- czwartek, 11 października 2018
-
Maciek Jaźwiecki/Agencja Gazeta
-
Maciek Jaźwiecki/Agencja Gazeta
-
Spotkanie z Marcinem Wichą zakończyło się.
W najnowszym numerze "Książek. Magazynu do czytania" znajdą państwo rozmowę Michała Nogasia z autorem "Rzeczy, których nie wyrzuciłem" o tym, jak wygląda jego warsztat pracy. Numer w kioskach już od 16 października.
-
Czytelnicy pytają: Czy chciałby pan usłyszeć tę książkę jako audiobook i kto powinien ją przeczytać?
Marcin Wicha: - Powiem coś okropnego: ona jest nagrana jako audiobook, ale nie wiem kto ją czyta. Nie wysłuchałem jej. Trochę dlatego, że wiem, jak się kończy. A trochę po prostu nie starcza mi na coś takiego wyobraźni. To jest jednak czcionka, margines, biały papier i okładka. Ale to jednak jest też mój głos. Nawet słuchanie fragmentów czytanych przez innych, to było dziwne uczucie.
-
Jedna z czytelniczek zwraca się do Marcina Wichy: - Znałam pana mamę. I to jest bardzo piękne, jak pan ją opisał. Ona zasłużyła na to, by zostać zapamiętaną.
-
Czy tę książkę można odczytać też jako opis końca etosu inteligenckiego?
Marcin Wicha: - Jasne! Poza tym, że nie użyłbym ani słowa "etos", ani "inteligencki"
Zawsze miałem problem z "my". Wszystkie zdania, które się zaczynają od "my inteligencja", zapalają mi czerwone światełka.
W PRL, gdy skompletowano większość książek, które zostały po moich rodzicach, książki były relatywnie tańsze. Można był kupować tytuły z rożnych dziedzin, by mieć ogólny ogląd. A to o o matematyce, a to o biologii.
Dziś nie kupujemy książek w ten sposób. Są droższe. Kupujemy książki bardziej związane z naszym zajęciem albo takie, które się w tym sezonie czyta, albo dostały ważną nagrodę literacką. Tworzymy te księgozbiory innym kluczem.
-
Maciek Jaźwiecki/Agencja Gazeta
Maciek Jaźwiecki/Agencja Gazeta
Maciek Jaźwiecki/Agencja Gazeta
-
Marcin Wicha: - Matka była osobą trudną, szalenie zdecydowaną, nie oszczędzała uczuć innych osób. Bardzo wprost mówiła, co miała do powiedzenia Bywała surowa. Ale też niosła mnóstwo traum, żalu, smutku, poczucia krzywd i podobnego bagażu.
A mimo to była taką osobą, która zawsze miała wokół siebie przyjaciółki. Była ważną osobą dla mnóstwa ludzi. Umiała ludzi wokół siebie mieć. Była lojalna, walczyła o innych.
To połączenie tego, że ktoś zraniony, pełen żalu do świata, ma siłę robić rzeczy z innymi i dla innych, wydaje mi się cenne. Na te czasy wartościowe, przydatne i użyteczne.
W życiu bym oczywiście tego nie powiedział mojej matce, gdyby żyła.
-
- Dzięki tej książce stałem się częścią czegoś wspólnego. Ten rok zaczynał się koszmarnie. W osamotnieniu, dewastacji. Teraz czuję się jakoś bezpieczniej - z tą książką i jej czytelnikami. Czuję się częścią czegoś wspólnego, co dawno mi się nie przydarzało - mówi Marcin Wicha.
-
Marcin Wicha, laureat Nike: Każda rzecz jest tak dobra, jak może być w godzinie deadline'u
Nigdy nie miałem poczucia, że uczę się pisać i że chciałbym się na kimś wzorować - mówi nam Marcin Wicha. Zapraszamy na spotkanie z tegorocznym zdobywcą Nike, które odbędzie się dziś, 11 października, o godz. 19, w warszawskiej redakcji "Gazety Wyborczej", ul. Czerska 8/10 (wejście od Czerniakowskiej). Wstęp wolny.
-
Czy wtrącał się pan w pracę grafika, który stworzył okładkę "Rzeczy..."?
Marcin Wicha: Nie. Tym grafikiem jest Przemek Dębowski, szef wydawnictwa Karakter, co daje mu unikalny charakter.
Z jednej strony: to nie jest facet, któremu dałoby się wtrącać w robotę. Z drugiej: on to zrobił super. Z trzeciej, mam zaufanie do ludzi, którzy robili te okładkę, I to jest właśnie to, co sprawia, że wyprodukowanie książki jest wspólnym przedsięwzięciem wielu osób, które łączy właśnie zaufanie.
-
Nagrodę Nike 2018 zdobył Marcin Wicha z książką "Rzeczy, których nie wyrzuciłem". - Charakteryzując swoich rodziców, jak zwykle przez rzeczy i codzienne sprawy, Wicha ukazuje wieczną młodość tamtego powojennego pokolenia - pisze Tadeusz Sobolewski.
-
Marcin Wicha: - Kolejność to tak naprawdę jedyna część, którą wymyśliłem w tej książce. Pamiętam ten moment.
Na początku mi się wydawało, że to powinno być chronologiczne. Matka choruje, umiera, trzeba zrobić porządek z mieszkaniem. Koniec.
Potem zrozumiałem, że logika tych części może być inna. Że to może być historia, w której umiera język.
Pierwsze części są bardzo rozlewne, wielosłowne, zdania i akapity są dłuższe. Zacząłem sobie wyobrażać, że to powinna być historia o tym, jak pustoszeje mieszkanie, ale też jak z języka i zdań zostaje coraz mniej. Ubywa przymiotników, potem czasowników. Na koniec zostają rzeczowniki, które są pojedynczymi słowami, oblanymi dużą ilością białego marginesu.
Wyobraziłem sobie tę książkę, jako coś, co się zwęża. Zrozumiałem, że ta kolejność części powinna być właśnie taka.
-
- Cieszę się, że mój ojciec nie musi widzieć tego, że wprowadzono "Lex deweloper". Bo to coś w przestrzeni publicznej jak ruch antyszczepionkowy - mówi Marcin Wicha.
-
- Marcin Wicha pisze o czułości, której na co dzień się wstydzimy, i robi to w taki sposób, że wstydzić się nie ma za co - mówił prof. Marek Zaleski w laudacji na cześć książki "Rzeczy, których nie wyrzuciłem" i jej autora, laureata nagrody Nike 2018.
-
Marcin Radziwon: Czy "Rzeczy..." planował pan od razu jako zbiór takich małych obrazów? Czy siadając do pisania, wiedział pan, jak się pańskie pisanie kończy?
Marcin Wicha: - Miałem jakiś obraz tej książki, zaczynając pisanie. Wyobrażałem ją sobie jako coś w rodzaju słownika. Bardzo trudno mówić o moim pisarskim warsztacie, bo mi się wydaje, że nie mam żadnego. Jedynie taki, że próbuję coś skleić z tego, co napisałem. Czasem sobie rysuje wykresy, które przypominają plan bitwy.
Miałem taki pomysł, że to będzie dalsza część książki o designie. I będzie bardziej opowiadała o słowach niż o rzeczach. Gdzie będą hasła jak: "anegdota" czy "awantura". Ponieważ wydawało mi się, że nie mogę powiedzieć, że to będzie książka o mówieniu. To muszą się tam znaleźć przedmioty. Że będę mógł udawać wtedy, że jest to w zakresie mojej kompetencji zawodowej. Później się jakoś te kawałki przemieszały.
Czy są fragmenty, które nie weszły do książki?
- Mnóstwo. Z różnych powodów.
Miałem takie poczucie, że moja matka nie znosi, gdy ktoś jej kradnie show. Choć równocześnie nie lubiła być na pierwszym planie. Tylko, że jak już na nim była, to nie lubiła, gdy ktoś jej to psuje.
Zaczęło mi się wydawać, że takie historie, w których ona jest mniej istotna, wyrzucam z książki na jej osobiste życzenie. By nie rozpraszać i nie ujmować chwały głównej bohaterce.
Żałuję tylko historii o tym, że wszystkie nadchodzące fale nacjonalistycznego wzburzenia zaczynają się od zaimka "ten". Zwłaszcza, gdy ktoś mówi "ten kraj". Mój ojciec tak mówił. Zawsze, gdy ktoś twierdzi, że niepatriotycznie jest mówić "ten kraj", to się zaczyna jakaś zawierucha. Nie pomyliłem się w tej przepowiedni.
-
-
Marcin Wicha: - Moja matka, co opisałem w tej książce, dość surowo mnie tresowała w sprawie tego, jak należy mówić i pisać. A zwłaszcza, jak nie należy mówić i pisać. Pewnie najbardziej drastyczne przypadki zostawiłem dla siebie. Równocześnie wiem, że to nie było typowe tylko dla moich rodziców.
Mieli taki sposób mówienia, żeby się nie nadymać, nie używać płaskich frazesów - dobrym przykładem płaskiego frazesu jest właśnie "płaski frazes". Unikać sentymentalizmu. Mówić tak jak się uważa, a nie jak nam podpowiada poranna gazeta czy wieczorne wiadomości. Moja matka, zresztą ojciec też, walczyła z naleciałościami szkolnymi, gazetowymi, Bóg wie, jakimi.
Skąd wiem, że to powszechne? Bo czasem kogoś słyszę np. w radiu i już wiem, że chodził do tego samego liceum. Słyszę to w intonacji, żarcie.
Książka była próbą tego, czy jestem w stanie operować tym językiem. Czy jestem w stanie opowiedzieć to, co przydarzyło się mojej matce, według jej reguł. To był taki końcowy egzamin.
-
- Żydowskość mojej książki wybrzmiała dopiero za sprawą antysemickiej kampanii, którą rozpętały władze w pogoni za lepszymi wynikami w sondażach - mówi Marcin Wicha. Jego eseje "Rzeczy, których nie wyrzuciłem" wygrały głosowanie na Nike Czytelników. O tym, kto dostanie główną nagrodę, dowiemy się 7 października.
-
Czy pisanie ma charakter terapeutyczny?
Marcin Wicha: - Nie wiem, czy to miało charakter terapeutyczny, ale było pomocne. To, że miałem umowę na tę książkę, sprawiło, że mogłem skorzystać z takiego daru. Mogłem pomyśleć o sprawach, o których normalnie nie miałbym czasu myśleć. To mi się wydawało jakoś terapeutyczne.
Ale z zapisywaniem, myślę, że jest tak: pamięta się tylko wspomnienia. Historie, które się znalazły w książce, to dla mnie są tylko litery. To dziwne i paradoksalne. Widząc mieszkanie mojej matki, widziałem jej dzieło, gdzie wszystko jeszcze o niej opowiadało. Wysokość blatu, to jak ułożone są książki. Wydawało mi się, że to jest taki moment, gdy jeszcze można coś utrwalić i zapisać. Ale z drugiej strony po zapisaniu okazało się, że to jest już coś innego. Lepsza czy gorsza literatura.
-
Maciek Jaźwiecki/Agencja Gazeta
Maciek Jaźwiecki/Agencja Gazeta
Maciek Jaźwiecki/Agencja Gazeta
-
Marek Radziwon: "Rzeczy, których nie wyrzuciłem" to jak pan mówi książka o przedmiotach, ale też o książkach. Pojawia się tu i Jane Austen, i książki kucharskie, i "Rok na działce", próba kupienia Tove Jansson w księgarni przy Madalińskiego. Ale dla mnie to była w dużej mierze książka nie tylko o przedmiotach, o matce, ale o pamiętaniu. Nie tylko najbliższych, ale i samego siebie.
Marcin Wicha: - Zrozumiałem to dość późno, już dawno po napisaniu tej książki (...). Ten moment porządkowania, przebierania rzeczy, decydowania o tym, co ma zostać, a czego się pozbyć. Co znajdzie nowego właściciela, a co jest śmieciem. To jest ten moment, gdy ustala się, co się będzie pamiętać. To moment dość przerażający. Ten moment przebierania rzeczy to też taki moment, gdy się ustala, co nieodwracalnie przepadnie. Opowieść o przedmiotach, nawet skoncentrowana na ich fizyce, kształcie, charakterze, jest też opowieścią o tym, jak funkcjonuje pamięć.
-
Michał Sołtysiak przypomina, że Marcin Wicha odbierając Nike, dziękował właśnie tym, którzy książki "robią".
- Książka jest rzeczą wykonana z papieru, sznurka, tektury, farby drukarskiej. To nie jest list w butelce. To jest wspólne przedsięwzięcie: redaktorów, korektorów, autora okładki. Autor jest częścią zespołu, która wykonuje pewną rzecz. Tą rzeczą jest książka. To wszystko co sprawia, że książka jest rzeczą, sprawia też, że pisanie nie jest samotnym działaniem - tłumaczy Wicha.
-
Marek Radziwon: Czy jest pan projektantem, pisarzem, pisującym projektantem czy pisarzem, który musi utrzymywać się z projektowania innych rzeczy? Czy może ten podział jest sztuczny?
Marcin Wicha: - Chyba bym powiedział, że projektantem. Bardzo lubię nim być. Wszystkie inne rzeczy, które robiłem, z projektowania wynikały. Nie pamiętam, kiedy postanowiłem być projektantem graficznym. Chyba zawsze o tym marzyłem.
Na początku zajmowałem się projektowaniem makiet czasopism, siatek modularnych. Okazało się, że to jest jakaś inżynieria. Pomyliłem się w wyobrażeniu tego zawodu. A potem minęło parę lat. I się zorientowałem, że raz zrobię okładkę, raz śmieszny rysunek, a czasem książkę. Właśnie tak sobie tę pracę wyobrażałem.
-
Spotkanie z Marcinem Wichą prowadzą sekretarz nagrody Nike Marek Radziwon i szef fundacji Nike Michał Sołtysiak.
-
Nagroda Nike dla Marcina Wichy! "Rzeczy, których nie wyrzuciłem" najlepszą książką roku
W niedzielę wieczorem w gmachu Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego po raz 22. wręczono Nagrodę Literacką "Nike". Za najlepszą książkę roku 2017 jury uznało "Rzeczy, których nie wyrzuciłem" Marcina Wichy (wyd. Karakter).
-
Nigdy nie miałem poczucia, że uczę się pisać i że chciałbym się na kimś wzorować - mówi nam Marcin Wicha. Zapraszamy na spotkanie z tegorocznym zdobywcą Nike, które odbędzie się dziś, 11 października, o godz. 19, w warszawskiej redakcji "Gazety Wyborczej", ul. Czerska 8/10 (wejście od Czerniakowskiej).
Marcin Wicha na pierwszym spotkaniu z czytelnikami po zdobyciu Nagrody Literackiej "Nike"
Justyna Suchecka