Tego dnia panowały niepewność, napięcie i nadzieja, zwłaszcza w środowiskach „Solidarności”. W PZPR nastroje były lepsze, w części aparatu partyjnego niemal triumfalistyczne.
Wolne wybory obejmowały 35 proc. mandatów w Sejmie i cały Senat. Większość – 65 proc. – mieli otrzymać kandydaci z PZPR i satelickich partii: SD i ZSL, a także z katolickich organizacji lojalnych wobec władzy.
Kilka dni przed głosowaniem Andrzej Łapicki, kandydat „Solidarności” do Senatu, spytał mnie, ile zdobędziemy głosów. Odpowiedziałem chojracko, ale bez wielkiej wiary, że z naszej puli zdobędziemy jakieś dwie trzecie mandatów. Łapicki skomentował: „Aż tyle? Co pan opowiada? A pana ojciec był taki mądry”.
Wszystkie komentarze
Nie przeistoczył się, bo nie mógł. Bo droga do świadomego obywatelstwa pojmowanego jako prawo i obowiązek wiodła gdzie indziej przez Oświecenie, a to nigdy nie maiło (jako społeczn, masowy fenomen) w Polsce miejsca. Co prawda podręczniki historii napominają coś o obiadkach czwartkowych u biskupa Krasickiego i nazywają lekkomyślnie te kulinarne spotkania oświeceniem, ale do społeczeństwa nigyd idee oświeceniowe (które np. zmieniły na zachodzie mentalność mieszczańską lub umożliwiły rewolucję francuską) nie dotarły.
Byliśmy społeczeństwem postfolwarcznym ze złudzeniami, że dzieli nas od Zachodu tylko zamknięza przez Sowietów furtka. Dzieliły i nadal dzielą nas całe światy.
co ciekawe obecna władza świetnie to zrozumiała, a opozycja nadal nie ogarnia - najpierw zaspokoili podstawowe potrzeby rozdając pieniądze, potrzebę bezpieczeństwa wykreowali strasząc obcymi, teraz czas na zaspokajanie przeogromnego głodu szacunku i uznania
Oby było inaczej
powinni mieć w tej kwestii najwięcej do powiedzenia, a mianowicie socjologowie,
psychologowie i filozofowie. Odpowiedz nasuwa mi się tylko jedna, brak z ich strony
najmniejszej ochoty do prób przekonywania czy też uświadamiania o potędze i sile
brania udziału w wyborach i jego skutkach. Oni wiedzą doskonale że najbardziej
wrażliwym na wpływy propagandy politycznej jest nieuświadomione społeczeństwo,
które oczekuje tylko aby im obiecywać i dawać możliwie jak najwięcej, bez względu
na efekty i skutek. Tym zaś którym wiedzie się w miarę dobrze, nie chcą się angażować,
bo myślą że to ich nie dotyczy, że to ich prawo. I to jest właśnie najczęstszy błąd
myślowy, bo ich dotyczą nieoczekiwane skutki ponoszenia odpowiedzialności za ich
ignorancję wyborczą. Ci którzy prawie nic nie mają, nic też nie tracą, obojętnie kto
sprawuje władzę, ale ci którym się wiodło dobrze ci też ponoszą największe koszty
i straty, gdyż nieodpowiedzialne rządy nieudaczników powodują że grupy średnie
społeczeństwa ponoszą tego koszty. Dlatego dotrzeć do tej grupy społecznej i ich
uświadomienie o ich obowiązku obywatelskim i próbie zapobieżenia błędnej dla
środowiska średniej klasy polityki jest ich nie tylko prawem, ale i obowiązkiem.
Ale to muszą robić ludzie świadomi i odpowiedzialni a nie pseudonaukowcy jako
lobbyści politycznych mścicieli i satrapów.