Sześć lat studiów, roczny staż w szpitalu, następnie nawet sześć lat specjalizacji. A potem egzamin – ostatni określony został przez wielu jako „pogrom". Z ortopedii nie zdało 72 procent, z neurochirurgii – 53 procent, z medycyny pracy – 52 procent. Dlaczego tak jest?
Tomasz Imiela, specjalista chorób wewnętrznych, pracuje w Szpitalu Grochowskim w Warszawie, robi drugą specjalizację, z kardiologii (trwa trzy lata):
– Z chorób wewnętrznych zdałem egzamin w 2019 roku za pierwszym razem. Przygotowując się, przez ostatnie trzy miesiące byłem całkowicie wyłączony z życia. Wykorzystałem cały urlop wypoczynkowy, łącznie z zaległym; sześć dni szkoleniowego, bo tyle przysługuje, i dobrałem bezpłatny. Kilka miesięcy wcześniej wygasiłem wszystkie dodatkowe prace zarobkowe, zostawiając jedynie goły etat. Mam szczęście, że żona przejęła w tym okresie w znacznym stopniu obciążenia finansowe. Też jest lekarką, brała więcej dyżurów.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
Z artykułu wynika,że w każdym kraju są egzaminy specjalizacyjne oraz że jest grupa lekarzy,którzy podchodzą wiele razy a nie są w stanie ich zdać. Może powinni zająć się czym innym?
Ok, jeśli faktycznie jest taki bałagan w temacie zakresu wiedzy i źródeł to warto to uporządkować i urealnić Ale Polacy mają jakiś uraz do egzaminów, zawsze płaczą że za trudny, że się nie da, że trzeba się uczyć, że nie można ściągać (co na polskich uczelniach jest standardem a na zachodzie niedopuszczalne) Jeśli chce się wykonywać jakoś zawód, trzeba mieć wiedzę Jej potwierdzeniem jest egzamin Jeśli się przy tym miesza, to jest tak jak w Polsce z zawodem psychologa czy psychoterapeuty Pełna deregulacja, żadnego egzaminu, terapeuta może zostać każdy i później ludzie są krzywdzeni przez ludzi bez pojęcia i bez odpowiedzialności Opracowanie sensownych egzaminów -tak, płacz że trudne i po co-nie
Nie w każdym. W Skandynawii nie ma.
Takie państwo teoretyczne. Specjalizacje powinno się dostawać za umiejętności diagnozy i leczenia, udokumentowane. W Polsce nawet mając 2 lewe ręce można zostać chirurgiem. Liczy się tylko papier.
Z tym ściąganiem tylko zaznaczę, że to jest trochę tak, że to metoda radzenia sobie z problemem, który gdzie indziej nie istnieje. Jeśli testy sprawdzają faktycznie wiedzę i umiejętności jej analitycznego wykorzystania to nie ma potrzeby ściągać. Dlatego na przykład obecna matura wyeliminowała ściąganie, bo to nie ma sensu. Pewne informacje są wręcz podane na tacy w tablicach. Egzaminy maturalne sprawdzają umiejętnością których nijak na ściadze nie zmieścisz. Tylko, że tam wydarzyła się reforma. A później młody człowiek idzie na te czy inne studia i musi zapamiętywać setki wzorów czy innych definicji i regulek na zasadzie zakuć, zdać, zapomnieć. Dlaczego? Bo profesor 40 lat temu też musiał je zakuwać. Tak się reforma zwykle nie wydarzyła.
(Już nie wspominając, że często trzeba mieć dużo samozaparcia, żeby przebrnąć przez grafomańskie popisy autorów dość odległe od aktualnie obowiązującej na świcie wiedzy, o a przepisywaniu przez nich obszernych fragmentów anglojęzycznej literatury i podpisywaniu ich swoimi nazwiskami lepiej zamilczeć).
Co do zarzutów o konsumpcyjny styl życia - człowiek (oraz jego potomstwo) tak ma, że musi jeść, gdzieś mieszkać, przyodziać się itd. Nie byłoby kredytu na mieszkanie (patrząc po sobie i znajomych - raczej ciasna klitka na obrzeżach niż super willa), trzeba by było płacić za wynajem lokum (często pieniądze zbliżone). Już dajcie spokój ludziom często sporo po 30., bo pracując po 250-300h/mc chcą mieć namiastkę normalnego życia.
Takich jest pełno w polskim światku profesorsko-ordynatorskim; zaryzykowałbym stwierdzenie, że to około połowa, miejscami więcej. M. in. dlatego, zaopatrzony w egzamin polski (z wyróżnieniem) i europejski, doń nie dołączyłem.
Zaś co do nauki przez 12-16 godzin - nie róbcie tego. Wiedzę przyswaja się efektywnie przez maksymalnie 4-5 godzin dziennie. Po 6-7 godzinach wkuwania wiesz tyle, co po tych czterech, po dziesięciu - mniej.
12-16 godzin nauki dobrze dziala przed samym egzaminem (jak sie jest mlodym...), zeby poddac sie zasadzie "4 x Z": zakuc-zdac-zapic-zapomniec.
Oczywiscie, na koncu tego procesu w glowie nic nie zostaje, ale rzeczywiscie mozna zdac egzamin.
;-)
Z tekstu wynika, że często jedyną opcją są bezpłatne urlopy albo wręcz porzucenie pracy. Ile można uczyć się na pamięć 2,5 tysiąca stron z dużą ilością liczb?
"Przyswajanie wiedzy" nie uczy, niezależnie od ilości klepanych w tej intencji godzinek.
Poza tym wszystko prawda, lecz skoro w Polsce się to opłaca, popyt nie maleje, więc po co to zmieniać? ;)
Kierowca może przepracować max 4.5 godziny bez przerwy i do 9h dziennie, bo może kogoś zabić.
Lekarz może za to pracować 80h tygodniowo i 48h bez przerwy, a douczać ma się w czasie wolnym. Przy czym liczba zagadnień, które trzeba nadganiać jest zdecydowanie wyższa niż 20, 30 czy 50 lat temy.
Nie szkodzi, że to jest niewykonalne i obraźliwe dla logiki - tak ma być, i już.
To jest przykład starego myślenia dydaktycznego. Wymyślić trudne pytania na podstawie przypisu na ntej stronie, bez większego znaczenia klinicznego (byle zagiąć) i ich nie ujawniać.
Tymczasem uznane standardy światowe są takie, że egzaminy przeprowadza się w znacznym procencie pytań na podstawie banku np. 5000 pytań. Tylko chodzi o to, aby to były dobrze ułożone, przemyślane pytania. Nauczenie się odpowiedzi na 5000 dobrze ułożonych pytań to jak opanowanie materiału.
Tylko takie myślenie jest obce staremu pokoleniu dydaktyków.