Piszę bajki i przyglądam się światu na nowo, bo nie trzyma mnie w ryzach logika kilkudziesięcioletniej kobiety. Mogę sobie wpaść do kałuży razem z pralką znudzoną ciągłym praniem. Albo potoczyć się za guzikiem do mysiej nory. Kto wie, czy stamtąd nie widać więcej.

Zosia była trochę starsza ode mnie i miała ogródek. Ja mieszkałam w bloku, a do łąki nad Uherką był kawałek drogi. Obie nosiłyśmy wprawdzie warkocze, ale moje były starannie zaplecione (czego nie znosiłam), a jej, luźno splecione, swobodnie opadały na ramiona (czego jej zazdrościłam). Miałyśmy ze sobą niewiele wspólnego, no, może tylko to, że i ją, i mnie cechował upór w kwestii wyboru ubrania. Do dziś podziwiam wyrozumiałość rodziców, którzy pozwalali mi wtedy chodzić w koszuli uszytej własnoręcznie z prześcieradła. Zosia pokazywała swój temperament, kiedy nie chciała nosić modnego stroju, bo wolała swoją starą sukienkę.

– Przez chwilę wyobraź sobie, że jesteś Zosią – zaproponowała któregoś dnia pani Maria.

Patrzeć na świat jak Zosia? Ja? To niemożliwe, pomyślałam, chociaż obie miałyśmy niebieskie oczy. Ale Maria Ryczywolska była moją polonistką w szkole podstawowej, a jej słowa nie były prośbą, tylko tematem wypracowania.

Wróciłam więc do lektury „Pana Tadeusza”. Spacer po Soplicowie i przyglądanie się relacjom (nie tylko w świecie roślin) z punktu widzenia mieszkanki tego miejsca okazał się ciekawą przygodą. Czasem potykałam się wprawdzie o własne doświadczenie i wtedy wiele Zosinych spraw wydawało mi się niedzisiejszych (u nas w domu też celebrowało się wspólne kolacje, ale żeby aż tak?). Zaraz jednak przypominałam sobie, że moim zadaniem nie jest ocenianie, tylko przyglądanie się. „Będziesz kiedyś dobrą dziennikarką” – taką dedykację napisała mi w książce wręczonej na koniec ósmej klasy Maria Ryczywolska. Dziennikarką? Niespecjalnie interesował mnie ten zawód. Kilka lat później wyjechałam z Chełma, żeby studiować filozofię. Ale teraz myślę, że lekcje z panią Marią, rozmowy z nią i temat tamtego wypracowania, wszystko to mogło mieć wpływ na to, że od ponad trzydziestu lat zapraszam przed radiowy mikrofon gości, ciekawa ich spojrzenia na świat, ich opowieści.

Być może Maria Ryczywolska miała także wpływ na moje pisarstwo. Piszę bajki i przyglądam się światu na nowo, bo nie trzyma mnie w ryzach logika kilkudziesięcioletniej kobiety. Mogę sobie wpaść do kałuży razem z pralką znudzoną ciągłym praniem. Albo potoczyć się za guzikiem do mysiej nory. Kto wie, czy stamtąd nie widać więcej. Wędruję na koniec świata za krasnoludkami albo za butami, które wcale nie lubią chodzić w tę samą stronę. Wzdycham razem z telefonem zakochanym w sznurku. Albo wspólnie z kilkuletnimi chłopakami zastanawiam się, jak brzmi zaklęcie do odczarowania czarów – w końcu każdy może być czarodziejem! Piszę opowiadania dla dorosłego czytelnika, w których bohaterami są na równych prawach kobiety, mężczyźni, dzieci, księżniczki, krasnoludki, słoń, bocian, mrówki, słońce, kamień, a nawet rozbrykany reniferek i patrzę na rzeczywistość oczami każdego z nich.

I dziennikarstwo, i pisanie jest słuchaniem. Miałam szczęście, że mogłam słuchać Ryszarda Kapuścińskiego. I że spotkałam go na samym początku drogi zawodowej. „Byłem na końcu świata, a nigdy nie odwiedziłem Chełma, Zamościa, Kozłówki. Pokaż mi te miejsca” – powiedział. Obwoziłam go po naszym regionie, a on wprowadzał mnie w dziennikarstwo. Interesowało go wszystko. Zadawał dziesiątki pytań. Nie znałam odpowiedzi na większość z nich. To chyba od tamtej pory pytam intensywniej, ciekawa także tego, co dzieje się niekoniecznie przy głównej drodze. Zatrzymywaliśmy się wtedy nie tylko w miastach i miasteczkach, ale także w szczerym polu, bo poboczem szedł człowiek. A jak człowiek, to przecież trzeba go zagadać! Przez chwilę wydawało mi się zaskakujące, że spotykamy samych interesujących ludzi. Szybko zorientowałam się, że jeśli pyta się tak jak Ryszard Kapuściński, z ciekawością, patrząc prosto w oczy, to każdy ma do opowiedzenia fascynującą historię. „Prawda, jakie to ciekawe? Ale nikt nie napisze o tym na pierwszej stronie gazety. W radiowych newsach też o tym nie usłyszysz”, mówił Kapuściński, wsiadając do samochodu. Zatrzymywaliśmy go już za chwilę, bo przecież ciekawe opowieści można spotkać na każdym kroku. Odbierałam w czasie naszej podróży ważną lekcję: świat to nie tylko to, czym najbardziej interesują się media. Czy nie dlatego w moim, prowadzonym od trzydziestu lat, niedzielnym programie najważniejsze jest spotkanie? Bez względu na to, czy ktoś opowiada o smażonych właśnie na śniadanie naleśnikach, widoku z okna czy o książce, za którą być może otrzyma Nagrodę Nobla.

Kapuściński nauczył mnie słuchać ludzi, a Władysław Panas miasta. Nie byłam studentką profesora, ale na szczęście miał on zwyczaj upowszechniania swojej wiedzy także poza murami uniwersytetu. Przy stoliku w kawiarni Szeroka 28 na lubelskim starym mieście można było wysłuchać między innymi opowieści o symbolice żydowskiej zawartej w kształcie lubelskiego placu Zamkowego. O oku cadyka profesor Panas mówił nam, pracując nad tekstem, który później ukazał się pod tym tytułem. Uczył, że miasto to księga i trzeba umieć ją czytać. Że warto uważnie patrzeć okiem, które słyszy, i słuchać uchem, które widzi. Pamiętać, że nie my pierwsi i nie ostatni przemierzamy przestrzeń, którą wypełniają także puste miejsca. Umieć dostrzegać w tej pustce to, co kiedyś ją wypełniało, widzieć także to, co jest poza kadrem.

„Oko cadyka” dostałam od profesora Panasa niedługo po tym, jak wręczyłam mu swoją pierwszą książkę. Jej bohaterami były koty – zwierzęta, które Władysław Panas lubił szczególnie (planowaliśmy nawet zorganizowanie w Lublinie Dnia Kota – czy nie po to, żeby podążając ich śladem, spróbować wcisnąć się w zaułki dotąd niezauważone?). Napisał kilka ciepłych słów o mojej opowieści, a później dodał zdanie o tym, że dedykuje mi „Oko cadyka” i zobowiązuje. Do czego? Nie zdążyłam go zapytać. Ale od tamtej pory żaden spacer po mieście, także ten literacki, nie jest już dla mnie tylko przyglądaniem się fasadom.

*Grażyna Lutosławska – dziennikarka Radia Lublin (od 1988) i pisarka. Od połowy lat 90. prowadzi audycję poświęconą kulturze „Nie tylko rozrywkowa niedziela radiowa”. Autorka i reżyserka m.in. cotygodniowego słuchowiska „Bazarek” (od 2015). Wykładowczyni na UMCS, moderatorka wydarzeń kulturalnych. Autorka sztuk teatralnych („Anioł za lodówką” i „O dwóch krasnoludkach i jednym końcu świata”), książek (m.in. „Bajki od rzeczy” oraz „Jatymy wesołe i rzewne, niektóre o miłości”), esejów m.in. w berlińskim magazynie „polenplus”, „Kontekstach”, „Akcencie”, „Krainie Bugu”, tekstów piosenek (także do spektakli teatralnych). Jej książka „Leon i kotka, czyli jak rozumieć mowę zegara” otrzymała wyróżnienie literackie polskiej sekcji IBBY oraz tytuł Białego Kruka przyznawany przez Bibliotekę Książek dla Dzieci i Młodzieży w Monachium. Opowiadanie z tomu „Wielkie zmiany w dużym lesie” opublikowano w międzynarodowym zbiorze opowiadań „Fremd sein” (Stuttgart 2010). Laureatka m.in. tytułu Mistrz Mowy Polskiej i Nagrody Miasta Lublin za Całokształt Działalności.

AKADEMIA OPOWIEŚCI

Czekamy na wasze opowieści o nauczycielach z podstawówki, liceum, uczelni, ale także o innych ludziach, którzy byli dla was inspiracją na całe życie. Regulamin akcji jest dostępny TUTAJ. Teksty najlepiej przysyłać za pośrednictwem naszej FORMATKI. Najciekawsze będą publikowane na łamach ogólnopolskiej „Gazety Wyborczej” oraz w jej wydaniach lokalnych lub w serwisach grupy Wyborcza.pl.

Nadesłane prace wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców.
 
ZWYCIĘZCY DOSTANĄ NAGRODY PIENIĘŻNE:

za pierwsze miejsce w wysokości 5556 zł brutto,
za drugie miejsce – 3333 zł brutto,
za trzecie miejsce – 2000 zł brutto

Komentarze
Zaloguj się
Chcesz dołączyć do dyskusji? Zostań naszym prenumeratorem
Dziennikarka Grażyna Ruszewska - pamietam jej audycje w radiu Lublin. Widocznie teraz nazywa się Lutosławska. Ach te zmiany...
już oceniałe(a)ś
1
0