Nie wiedziałam, czy tego dnia akurat jest w centrum miasta, czy może w Strasburgu, albo Kijowie. Tata dużo pracuje i dużo lata. Mógł być na lotnisku.
Linie telefoniczne były przeciążone, ale działały SMS-y: jest bezpieczny, w środku europarlamentu, niedaleko którego chwilę po dziewiątej zamachowiec wysadził się na stacji metra. Wszędzie dużo wojska.
Nic więcej nie wiedziałam.
Ale wiedziałam jedno, a właściwie obawiałam się jednego, pamiętając to, co działo się po zamachach w Paryżu: że strach przed terroryzmem, który przecież jest naturalny, zostanie skierowany na kogoś innego. Że od następnego dnia zacznie się internetowy hate (na Facebooku bardziej otwarty, w polityce trochę stonowany). I że ze wszystkich stron będę słyszeć: współczujemy Belgii, dlatego właśnie nie przyjmiemy nikogo, musimy dbać o bezpieczeństwo Polski.
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze