Początek to nic nadzwyczajnego. Wręcz sentymentalny standard. Ona, nieco starsza, i on, któremu to nie przeszkadzało. W ogóle o tym nie myślał, szczęśliwie nie przejmując się tym, co mogliby pomyśleć inni. Rozmawiali codziennie. O wszystkim: życiu, obowiązkach, zainteresowaniach itp. Choć rozmawiała też z innymi, nie przeszkadzało mu to. Była ona i świat, który jakoś trwał. Do czasu, jak to zwykle w takich razach bywa. Gdy okazało się, że miała syna przynajmniej dwukrotnie starszego od niego, świat runął w ramiona apokalipsy... gdzieś tak na jeden dzień. Bo następnego popołudnia był mecz na obcym podwórku.
Ona, to moja pani z pierwszej klasy. Nie pamiętam za bardzo uczucia, za to doskonale pamiętam moje rozczarowanie. Nie można, ot tak, łamać serca dzieciakowi. Nie godzi się. Od tego czasu postanowiłem nie ufać już żadnej „pani” oraz szkole. Trauma to trauma.
To było moje pierwsze doświadczenie ze szkołą. Z nikim nie mogłem o tym pogadać. Nikogo nie obchodziło złamane serce ośmiolatka. Szok! Nie chodzi o „panią”, bardziej o instytucję rozmijającą się z potrzebami dzieciaka. Zostałem zaszczepiony i dystans ten nieraz ratował mi skórę (technikum i studia). Nie oznacza to, że z góry uprzedzałem się do wszystkich belfrów. Jeśli tylko któryś z nich uchylał maskę nauczyciela i ukazywał ludzką twarz, był mile widziany... nie tylko przeze mnie.
Pamiętam gościa od wychowania w rodzinie socjalistycznej (Mieczysław Holakowicz), który z nami po prostu gadał. Nie starał się prowadzić „poważnej rozmowy”, nie przekonywał, nie namawiał, po prostu gadaliśmy sobie i o sobie. Pewnie nie całkiem zgodnie z treściami programowymi, ale ani on, ani tym bardziej my, się tym nie przejmowaliśmy. Lubiliśmy go i ufaliśmy sobie. Tyle wystarczyło, żeby zostać demiurgiem? Wysłuchać bliźniego swego? To wszystko? Była oczywiście i polonistka (Ewa Sikora) zachęcająca nas do ingerencji w kształt i treść szkolnych akademii (kółko recytatorskie). Korzystaliśmy skrzętnie, taki akt tworzenia zamiast zadania domowego. Trochę to jednak mało na pięć lat technikum. Szczepionka się przydała. Można było przetrwać. Podobnie na studiach. Do czasu spotkania z profesorem metodyki, (Wojciech Pasterniak). Dzięki niemu odkryłem królestwo metafory innej niż poetycka. Filozofia, która najpierw raniła umysł, potrafiła też reanimować, jeśli było się konsekwentnym. I tak oto, trochę nieoczekiwanie dla mnie samego, zostałem nauczycielem. Oficjalne papiery plus nakaz pracy.
Tak naprawdę nigdy nie wierzyłem, że to się stanie. Podobna historia jak z pójściem do wojska, paranoiczna wiara, że w ostatniej chwili, tuż przed przekroczeniem bramy, zmienią zdanie, odwołają, szlaban się zablokuje itp. Nic z tego. Stawiłem się i od września zostałem belfrem i wychowawcą w jednym. Wiedziałem, jakim nauczycielem nie chcę być, by pozostać w zgodzie z sobą. Szczepionka działała, ale jakby słabła. Przez dzieciaki.
Trzydzieści par ufnych oczu i tyluż autentycznych osobników. Byłoby głupio odstawać. Byli szczerzy, nawet gdy pod ławkami odrabiali zadanie domowe z religii. Kazałem wyciągnąć zeszyty i odrabiać na legalu. Polecenie było niby oczywiste: narysuj dom boży i lud boży. Sprawdziłem ich wysiłki. Lud boży, pospiesznie rysowany, przerastał o głowę dom boży. W opowieści brzmi neutralnie, lecz rysunek jakby zahaczał o karykaturę. Niby nic, ale czy tak się godzi? Belferski uśmieszek niby zrozumienia szybko zgasł. Patrzyli na mnie z wyrzutem, że ich wyśmiewam. Nagły pstryk i ktoś włączył światło w mózgu. Mieli rację!!! Lud boży powinien być większy od domu bożego, nawet jeśli miałaby to być katedra gotycka. To jego wiara tworzy kościół. To o potrzeby i troski ludu powinno się bardziej dbać niż o witraże. Człowiek jest prawdziwy, budynek to jedynie dekoracja. To samo dotyczy szkoły!
Powiedziałem im. Popatrzyli nieufnie. Zapewniłem, że mogą się na mnie powoływać. Ucieszyli się. Nie bardziej ode mnie. Czułem się jak Mojżesz na pełnym pedagogicznym etacie, wierząc, że umkniemy przed gniewem faraona oficjalnej edukacji. Szczepionka zakończyła swoją działalność. Przeciwciała zamieniły się w głupkowatą radość. Nie ustępowała tak łatwo, mimo oczywistych przeszkód. Nie przejmowaliśmy się tym. Lud boży ruszył. I odkrywał się coraz bardziej. Wystarczyło słuchać i rozmawiać. Najbardziej pożyteczne są karpie, bo gdy ojciec zabijał je na święta, to one nie mogły nawet krzyczeć.
Bez pomocy słownika i dorosłości dziecko odkryło empatię (przy okazji jakiegoś zadania domowego). I to jak! Kolejne światło w mózgu i już wiedziałem. Znalazłem swoje miejsce.
Potwierdziło się w nowej szkole, już ogólnokształcącej. Tam lud boży ruszył jeszcze szybciej. Zwłaszcza ze szkoły. Mnóstwo wyjazdów na rajdy i biwaki i sporo przegadanych nocy w poszukiwaniu rozumienia siebie i świata. Żadnego narzucania świętych prawd. Żadnych gróźb, szantażu i życiowych rad typu: zaufaj mi, tak będzie lepiej.
Z moją pierwszą klasą w ogólniaku przeszedłem na ty, kiedy byli jeszcze w trzeciej klasie, na wiosennym rajdzie. Przyjaźnimy się do dziś.W szkole było to komentowane, ale za moimi plecami. Faraon nie taki straszny, jak go malowano. Po kilkuletnim emigracyjnym epizodzie wróciłem do szkoły. To jednak było moje miejsce. Zmieniła się rzeczywistość, padła komuna, ale nie szkoła.
Obowiązkowa zbiórka makulatury i spacery na przerwie odeszły w przeszłość, co prawie wyczerpało znamiona nowości. Pojawiły się nawet nowe lektury, lecz w centrum zainteresowania instytucji nadal nie było człowieka, lecz minimum programowe. Lud boży jakby nieco odmieniony, choć wciąż głodny świata.
Dzięki niezwykłemu systemowi w II LO w Gorzowie Wlkp. łatwiej było wyłowić tych najbardziej głodnych oraz tych, którzy nie dbali o gniew coraz mniej groźnego już faraona. Szybciej odkrywali siebie i prawa tego świata. Literatura bowiem mówi prawdę o naszych kłamstwach.
To jedno z niezwykłych odkryć młodego człowieka. Sam chciałbym tak celnie powiedzieć o naszej literaturze. Każdy z przedstawicieli ludu bożego to odrębna i niezwykła metafora. Nie ma takiej metodyki, która odkryje kod dostępu do wszystkich w takim samym skutecznym stopniu.
Możemy się oficjalnie łudzić i do woli pisać niebywałe programy. Rozpisywać je na wymagania, tak by zadowolić pychę wymyślonego faraona, lecz nigdy niczego się nie dowiemy, jeśli nie spytamy, jak indywidualny człowiek to coś rozumie. Czym jest dla niego? Jak postrzega siebie i świat? Jaka metafora go zachwyca? Bo to ona właśnie, wg Wisławy Szymborskiej, wywabiła nas z wnętrza gatunku ("Notatka"). To dzięki niej (abstrakcyjnemu myśleniu) pokonaliśmy to, co zwierzęce w nas. Stworzyliśmy sztukę i naukę. Poezję i filozofię. Dowiedzieliśmy się o swoich słabościach i wymyśliliśmy sposób, by je przezwyciężać. To ona właśnie jest moją mistrzynią. Wielka Księga Metafory Nieujawnionej. Uczeń w szkole to człowiek. To nie są nogi, które same przyszły i ręce, które przyniosły mózg, na którym możemy rylcem, bez znieczulenia, zapisywać to, co nam się podoba. Metodyka i praktyka, które tego nie uwzględnią, okażą się bezużyteczne. Szkoła, w której każdy przedmiot nie jest nauką o człowieku, jest po prostu nieludzka.
Tymczasem dzisiaj, w XXI wieku, ktoś, oficjalnie uznawany za faraona kraju, wabi nas do wnętrza gatunku. Staniemy się jeszcze prawdziwszymi i większymi Polakami... od morza do morza? To nie tylko obowiązek. Zaszczyt. Wstaliśmy z kolan i koniec wstydu. Wszystko zostało zważone i podzielone. Mane, tekel, fares w kraju nad Wisłą? Ustami swoich wiernych kapłanów ogłasza niezbite prawdy o wszystkich niegodnych, nieprawych i niesprawiedliwych.
Jeszcze tylko pogonimy tych z Unii z naszego Soplicowa i rozpocznie się wieczne świętowanie. Bardzo chętnie zapytałbym nauczycieli wspomnianych kapłanów, jakimi ludźmi byli jako uczniowie? Czy na pewno odpowiedź brzmiałaby: Marek już taki był, wisus, ale poczciwy chłopczyna. Jarosław od dziecka, gdy robił coś wbrew sobie, to nigdy się nie cieszył! Ryszard zapisał się do wszystkich organizacji, bo miał szerokie poglądy! Nie sądzę.
Po pierwsze, to najlepszy dowód na to, że szkoła nie wychowuje.
I po drugie, to nie w zawodzie nauczyciela selekcja negatywna zbiera największe żniwo. Najzwyczajniej i po ludzku – to jednak trochę głupio i wstyd, drodzy państwo. Wstyd? Jaki znowu wstyd... przecież faraon zabronił.
III edycja Akademii Opowieści!
Czekamy na wasze opowieści o nauczycielach z podstawówki, liceum, uczelni, ale także na opowieści o waszych mistrzach życia. Może nim być wasz szef, kolega, wychowawca. Ktoś, kto był dla was inspiracją na całe życie. Zachęcamy, byście nam o nich napisali. Regulamin akcji jest dostępny TUTAJ. Można je przysyłać za pośrednictwem FORMATKI.
Najciekawsze teksty będą sukcesywnie publikowane na łamach ogólnopolskiej „Gazety Wyborczej” oraz w jej wydaniach lokalnych lub w serwisach z grupy Wyborcza.pl. Nadesłane prace wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców.
ZWYCIĘZCOM PRZYZNANE ZOSTANĄ NAGRODY PIENIĘŻNE:
za pierwsze miejsce w wysokości 5556 zł brutto,
za drugie miejsce w wysokości 3333 zł brutto,
za trzecie miejsce w wysokości 2000 zł brutto.
Wszystkie komentarze
Przyjazń jest bezinteresowna. I taka była.