, czyli co TVP jest winna inteligentowi? Jeśli macie jakieś pytania do Zaorskiego, to przyślijcie.
-
fot. Adam Kłosiński
-
Dlaczego ona potrzebuje retuszu?
-
-
Photoshop wrogiem kobiety?
Maria Majdrowicz, dyrektorka ds. komunikacji L’Oréal Polska kilka miesięcy temu broniła reklamy podkładu Lumi Magique firmy L’Oréal przed zarzutami, że modelka Doutzen Kroes jest za bardzo wyretuszowana: zero zmarszczek, cera idealnie gładka.
Katarzyna Piekarska zaskarżyła te reklamę do Rady Etyki Mediów. Przegrała, rada reklamy nie zakazała, bo nie doszukała się śladów nadmiernego retuszu.
Maria Majdrowicz żartowała wtedy: - Zastanawiamy się nad tym, czy zaprosić do Polski Doutzen Kroes, by pokazać pani Piekarskiej, jak ona wygląda. A naprawdę jest piękna.
Tak, jest piękna. Ale jak widać na zdjęciach Victoria’s Secret - z retuszu korzysta, choć go zupełnie nie potrzebuje.
-
Napieralski zablokował start Czarzastego w wyborach parlamentarnych. Czy w kolejnych Czarzasty wystartuje?
-
-
Włodzimierz Czarzasty, mazowiecki baron i szef stowarzyszenia Ordynacka nadal ma chrapkę ma poselski mandat. W ostatnich wyborach z listy skreślił go Grzegorz Napieralski, czego ponoć Czarzasty nie może mu zapomnieć. W SLD mówi się, że Czarzasty chce wystartować w Płocku. Kampanię wyborczą już zaczął. W niedzielę wystąpił w TVP INFO. Był sobą: arogancki, pewny siebie, wyluzowany. Może chwilami za bardzo, do jednej z uczestniczek spotkania (z młodzieżówki PO) rzucił uwagę na temat jej urody, „taka ładna, a wierzy mediom”.
Czarzasty chce przebić niedorzecznika Jońskiego? Jeśli tak, jest na dobrej drodze.
- piątek, 19 października 2012
-
-
-
Mucha łączy ?
Solidarna Polska prosi kluby PiS, RP i SLD, by podpisały wspólny wniosek o wotum nieufności wobec minister Muchy. Czyli Ziobro nazwany przez Millera „zerem”, prosi tegoż Millera, by zrobili coś razem. Czy Ziobro dla Millera jest nadal „zerem”? Czy podpisze się pod wspólnym wnioskiem?
Mężczyznę poznaje się także po tym, czy potrafi być konsekwentny. Co zrobi Miller?
-
Palikot idzie na wojnę z PO. Na swoim blogu publikuje listy platformerskich talibów, czyli tych, który poparli projekt SP zaostrzający ustawę aborcyjną.
Sławomir Kamiński
-
To był najtrudniejszy list w życiu Jońskiego! Ale wreszcie, po kilkunastu godzinach od przeprosin, dotarł do ministry Muchy. Z kwiatami. Ale czy da się przeprosił za taką głupotę? Joński pozostanie dla mnie niedorzecznikiem.
-
Czego kobiety oczekują od ojców swoich dzieci?
Dr Małgorzata Sikorska opowiada o ciemnych stronach ojcostwa.
-
Rzecznik Joński kilkanaście godzin temu obiecywał przesłać na ręce ministry Muchy list z przeprosinami. Do tej pory ani listu ani kwiatów nie przesłał. Czyli jest szybki tylko w mowie.
Jak myślicie, jakie kwiaty byłyby najlepsze na taką okazję?
-
Dariusz Joński przeprosił ministrę Muchę za słowa, że "powinna złożyć rezygnację i zająć się ciążą". Ma przesłać jej list z wyjaśnieniami.
To ładny gest. Ale wszystko psuje tłumaczenie samego rzecznika. - Nigdy nie było moją intencją odnoszenie się do życia prywatnego pani Joanny Muchy. Jeśli pani minister Joanna Mucha poczuła się urażona, chciałbym ją głęboko przeprosić.
Jeśli? To oczywiste, że rzecznik uraził nie tylko ministrę Muchę a wszystkie kobiety, nie tylko te w ciąży. Przeprosiny nalezą się więc wszystkim paniom.
Czekamy.
- czwartek, 18 października 2012
-
Rzecznik Joński dziś mi się naraził. Nie pierwszy raz i pewnie nie ostatni.
-
W Sejmie posłanki są posłami. Oczywiście, w drukach sejmowych. Marszałkini Sejmu Wanda Nowicka chce to zmienić. Nie jest jej łatwo.
Dziś wieczorem do obejrzenia wideorozmowa z Wandą Nowicką i posłanką Beatą Bublewicz
-
Gdyby to mężczyźni decydowali, w rodzinach byłoby więcej dzieci - mówi socjolożka, dr Małgorzata Sikorska, autorka raportu „Ciemne strony macierzyństwa”. A Polka rodzi statystycznie 1,4 dziecka.
Wywiad z dr Sikorską będzie dziś na naszej stronie.
W maju rozmawiałam z nią o ciemnych stronach macierzyństwa:
Ojcostwo dla mężczyzn to mnóstwo zysków. Ale bardzo trudno jest pogodzić rolę zaangażowanego ojca z byciem odpowiedzialnym za utrzymanie rodziny.
-
Odczepcie się od ministry Muchy
Łukasz Głowala
Leszek Miller, wzorem Zbigniewa Ziobry, domaga się dymisji ministry sportu Joanny Muchy, ponieważ we wtorek z powodu deszczu boisko na stadionie Narodowym utonęło w wodzie i nie można było rozegrać meczu Polska-Anglia. Szef PZPN Grzegorz lato chce Muchę skarżyć za ... wyrządzone mu krzywdy z powodu niezagrania we wtorek meczu. Byłem czerwony ze wstydu, mówił dziś Miller w radiowej Trójce (a ja myślałam, że od urodzenia).
A fakty są takie, że to kilku facetów - delegat techniczny FIFA, szef PZPN, szef Narodowego Centrum Sportu, trenerzy obu drużyn - podjęli złe decyzje. Jedni o niezamknięciu dachu, drudzy - o położeniu murawy bez drenażu.
Teraz ci faceci chcą z ministry Muchy zrobić chłopca do bicia.
Panowie, bijcie się między sobą, o to, kto jest bardziej winny. A najlepiej we własne piersi.
sławomir kamiński
- środa, 17 października 2012
-
Dlaczego TVP nie chciała pogodzić misji z komercją? A może nie umiała?
-
Chce dziś na mecz zabrać ze sobą parasol. Ale nie będzie padać. Może przyda mu się do odganiania kibiców ...
-
Jutro na wywiad wideo przychodzą do mnie dwie posłanki: wicemarszałkini Sejmu Wanda Nowicka i Beata Bublewicz. Masz do nich pytania? Czekam.
Filip Klimaszewski
Sławomir Kamiński
-
Waldemar Dziki o TVP. Znów krytycznie. Tym razem za brak relacji ze skoku ze stratosfery. TVP jest dziś jak telewizja z lat 70. XX wieku:
Dziki: TVP robi telewizję jak za Gierka
Skok Felixa Baumgartnera to było wydarzenie idealne dla telewizji z misją. Ale ludzie, którzy zarządzają TVP, nie rozumieją nowoczesnej telewizji.
- piątek, 12 października 2012
-
Poczytaj, jak wystąpienie Tuska ocenia prof. Jacek Raciborski i dr Jarosław Flis.
Wystąpienie Tuska było bardziej pokorne, w porównaniu z poprzednimi. Pokorne wobec wyborców. Widać było u premiera świadomość słabości własnej partii w ostatnich sondażach, już kilku, które pokazują, że PiS Platformę przeskoczył - ocenia dr Jarosław Flis,socjolog
- czwartek, 11 października 2012
-
Poseł Jacek Żalek nie ma pojęcia, ile wynosi zasiłek pielęgnacyjny na ciężko chore dziecko. A co wie?
Jędrzej Wojnar
- środa, 10 października 2012
-
Czy Donald Tusk w piątek wspomni o konserwatystach w PO?
Sławomir Kamiński
-
W Platformie wiele kobiet poparło zaostrzenie ustawy aborcyjnej. Was to dziwi? Napiszcie do mnie.
-
Platforma dała dziś ciała.
Kozłowska-Rajewicz: Platforma nie była i nigdy nie będzie partią proaborcyjną
- Skierowanie projektu do dalszych prac to nie jest nic strasznego, co by zmieniało oblicze światopoglądowe naszej partii. Na pewno na podstawie tego konkretnego głosowania nie szacowałabym, jakie są siły liberalne i konserwatywne w klubie - mówi posłanka PO Agnieszka Kozłowska - Rajewicz, pełnomocnik rządu ds. równego traktowania.
Strona Agnieszki Kublik
Agnieszka Kublik