Francja. Zamieniłem warzywa na stare samochody
Jean-Pierre Fournier - 65 lat, Paryż
Kiedy oświadczyłem żonie, że przechodzę na emeryturę, jej reakcja była ostrożna: ?Ale będziesz jeździł w delegacje, prawda??.
Marie-Christine bała się, że będę ingerował w jej życie...
To było 30 czerwca 2008 r. Od tego czasu czuję się szczęśliwy!
A przecież nie przeżyłem życia, marząc o emeryturze, nie czekałem na dzień, kiedy wreszcie będę miał czas. Odszedłem z pracy nawet rok później, niż mogłem. Kiedy skończyłem 61 lat, miałem już przepracowanych 160 trymestrów, które uprawniają do pełnej emerytury. Ale lubiłem swoją pracę i dlatego zostałem jeszcze rok.
Pracowałem w spółdzielczości rolniczej. Najpierw w Caen, gdzie pomagałem spółdzielniom z Normandii zarządzać finansami. Potem przeszedłem do działu gospodarczego związku spółdzielni rolniczych w Paryżu specjalizujących się w produkcji owoców i warzyw. Spędziłem tam 22 lata, skończyłem jako zastępca dyrektora, broniłem interesów rolników przed instytucjami państwowymi i europejskimi, służyłem pomocą prawną i gospodarczą.
Do odejścia skłoniły mnie problemy zdrowotne, które pojawiły się kilka lat wcześniej. Stwierdziłem, że czas zwolnić tempo. Trwała też dyskusja o reformie emerytur i w dobrowolnym funduszu emerytalnym, do którego należałem, przekonali mnie, że pracując po 31 grudnia 2008 roku, mogę nie zachować takiego samego świadczenia. W tym czasie także nowe przepisy unijne całkowicie zmieniły pracę mojego sektora. Nie było już sensu od nowa się do wszystkiego wdrażać.
Moi koledzy byli bardzo zaskoczeni, widząc, z jaką pogodą ducha odchodzę. Myśleli, że nie będę się mógł powstrzymać, by wciąż nie zachodzić do biura. Ja nigdy, mimo że czułem się potrzebny, nie myślałem, że jestem niezastąpiony.
Trzeba przyznać, że mimo obniżki dochodów - na emeryturze dostaję 58 procent mojej dawnej pensji - nie mam problemów finansowych. Mamy na własność nasze paryskie mieszkanie, co jest wygodne i daje poczucie bezpieczeństwa. Wielu naszych znajomych musiało wyjechać z Paryża, bo na emeryturze nie było ich stać na utrzymanie dotychczasowych drogich mieszkań.
Chciałem być aktywny. Zostałem przewodniczącym rady mieszkańców naszego domu. Potem zacząłem się udzielać w stowarzyszeniach pomagających tworzyć nowe przedsiębiorstwa, finansujących projekty środowiskowe, społeczne i kulturalne.
W Perche, 100 kilometrów na zachód od Paryża, gdzie mamy dom i spędzamy część roku, działam w stowarzyszeniu przyjaciół lasów gminy Senonches. A ponieważ od lat pasjonowałem się starymi samochodami, wreszcie spełniłem odwieczne marzenie - pojeździłem sobie po okolicy renault dauphine model 1960.
wysłuchał Benoit Vitkine, ''Le Monde'', przeł. Ludwika Włodek
Wszystkie komentarze