W planie zajęć nie mieliśmy wykładów prof. Edwarda Zwolskiego, a mimo to wbijaliśmy się do przepełnionej auli. Profesor tłumaczył na żywo z łaciny książkę "De Bello Gallico" Juliusza Cezara i dodawał komentarze. To był spektakl.

MAŁGORZATA DOMAGAŁA: Czy spotkała pani kiedyś nauczyciela, bez którego nie byłaby pani tym, kim jest dzisiaj?

MAŁGORZATA MICHALSKA-NAKONIECZNA: Miałam wielu takich nauczycieli. Byli wśród nich tacy, którzy odkryli we mnie coś, czego sama nie dostrzegałam, pokazali mi nowe drogi rozwoju. Musiałam się też skonfrontować ze złymi nauczycielami. Dziś wiem, że oba rodzaje kontaktów były ważne dla kształtowania się mojej osobowości. Pierwszym nauczycielem, który zmienił moje widzenie świata, była pani Marzenka. Przyszła na zastępstwo za panią Lodzię. Pani Lodzia była zawsze w garsonce, białym kołnierzu, z kostyczną twarzą. Komunikowała się z nami z poziomu pantofli na wysokim obcasie. Pani Marzenka, w dżinsach i adidasach, usiadła z nami w kółku na dywanie. Rozmawiała i czytała książkę. To było w przedszkolu, w 1981 r. Pamiętam do dziś to zburzenie muru dziecko – dorosły i to, że poczułam się ważna. Nauczyłam się, że można łamać utrwalone schematy, z korzyścią dla sprawy.

W przedszkolu była pani Marzenka. A potem kto wykrzesał z pani kolejne iskry?

– W szkole podstawowej miałam świetne polonistki, które dostrzegały we mnie potencjał. Pani Krzyżanowska całą sobą pokazywała, że świat może być inny niż ten dookoła. Lata 80. Była ubrana w ciuchy z Hofflandu, miała duże okrągłe klipsy i burzę loków. Nauczyła mnie czytać poezję. Pokazała, po co ta poezja jest. Niestety, wyjechała do Kanady, jak dobrze pamiętam, i poczułam się trochę opuszczona. Potem przyszła pani Siudym, wielka osobowość i piękna kobieta, która postawiła sobie za punkt honoru nauczyć rozbioru gramatycznego zdania, nawet najgorszych uczniów w klasie. Kiedyś przyszła do klasy i powiedziała: – „Małgosiu! Widziałam wczoraj film dla ciebie!”. To był „Tańczący z Wilkami”. Film o wolności i walce o ideały. Poczułam się zauważona. Zastanawiałam się potem, oglądając film, dlaczego ona uznała, że film jest właśnie dla mnie. Tym samym kazała mi analizować siebie, swoją osobowość, myśleć o sobie w tym kontekście.

Polonistka z liceum natomiast podważyła autorstwo mojego wypracowania, twierdząc, że na pewno nie pisałam tego sama. Ponieważ była nowa, nie wiedziała, że totalitaryzmy to „mój temat”. Po kilku dniach i moich tłumaczeniach przeprosiła mnie i przyznała się do błędu. Wzbudziła tym we mnie szacunek. Była też oczywiście pani od chemii, która wzbudzała we mnie paniczny strach. I pani od matmy, która nie umiała ani uczyć, ani szanować uczniów. One też nauczyły mnie czegoś, np. że w życiu spotykamy na swej drodze także przeszkody i traumy.

Potem była historia sztuki w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim...

– To już byli sami szczególni. Każdy z tych wykładowców ukształtował mnie w jakimś stopniu. Tam czułam się na swoim miejscu. I to, co tam było ważne, to wielki szacunek do studenta. Jeden z wykładowców, gdy student na egzaminie rozpaczliwie wił się przy odpowiedzi, mówił: – Nie znałem dotąd tej teorii, ale pana punkt widzenia jest niezwykle ciekawy... I oczywiście stawiał 2, ale z wielkim szacunkiem.

Ktoś zapadł w pamięć szczególnie?

– Mogłabym wymieniać po kolei, tak jak szła nauka – od prehistorii, do współczesności. Każdy z wykładowców potrafił zafascynować swoim „kawałkiem” sztuki. Dla wielu z nas bardzo ważny był kontakt z dr Ryszardą Bulas, która na pierwszym roku wykładała sztukę pierwotną, z taką pasją, że na tych zajęciach utwierdzaliśmy się w przekonaniu, że dobrze wybraliśmy studia. Prof. Lechosław Lameński, mój promotor – do dziś pamiętam całe zdania z jego wykładów. Pamiętam też świetnie wykłady prof. Edwarda Zwolskiego, na które chodziliśmy dla przyjemności, chociaż nie mieliśmy tych zajęć w planie. Wbijaliśmy się do przepełnionej auli, a tam był tylko profesor i książka „De Bello Gallico” Juliusza Cezara. Profesor tłumaczył z łaciny na żywo i dodawał komentarze. To był spektakl.

Opisała pani kiedyś historię szkoły z ul. Nałkowskich, która działa do dziś. Co panią tak w niej zafascynowało?

– To dzisiejsza szkoła nr 30, do której chodzą moje dzieci. Jestem tam członkiem rady rodziców i zaangażowałam się w obchody jubileuszu 150-lecia tej szkoły. Gdy powstawała, była jeszcze, do 1955 r., poza granicami miasta. W szkole zachowała się kronika, która od założenia w 1866 r., rok po roku opisuje jej dzieje. Przez większość tego czasu była prowadzona po rosyjsku. Rok po roku polscy nauczyciele wpisywali raporty w języku zaborcy. I od jednego momentu, w 1916 r., kiedy niepodległość Polski nie była jeszcze taka oczywista, ale polskie wojsko zajęło Lublin, choć tylko na chwilę, bo zaraz przyszli Austriacy, zapisy zaczęto robić piękną, kaligraficzną polszczyzną. Sprawia to wrażenie, jakby nauczyciele byli gotowi na niepodległość, tylko czekali na tę chwilę. Pierwsze lata po odzyskaniu niepodległości to była walka o ucznia. Rodzice na wsi bardzo niechętnie posyłali dzieci do szkoły, która kojarzyła się z opresyjnym systemem zaborczym, kiedy uczono po rosyjsku i na bardzo niskim poziomie. Dyrekcja i nauczyciele przekonywali rodziców o walorach edukacji. Organizowali zebrania, pogadanki i popisy, aby pokazać osiągnięcia uczniów. To była w pierwszym rzędzie edukacja rodziców, tworzenie wspólnoty wokół szkoły. Kierownik szkoły założył kółko rolnicze, dla lokalnej społeczności. Analizując kronikę szkolną z lat 30., uderzyło mnie to, że metody nauczania dzieci były całkowicie spójne z najnowszymi trendami pedagogiki światowej. A z drugiej strony – ten kontrast z bardzo skromnymi warunkami nauczania. Budynek szkoły był mały, słabo ogrzewany i marnie oświetlony. Warunki mieszkania nauczycieli mizerne, zupełnie nieprzystające do jakichkolwiek standardów współczesnych – po prostu kraj w odbudowie.

Co to były za nowoczesne metody?

– We wrotkowskiej szkole stosowano np. metodę zaczerpniętą z pedagogiki amerykańskiej. Dzieci uczyły się skutków swoich działań lub ich zaniechania, uprawiając ogródek. Każde dziecko miało swoją grządkę, za którą odpowiadało przez całe wakacje. Po wakacjach dla najlepiej utrzymanych ogródków były nagrody.

Ta metoda została wymyślona w USA przez Johna Deweya, którego teoria do dzisiaj jest bazą amerykańskiego systemu edukacji. W szkole na Wrotkowie wdrażano także idee bardzo promowanej ówcześnie spółdzielczości. Dzieci same prowadziły spółdzielnię szkolną i sklepik oraz Szkolną Kasę Oszczędności. Uczyły się w ten sposób praw rynku i zasad ekonomii, a proszę pamiętać, że to była tylko czteroklasowa szkółka. Co roku organizowano Dzień Sadzenia Drzew, w którym uczestniczyły lokalne władze i leśnicy. Do dziś te drzewa rosną wzdłuż ulicy Zemborzyckiej. W szkole funkcjonowała biblioteka, świetlica i to tam pojawiło się pierwsze w okolicy radio. Całe wyposażenie zakupiono z dobrowolnych składek uczniowskich i dochodu z loterii fantowych. W ten sposób budowano przekonanie, że to „nasza szkoła”. Jak widać nauczanie polegało też na wychowywaniu.

Czego nas współczesnych mogą uczyć historie o dawnych nauczycielach?

– Profesjonalizmu, odpowiedzialności, odwagi i etosu nauki. Na tle historii Polski nauczyciel był zawsze ostoją tych wartości. To nauczyciele są tymi, którzy przekazują idee – zabrzmi górnolotnie – ale narodowe. Oczywiście to dotyczyło zrywów niepodległościowych, wojen, ale też takiej mniej widowiskowej, ale nie mniej ważnej „pracy u podstaw”. Od dawna wiadomo, że „zawsze takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie”. To w jaki sposób ukształtujemy dzieci, będzie miało ogromy wpływ na to, jak będzie wyglądał nasz kraj, kiedy one dojdą do dorosłości. Sporo myślałam ostatnio o swoich nauczycielach w kontekście strajków. Myślałam o ich wpływie na mnie. W jakim stopniu kontakt z nimi mnie ukształtował. Największy wpływ wywarli na mnie oczywiście moi rodzice, ale myślę, że nauczyciele kształtowali mnie w też w dużym stopniu, jednak w wymiarze, którego rodzic nie zapewni – kontakt ze światem zewnętrznym i jego wymaganiami, społeczeństwem, grupą. Rodzic jest zawsze po stronie dziecka, taka jest jego rola. Nauczyciel jest przedstawicielem świata zewnętrznego i poddaje nasze działania ocenie.

* Małgorzata Michalska-Nakonieczna, historyk sztuki, doktorantka Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej, wieloletni pracownik Muzeum Wsi Lubelskiej. Wykładowca Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości i Administracji w Lublinie i Politechniki Lubelskiej. Autorka wielu publikacji z zakresu historii Lublina, architektury, kultury, etnografii XIX i XX w.

Akademia Opowieści: "Nauczyciel na całe życie"

Rozpoczęła się III edycja Akademii Opowieści. Czekamy na wasze opowieści o nauczycielach z podstawówki, liceum, uczelni, ale także na opowieści o waszych mistrzach życia. Może nim być wasz szef, kolega, wychowawca. Ktoś, kto był dla was inspiracją na całe życie. Zachęcamy, byście nam o nich napisali.

Regulamin akcji jest dostępny TUTAJ. Opowieści można przysyłać za pośrednictwem FORMATKI.

Najciekawsze teksty będą sukcesywnie publikowane na łamach ogólnopolskiej "Gazety Wyborczej" oraz w jej wydaniach lokalnych lub w serwisach z grupy Wyborcza.pl. Nadesłane prace wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców.

ZWYCIĘZCOM PRZYZNANE ZOSTANĄ NAGRODY PIENIĘŻNE:

• za pierwsze miejsce w wysokości – 5556 zł brutto
• za drugie miejsce w wysokości – 3333 zł brutto
• za trzecie miejsce w wysokości – 2000 zł brutto

Komentarze