Kolejna odsłona Akademii Opowieści. O co chodzi w naszej akcji?
"Nieznani bohaterowie naszej niepodległości". Weź udział w naszej akcji, przyślij opowieść [FORMULARZ]
Mija już siódmy rok, odkąd zmarł mój ojciec Tadeusz Duszyński. Mieszkał m.in. w Londynie, Warszawie, Poznaniu, w Kamieńcu Podolskim i Chmielnickim na Ukrainie, ale pozostał wierny Toruniowi, który stanowił centrum jego życiowych spraw. Był absolwentem Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.
„Koledzy z Solidarności” złożyli na jego grobie duży wieniec w ten sposób podpisany. Zdjęcia na pogrzebie robił fotograf i operator toruńskiej opozycji, a także jej znany działacz Remigiusz Stasiak, również już nieżyjący. Podczas pogrzebu przemawiał mój brat, dawny absolwent Krajowej Szkoły Administracji Publicznej, mieszkający na co dzień w Irlandii, w której zamieszkał po raz pierwszy przed przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej, wówczas w Irlandii był jednym z niewielu rodaków – był to czas, kiedy mieszkało ich tam na stałe około 300.
Polska (i jej instytucje), jak przyznał na zasadzie cierpkiego żartu jeden z profesorów UMK, „nieco spóźniła się z docenieniem własnego obywatela za życia”. Krzyż Wolności i Solidarności przyznano Tadeuszowi Duszyńskiemu pośmiertnie. Odznaczenie odebrał najstarszy brat, Tomasz, pierworodny syn, z którego osiągnięć, m.in. w pracy humanitarnej podczas konfliktu w Czeczenii, ojciec był bardzo dumny. Żałowałem, że nie mogę zobaczyć, jak brat odbiera odznaczenie w Polsce, ponieważ pracowałem wówczas kilkanaście tysięcy kilometrów od domu, w Azji, i nie mogłem przylecieć na uroczystość.
O ojcu wielokrotnie w czasie jego życia i już po śmierci ludzie z różnych firm, instytucji, uczelni mówili: „Nie znałem nikogo innego, kto by tak dużo i ciężko pracował i tak się angażował”. Moja mama mawiała zawsze, że ojciec pracuje za ciężko i zbyt mocno jest „dla innych”. Wdowa po ojcu, Bronisława Duszyńska, dużo umiejętniej rozkłada siły witalne, choć nie można powiedzieć, że kiedykolwiek się oszczędzała: od zera zbudowała Szkołę Podstawową im. Armii Krajowej w Toruniu, a pomimo jej statusu – jako szkoły masowej – w rankingu szkół podstawowych lokalnej prasy była to najlepsza podstawówka w mieście. Teraz, choć od dawna na emeryturze, nadal angażuje się społecznie, m.in. w lokalnej organizacji miłośników Kresów Wschodnich. Niedawno otrzymała też statuetkę Anioła, laur od prezydenta Torunia za szczególne osiągnięcia w oświacie. Często podkreśla, że choć z ojcem miewali różne zdania na wiele tematów, bardzo trafnie jej doradzał i pomagał w codziennych wyzwaniach związanych z tworzeniem i prowadzeniem tak wielkiej szkoły.
Tadeusz Duszyński był człowiekiem z jednej strony bliskim i życzliwym ludziom, a z drugiej strony osobnym, niedającym się łatwo zaszufladkować, a jego poglądy ewoluowały. Z perspektywy czasu trzeba uznać, że ewoluowały we właściwą stronę, o ile wierzymy, że właściwa strona istnieje. Sędzia Sądu Okręgowego w Toruniu w sprawie rehabilitującej niesłusznie skazanych działaczy opozycyjnej, nielegalnej „Solidarności”, która odbyła się około 15 lat temu, wspominała, że ojciec w latach 80. był prześladowany, psychicznie i fizycznie, na co istnieją zebrane w aktach sądu niezbite dowody.
Zapoznaj się z REGULAMINEM konkursu
Donoszono na niego, o jego działalności opozycyjnej i kurierskiej informowano reżimowe organy PRL. Służba Bezpieczeństwa zadbała o to, aby na początku lat 80. stracił w Toruniu pracę i nie mógł znaleźć innej. Dwaj najstarsi synowie mieli przez działalność ojca problemy w liceum. Ojciec, aby zarobić na życie, zdecydował się pod koniec PRL na emigrację do Londynu, gdzie mieszkała jego siostra. Po 1989 roku wrócił i oprócz swojej działalności zawodowej (pod koniec aktywności zawodowej pracował w Ministerstwie Rolnictwa jako doradca sekretarza stanu ds. międzynarodowych, wcześniej w kancelarii premiera w wydawnictwach rządowych) mocno angażował się społecznie. Był m.in. prezesem Izby Gospodarczej w Toruniu, sekretarzem toruńskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego. Działał nie tylko w Polsce. W okresie przemian był ekspertem Polsko-Amerykańsko-Ukraińskiej Fundacji PAUCI, której prezesem był dzisiejszy ambasador na Ukrainie Jan Piekło.
Piekło namówił mojego ojca na wyjazd do miasta Chmielnicki na południu Ukrainy, by przekazać tamtejszemu samorządowi gospodarczemu, przedsiębiorcom i rzemieślnikom polskie doświadczenia z okresu transformacji. Ojciec podjął się trudnego zadania (realizowanego wtedy, co szczegółowo ze śmiechem relacjonował, w iście spartańskich „warunkach bytowo-higienicznych”), pracując też jako wykładowca filii Kijowskiego Państwowego Uniwersytetu. W Polsce prowadził agencję obrotu nieruchomościami, nadzorował chełmżyńskie zakłady meblarskie. Wspomnieniami często wracał do pracy we flagowych toruńskich spółkach: Merinoteksie i Elanie. Zatrudnione tam było pół miasta, więc gdy szedłem z ojcem ulicą Szeroką, co chwilę podchodzili znajomi z pracy, a to wymienić uścisk dłoni, a to porozmawiać.
Tadeusz Duszyński był, o czym mało kto wie, członkiem-założycielem Amnesty International w Polsce. Londyńska centrala organizacji powierzyła mu tę misję. Bliski był mu los prześladowanych, mówił w Anglii o ruchu „Solidarność” i o Polsce, stąd takie kontakty i zainteresowania. Przywoził ze sobą wiele ulotek, pamiętam jak dziś te nawołujące do uznania niepodległości państw bałtyckich („Free Lithuania” – „Wolna Litwa”). Pamiętam również, że do domu przyjeżdżali specjalnie z Londynu m.in. radzieccy i rosyjscy dysydenci, którzy snuli plany demokratyzowania Rosji i obszaru postsowieckiego. Jedna z tych osób została dekadę później doradcą Władimira Putina, co ojciec przyjął z niemałym zdziwieniem.
Ojciec prowadził w latach 80. ożywioną korespondencję z liderami podziemia: m.in. Lechem Wałęsą, Jackiem Kuroniem, Tadeuszem Mazowieckim, księdzem Henrykiem Jankowskim, zachowały się też wymiany listów z ówczesnymi działaczami opozycji, a teraz znanymi dziennikarzami, takimi jak Jacek Żakowski i Wojciech Maziarski.
Tempem i kierunkiem polskich przemian ojciec był jednak mocno zawiedziony. Uważał, że w regionach popegeerowskich i postindustrialnych pozostawiono ludzi samych sobie i że ta siła polityczna, która sobie o tych ludziach faktycznie „przypomni”, będzie mogła liczyć na ich wdzięczność i przychylność. Miał bardzo dobrą intuicję polityczną. Doskonale wiedział, kto wygra każde kolejne wybory, i potrafił to objaśnić nawet kompletnemu laikowi. Doradzał.
Niewielu, niestety, spotkałem później na swojej drodze ludzi z takim zmysłem społecznym, a jednocześnie tak skromnych. Choć nie przeczę, że spotkałem na swej drodze takich, którzy swoją karierę czy to w dyplomacji, czy administracji państwowej „podpompowywali” rzekomymi lub wyimaginowanymi zasługami – zazwyczaj z czasów solidarnościowych, nie mając przy tym za grosz poczucia wstydu i elementarnej empatii, a w pracy wobec podwładnych i współpracowników stosując najgorsze esbeckie metody. Co więcej, z tego, co zauważyłem, takie osoby robiły zazwyczaj największe kariery. Ojciec nigdy tego nie robił. Nie zabiegał o własne sprawy, nie pilnował własnych interesów, nie robił świństw. Zadowalał się tym, co miał.
Krótko po śmierci ojca złapałem się na tym, że stojąc przed trudnym wyzwaniem, odruchowo zacząłem wykręcać jego numer telefonu. Nawet jeśli nie poda gotowego rozwiązania, to przecież na pewno podpowie, jak to ugryźć i od czego zacząć. Dopiero kończąc wybierać numer, zorientowałem się, że Tedi – jak go nazywano w rodzinie ze względu na epizod londyński – telefonu nigdy już nie odbierze...
* Maciej Duszyński
Rocznik 1983 r., torunianin, absolwent i wykładowca Collegium Civitas w Warszawie i Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Prowadził odczyty m.in. na Oxford University i Uniwersytecie Politechnicznym w Hongkongu, współtworzył Kurs Wyszehradzki na Uniwersytecie Indonezyjskim w Dżakarcie i lektorat języka polskiego tamże. W latach 2012-17 pracował w ambasadzie w Indonezji, pełniąc m.in. funkcję konsula RP w Dżakarcie, wcześniej w stałym przedstawicielstwie RP przy UE w Brukseli, w ambasadach w Londynie i Waszyngtonie. Publikował w prasie polskiej i międzynarodowej, był korespondentem Polskiego Radia w Azji Południowo-Wschodniej.
Historia Polski to nie tylko dzieje wielkich bitew i przelanej krwi. To również codzienny wysiłek zwykłych ludzi, którzy nie zginęli na wojnie. Mieli marzenia i energię, dzięki której zmieniali świat. Pod okupacją, zaborami, w czasach komunizmu, dzisiaj – zawsze byli wolni.
Każdy w polskiej rodzinie, wsi, miasteczku i mieście ma takiego bohatera: babcię, dziadka, nauczyciela, przyszywanego wujka, sąsiada. Jednych znaliśmy osobiście, innych – ze słyszenia. Opowiada się o nich anegdoty, wspomina ich z podziwem i sympatią.
Byli prawnikami, konstruktorami, nauczycielami, bywało też, że nie mieli żadnego zawodu. Uczyli, leczyli, tworzyli, wychowywali dzieci, budowali, projektowali. Dzięki nim mamy szkoły, biblioteki na wsi, związki zawodowe, gazety, wiersze, fabryki. Dawali innym ludziom przykład wolności, odwagi, pracowitości.
Bez nieznanych bohaterów – kobiet i mężczyzn – nie byłoby niepodległej Polski. Dzięki nim przetrwaliśmy.
Napiszcie o nich. Tak stworzymy pierwszą wielką prywatną historię ostatnich stu lat Polski. Opowieści zamiast pomników.
Na wspomnienia o nieznanych bohaterach naszej niepodległości o objętości nie większej niż 8 tys. znaków (ze spacjami) czekamy do 15 sierpnia 2018 r. Można je przysyłać za pośrednictwem NASZEGO FORMULARZA.
Najciekawsze teksty będą sukcesywnie publikowane na łamach „Gazety Wyborczej” (w tym jej dodatków, np. „Ale Historia”, „Magazynu Świątecznego”, „Dużego Formatu”, oraz w wydaniach lokalnych) lub w serwisach z grupy Wyborcza.pl. Nadesłane wspomnienia wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców oraz 80 osób wyróżnionych rocznymi prenumeratami Wyborcza.pl. Laureatów ogłosimy 5 listopada 2018 r.
Zwycięzcom przyznane zostaną nagrody pieniężne:
* za pierwsze miejsce w wysokości 5556 zł brutto,
* za drugie miejsce w wysokości 3333 zł brutto,
* za trzecie miejsce w wysokości 2000 zł brutto
Wszystkie komentarze