Szpitale nieustannie cuchnęły moczem, kałem i wymiocinami. Obrzydliwa woń przenikała każdy oddział chirurgiczny. Odór był tak ohydny, że niekiedy lekarze chodzili z chusteczkami przyciśniętymi do nosa.

W latach 40. XIX w. operacja chirurgiczna była obrzydliwym przedsięwzięciem najeżonym ukrytymi niebezpieczeństwami. Należało jej unikać za wszelką cenę. Ze względu na związane z nią ryzyko wielu chirurgów w ogóle nie chciało operować, wolało się ograniczyć do leczenia dolegliwości zewnętrznych, takich jak choroby skóry i powierzchowne rany. Do operacji chirurgicznej zawsze uciekano się w ostateczności i jedynie wówczas, gdy było to sprawą życia lub śmierci.

Lekarz Thomas Percival radził chirurgom, żeby między zabiegami zmieniali fartuchy i czyścili stół oraz narzędzia nie ze względów higienicznych, lecz po to, żeby unikać „wszystkiego, co może wywoływać przerażenie”. Niewielu stosowało się do jego zaleceń. Chirurg odziany w fartuch pokryty warstwą zakrzepłej krwi rzadko mył ręce czy narzędzia, a do sali operacyjnej przynosił ze sobą niedwuznaczną woń gnijącego ciała, którą ludzie związani z tym zawodem nazywali żartobliwie „poczciwym szpitalnym smrodem”.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. 
 
Monika Tutak-Goll poleca
Podobne artykuły
Więcej
    Komentarze
    Trzeba docenić, że żyjemy w dzisiejszych czasach i tyle zagrożeń nas szczęśliwie nie dotyczy. Dziwię się ludziom, którzy stale się boją o siebie albo swoje dzieci, bo ich zdaniem czasy są niebezpieczne. Akurat w miejscu gdzie żyjemy jeszcze nigdy nie było tak bezpiecznie jak dziś
    już oceniałe(a)ś
    3
    0