Przez 12 lat szkolnej edukacji, a potem przez kolejne 10 lat studiów miałem szczęście spotkać wielu fantastycznych nauczycieli i wychowawców. Dziś mam okazję z niektórymi pracować. Dwóm zawdzięczam w dużej mierze to, kim jestem.

AKADEMIA OPOWIEŚCI

Czekamy na wasze opowieści o nauczycielach z podstawówki, liceum, uczelni, ale także o innych ludziach, którzy byli dla was inspiracją na całe życie.

Regulamin akcji jest dostępny TUTAJ. Teksty najlepiej przysyłać za pośrednictwem naszej FORMATKI. Najciekawsze będą publikowane na łamach ogólnopolskiej „Gazety Wyborczej” oraz w jej wydaniach lokalnych lub w serwisach grupy Wyborcza.pl.

Nadesłane prace wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców.
 
ZWYCIĘZCY DOSTANĄ NAGRODY PIENIĘŻNE:

  • za pierwsze miejsce w wysokości 5556 zł brutto,
  • za drugie miejsce – 3333 zł brutto,
  • za trzecie miejsce – 2000 zł brutto.

****

Pierwszy to oczywiście historyk, człowiek, który wprowadził mnie na tę fantastyczną ścieżkę, czyli pan Zbigniew Puchalski z SP nr 11, a drugi to mój promotor ze studiów prof. Kazimierz Badziak z Instytutu Historii Uniwersytetu Łódzkiego, który uformował mnie jako historyka. Obaj byli dla mnie zawsze kandydatami do wystawienia w Międzynarodowym Biurze Miar i Wag w Sevres pod Paryżem jako wzór nauczyciela i promotora. Dzięki nim dziś jestem historykiem i mam to niesamowite szczęście łączyć pracę z przyjemnością. Wykonywanie pracy, którą się uwielbia, to rzadki dziś przywilej.

Wszędzie pełno księdza Waldka

Jednak wychowawcą, który wywarł największy wpływ na całe moje życie, był salezjanin ks. Waldemar Trendziuk. Gdybym miał określić, kim dla mnie był, to najlepsze słowo, które przychodzi mi do głowy, to przewodnik. Zarówno w znaczeniu organizacyjnym – to właśnie on był instruktorem, który wprowadził mnie na harcerską ścieżkę, jak i życiowym – pokazał mi, że zawsze warto pracować nad sobą.

W 1992 r. w parafii na Stanisławówce pojawił się nowy kleryk Waldemar Trendziuk. Wśród różnych obowiązków, które mu przypadły na nowej placówce, było nauczanie religii. Niestety, Małachowianka nie leżała na terenie jego parafii, ale od znajomych słyszałem, że miał do tego smykałkę. Oprócz tego zajmował się pracą formacyjną ze starszymi ministrantami – i tu nasze drogi się przecięły.

Warto pamiętać, że w tym czasie Liturgiczna Służba Ołtarza na Stanisławówce sięgała około 300 chłopaków. Raz w tygodniu w małych grupkach mieliśmy spotkania, dzięki którym mogliśmy się doskonalić w tajnikach liturgii. Jednak równie ważne było to, co działo się przed tymi spotkaniami i po nich. Każdy, kto przewinął się wtedy przez Oratorium, pamięta tę wspaniałą atmosferę, godziny spędzane na boisku, przy stole do ping-ponga czy piłkarzykach. I wszędzie tam pełno było ks. Waldka.

Rozmowa o niczym, czyli o wszystkim

Z czasem poznawaliśmy się coraz bardziej, śmiało mogę powiedzieć, że zaprzyjaźniliśmy się. I wtedy pojawiły się wzmianki o harcerstwie. Pamiętam, jak pierwszy raz poszliśmy do lasu. Pokazywałem mu tereny w okolicy Sendenia, bo przecież przyjechał z Sokołowa i nie znał okolic Płocka. Szliśmy i rozmawialiśmy, wówczas wydawało mi się, że w zasadzie o niczym. Dziś wiem, że właściwie to o wszystkim.

Tak właśnie w maju 1993 r. powstała pierwsza w Płocku drużyna Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej – 5 Płocka Drużyna Harcerzy, która z czasem zdobyła miano Ognista Piątka. Wtedy też poznaliśmy ks. Waldka w nowej odsłonie.

Na czarnej chuście munduru wyhaftowane miał jedno słowo: Tajfun. I właśnie dla wielu z nas był takim Tajfunem, po przejściu którego wszystko wyglądało inaczej.

Powiedział tylko, że się na nas zawiódł

Pierwszy obóz drużyny odbył się w Rudce Starościańskiej. Nasz Tajfun był oboźnym zgrupowania. Był wszędzie, widział wszystko i potrafił wszystko wyegzekwować. Uczył harcerskiego rzemiosła, najpierw pokazywał, jak coś zrobić, a potem oczekiwał, że każdy wykona to najlepiej, jak potrafi. Wszystkich na całym zgrupowaniu traktował tak samo, ale od nas wymagał zawsze więcej.

Kiedy na ciszy poobiedniej urządziliśmy sobie jakieś rykowisko, wpadł do namiotu i zarządził alarm plecakowy. Po jednym spojrzeniu każdy wiedział, że tym razem przegięliśmy. Zabrał nas do lasu, gdzie spodziewaliśmy się ostrego czołgania z pełnymi plecakami, a on powiedział tylko, że bardzo się na nas zawiódł.

Wolałbym godzinny wycisk, niż usłyszeć coś takiego.

Żeby starczyło czasu na priorytety

W Płocku Tajfun pracował tylko przez rok, potem był w seminarium w Lądzie i w Łodzi, ale kontakt nam się nie urwał, co w czasach sprzed internetu nie było takie proste. Do dziś bez problemu rozpoznałbym ten niepowtarzalny charakter pisma. Staranne, równe literki o gotyckim kroju, głęboko wyciśnięte w papierze, jakby były wprost wyrzeźbione. Spotykaliśmy się na kolejnym obozie, zlotach, zimowiskach, a potem też ja trafiłem do Łodzi.

To właśnie dzięki niemu w płockim ZHR harcerze ze Stanisławówki przez lata wyróżniali się wzorową dyscypliną, perfekcyjną musztrą i wysokim poziomem pionierki obozowej. Pozostawił przekonanie, że najważniejsza jest konkretna praca, a nie funkcyjne sznury. Dla mnie do dziś pozostaje niedoścignionym wzorem oboźnego.

W harcerskiej pracy wychowawczej bardzo istotne są próby na kolejne stopnie. Kiedy ustalaliśmy zadania, zwracał uwagę na harmonijny rozwój podopiecznego, żadna sfera nie mogła być pominięta. Zachęcał do pracy nad pogłębianiem życia religijnego. Podpowiadał, jak osiągnąć równowagę między obowiązkami domowymi, nauką w szkole, harcerstwem, życiem towarzyskim i jak w tym wszystkim znaleźć czas tylko dla siebie. Wystarczy zawsze wieczorem 5-10 minut na podsumowanie mijającego dnia i zaplanowanie nadchodzącego. Uczył, by najpierw osiągać najważniejsze cele, nie zaczynać od drobiazgów, bo potem nie starczy czasu na priorytety. A wśród nich musi się znaleźć czas tylko dla siebie\; na obejrzenie filmu, przeczytanie książki, na doładowanie własnych akumulatorów. Twierdził, że to otwiera drogę do towarzystwa higieny psychicznej.

Być w zgodzie z samym sobą

Harcerz zgodnie z przyrzeczeniem ma całym życiem służyć Bogu i Polsce. Ks. Waldemar pokazał, że taką służbę pełnić może tylko ktoś, kto jest w zgodzie z samym sobą. Jest świadom swej wiary, rozwija swoje talenty i walczy ze słabościami.

Pojawienie się ks. Waldemara w Płocku zapoczątkowało coś, co od ponad 25 lat łączy druhny i druhów Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej. Był tu tylko rok, a jego dzieło kontynuowane jest do dziś. Kiedy w ubiegłym roku pojawił się na jubileuszowym zlocie, miał okazję powiedzieć gawędę do kilkuset zuchów, harcerzy i instruktorów, z których tylko nieliczni kiedyś go poznali.

Salezjanie na jednej placówce przebywają tylko kilka lat, mam nadzieję, że za jakiś czas ks. Waldemar wróci do Płocka i przez szeregi ZHR znów przejdzie Tajfun, który uformuje kolejne pokolenie harcerzy.

* Autor jest harcerzem, nauczycielem historii w płockiej Małachowiance

Komentarze
Zaloguj się
Chcesz dołączyć do dyskusji? Zostań naszym prenumeratorem