Kiedy uczeń bierze pierwszy instrument do ręki, stara się, aby to, co zagra, było jak najbardziej poruszające, daje z siebie wszystko. Niezwykle istotny jest jednak moment, kiedy człowiek zaczyna rozumieć, że przez wykrzyczenie całego tekstu niczego nie uda mu się dobrze opowiedzieć. Tego nauczył mnie mój nauczyciel od gry na gitarze. Martyny Bundy wysłuchała Julia Theus.

AKADEMIA OPOWIEŚCI
Czekamy na wasze opowieści o nauczycielach z podstawówki, liceum, uczelni, ale także o innych ludziach, którzy byli dla Was inspiracją na całe życie.
Regulamin akcji jest dostępny TUTAJ. Teksty najlepiej przysyłać za pośrednictwem naszej FORMATKI. Najciekawsze będą publikowane na łamach ogólnopolskiej „Gazety Wyborczej” oraz w jej wydaniach lokalnych lub w serwisach grupy Wyborcza.pl.
Nadesłane prace wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców.

ZWYCIĘZCY DOSTANĄ NAGRODY PIENIĘŻNE:
za pierwsze miejsce – 5556 zł brutto,
za drugie miejsce – 3333 zł brutto,
za trzecie miejsce – 2000 zł brutto.

***

Chodziłam do liceum i szkoły muzycznej w niedużym mieście, w Kartuzach. Nauczyciele, których spotkałam w swoim życiu, pozwalali nam na różne niefrasobliwości, byli niekonwencjonalni, mieli odwagę wychodzić poza schematy. I właśnie taki był mój nauczyciel od muzyki.

Jarosław Feliks Regliński uczył mnie gry na gitarze. Chodził uczesany w kitkę i nosił niesztampowe buty. Był młody, chociaż mnie, jako nastolatce, wydawał się niesamowicie dorosły. Do Kartuz przyjechał z Gdańska i osiedlił się na wsi. Wyróżniał się nie tylko wyglądem, ale też zachowaniem. W łatwy sposób wypowiadał swoje zdanie nawet wtedy, kiedy mogło się ono komuś nie spodobać.

Jeden do jeden. Sala nauczyciel i uczeń

Na lekcje z muzyki chodziłam dwa razy w tygodniu przez cztery lata. Odbywały się w szkole muzycznej urządzonej w dawnym domu partii.

Na początku zajęć zawsze ćwiczyliśmy przygotowany przeze mnie materiał. Nauczyciel miał swoją gitarę, a ja siadałam naprzeciwko niego z własnym instrumentem.

Grałam fragment teksu, pokazywałam swoją interpretację. A nauczyciel odtwarzał to, co zagrałam, i pokazywał mi błędy, które popełniłam. Dostawałam od niego wskazówki, w których momentach powinnam grać mocniej, a w których lżej, często podczas grania słyszałam: „Jeszcze raz, źle, jeszcze raz”. Był to głęboki proces nauki, praca jeden do jeden, tylko nauczyciel i uczeń.

W jakimś sensie poprzez to doświadczenie nauczyłam się pisać.

Powściągliwość i cisza

Często, kiedy uczeń bierze instrument do ręki – w moim przypadku była to gitara – stara się, aby to, co zagra, było jak najbardziej poruszające. Niezwykle istotny jest jednak moment, kiedy człowiek zaczyna rozumieć, że przez wykrzyczenie całego tekstu niczego nie uda mu się dobrze opowiedzieć. I jest to zabójstwo dla przekazu. Feliks Regliński nauczył mnie powściągliwości. Odróżniania egzaltacji od sztuki.  

Aby tworzyć literaturę, muzykę, trzeba dać się ponieść, złapać pewnego rodzaju nieuchwytną falę. Ale jednocześnie procesem twórczym rządzą dość proste zasady, których trzeba przestrzegać. Podczas lekcji muzyki nauczyłam się tych zasad.

Zrozumiałam, że warunkiem zaistnienia dźwięku jest cisza. Dokładnie tak samo jest w literaturze. Jeżeli chcemy zbudować scenę, co jest oczywiście intuicyjne, musimy postawić akcent w konkretnym miejscu. A żeby akcentów nie było zbyt dużo, musimy wyciszyć inne miejsca.

Przez taki sposób nauczania człowiek wyciąga dla siebie o wiele więcej. Te lekcje nie były dla mnie tylko nauką gry na gitarze. To była nauka pracy z własnymi emocjami i z emocjami drugiej osoby, nauka sztuki przekazywania, kontroli emocji, świadomości punktu kulminacyjnego.

Błąd stał się tylko błędem, który trzeba poprawić

Kiedy zaczęłam chodzić do szkoły muzycznej, żyłam w przekonaniu, że pomylić się na scenie oznacza koniec świata. Pamiętam ogromne nerwy, bolący brzuch przed wyjściem na scenę. Jednak wychodząc na tę scenę kolejny i kolejny raz, dowiedziałam się, że gdy nacisnę pierwszy klawisz, to dalej wszystko się ułoży. Że to, co dzieje się przed pierwszym naciśnięciem klawisza, przestaje mieć znaczenie. To magiczny moment, kiedy zaczyna się ufać samemu sobie.

Nauka muzyki z Jarosławem Feliksem Reglińskim była długim procesem, który nauczył mnie konsekwencji i pokory wobec porażki. To jedna z najważniejszych rzeczy, jakiej można nauczyć dziecko – że błąd jest częścią życia. Nie wynika z niego nic więcej, oprócz tego, że trzeba go po prostu poprawić. Błąd przestaje być tym, co uruchamia w organizmie wszystkie systemy alarmowe. To daje poczucie siły, jest ogromnym kapitałem na życie.

Chodzi o przekazaną postawę życiową, energię. To, co wyciągnęłam z lekcji muzyki, wielokrotnie przydało mi się w zawodzie. Kiedy zaczynałam pracować jako reporterka i przychodziłam na wywiad do osoby rozpoznawalnej publicznie, byłam młoda i niedoświadczona. Ale wiedziałam, że muszę usiąść i nacisnąć pierwszy klawisz. Pan od gitary był człowiekiem, który bardzo wiele wniósł w moje życie. Bez niego prawdopodobnie nie byłabym tu, gdzie jestem.

Martyna Bunda – dziennikarka i pisarka, urodziła się w Gdańsku, a wychowywała w Kartuzach, gdzie ukończyła szkołę podstawową i liceum. Jest absolwentką szkoły muzycznej. Od 2012 kierowniczka działu krajowego w tygodniku Polityka. Za swój debiut literacki z 2017 roku, powieść „Nieczułość”, otrzymała Nagrodę Literacką „Gryfia” i nominację do Nagrody Literackiej „Nike” 2018 oraz do Nagrody Literackiej Gdynia 2018. Dwukrotnie nominowana do nagrody Grand Press za teksty reporterskie.

Komentarze
Zaloguj się
Chcesz dołączyć do dyskusji? Zostań naszym prenumeratorem
Ma Pani lekkie i b. sensowne pióro. Uwielbiam, chociaż dopiero poznaję. Przede mną "Nieczułość".
już oceniałe(a)ś
0
0