Tybet i jego – wedle chińskiej nomenklatury – „pokojowe wyzwolenie" jest pełne paradoksów, których kumulację można dostrzec w siedemnastopunktowej ugodzie i jej późniejszych losach. Narzucony podstępem dokument był aktem kapitulacji Lhasy, jednak zakładał utrzymanie przy (okrojonej) władzy dotychczasowych niepodległościowych elit. Tymczasem to te elity – a nie ich poddani „niewolnicy", dla których komunistyczne porządki oznaczałyby awans społeczny – w końcu się zbuntowały.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
Później była kolejna rewolucja, co jest tam teraz - nie wiem.
Tybet to trudna do pojęcia dla Europejczyka kraina. Ich religii nie potrafiłbym praktykować, choć ma niezaprzeczalny urok.
Faktem jest (czy raczej było), że po chińskiej stronie Tybetu nie było wolności, ale nie było widać głodu. W indyjskim Tybecie byłem w 2009. I zobaczyłem prawdziwą nędzę i głód. Ale nie widziałem zaszczucia.
Tybetańczycy łatwo przyzwyczajają się do bardzo trudnych warunków - to zapewne kwestia religii i klimatu.
To wszystko nie jest takie proste.
Dalajlama próbował przez lata nie dopuścić do eksterminacji swojego narodu. Teraz jest już bardzo stary, po nim Tybetu już nie będzie.
"Podczas rozmów w 1982 r. Tybetańczycy odżegnywali się od siedemnastopunktowej ugody, a Chińczycy ciągle się na nią powoływali."
Odrzucenie jej to był wielki błąd Tybetańczyków. Chinom zależało wtedy na uregulowaniu stosunków w Tybecie i uniknięciu krytyki Zachodu, a ugoda dawała autonomię kulturalną i szeroką wewnętrzną Tybetańczykom. Chiny nigdy już na takie warunki się nie zgodzą.
Autor tak nie pisze, tylko mówi, że tak "doniesiono Dalajlamie".