Zygmunt Janiszewski urodził się w 1888 r. w Warszawie, maturę zrobił we Lwowie, skąd wyjechał na studia w Szwajcarii. Po niespełna roku nauki na politechnice w Zurychu zdecydował się na matematykę. Najpierw w Monachium, potem w Getyndze i w Paryżu. Słuchał wykładów największych gwiazd matematyki: Davida Hilberta, Henriego Poincarégo, Henriego Lebesgue’a, i filozofii: noblisty Henriego Bergsona i Émile’a Durkheima.
Pracę doktorską „O kontinuach nieprzywiedlnych między dwoma punktami” obronił na Sorbonie w 1911 r., ale uważał, że komisja egzaminacyjna nie doceniła wagi jego pracy. – Jeden Lebesgue mnie zrozumiał – powiedział Stefanowi Straszewiczowi, koledze z Zurychu.
Już wtedy, napisał Hugo Steinhaus, matematyka nie była dla niego wszystkim. Zajmuję się matematyką po to, żeby zobaczyć, jak daleko można dojść na drodze czystego rozumowania – tłumaczył Janiszewski w jednej z prac.
Rozprawę doktorską zadedykował Marcowi Sangnierowi, przywódcy francuskiej chrześcijańskiej demokracji, który nawoływał do otwarcia Kościoła katolickiego na idee rewolucji francuskiej i socjalizmu. Domagał się równych praw dla kobiet, wyborów proporcjonalnych, był pacyfistą. W 1910 r. założony przez Sangniera ruch Le Sillon został potępiony przez papieża Piusa X.
Poznał Sangniera osobiście. Stołował się w dofinansowywanej przez Le Sillon paryskiej jadłodajni. Nie chcąc jednak korzystać z taniości owej instytucji, przekazywał comiesięczną różnicę między ceną zwykłą a ceną kooperatywy kasie związku – napisał Steinhaus. Wspominając Janiszewskiego, dodał: Miał zapatrywania komunistyczne, przez całe życie kierował się miłością bliźniego. W szkole realnej we Lwowie oddawał ubrania uboższym kolegom, jako dorosły przeznaczył otrzymaną nagrodę na finansowanie nauki zdolnych dzieci z biednych rodzin.
Po powrocie z Paryża prowadził w Warszawie wykłady z matematyki dla słuchaczy Towarzystwa Kursów Naukowych będącego namiastką polskiej uczelni w opanowanej przez Rosjan stolicy. Nadal sporo podróżował. Spędził kilka miesięcy na uniwersytecie w Marburgu, potem na uczelniach w Bolonii i w Grazu.
Kilka lat przed wybuchem I wojny światowej Janiszewskiego poznał słynny geofizyk i glacjolog Antoni Bronisław Dobrowolski. Kilkadziesiąt lat później opowiedział o tym spotkaniu prof. Krzysztofowi Maurinowi. Lato, zaprzyjaźniony dworek, młodzi ludzie zajmowali się flirtowaniem, tańcami i grą w karty. Był wśród nich młody matematyk, z którym prawie nikt nie chciał rozmawiać. Chodzili na wielogodzinne spacery. Wylewały się z niego matematyczne pomysły, idee. Niewiele z tego rozumiałem, ale zdawałem sobie sprawę, że muszę go słuchać, towarzyszyć mu w jego deliberacjach, bo inaczej on oszalałby – po pół wieku Dobrowolski doszedł do wniosku, że był świadkiem narodzin polskiej szkoły matematycznej.
W 1913 r. ściągnięty przez Wacława Sierpińskiego na Uniwersytet Lwowski Janiszewski habilitował się na podstawie rozprawy „O rozcinaniu płaszczyzn przez kontinua”. Ale nie był z niej zadowolony. Na egzemplarzu, który ofiarował Straszewiczowi, napisał: Do postawienia na półce, nie do czytania. Coraz bardziej pociągała go filozofia. Na zebraniach, które organizował w warszawskim mieszkaniu, bywali filozofowie: Tadeusz Kotarbiński, Władysław Tatarkiewicz, Władysław Weryho, i matematycy z filozoficznymi inklinacjami, jak Stanisław Leśniewski.
Odczyt habilitacyjny „O realizmie i idealizmie w matematyce” poświęcił kwestiom raczej filozoficznym niż ściśle matematycznym, rozważając, czy przedmioty matematyczne dają się zawsze zdefiniować słowami. Został tzw. docentem prywatnym, z prawem do wykładania na uczelni, ale bez prawa do zatrudnienia. Już jako docent napisał „Poradnik dla samouków: Wskazówki metodyczne dla studiujących poszczególne nauki”. Steinhaus: Czytając, trudno uwierzyć, że napisał to dwudziestopięcioletni chłopak.
Kiedy w 1914 r. wybuchła wojna, zgłosił się do Legionów Piłsudskiego. Został kanonierem (szeregowcem) legionowej artylerii, kampanię zimową 1914/15 odbył w Karpatach. Awansował do stopnia ogniomistrza (sierżanta) i wylądował w Jeżowie pod Piotrkowem Trybunalskim, gdzie zgromadzono kadrę artylerii. Wyżywienie w kadrze było znakomite: ryż, ser szwajcarski, czekoladę i wino hojnie rozdawano pomiędzy żołnierzy – wspominał Steinhaus, który też znalazł się w Jeżowie. Miejscowa ludność głodowała, więc żołnierze mieli za co zdobywać przychylność dziewcząt, które przychodziły do pobliskiego lasku. Oficjalnie „na grzyby”.
W 1915 r., po zajęciu Warszawy przez Niemców, armia przeniosła Janiszewskiego najpierw do Warszawy, potem na teren Galicji, gdzie pracował w biurze werbunkowym Legionów. Dostał zgodę na prowadzenie wykładów na Uniwersytecie Lwowskim. Zastępował Sierpińskiego internowanego w Rosji.
W lipcu 1917 r., jak wszyscy legioniści wierni Komendantowi, odmówił złożenia przysięgi na wierność Niemcom i Austro-Węgrom. Ale nie został internowany w obozie w Szczypiornie. Do końca wojny ukrywał się w okolicach Radomia. Za oszczędności utworzył w Ewinie ochronkę dla sierot, których w czasie wojny przybywało. Sam dziećmi się opiekował, ucząc je i troszcząc się o mąkę, kaszę i mleko – pisał Steinhaus. Prowadził sierociniec do końca wojny.
Otrzymał ofertę pracy na reaktywowanym uniwersytecie w Warszawie. Carska uczelnia przestała istnieć, rosyjska kadra uciekła wraz z wkroczeniem do miasta Niemców. Powstał polski uniwersytet, który potrzebował polskich profesorów. Przyjął propozycję. Kazimierz Kuratowski wspominał, że na matematyce było wtedy dwóch młodych uczonych, niezwykle aktywnych i dbających o studentów: Stefan Mazurkiewicz i Janiszewski. Wspólnie prowadzili seminarium z topologii: Posiedzenia seminarium w znacznym stopniu wypełnione dyskusją, nieraz dość zażartą, między Janiszewskim a Mazurkiewiczem były prawdziwą ucztą duchową dla ich uczestników.
W 1917 r. opublikował w piśmie „Nauka Polska” artykuł „O potrzebach matematyki w Polsce” – „historycznej doniosłości”, ocenił Kuratowski. Rzucił w nim pomysł koncentracji polskich uczonych na tych dziedzinach i zagadnieniach, w których już są mocni, i powołania czasopisma naukowego poświęconego wyłącznie jednej z tych gałęzi matematyki, w których mamy pracowników wybitnych, prawdziwie twórczych i licznych. Bo tylko tak można rozwijać naukę. A nie oddzielnie, bez wiedzy, co robią inni. Nie tylko na świecie, ale nawet w kraju.
Rozmawiał w Getyndze z rosyjskim matematykiem, który żalił mu się, że oddalenie od tych kuźni czy kotłów, w których wytwarza się matematyka, powoduje, że prace powstające poza kilkoma najważniejszymi ośrodkami na świecie zawsze będą pozostawać w tyle. O ileż bardziej stosuje się to do nas! Otóż, jeśli nie chcemy zawsze „pozostawać w tyle”, musimy chwycić się środków radykalnych, sięgnąć do podstaw złego. Musimy stworzyć taką „kuźnię” u siebie! – pisał Janiszewski. Tę funkcję miało spełnić pismo, w którym artykuły, także matematyków z Polski, będą ukazywać się w językach tzw. kongresowych – po francusku, angielsku, niemiecku i włosku. Umiędzynarodowienie pisma miało dodatkowy cel. Opublikowane po polsku prace nie przebijały się przez barierę językową i dowody matematycznych twierdzeń często przepadały. A za jakiś czas odkrywano je na nowo, ale już w innych krajach.
Artykuł zawierał wizję polskiej szkoły matematycznej przedstawioną ze zdumiewającą jasnością i precyzją, napisał Kuratowski. Kilka lat później po sukcesach matematyków ze Lwowa Steinhausa i Stefana Banacha mówiono już o współtworzących PSM równorzędnych szkołach: warszawskiej i lwowskiej.
Po wojnie nie wrócił do Lwowa. Stolica odrodzonej Rzeczypospolitej wciąż potrzebowała uczonych. W 1918 r. objął katedrę matematyki na Uniwersytecie Warszawskim i zaczął przygotowywać pierwszy numer wymarzonego pisma.
Ukazało się w 1920 r. Nazwę pisma – „Fundamenta Mathematicae” – wymyślił Janiszewski, był też jego redaktorem naczelnym. Zostało pierwszym na świecie pismem matematycznym, które nie było o wszystkim. Miało zajmować się wyłącznie zagadnieniami teorii mnogości, topologii, teorii funkcji rzeczywistych i logiki matematycznej, za to gromadzić artykuły uczonych z całego świata. Jednak wśród autorów pierwszego numeru byli sami Polacy, ale najwybitniejsi: Banach, Steinhaus, Sierpiński, Mazurkiewicz i Kuratowski. Tak postanowił Janiszewski. „Fundamenta” miały najpierw pokazać światu, jak silna jest w Polsce grupa matematyków zajmujących się wybranymi dziedzinami.
Nie wszyscy wierzyli w sens takiej formuły. Sierpiński wspominał listy m.in. od samego Lebesgue’a, że w końcu zabraknie dobrych autorów i wartych publikacji prac, więc pismo umrze śmiercią naturalną. Obawy te na szczęście okazały się płonne – napisał. „Fundamenta Mathematicae” ukazują się do dziś. W 2019 r. wydano 245. tom pisma.
Zygmunt Janiszewski nie doczekał wydania pierwszego numeru. Nie było w nim także artykułu, który przygotowywał. Nie zdążył.
Po raz pierwszy zachorował na hiszpankę wiosną 1919 r. Szalejąca w powojennej Europie odmiana grypy pochłonęła w ciągu dwóch lat kilkadziesiąt milionów ofiar. Ale Janiszewski wtedy wyzdrowiał.
W grudniu 1919 r. pojechał na Boże Narodzenie do Lwowa. Tam hiszpanka zaatakowała powtórnie. Zmarł 3 stycznia 1920 r. Miał 31 lat. W testamencie odziedziczony po rodzicach majątek przeznaczył na kształcenie jednostek wybitnie zdolnych. Swoje ciało zapisał prosektorium uniwersyteckiemu lub innemu, według uznania wykonawców testamentu. Tłumaczył, że nie chce dzielić ludzi na wyjętych poza nawias, których ciał można używać do badań, i na szanowanych obywateli, którym należy się pogrzeb i grób. Niech do ostatka będę pożyteczny – dodał. |
Kształtowała się spośród matematyków Uniwersytetu i Politechniki Warszawskiej w latach 1915-39. Oprócz Zygmunta Janiszewskiego czołowymi jej przedstawicielami byli: Wacław Sierpiński, Stefan Mazurkiewicz (współzałożyciele pisma „Fundamenta Mathematicae”), Karol Borsuk, Kazimierz Kuratowski, Stanisław Leśniewski, Alfred Tarski, a także Samuel Eilenberg i Andrzej Mostowski, których kariera przypadła na lata powojenne.
Korzystałem m.in. z: Hugo Steinhaus, „Zygmunt Janiszewski. Wspomnienie pośmiertne”, „Przegląd filozoficzny”, nr 3/1919; Kazimierz Kuratowski, „Notatki do autobiografii”, Warszawa 1981, i „Pół wieku matematyki polskiej 1920-1970”, Warszawa 1973; Stefan Straszewicz, „Ze wspomnień o Zygmuncie Janiszewskim”, „Wiadomości Matematyczne” VIII (1965); Małgorzata Przeniosło, „Zygmunt Janiszewski: matematyk, legionista, filantrop” (1888-1920), „Niepodległość i Pamięć” nr 1/ 2011
Wyborcza to Wy, piszcie: listy@wyborcza.pl
Wszystkie komentarze
Az trudno uwierzyc, ze mielismy takich Polakow!!!
Zawsze tak niestety w Polsce było. Wielbiliśmy tych, którzy szaleńczo ginęli, nie szanowaliśmy tych, którzy codziennie na rzecz Polski ciężko pracowali. Bo to nie było widowiskowe. I nadal tak jest.
Bo nie wpisuje się w ogóle w nurt romantyczny, to "tylko" matematyk. Co gorsza nie-konserwatysta.
I człowiek, o którym warto pamiętać.
Większość wyginęła, niektórzy się sprzedali, reszta została zdołowana. Tak wyglądało nasze zwycięstwo w ramach wielkiej koalicji, w które wnieśliśmy większy ludzki i militarny wkład od Francji. Ale źle leżymy geograficznie a szanse na trwałe opanowanie regionu jako supermocarstwo lokalne, którego nikt nie ośmieliłby się ruszyć zaprzepaściliśmy 400 lat temu z powodu naszego lenistwa, niechęci do nauki oraz niechęci do szanowania władzy i płacenia podatków. Nie szanowaliśmy królów własnych to przyszli królowie obcy i wyciągnęli od nas o wiele więcej kasy niż skąpiliśmy swoim. Ale nie tylko kasy, wszystkiego nas pozbawili. Najgorsze, że ten wrodzony samoniszczący charakter Polaków znowu zaczyna wychodzić na wierzch. (wiem, że samozniszczenie to inaczej autodestrukcja, proszę mnie nie pouczać).
A może po prostu nigdy nie zaczęliśmy szanować tych, których mamy?
Naszego lenistwa ? Nie żartuj to co piszesz dotyczy narodu Sarmatów (ok 10 % populacji, reszta nie miała nic do gadania), który tu zbudował a następnie zniszczył swoją Rzeczpospolitą notabene przyczyniły się do tego kolegia jezuickie, które kształciły młodzież szlachecką.