Wśród zapachów kardamonu i jabłkowego tytoniu, pośród szejków w białych galabijach i szejkiń w czarnych strojach niczym dżin z butelki pojawiła się turystyka. Na jedną noc. A właściwie na kilka godzin

Chwilę przed północą wylądowałam w Dausze. Następny lot za dziewięć godzin. Zamiast rozłożyć się na lotniskowych krzesełkach, wyrobiłam sobie wizę podczas kontroli paszportowej i wyszłam na powietrze. Ci, którzy nie nosili chust, mieli na głowach wełniane czapki. W stolicy Kataru też jest zima. Temperatura: 22 stopnie Celsjusza.

Wydawać by się mogło, że późna wieczorna godzina nie sprzyja zwiedzaniu. Bo co robić w Dausze, jeśli nie zakupy? Ale tuż przed północą wszystkie malle są zamknięte. Nawet Villaggio przyciągające tłumy weneckimi kanałami, po których pływają gondole z gondolierami w pasiastych koszulach. Sztucznie barwiona niebieska woda, sztuczne niebo symulujące zachód słońca, sztuczne fasady imitujące pałac dożów. Tylko torebki ze znakiem YSL są jak najbardziej prawdziwe. Dauha przeszła daleką drogę - w 1997 roku stało tu tylko jedno centrum handlowe. Dziś jest ich kilkanaście.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. 
 
Więcej
    Komentarze