Stanisław Marusarz uciekł śmierci dwa razy. W marcu 1940 r. w komisariacie w Szczyrbskim Jeziorze ogłuszył żandarma, wyskoczył przez okno i dobiegł do lasu. Rok później w krakowskim więzieniu na Montelupich trzeba było rozgiąć kraty, skoczyć z drugiego piętra, a potem pokonać mur.
Miał niewiele więcej niż dziesięć lat, gdy przyglądał się zawodom narciarskim na skoczni w Dolinie Jaworzynce w Tatrach Zachodnich. Gdy zawodnicy skończyli rywalizację, Staszek postanowił, że sam spróbuje; akurat miał przy sobie narty. Wspiął się na drewniany rozbieg, rozpamiętując przestrogi ojca i – jak znacznie później wspominał – „przed oczami stanęły [mi] wszystkie chyba kaleki, jakie w życiu widziałem". Zatrzymał się na dłuższą chwilę, pełen lęku, czym pomysł skakania może się skończyć. I być może odstąpiłby od zamiaru, gdyby nie kpiny i śmiechy kolegów, że tchórz, bojący dudek, cykor: „na złość kolegom wdrapałem się o dwa metry wyżej i bez namysłu ruszyłem w nieznaną przepaść".
Wszystkie komentarze
o Panu Stanisławie. Wszystkie powyższe ciekawe fakty o nim są tam zawarte. Plus rozmowa.
Może TVP wyemituje?