Dziewczyny na Instagramie robią sobie filmiki, jak tańczą w bikini albo ćwiczą, widać zwisające fałdy skóry... Nie wstydzą się. Są ze swego wyglądu nawet dumne. Rozmowa z Louise Detlefsen, współautorką, obok Louise Unmack Kjeldsen, dokumentu "Front grubych", który będzie pokazywany na jubileuszowym Krakowskim Festiwalu Filmowym
KATARZYNA SURMIAK-DOMAŃSKA: Pierwsze, co zrobiłam po obejrzeniu „Frontu grubych", to rzuciłam się do Google’a szukać waszych zdjęć. Liczyłam trochę na to, że same też jesteście XXXL. Ale rozczarowałam się.
LOUISE DETLEFSEN: Obiektywnie rzecz biorąc, nie jesteśmy grube, ale jak większość kobiet zawsze uważałyśmy, że ważymy za dużo. Znamy się z Louise Unmack Kjeldsen 20 lat. Razem robimy filmy i odkąd pamiętam, razem się odchudzamy. Przeszłyśmy wspólnie przez wiele diet. Zwykle zaczynały się one w poniedziałek, a kończyły w piątek, kiedy trzeba było wyjść z przyjaciółmi na wino. Czyli norma.
Wszystkie komentarze
Aha. A kiedy ostatnio widziałaś w kobiecej prasie artykuły zachęcające alkoholików i nikotynistów, żeby przestali się stresować i polubili swoje nałogi, bo w końcu nikomu nic do tego?
spoko. jak tak lubią to niech choroby ewidentnie związane z otyłością leczą za własne pieniądze, nie publiczne
w punkt
Taka refleksja. Powiedzmy jestem (szczupłą) palaczką, nadużywajaca alkohol. Tak to mój wybór, póki co zdrowa. Jest zasadnicza różnica, oddając się swoim hipotecznym uzależnieniom płacę akcyzę - koszty leczenia jeśli kiedyś zachoruje
Widzisz, już Cię minusują lewicowi faszyści, którzy mają ochotę leczyć się za Twoje.
Na publiczną służbę zdrowia otyli składają się dokładnie tak samo, jak chudzi. I mają prawo z niej korzystać bez żadnej łaski
oni leczą się za swoje pieniądze
Składają się tak samo. Ale gdyby nie byli otyli - służba zdrowia nie musiałaby ekstra wydawać na leczenie chorób spowodowanych otyłością. A to oznacza, że w stosunku do swoich kosztów - szczupli płacą więcej.
Osoby zbyt szczupłe, czyli mające bmi poniżej 20, także są narażone na rozmaite choroby. w wielu przypadkach dużo bardziej niż osoby grube. Zbyt szczupli są np dużo bardziej niż osoby o normalnej wadze, ale także osoby otyłe, zagrożeni demencją. Jak się okazuje otyłość może nawet przed tym ostatnim chronić. Szczupłe i nadmiernie szczupłe kobiety są też dużo bardziej narażone na osteoporozę. Itd Czy z tego wynika, że osoby zbyt szczupłe powinny płacić wyższą składkę zdrowotną? Nie? Tak myślałam :)
Bo na demencję narażone są osoby z niedowagą, a nie ci "normalni", a z kolegi osteoporoza atakuje ludzi ze słabszymi kośćmi, więc nie ma to nic wspólnego z tematem
>>Proszę sobie wyobrazić, że są tacy, którym nadwaga nie przeszkadza. I to jest ich sprawa, ich wybór<<
Ale kiedyś nieuchronnie zacznie.
I stanie się też 'sprawą' ich bliskich.
Otóż zdziwię cię. Z badań wynika, że kobiety o BMI w normie lub w dolnej granicy i poniżej mają WYŻSZY poziom zachorowalności i wyższą śmiertelność (jako grupa) niż te z górnej granicy BMI i powyżej. Do poziomu BMI 40, czyli otyłości olbrzymiej. To już jest rozmiar +/- 56, może nawet 58 i więcej. A marzeniem wielu dziewczyn jest rozmiar "0", czyli jakieś 32. Ta zależność dotyczy kobiet między 30 a 60 r.ż.
Otóż ma! "Słabsze kości" występują, oczywiście przypadkowo, u kobiet z niedowagą! Utrzymywanie latami "zdrowej diety" nie ma z tym nic wspólnego. Ani z kompulsywnym obniżaniem poziomu cholesterolu. To na pewno nie ma wpływu na występowanie demencji, a to, że jednym z objawów ubocznych przyjmowania statyn są zaburzenia orientacji, do splątania (!) włącznie, to oczywiście przypadek.
i owszem, ma. Zgodnie z aktualną wiedzą medyczną osteoporoza dotyka znacznie częściej kobiety szczupłe w okresie okołomenopauzalnym (nie tylko wychudzone). Czy można z tego wyciągnąć wnioski, że wyższe składki zdrowotne powinny płacić: a) kobiety b) szczupłe c) w okresie okołomenopauzalnym? No ludzie, ogarnijcie się! Naprawdę tak trudno przyjąć to, że się różnimy i każdy z nas w tej swojej różności jest w jakiś sposób na coś narażony? Gruby, chudy, miłośnik sportu i kanapowiec. Również człowiek mało tolerancyjny – życie w ciągłym stanie oburzenia prowadzi do nadciśnienia...
Mylisz kategorie. Skrajnie niskie BMI jest tak samo niezdrowe jak skrajnie wysokie. Czy wyobrażasz sobie kampanię „Anoreksja to mój wybór” ? Skrajna niedowaga i otyłość to stany patologiczne i tu nie chodzi o estetykę i różnorodność. Różnorodność to wysocy, niscy, z tyłkiem jak J.LO lub płaskim. A z innej strony demencja i osteoporoza to jakiś margines przy nadciśnieniu, miażdżycy i cukrzycy.
Osoby z grup ryzyka (rak, Alzheimer, schizofrenia) też nie płacą wyższych składek. Idea składek właśnie na tym polega - płacimy po równo nie zależnie od tego, ile i czy w ogóle chorujemy.
BMI poniżej 20 to nie jest niedowaga. Niedowaga to BMI poniżej 18. Tymczasem osoby z BMI poniżej 20 czyli np. takie, które przy wzroście 164 ważą 52 kg są bardziej narażone na demencję niż osoby otyłe. A co do osteoporozy to się mylisz - te słabsze kości to właśnie skutek zbyt niskiej wagi. Ma to więc bardzo wiele wspólnego z tematem. Ale rozumiem, że jak się człowiek przywiąże do jakiejś opinii to mu się nie chce jej zmieniać nawet jeśli są ku temu powody :)
Nie nie mylę kategorii. Nie pisałam o skrajnie niskim BMI tylko o BMI poniżej 20. To nie jest skrajna niedowaga, bo ta zaczyna się od BMI poniżej 18,5. Osteoporoza nie jest marginesem z danych WHO wynika, że cierpi na nią co trzecia kobieta na świecie. Na demencję choruje w tej chwili około 50 mln ludzi, ale prognozy pokazują, że wciągu 30 lat la liczba najprawdopodobniej się potroi
Aha, a kiedy ostatnio w prasie kobiecej były artykuły namawiające do rzucenia picia i palenia?
Ciało nigdy nie będzie* kategoria neutralna*. Otyłość to w większości przypadków efekt przejadania sie.
*ta dyskryminacja jest faktem. Badania pokazują, że grubym trudniej znaleźć pracę. Że lekarzom często zdarza się przegapić ich choroby, bo wszystko zwalają na nadwagę i każą im wrócić, jak schudną. *
Podobnie rzecz ma sie z innymi niż jedzenie nałogami: paleniem papierosów czy alkoholizmem. Otyły czy ziejący nikotyną - jeden i drugi nie dba o zdrowie. Nad palaczami nikt sie jednak nie pochyla, nie jest też niegrzeczne odwracanie głowy od śmierdzącego alkoholem oddechu, prawda? I nie mówimy tu o kimś, kto jest pulchny i wazy 70 kg, zamiast 60 czy 55 przy wzroście 160 cm - mówimy tu o otyłości.
>>tylko żeby wreszcie ludzie przestali przeżywać<<
Problem w tym, że cały ten ruch bodypozitiwity jest w gruncie rzeczy kolejnym sposobem na 'przeżywanie problemu'.
no nie do konca. otyłość to jeden z głownych problemów cywilizacyjnych wspołczesnego świata. a za skutki zdrowotne "body positivity" płacimy wszyscy. zatem jak najbardziej mamy prawo byc zainteresowani tematem
Ale do palaczy nikt nie podchodzi mówiąc, że śmierdzą i ohydne są ich żółte twarze i gęby. A otyli muszą ciągle wysłuchiwać dużo gorszych określeń.
*i zęby
Chyba sam nie wierzysz w to, co piszesz...
Chyba nigdy nie byłaś otyła
Nigdy.
Ale, jak wspomniałam w innym poście, miałam otyłych znajomych w liczbie 2. Do zadnego z nich nikt nigdy nie powiedział sugerowanych przez ciebie tekstów. Co wprost jest zaprzeczeniem twojego stwierdzenia, ze *otyli muszą ciągle wysluchiwac...*. Moi znajomi już nie są otyli od lat. Jeden rzucił nałóg objadania sie, drugi zdiagnozował chorobę i zastosował odpowiednią dietę.
Ja nie będę rozczulać sie nad kimś, kto lekceważy swoje zdrowie. Czy to z powodu zaniedbań, obżarstwa czy tytoniowego nałogu. Wybór należy do każdego z nas. Nie jest łatwy. Czasem konieczna jest pomoc psychoterapeuty. Nie znajduję piękna fizycznego w otyłym człowieku tak jak nie znajduję piękna w cuchnącym tytoniem oddechu.
Osoby otyłe, które ja znam spotykały się wielokrotnie z przykrymi uwagami.
Nie wydaje mi się, żeby otyli ludzie oczekiwali, że ktoś się będzie nad nimi rozczulał. Po prostu chcą żeby dać im spokój.
Mam dokładnie odwrotne doświadczenia - osoby otyłe (a gdy mówię otyłe, to nie mam na myśli po prostu uroczej nadwagi, ale prawdziwą otyłość), które znałam nie chciały by dawać im spokój. Szukały aktywnie pomocy. I ją znalazły. Ale nie próbowały nigdy doszukiwać się piękna w swojej otylosci. I to uratowało im życie. Droga była długa i trudna.
Jak wspomniałam w innym miejscu - nie mylmy braku akceptacji dla swojej fizyczności, szukania akceptacji u płci przeciwnej dla potwierdzenia własnej wartości z brakiem akceptacji dla własnej otyłości. Zadreczanie siewlasnym wyglądem, wyszukiwanie wad w swojej fizyczności to problem występujący wyłącznie w głowie. I tu potrzebny i ważny jest ruch body positivity.
Otyłość to problem fizyczny, który można i TRZEBA rozwiązać. Dla własnego zdrowia. Pozdrawiam.
Wydaje mi się, że mówimy o dwóch różnych sprawach. Nie uważam, że otyłość jest dobra dla ludzi. Wręcz przeciwnie, uważam, że jest poważnym problemem społecznym i powinniśmy wprowadzać mądre programy do jej zwalczania.
Ale te wypowiedzi osób otyłych, że podobają im się ich ciała i chcą tacy być, uważam za reakcję obronną. Bo ciągle, bezustannie są atakowani. Nie wierzę, że Twoi znajomi nie byli, że nigdy nie spotkali się z niechętnymi komentarzami. To nie musiały być wyzwiska, wystarczy uwaga przypadkiem przechodzącej obok nich Chodakowskiej, że nie powinni jeść ciastek. I u kogo szukali wsparcia? U lekarzy czy u przypadkowych ludzi na ulicy?
Jedyne co mam na myśli to to, żeby tych ludzi nie dręczyć, żeby w ogóle ludzi nie dręczyć, także rudych i zezowatych.
Ta ciągła troska o ich zdrowie, o nasze fundusze idące na ich ratowanie jest dla mnie pełna hipokryzji. Jest w niej taki element samozadowolenia i poczucia wyższości. Tysiące ludzi robi tysiące niezdrowych rzeczy, piją, palą, jeżdżą za szybko samochodem, i nikt nie zgłasza pretensji, że na ich ratowanie wszyscy się później składamy.
Masz 100 % racji, kaqaka.
Wzruszyły mnie Twoje wypowiedzi; bardzo brakuje tak fajnych, życzliwych i wrażliwych ludzi.
Pozdrawiam Cię gorąco.
To jakiś nowy trend ? Od 'bodyszejmingu' do 'ejdżyzmu' ? Jak nie dowalić kobietom, że brzydkie i grube, to chociaż, że są stare. Ale jakoś koniecznie trzeba dosr..., żeby se nie myślały. Żałosne.
Nie "rośnie akceptacja dla swojego ciała" tylko zmniejsza się znaczenie chętek i pokus, które łatwiej realizować mając atrakcyjne ciało. Innymi słowy: nie "już mi się podoba" tylko "już mi zwisa, czy komuś się podoba".
Nie, kończy się przejmowanie pierdołami typu pryszcz, rozstęp (nastolatki też miewają) czy celulit, bo sobie uświadamiamy, że to ludzka rzecz, inni też mają i żaden koniec świata. Dla młodych ludzi tego typu rzeczy często urastają do rangi katastrofy.
Kobiety dzięki temu bardziej się wyluzowują, zaczynają z wiekiem np. czerpać większą radość z seksu. Więc żadne tam 'już mi zwisa czy się to komuś podoba'. Po prostu jej też już nie przeszkadza. Taka zmiana to jedna z niewielu korzyści upływającego czasu. Nie wiem czy wiesz, ale człowiek, to nie tylko ciało, ale też psychika.
Usprawiedliwianie otyłości jest fałszowaniem problemu. Przecież nie usprawiedliwiamy alkoholizmu czy nikotynizmu.
To JEST uniwersalna recepta. Ale bardzo trudna do zrealizowania. Stad popularność tego tematu.
No niekoniecznie.
Kiedy po trzech miesiącach ćwiczenia pod okiem doświadczonego instruktora (HIIT, resistance training i Pilates) i po włączeniu diety opartej na produktach z błonnikiem uparcie ważyłam 95kg i nie chudłam, byłam załamana. Koleżanka, z którą spędzałam wtedy codziennie dobrych 10 godzin, więc widziała, ze nie oszukuję, zapytała czy przypadkiem nie mam PCOS. Otóż miałam i mam, a oprócz tego niedoczynność tarczycy i insulinooporność.
Są rożne przypadki. Ja np. wciąż walczę. I w momencie, kiedy nie mam czasu na ćwiczenie 5-6 razy dziennie, z powrotem tyję. I to pomimo leków. Takie geny i już.
Możesz mi w jakiś prosty sposób wytłumaczyć jak można tyć dostarczając organizmowi mniej energii dziennie, niż on przepala?
*korekta: 5-6 razy w tygodniu
Lekarz mi wytłumaczył, ze mój organizm każdą, nawet najmniejszą ilość węglowodanów dostarczonych w posiłku od razu magazynuje pod postacią tłuszczu. Za ten mechanizm jest odpowiedzialna insulina, która u zdrowego człowieka występuje w dużo mniejszych ilościach w organizmie niż u mnie. Ja mam kilkukrotnie wyższy poziom tego hormonu niż zdrowi ludzie. Po oznaczeniu wartości przy teście OGTT poziom insuliny wzrasta u mnie do ponad 200 jednostek. Poczytaj sobie o insulinooporności. Też bym nie uwierzyła, gdybym tego nie doświadczyła. Ale nawet wrogowi tej choroby nie życzę.
Jasne. Niefajne.
Ale ile jest takich wrodzonych przypadków jak twój? Kilka procent populacji? A nadwagę ma połowa. Z tego 1/3 otyłość.
A insulinoodporności to sama otyłość czasem nie wywołuje, by the way?
Trzeba podjąć odpowiednie decyzje i sie ich konsekwentnie trzymać.
Dziękuję za zauważenie, że problem choroby w takich przypadkach jednak istnieje. Ale widzę, że obczytałeś się już w polskiej literaturze, gdzie właśnie taka teza dominuje ,że insulinooporność wynika z otyłości. Tezie tej zaprzecza przypadek mojej przyjaciółki, która również ma tę chorobę i jest przy tym najszczuplejszą osobą, jaką w życiu spotkałam. Wiec to też nie jest pewnik, że insulinooporność wynika z otyłości. Ale ona nie jest Polką i została zdiagnozowana w swoim kraju.
Pojeździłam trochę po świecie i z moich doświadczeń mogę Ci powiedzieć, że ta relatywnie niedawno zdiagnozowana choroba jest naprawdę różnie traktowana. W moim doświadczeniu w USA na przykład jest to normalna jednostka chorobowa z określonym sposobem leczenia i określonymi lekami. W Wielkiej Brytanii także. W Irlandii powiedziano mi, że jak jestem gruba, to powinnam schudnąć, a nie szukać wymówek i leki zażywać (słowa GP, czyli lekarza rodzinnego, a nie endokrynologa - to ważne). W Niemczech natomiast lekarze rodzinni nie znają tej choroby, a moja lekarka powiedziała mi, że jej laboratorium badania poziomu insuliny na czczo nawet nie ma w ofercie. Za to tutejsza endokrynolożka wiedziała co to jest i od razu zaproponowała leczenie metforminą jako jedną z metod leczenia tej choroby. Musiałam natomiast podpisać oświadczenie, że zdaję sobie sprawę, że to jest leczenie eksperymentalne (!), bo tam nie jest to jeszcze oficjalnie zaakceptowana metoda.
Tak że co kraj to obyczaj.
Nie. Ja np. jestem raczej szczupłym insulinooporniakiem (jakoś koło 21 BMI całe życie). Nigdy nie byłam ani otyła, ani nawet w tę stronę nie podążałam, a IO zafundowało mi w ostatnich latach niekończącą się walkę o nieprzytycie.
Z kolei osoby pogodne, miłe, empatyczne nie mają ani tuszy, ani wieku.
Czyli jest ci wszystko jedno, czy oglądasz Jakuba Józefa Orlińskiego śpiewającego jako Dawid Michała Anioła cz Andrzeja Grabowskiego pijącego piwo jako Ferdek Kiepski, bo wszak liczy się tylko charakter a piękno to pojęcie wewnętrzne, nie ma tuszy ani wieku.
Nie mówię o oglądaniu. Mówię o tym, że być może miesięczny urlop z Ferdkiem być może byłby fajniejszy/ciekawszy/mniej stresujący niż z facetem, o którym nigdy nie słyszałem, a któremu wydaje się, że śpiewa jak pięciometrowy kamienny posąg.
Piękno, mądrość i dobroć nie są w żaden sposób związane z tuszą, co oczywiście nie wyklucza, że można trafić osobę piękną, mądrą i dobrą, której wygląd na dodatek spełnia wszelkie kanony piękna.
Skończona piękność może mieć tak parszywy charakter, że po kilku godzinach z radością się ją żegna. Z resztą, o czym mówimy: znam panią obecnie ponad 100kg, która na zdjęciach ślubnych wyglądała jak rusałka coś koło 45kg. Jej piękno przeminęło a parszywy charakterek dręczy nadal wszystkich dookoła. I z każdym kg wykładniczo rośnie jej poczucie doskonałości.