Moja facebookowa wyłącznie znajoma Krystyna Kozioł opisała na rzeczonym portalu społecznościowym swoje spotkanie z kasjerem, który, skanując zakupy, przeprowadził miniwykład o historii średniowiecznej i tak okazał się ukraińskim doktorem historii. Wpis był małym rodzajowym obrazkiem, wdzięczną, literacką scenką, odbitą od przechadzającego się po gościńcach, czy raczej supermarketowych alejkach, zwierciadła i zakończył się puentą, w której autorka napisała, że uwielbia Ukraińców w Polsce, ale po tym spotkaniu serce jej krwawi.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
Po drugie - co do całej sytuacji ma stwierdzenie, że "Dzieci lekarzy zostają lekarzami, dzieci prawników prawnikami, zaś dzieci kasjerek i palaczy kasjerkami i palaczami"?
Czy znajoma autora żałowała doktora historii na kasie dlatego, że jest on synem doktora historii? Nie - żałowała go dlatego, że jest on doktorem historii, czyli przez kilka/kilkanaście lat zdobywał wiedzę i umiejętności o znacznie wyższym standardzie, niż jest to potrzebne w jego obecnej pracy. A skoro to robił, to z całą pewnością nie chciał być kasjerem. Być może jest synem kasjerki i/albo palacza - tego nie wiemy.
Wiemy natomiast, że zrobił wiele, żeby zostać doktorem historii, i jego umiejętności się po prostu marnują. Bo w odróżnieniu od zawodu kasjerki, doktorem historii nie zostanie się po kilkugodzinnym kursie. Oczywiście kasjerka (chociaż raczej nie każda) może zostać doktorem historii, ale z całą pewnością nie w ciągu kilku godzin.
Cały felieton mocno na siłę próbuje "pochylać się" nad nieszczęsnym losem kasjerki, która najwyraźniej powinna być nieszczęśliwa z powodu niebycia doktorem historii. Ale mam wrażenie, że jednak w większości nie jest.
Ja bez żadnego trybu.
Skąd wiesz?
Chciałem skomentować artykuł ale właśnie znalazłem komentarz, który w punkt oddaje to, co sam chciałem napisać.
Ten artykuł jest żałosny. Moja żona nie pochodzi z rodziny prawników. Ja też nie. Oboje skończyliśmy studia prawnicze. Ona została w zawodzie. Cieżką pracą w LO i na studiach a później na aplikacji wypracowała sobie swoją pozycję zawodową. Jest szanowanym prawnikiem. Syn nasz nie ma żadnych aspiracji w tym kierunku i pewnie nie zostanie prawnikiem. Ma inne marzenia i realizuje sie w tym kierunku. Co więcej moja zona pochodzi z rodziny w której poprzednich pokoleniach wszyscy wykonywali prace fizyczne. Ona jest pierwsza która osiągnęła wyższy poziom. Ciężką pracą i determinacją. Więc Panie Szczepanie weź się pan lepiej za pisanie ksiażek bo o życiu to jednak chyba mało Pan wie.
Prawda. Jestem córką kasjera i wuefistki, moi dziadkowie pracowali na kopalni, jedna babcia w sklepie, druga w spółdzielni. Zostałam adwokatem. Startowałam na wielkim osiedlu, w wielkiej szkole. Wszyscy mieliśmy ten sam start, nawet jeśli ktoś miał więcej pieniędzy w domu, to i tak chodziliśmy do tej samej szkoły, na te same zajęcia dodatkowe i bawiliśmy się na tym samym podwórku. Ja zostałam adwokatem, kolega finansistą, koleżanka zrobiła w DE doktorat z biochemii. Znam inżynierów, anglistów, lekarzy z podstawówki. Ale są też i kasjerki, budowlańcy, mechanicy samochodowi i bezrobotni. Każdy miał równy start, każdy wybrał swoją drogę, każdy skończył tak jak pracował przez te wszystkie lata.
Moim zdaniem pochylanie się z "troską" nad pozycją społeczną kasjerki jest przejawem jakiegoś snobizmu i jest mocno protekcjonalne. Kasjerki są zadowolone ze swojego życia i raczej nie uważają swojej pracy za coś poniżającego(jak dla mnie to jest praca jak każda inna). Kasjerki są niezadowolone z kiepskich zarobków i wyśrubowanych wymagań - ten problem wkrótce zapewne zostanie złagodzony za pomocą czegoś co zwie się "niżem demograficznym". To że lekarz powiesił się z powodu degradacji do zawodu palacza jest czystą spekulacją.
Ta sama szkoła i to samo osiedle, podobne zdolności nie oznaczają równego startu. Wsparcie w domu w postaci np spokojnego dzieciństwa, możliwości kontynuowania nauki versus np wychowywanie się w rodzinie przemocowej gdzie zamiast się rozwijać walczysz o przetrwanie, zużywając na to siły które inni w tym czasie spożytkowują na rozwój osobisty, powoduje, że pozornie podobne warunki nie dadzą takiego samego wyniku.
Myślę, że dobrze jest wypracować w sobie to żeby nie oceniać, nie szufladkować, bo nie szliśmy przez życie w czyichś butach, o sobie wiemy niewiele, a o innych jeszcze mniej.
Nie ocenianie przede wszystkim jednak powinno obejmować najpierw samego siebie. Nie ma bardziej niebezpiecznego i druzgoczącego krytyka niż ten wewnętrzny.
Ale sa tacy którzy mając spokój w domu i wszystko zapewnione woleli iść grać w piłke z kolegami niz posiedzieć nad nauką do klasówki z maty. Tak było zawsze i jest. Uwierz mi moja żona nie miała łatwego dzieciństwa - wieś zapomniana przez wszystkich i jej całymy "urokami" pomimo to był zdeterminowana osiągnąć sukces.
Problem kasjerek rozwiąże automatyzacja i cyfryzacja. Niekoniecznie niż demograficzny.
Jedno pominąłeś: geny.
Może granie w piłkę im szło a matma nie :-) Ścisły umysł albo masz albo nie. Nie wyćwiczysz jak biegania. Może delikwent siedzieć nad książkami i nic z tego nie wynikać. To już niech lepiej pogania za gałą :-)
Bywa i tak, bywa różnie, każda generalizacja będzie obarczona ryzykiem niesprawiedliwego osądu.
ps
Też jestem ze wsi, gorzej bo z pgr-ów, klimat jak w "Pieniądze to nie wszystko". Zdobyłam wykształcenie kosztem wyrzeczeń jakich dzieci z bogatych domów ponosić nie musiały, ale i tak sukcesu zawodowego nie osiągnęłam, zdrowie się posypało. Życie bywa przewrotne.
Gratuluję sukcesów ale zaryzykuję twierdzenie ,że pozycja rodziców i zasobność ich portfeli znacząco wpływa na życie latorośli .
Proszę radować się z sukcesu-zasłużonego-Pańskiej żony, ale niestety statystyka przemawia za opisem Sz.Twardocha.
Jakie lata?
A w każdej klasie były dzieci: te z dobrych domów - widoczne i pewne swojej pozycji, przeciętne - można powiedzieć: o równym starcie i trudne lub ciche i wycofane - zwykle słabe w nauce. Był u nas kolega: 2 kible, ale absolutny talent do piłki. Nauczyciel wf był chyba alkoholikiem. Widział tego chłopaka, znał jego zdolności i nigdzie go nie skierował. Młody później też nie znalazł szczęścia - spotkałem go po latach obdartego i zapijaczonego...
Mmmmm, i wszystko się samo zrobi. Ze smartfonu...
Przykład rodziców jeszcze bardziej.
Masz rację, ale to nie @x.empress upraszcza tylko Twardoch. To on mówi- kto ma ojca kasjera kasjerem zostanie. A to oczywista nieprawda w Polsce i jest na to wiele chodzących przykładów. Natomiast jeśli się stawia złe diagnozy to się potem problem powiększa, a nie rozwiązuje. Za moich czasów (połowa lat dziewięćdziesiątych) można było skończyć tylko publiczne szkoły, bez choćby godziny korepetycji, żeby być kim się tylko chciało, jeśli miało się zdolności i pracowitość. Pewnie, że wiele osób miało w domach przemoc (rzekomo według prawicy nieistniejącą), ale też nie róbmy równości w drugą stronę- kto dzisiaj wykonuje najniżej opłacane prace jest biedakiem przez los gnębionym, na starcie zablokowanym przez nieczyste siły. Więc teraz trzeba mu oddać 500 plusem czy innymi świadczeniami. Nie bądźmy naiwni- część z tych ludzi nawet nie podjęła wysiłku zmiany swojej sytuacji. A teraz obraża ludzi, którzy startowali z tych samych pozycji co oni., bo im się udało
W Polsce jest sporo takich historii. Ale już w Wielkiej Brytanii czy w Niemczech znacznie mniej. Bo u nas najpierw powstanie PRL a potem jej upadek oznaczał kryzys, ale jednocześnie okazję do awansu społecznego.
Z biegiem lat Polska staje się coraz bardziej podobna do krajów zachodniej Europy także pod tym względem. I to jest akurat niedobrze.
hm.... chcialy zostac kasjerkami...? w tym komentarzu miesci sie caly sens tego tekstu - jest kasjerka, bo na to zasulzyla, bo byla leniwa/glupia/ (wstaw co ci sie podoba) a nie dlatego, ze jak wskazuje autor pochodzila z rodziny o bardzo ubugim kapitale rowniez spolecznym.
Tak, tak. Wiem, znam. Zbyszek Ziobro też nie pochodził z rodziny prawników, tylko komunistycznych aparatczyków, więc mimo że intelekt mizerny, ciągnęli go po znajomości przez te studia.
Bzdura. Oczywiście, że intelekt można, a nawet trzeba wyćwiczyć.
Ani słowa nie zrozumiałaś/łeś. Ani słowa. Zadziwiające.
Automatyzację i cyfryzację wymusza niż. Po prostu w pewnym momencie praca ludzka staje się droższa od odpowiednio zaprogramowanej maszynki.
"Ale sa tacy którzy mając spokój w domu i wszystko zapewnione woleli iść grać w piłke z kolegami niz posiedzieć nad nauką do klasówki z maty."
A niektórzy nawet musieli niemal cały dzień ganiać za piłką pod blokiem, bo inaczej byliby wytykani palcem od kujonów i blok by im żyć nie dał, a wejście do klatki byłoby arcytrudne, kiedy przed nią stoi ferajna (to nie było zawsze tak, że możesz zawołać tatę, aby Ci pomógł). A na przykład cały czas istniały podstawy do wytykania, bo mimo gonitw za gałą i tak przynosisz świadectwo z paskiem i co wtedy (a np. jednocześnie nauczyciele od matmy są kiepscy i zmieniają się co roku i nie czujesz najmniejszego zainteresowania przedmiotem). Różne są presje. Moim zdaniem ta atmosfera domowa bywa najczęściej kluczowa, bo z tych innych presji (jak rówieśnicza w wieku 7 do 14 lat) się raczej wyjdzie wtedy (nawet w przypadku problemów). A bez niej jest cieniutko, chociaż wiadomo, iż zdarzają się wyjątki.
A tak już odchodząc od tematu presji rówieśniczej w młodym wieku, istotny też jest klimat danej epoki - akurat lata 90. były w dużej mierze wyjątkowe ze względu na transformację. Mobilność wielu osób była w pewnym sensie spektakularna, bo i krajobraz był dość spłaszczony przed 89 (tak, wiem, że jakiś tam klasizm i w PRL istniał, ale start w początku lat 90. był zupełnie inny dla wielu osób niż w momencie dwucyfrowego już wskaźnika bezrobola w 2003 roku, nawet jeśli 2-3 lata zawieszenia przedakcesyjnego nie robiły wielkiej krzywdy, to o cudach niesamowitej mobilności można było na ogół zapomnieć).
Bzdura; owszem chodzilam do panstwowej podstawowki, ale juz na zajecia dodatkowe nie chodzilam na te same, co dzieci z bogatszych rodzin, bo zwyczajnie nie bylo na to pieniedzy. Na zajecia dodatkowe, korepetycje, dodatkowy jezyk czy do szkoly muzycznej chodzili ci, ktorych bylo na to stac, niestety same ambicje nie wystarczaly.
Nie martw się. Korepetycje z idioty czy lenia geniusza nie zrobią.Nie dodadzą też talentu muzycznego. :)
"Nie ma bardziej niebezpiecznego i druzgoczącego krytyka niż ten wewnętrzny."
tego dowiedziałem się na terapii. Myślę, że wielu ludzi, tak jak ja kiedyś, nie zdaje sobie sprawy z tego, jak niszczący może być zbytni samokrytycyzm.
Pewnie, dość poniżania kasjerek i kasjerów.
Komentarz trafiony w dziesiątkę! Doskonale pokazuje, jak dęty jest ten felieton.
Dzięki za komentarz, w pełni Cię rozumiem. Konsekwencje głodowania na studiach ponoszę do tej pory, ryzykowałam życiem dojeżdżając wszędzie autostopem. A teraz i tak praca na 2 etaty i brak na wszystko czasu, bo nigdy nie byłam przebojową osobą
Tak dokładnie jest.
Ja bez żadnego trybu.
A dlaczego nie na odwrót?
Bardzo dobre pytanie, ale odpowiedź jest prosta: bo statystycznie tak bywa częściej (jasne nie podam tu cytatów z bibliografii przedmiotu, wyniku badania przeprowadzonego na 1053 respondentach lub danych z GUS, a jedynie własne obserwacje na własnych krewnych) i nie znaczy to, że nie znajdzie się przeciwnych przykładów lub zupełnie innych, tylko rzeczywiście modele rodzinne zazwyczaj są powielane i dość rzadko coś się tu zmienia.
A, i tu pozwolę się nie zgodzić. Z tej rodziny inteligenckiej dzieci nie zawsze chciały i nie zawsze miały możliwości( intelektualne), by pójść w ślady rodziców, mimo ich starań. Dzieci z tej robotniczej zaś często miały „ pod górkę” z powodu braku finansów na dodatkowe zajęcia, korzystały z tych dostępnych za darmo, ale szły na studia, kształciły się, by polepszyć swój byt, rodziców i swoich dzieci.
To, z jakiej rodziny pochodzi się, nie zawsze jest wyznacznikiem tego, gdzie się dojdzie. Czynników jest dużo.
„Dziedziczenie” zawodu po rodzicach jest częste, ale nie jest to normą. Ci, którzy „ wskakują” w dziedzinę nie będącą tradycją w rodzinie, mają napewno ciężej, ale nie jest to niemożliwe.
Bo rodzice dają przykład. Jedni dobry, drudzy zły. Są też jak w każdej regułę wyjątki. Czy ktoś zbadał ile ich jest?
A ja zgadzam się z tobą. Bywa różnie. Opisałam dwie rodziny, których nie znam. To sąsiedzi mojej cioci. U nich tak się potoczyło. Wiem natomiast z własnego doświadczenia, że atmosfera w domu skłania dzieci do określonych wyborów. Niekoniecznie do dziedziczenia zawodu, ale do kształcenia się lub nie, tak.
mialo olbrzymi.... to chodzi o pchanie dzieci w jednym albo drugim kierunku. Nie mozna generalizowac, bo dzieci inteligentow sa pracownikami fizycznymi, a dzieci robotnikow ida na studia, ale jesli rodzice martwia sie glownie o wyglad i status materialny, to jakie wzorce maja dzieci? O to tez chodzi w tym artykule.
Znam i takie rodziny, gdzie zawód niejako jest dziedziczny, i znam i takie, gdzie dzieci się „wyrodziły”, wykształciły mimo wielu przeciwności. To, kim będziemy i jak poradzimy sobie w życiu, zależy nie tyle od statusu społecznego, ile od tego, co otrzymamy w posagu od rodziny. To prawda, też znam to z autopsji. I z obserwacji znajomych, jak potoczyły się losy ich dzieci.
Na stwierdzenie w felietonie, że wydaje się nam, że wszyscy mają równe szanse te rodziny wydały mi się idealnym przykładem, że nie. Te rodziny są bardzo do siebie podobne. Różni je tylko wykształcenie rodziców i w związku z tym priorytety w wychowaniu, i kształceniu dzieci. Oczywiście pomyślałam o szansie na porządne wykształcenie tak, jak ja to rozumiem. A przecież dobre zawodowe wykształcenie to też niezły posag. Wiem od cioci, że dzieci z robotniczej rodziny zdobyły zawody i dobrze sobie radzą. Jeden z synów ma własną firmę. Jest stolarzem wyspecjalizowanym w produkcji schodów, choć robi też inne rzeczy. Klientów ma masę i dobre dochody.
Za moich czasów robotnicy zarabiali więcej niż pracownicy naukowi (moi rodzice). Skończyłam studia :)
I pewnie okaże się, że te "inteligenckie" dzieci po studiach pracują w firmie "robola" :)
Ladna historia, ale podobnych warunkow nie maja, robotniczej ridziny po prostu nie stac i tyle
Naprawdę? Spawacz zarabia wielokroć więcej niż nauczyciel.
Zgadzam się. Rodziny robotnicze też mają apiracje, pragną dla swoich dzieci awansu społecznego. Znam mnóstwo takich przykładów. Jeśli nie mają ambicji to bycie kasjerką nie jest dla nich dramatem.Zawodówka również może być dobrym wstępem do zawodowej kariery. Zwłaszcza w zawodach technicznych. Dziwne to biadolenie. Po studiach humanistycznych nie zarabia się za wiele, dobry mechanik po technikum a nawet po zawodówce może zarobić o wiele więcej. Trzeba być dobrym, w tym co się robi, co by to nie było.
Bo ludzie mają różne potrzeby i wartosci. Bardzo bogaci ludzie, którzy przed sekundą się dorobili niekoniecznie będą się skupiać na kształceniu dzieci, a raczej na wakacjach - trywializując oczywiście. Marzenie - wygrać w totka i nic nie robić. A ktoś inny może moieć marzenie, wygrać w totka, żeby badania naukowe prowadzić.
U mnie w biednej rodzinie robotniczej nadwyżek nie było, bieda, zero remontów, za swoje skończyłam studia, angielskiego uczyłam się z filmów i gier w oryginale. Teraz jestem grafikiem komputerowym pracującym tylko dla zagranicznych klientów.
Ja bez żadnego trybu.
Czyli nie maja równych szans.
No może to wyjątkowa robotnicza rodzina, nie wiem. Wiem, że ojciec parę lat pracował w USA. On teraz jest ok. 70, więc pewnie ponad 40 lat temu to było. Dużo więcej za dolara wtedy można było kupić. Któreś z nich jest ze wsi i dostało niemałą spłatę z gospodarstwa, ponoć dużego. Inteligenci też dorabiali się za granicą. Według cioci warunki materialne mają podobne.
Tak, dziecku prawnika łatwiej zostać prawnikiem. Pomijam "kastowość" tego zawodu. Po prostu może dziecko prawników ma wystarczający potencjał intelektualny żeby zostać prawnikiem ? Może po prostu jest inteligentniejsze i ma lepszą pamięć od dziecka kasjerki ?? Tak wiem, są marni prawnicy, jeden został nawet prezydentem. Nie zmienia to faktu, że najczęściej dzieci tzw. inteligentów tymi tzw. inteligentami zostają.
Ja myślę, że potencjał intelektualny rozkłada się w miarę sprawiedliwie w społeczeństwie, w przeciwieństwie do kapitału kulturowego. Sądzę tak po ludziach, z którymi chodziłam do szkoły. Syn lekarza i lingwistki był słabiutki intelektualnie. Nie wiem, co teraz robi, ale nie wątpię, że rodzice zadbali o jedynaka i uruchomili znajomości. Syn starszych rodziców z wykształceniem nieznanym mi, ale niewysokim, najwyżej zawodowym- świetny. Kiedy matematyk miał problem z zadaniem, to wiadomo było, że ratunek tylko u niego.
zeby zostac zwyklym prawnikime nie trzeba miec zadnego potencjalu intelektualnego. Trzeba byc jedynie jelopem z matematyki. Czy mam wyliczyc aktualne przyklady z polskiej polityki ?
Wybitny prawnik to co innego ale takich jest w kraju moze setka.
generalizując, inteligencja rozkłada się mniej więcej po równo we wszystkich nie poziomach społeczeństwa, wcale nie jest jej więcej w rodzinach inteligenckich, jedynie świadomość innych potrzeb jest w takich rodzinach większa i to oraz często większa zamożność daje ogromny handikap tym ludziom. Trochę jak z wypasioną furą można nią jechać 200 km/h ale jak ktoś nie czuje potrzeby, albo nie wie, że może to tak nie pojedzie.
"Kastowość" zawodu prawnika? Litości.
O przyjęciu na prawnicze studia stacjonarne decyduje wynik matury, niestacjonarne - praktycznie każdy kto zapłaci będzie przyjęty (jak nie do tej, to do innej uczelni).
Na aplikację jest egzamin państwowy. Test 150 pytań z określonego zbioru ustaw.
Na końcu aplikacji jest egzamin zawodowy. Pisemny, kilkudniowy - trzeba napisać wymagane pisma procesowe lub umowy.
Usługi prawnicze można też świadczyć na zasadzie działalności gospodarczej (tzw. doradztwo) - tu właściwie nie ma żadnych wymogów.
Gdzie tu jest osławiona "kastowość" zawodu prawnika?
Tak, oczywiście. U prawnika też nie warto konsultować kilkudziesięciostronnicowej umowy - bo po co? Przecież do tego nie trzeba żadnego potencjału, każdy może to sobie zrobić - posiedzi sobie ze dwa wieczory, pogugluje w necie i będzie wiedział to samo co jakiś tam papuga.
A potem są ludzkie tragedie i walka adwokatów i radców prawnych o odkręcanie różnych sytuacji, do których wystarczyłaby jedno - dwugodzinna porada na samym początku.
Ja mam ze szkoły dokładnie odwrotne wspomnienia :-) Żeby nie było - znam syna stolarza, który został wziętym programistą. Chociaż stolarz to może zły przykład. Dobry stolarz to dzisiaj elita finansowa jak kafelkarz :-)
Ech gdyby to była prawda ...
Przecież od X lat wiadomo jakie zawody są dobrze opłacane na rynku pracy. Studia są za darmo. Dobre licea też. Wszyscy trąbią we wszystkich mediach jak edukacja jest ważna. Nie można tego nie wiedzieć. Można wielu rzeczy nauczyć się samemu. Trzeba chcieć. Ja sam tak się uczyłem bo studia dały za mało. Nie zmienia to faktu, że ciągle brakuje speców od IT, lekarzy itd. Sami inteligentni lenie się rodzą ? Może ich rodzice są leniwi ? A może są głupi i nie chcą dobrze dla swojego dziecka ?
Od początku dziejów ludzkości nie ma czegoś takiego jak równe szanse. Nie ma i nie będzie. To jest stan niemożliwy do osiągnięcia. Cała przyroda opiera się na nierównych szansach. Dlaczego świat ludzi miałby inaczej funkcjonować?
Oczywiście, ale równe możliwości to niezupełnie ten sam zakres znaczeniowy co równe szanse. Chodzi przykładowo o to, żeby każde dziecko miało dostęp do komputera i internetu i żeby biblioteka w wiejskiej szkole prenumerowała prasę naukową, dzięki któremu uczeń będzie miał szansę na olimpiadzie z mieszczuchami, i żeby nie musiało godzinę drałować do szkoły, i żeby nauczyciel angielskiego nie dukał, bo wzięli z łapanki jakiegoś przypadkowego gościa po zmywaku w UK.
Akurat jełop z maty to mit. Główną umiejętnością dobrego prawnika jest analiza i logiczna argumentacja. A ja zaryzykuje tezę, że nie trzeba żadnego potencjału intelektualnego, żeby zostać lekarzem, w szczególności zabiegowcem- wystarczą umiejętności manualne. A do przepisywania recept nadaje się każdy średniak.
Bo po to stworzyliśmy cywilizację i kulturę? Równie dobrze można bowiem napisać, ze naturalnym stanem ludzkości jest walka jak w dżungli i fizyczne eliminowanie rywali. Albo podział na panów i niewolników. Albo jedynowładztwo. A jednak odeszliśmy od przekonania, że to sprawy słuszne i naturalne. Po to wymyśliliśmy prawa człowieka i obywatela i demokrację. Właśnie po to, by świat ludzi nie kopiował prawa dżungli...
Bardzo to wszystko generalizujące. Ja jestem naprawdę inteligentna, ale i moi dziadkowie i rodzice głupi nie byli. Babcia skończyła 3 klasy podstawówki i była najmądrzejszą osobą jaką w życiu poznałam (a znałam sporo bardzo inteligentnych osób), druga, mająca 100 lat ma świetną pamięć i też jest świetną babką. Wszyscy z nieinteligenckich rodzin. Rodzice - matka poślednia praca biurowa, ojciec - kierowca na budowie. Ja skończyłam, bez ich pomocy, ASP. Jestem grafikiem komputerowym. Tu tylko skill ważny. Można rysować ze slamsu w Indiach.
Nie trzeba było gimnazjów likwidować!!!
Zwolennicy "wzorców z dżungli" całe życie będą się zastanawiać po co człowiek wymyślił fryzjerów i szpital. Bo mógł.
Ten ojciec co niby leje matkę mniej przy dziecku to zakładasz, że oczywiście robotnik? W klasie średniej i wyższej nie ma problemu z przemocą i alkoholem?
Jako dziecko za dobre stopnie w szkole otrzymywałem od rodziców nagrody. Za każde pięć "piątek" dostawałem książkę. Najpierw taką, którą rodzice w księgarni wybierali, potem ja już wybierałem sam. Miłość do książek, czytania i wiedzy pozostała mi na całe życie.
.
ps. Moi rodzice nie posiadali wykształcenia ani majątku. Przyjechali ze wsi do miasta za chlebem, pracowali na niego fizycznie. Więc nie ma innych barier niż te w głowie...
Ale wspierali, nie wszyscy mają takie szczęście
Akurat znam syna polskiej sprzątaczki, który w USA został doktorem Akademii Medycznej…Po prostu rodzicom zależało na rozwoju dziecka i weń inwestowali. Bo o to tutaj chodzi - o podejście rodziców.
ludzie ze wsi ponoszą duże koszty, więc to jest gó... prawda
"W USA szyn szwaczki nie zostanie profesorem na Akademii Medycznej. Nie przeskoczy systemu, w którym za dobrą edukację płaci się krocie."
Niekoniecznie, to zależy.
W USA istnieją stypendia.
W USA uzdolnione dziecko z ubogiej i niewyedukowanej rodziny ma o wiele większe szanse na zrealizowanie swojego potencjału niż podobne dziecko w państwach europejskich, a to za sprawą sprawniejszego systemu "wyłapującego" takie dzieci i przyznającego im stypendia na wszystkich szczeblach nauki. Uczelniom, które od zwykłych studentów biorą krocie za naukę, na tych zdolnych bardzo zależy.
Za to owszem, przeciętniak z biednej rodziny zapewne ma większe szanse na ukończenie jakichś studiów w Europie (ale przeciętniak profesorem medycyny nie zostanie).
Poza tym nasza edukacja jest może i bezpłatna (dyskusyjne), ale co za porównanie - skończyć Harvard, a skończyć uczelnię, nawet publiczną, w Polsce (poza może kilkoma najlepszymi, które i tak są w ogonie światowych uczelni)? Co to jest niby za start? Czytałam, jak jakaś laska się żaliła, że skończyła turystykę w Olsztynie i nie może znaleźć pracy (oczywiście nie chodziło o pracę fizyczną). No, to się w głowie nie mieści, faktycznie.
Nie znasz realiow w USA - wybitnie zdolne dziecko z ubogiej rodziny ma otwarta droge studiowania na poziomie undergraduate I graduate za darmo na najlepszych uniwersytetach w Stanach. Ma otwarta droge do niezwyklej kariery.
Warto byloby sie zastanowic dlaczego w Polsce nadal sie marnuje tyle wybitnych talentow po studiach, czy nawet po doktoratach - bo system akademicki z nonsensownych zbieraniem punktow za publikacje - promuje sredniactwo, czy brutalnie mowiac naukowa miernote - a nie pozwala rozwijac skrzydel mlodym wybitnie zdolnym.
Twoje porownanie Stanow i Polski na temat wylawiania i inspirowania zdolnych jest pozbawione faktow, naiwne i nasaczone ignorancja.
Ja bez żadnego trybu.
A wiesz ile wynosi renta w Polsce?
@zdradziecka_morda
Chirurdzy mają z reguły ubezpieczenia prywatne.
Renta zależy od zarobków i stopnia niepełnosprawności - jeśli dobrze zarabiał, a został uznany za całkowicie niezdolnego do pracy, to rentę będzie miał dosyć wysoką. Na pewno dużo wyższą niż pensja pomocnika palacza.Też mi się wydaje, że to tzw. urban legends.
A czy spotkałeś się z realnymi przypadkami ludzi walczących z ZUS o przyznanie renty? Czy zdajesz sobie sprawę, że określenie "całkowita niezdolność do pracy" można zinterpretować w taki sposób, że renta nigdy się nie należy? Był taki gość, Stephen Howking się nazywał... i co, był całkowicie niezdolny do pracy...?
"Chirurdzy mają z reguły ubezpieczenia prywatne".
Wszędzie i od zarania dziejów?
zapewne chodziło mu o palenie papierosów a poza tym podobno żadna praca nie hańbi
Nie dopuszczasz opcji, że on chciał pracować? Nie musiał, tylko chciał? Wszyscy w twoim świecie pracują wyłącznie z przymusu i gdyby tylko mogli, to leżeliby całe dnie? Jeśli tak, to musisz uwierzyć na słowo: istnieją ludzie, którzy lubią pracować. Lubią, bo taki mają charakter.
Ale masz jakieś dane na ten temat, czy tak se preiodlisz jak zwykle?
Mam. W rodzinie i otoczeniu. Wszyscy zabiegowcy są prywatnie ubezpieczeni od utraty zdrowia
Palaczami w kotłowni to zostawali opozycjoniści w demokratyczno-ludowej Czechosłowacji po 1968 ! Pisarzowi coś się pop...ło...
Mógł zostać diagnostą, konsultantem, to opowiadanie nie trzyma się kupy.
Słynny jest filozof - bagażowy z Pragi Głównej.
Moze to historia sprzed 40 lat, artykul o tym nie mowi.
A może chciał, abyśmy się nad tym zastanowili, pomyśleli, dlaczego tak jest. Jego diagnoza też byłaby oparta tylko o jego obserwacje środowiska, w którym żyje. Trzeba być badaczem takich zjawisk, aby postawić diagnozę dotyczącą większości społeczeństwa.
Zapoznaj się dokładnie ze "ścieżkami" zdobywania wykształcenia w BRD, a zdziwisz się do jakiego poziomu można dojść pomimo "schodów" po drodze.
no nie bałdzo
jakos nie stać takich geniuszy jak Lis Warzecha Ziemkiewicz Gadomski Michalski Bielik Robson Michalik etco.
oni natomiast od tygodni już wyją ze strachu że im biedakom bolszewiki zabioro
A ty lubisz jak ci bolszewicy zabierają?
Znam bardzo dobrze te ścieżki, napisałem tylko, że to nauczyciel kwalifikuje a nie jak w PL rodzice, którzy często za wszelką cenę robią z idiotów studentów. Taka jest niestety prawda, że połowa polskich magistrów jest z d... wzięta
Ja za to lubię jak zgnili kapitaliści zabierają biedakom. Nie mogę doczekać się kolejnego dnia, kiedy będę patrzył jak chodzi taki janusz biznesu od domu do domu i wyciąga ludziom ostatni grosz. Nieposłusznych bije. Potem wkłada te wszystkie pieniądze pod materac żeby nikt mu podatków nie nałożył. Tak wygląda prowadzenie firmy w Polsce. Wiem bo mi to rządzący bolszewicy wyjaśnili a oni mają zawsze rację.
Felieton nie jest analizą z natury swego gatunku...
Jako rodzic w omawianej sytuacji, pozwolę sobie wyrazić wątpliwość na temat przewag niemieckiego systemu. Ze względu na postawę niemieckiej nauczycielki, musieliśmy zmienić szkołę synowi. Mniejsza już o moje przekonanie, że moje dziecko jest najmądrzejsze i najwspanialsze na świecie, ale gdybyś usłyszał opinie starej i nowej wychowawczyni o nim, wyrażone w odstępie mniej niż 6 miesięcy, to NIGDY w życiu nie uwierzyłbyś, że mowa o tym samym dziecku. Niestety nie każdy ma kapitał intelektualny i finansowy, żeby pozwolić sobie na kwestionowanie opinii szkoły.
Ten komentarz niestety oparty jest na braku wiedzy o systemie niemieckiego szkolnictwa. W Niemczech szanse na tzw. awans społeczny są bardzo mizerne, o czym trąbią na prawo i lewo niemieckie gazety od lat. Statystyki porównujące Niemcy do innych krajów są bezlitosne: w Niemczech urodzenie w rodzinie "po studiach" jest gwarancja pójścia na studia, w przeciwnym wypadku jest bardzo, bardzo trudno. Dochodzi do kuriozalnych sytuacji, w których owszem nauczyciel decyduje, czy dziecko nadaje się do liceum czy do zawodówki, tyle tylko, ze zwykle ten nauczyciel sugeruje się wykształceniem rodziców.. Ostatnio czytam "Klasse und Kampf" M. Barankow i Ch. Barona - ciekawa lektura o ogromnej trudności związanej z "przebiciem się" do grupy ludzi z wyższym wykształceniem, i dość niestety gorzka w swej wymowie.
bolszewików takie pytania nie dotyczą.
Przecież nie chodzi o to, że praca na kasie jest upodlająca. Chodzi o degradację. O to, że wysoko wykształcony człowiek musi, a nie chce wykonywać dość prostą pracę. I o to, jak postrzega taką sytuację społeczeństwo.
A ja z domu inteligenckiego, po studiach, blakam się po omacku od lat, nie mogę nigdzie zagrzac miejsca i mam porabane życie osobiste.
Ile zależy od genów, ile zależy od miłości w rodzinie, od tego, jak budujemy dziecku samoocenę. I nie daj boże spotkać na swojej drodze człowieka, który twierdzi, że wszystko zawdzięcza sam sobie. Szerokim łukiem.
Ci znajomi nie mają wymówek tylko ciężko pracują