Kolejna odsłona Akademii Opowieści. O co chodzi w naszej akcji?
Cezary Łazarewicz radzi, jak pisać [PORADNIK]
"Nieznani bohaterowie naszej niepodległości". Weź udział w naszej akcji, przyślij opowieść [FORMULARZ]
Myślałem, że jej nie znajdę. Jak znaleźć w domowym rozgardiaszu rodzinnych archiwaliów kasetę sprzed tylu lat. Wspomnienie o dziadku. Rok urodzenia 1897. Jakie piętno odcisnęła na nim wojna, na którą powołany został w wieku 18 lat?
Jest. Z czerwonawą okładką i napisem Stilon C-60. „Dziadek” – napis wewnątrz pudełka. Włączam odtwarzacz. Gdakanie kur, muczenie krowy, uderzenia blaszanego wiaderka o koryto i głos dziadka, który zmarł 20 lat po tym nagraniu.
„18 lat skończyłem w lipcu wnuczku. A we wrześniu 1915 r. powołali mnie do wojska. Stanąłem z innymi chłopakami do asenterunku. Baliśmy się straszliwie, bo to był czas wojny. 18 lat. Niezbyt dużo jak na wojaczkę. Ojciec chory, matka też już niemłoda, w domu bieda, sześciu nas braci było i dwie siostry. Ale rozkaz to rozkaz. Poza tym jakbym nie poszedł stałbym się dezerterem. A za to w czasie wojny... Wiadomo. Ani mi w głowie nie było, że do domu wrócę dopiero po sześciu latach. Wpierw pod Cesarzem, a później pod Naczelnikiem Piłsudskim goniliśmy bolszewików na Wschodzie, chociaż tak po prawdzie to nigdy nie było wiadomo kto kogo goni. Ciągle byliśmy w ruchu. Od razu skierowano nas na front włoski. Oficerami byli głównie Austriacy. Żołnierze to Polacy, Słowacy, Czesi, Rusini, Węgrzy i Austriacy, chłopy jak my. Komendy padały tylko w języku niemieckim. Musieliśmy się szybko ich nauczyć. Oficerowie byli bezwzględni. Był to czas, że uderzenie żołnierza w twarz było nagminne. Lali nas po pysku za byle co. Najgorzej jak przywiązywali kogo za ręce od tyłu do wysokiego wozu i podciągali żeś tylko palcami stóp dostawał do ziemi”.
Meldować też trzeba było w języku niemieckim. W armii austriackiej podczas pierwszej wojny było w użyciu 18 języków. Szybko nauczyli się strzelać, władać bagnetem. Którejś nocy padł rozkaz do wymarszu. Pociąg, a później już cały czas na piechotę.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Adam Michnik: Spróbujmy opowiedzieć sobie o swoich losach
„Przeszliśmy straszne wysokie góry. Marzliśmy przeokropnie. Nikt nie miał ciepłej bielizny. Śnieg padał cały czas. A tu jedynie koc i pałatka. I nagle po dwóch dniach zeszliśmy w dół. I zrobiło się ciepło. Słoneczna Italia leżała przed nami niczym Eden. Inne powietrze, inny zapach. Gdy wchodziliśmy do jakiejś wsi czy miasteczka było zupełnie pusto. Uciekali przed nami ludzie, zabierając ze sobą wszystko: jedzenie, zwierzęta domowe, młode kobiety. Zaczęliśmy odczuwać brak żywności. Pamiętam, że któregoś razu trafiliśmy na miasteczko, gdzie wszystko zostało: chleb, mąka, mięso, wina pełne piwnice. Pohulaliśmy jak na weselu. Nawet oficerowie nic nam nie mówili. Pewnie wiedzieli, co nas niedługo czeka. Dotarliśmy w końcu do linii frontu. Asiago. Myślałem, że się niebo nad nami urwie, tak prały armaty. A później jeszcze dalej i Piawa. Cudna rzeka, ogromna. Rzeka, która okazała się piekłem, bo czasem wyglądała jakby gdzie tam w górach Alpom serce pękło. Taka była czerwona od krwi. Bili z dział całymi dniami. I Włosi, i my. Nic się nie widziało dookoła, ani nic nie słyszało tylko rozrywające się pociski, krzyki rannych żołnierzy, stosy zabitych. I tak cały czas. Włosi użyli gazu. »Gaz Alarm!« – poszło przez okopy. Kto nie zdążył założyć maski, umierał w męczarniach. Nie zapomnę jak jeszcze przed tym gazowym atakiem podoficer wziął nas na łąkę. Może ze stu nas było. Kazał założyć gaz maski. I sam rzucił granat gazowy. Dym jak dym, nikomu nie dziwny. Wtedy padł rozkaz żebyśmy włożyli palec pod brodę i odchylili gumę od maski. Na parę sekund. Chciał abyśmy poczuli jak to coś pachnie. I poczuliśmy. I każdy już wiedział jak nie chciałby umierać na tej wojnie. Lepiej od kuli byle tylko nie udusić się w tym czymś, z piekła rodem. Kiedyś, a było to już w nocy wysłali mnie z linii frontu z papierami do dowództwa pułku.
Poszedłem. Wziąłem tylko karabin, a maska została na plecaku w okopie. W nocy zawsze było nieco spokojniej. Idę. Patrzę na gwiazdy i słyszę świst jakby któraś z tych gwiazd urwała się niebu. Po chwili już wiedziałem, że to nie gwiazda. Przybliża się. Padam na brzuch myśląc, że to normalny pocisk. Upadł niedaleko. Gdyby był artyleryjski byłoby po mnie. I poczułem ten charakterystyczny zapach gazu bojowego. Poderwałem się i uciekam. Na oślep, bo bałem się o oczy. Staram się nie oddychać, ale ile wytrzymasz bez oddychania. Potykam się, wywracam, podnoszę i stał się cud. Poczułem silny wiatr. Prosto w twarz. Silny podmuch. Łapię powietrze. Nie czuję gazu. Ten wiatr ocalił mnie. Później, już po wojnie śmiałem się i mówiłem, że jestem synem tamtego włoskiego wiatru”.
Po roku pierwszy urlop. 14 dni za rok walki. Dziadek rusza czym się dało w stronę swojej wsi. Gdy dotarł po roku siedzenia w okopach do pierwszego miasteczka nie mógł się nadziwić, że ludzie żyją normalnie, gdy parę kilometrów dalej dzieją się takie okropności. Że rozmawiają ze sobą, śmieją się kobiety, mężczyźni coś robią w ogródkach. Szok normalności jest równie intensywny jak szok wojny. Pomyślał wtedy, że nie wróci już do wojska, na front. Ale wrócił.
Nad Piawą dziadek bierze udział w sześciu ofensywach. Zostaje kapralem saperów. „Nie chciałem dostawać medali, nie rwałem się jak niektórzy na łeb na szyję do przodu. Wykonywałem tylko rozkazy” – mówi. W końcu przestaje dopisywać szczęście, zostaje ranny. Nic wielkiego, ale ręka przez kilkanaście tygodni jest niesprawna. Przerzucają go aż do Lwowa, do szpitala.
Wraca na front ale już wschodni. Ma brązowy medal za odwagę i krzyż żelazny. Nawet nie wie za co. „Nie lubiłem tych orderów” – mówi. Kiedyś na wsi zbierali takie odznaczenia, że niby z kolorowych metali trzeba coś odlać. To oddał. Przetopili. „I cała moja chwała w czymś innym świeci. Może jakiejś tablicy na kościele? Nie wiem”.
„To było pod Tarnopolem. Biegnę znów do ataku. Zapiekło jakby ktoś batem sieknął. Upadłem. Krew zalała spodnie. Dostałem trochę niżej pachwiny. Jakimś cudem szybko znalazł się obok mnie sanitariusz. Wiedział jak zatamować krwotok. Dwóch żołnierzy wzięło mnie pod ramiona i wyprowadziło na tyły. Położyli koło kuchni polowej. Kucharz dał mi całą chochlę rumu. Upiłem się natychmiast. Gdy się obudziłem dali mi kule pod pachy, postawili na nogi i kazali iść na tyły. Skacząc na jednej nodze poszedłem w stronę jakiegoś miasteczka. Wchodzę pod mostek, a tu zza filarów wyskakują Rosjanie. Jakbym diabła zobaczył. Myślę sobie no to po mnie. Zastrzelą jak nic. A oni przestraszeni jeszcze bardziej niż ja. Okazało się, że są dezerterami z armii rosyjskiej. Biorą mnie pod ramiona i tak dostaliśmy się na tyły.
Pierwsza wojna skończyła się, ale nie dla mnie. Nie dla nas Polaków. Bo jak tu wrócić do domu gdy Ukraińcy atakują Lwów, a wielka bolszewicka armia chce wojować z całym światem. No, powiedz: wróciłbyś do chałupy jak tu Polska, co ma zaledwie parę dni, znów zagrożona? Zostajemy. Teraz służymy już w legionach. Pod Piłsudskim. Do domu wróciłem w 21. roku.”
PRZECZYTAJ TAKŻE: Mieczysław Gębarowicz. Strażnik polskich skarbów Ossolineum we Lwowie
Dziadek zamilkł i nie powiedział nic więcej wtedy, w 1975 r. W tle na nagraniu słychać jeszcze głos babci Bronisławy, która woła nas do domu. Bo obiad. Ożenił się z nią zaraz po wojnie. Rodzice mu umarli szybko. Siostry wyjechały do Ameryki. A tu w domu bracia Jan, Staszek, Tadek, Romek, malutki jeszcze Ludwik wszyscy niegotowi do samodzielnego życia. Babcia Bronia musiała ich wychować, a i swoich urodziła Andrzejowi czworo. Wybudowali dom. I tak się do dzisiaj zastanawiam, kto w tym małżeństwie był większym bohaterem, bo przecież wszyscy z braci i dzieci dziadków wyszli jak to się mówi na ludzi.
Dwa lata przed śmiercią dziadka przychodzi pismo z Warszawy. W imieniu Rzeczpospolitej Polskiej prezydent Lech Wałęsa mianuje za udział w wojnie polsko-radzieckiej kaprala Andrzeja Sabika na stopień podporucznika Wojska Polskiego. Nigdy tego nie zapomnę. Dziadek siedział w kuchni, patrzył na to pismo i śmiał się. Weszła babcia i zapytała: „A tobie co Jędrek?”. A on wstał, podprowadził ją pod okno wychodzące na kapliczkę za drogą i odrzekł: – Broniu, niech pod światło zobaczę jak to wygląda oficerska żona.
I śmiali się oboje.
Mówił o ziemi
a miał jej tyle
ile zmieścił w garściach
Mówił o ptakach
i pokazywał na nogach
szramy od łańcuchów
Mówił o drogach
i mierzył odległość
żyłami na mięśniach
Mówił o barwach
i poprawiał na nosie
ciemne okulary
A gdy zapytałem o miłość
Zaśpiewał
galicyjski chłop z barami
jak Widły Wisły i Sanu
Zaśpiewał...
Wiersz „On”, dedykowałem dziadkowi. Wygrał Ogólnopolski konkurs poetycki o „Laur Prometeja” w 1976 roku oraz konkurs poezji studenckiej Złoty Rylec. Był pierwszym ważnym w moim życiu również z tego powodu, że otrzymał świetną opinię od wielkiego polskiego poety Tadeusza Śliwiaka, który przewodniczył jury konkursu Prometeja.
*Jerzy Janusz Fąfara - rzeszowski prozaik i poeta, autor nagradzanych słuchowisk i wydawca.
Akademia Opowieści. "Nieznani bohaterowie naszej niepodległości"
Historia Polski to nie tylko dzieje wielkich bitew i przelanej krwi. To również codzienny wysiłek zwykłych ludzi, którzy nie zginęli na wojnie. Mieli marzenia i energię, dzięki której zmieniali świat. Pod okupacją, zaborami, w czasach komunizmu, dzisiaj – zawsze byli wolni.
Każdy w polskiej rodzinie, wsi, miasteczku i mieście ma takiego bohatera: babcię, dziadka, nauczyciela, przyszywanego wujka, sąsiada. Jednych znaliśmy osobiście, innych – ze słyszenia. Opowiada się o nich anegdoty, wspomina ich z podziwem i sympatią.
Byli prawnikami, konstruktorami, nauczycielami, bywało też, że nie mieli żadnego zawodu. Uczyli, leczyli, tworzyli, wychowywali dzieci, budowali, projektowali. Dzięki nim mamy szkoły, biblioteki na wsi, związki zawodowe, gazety, wiersze, fabryki. Dawali innym ludziom przykład wolności, odwagi, pracowitości.
Bez nieznanych bohaterów – kobiet i mężczyzn – nie byłoby niepodległej Polski. Dzięki nim przetrwaliśmy.
Napiszcie o nich. Tak stworzymy pierwszą wielką prywatną historię ostatnich stu lat Polski. Opowieści zamiast pomników.
Na wspomnienia o nieznanych bohaterach naszej niepodległości o objętości nie większej niż 8 tys. znaków (ze spacjami) czekamy do 15 sierpnia 2018 r. Można je przysyłać za pośrednictwem NASZEGO FORMULARZA.
Najciekawsze teksty będą sukcesywnie publikowane na łamach „Gazety Wyborczej” (w tym jej dodatków, np. „Ale Historia”, „Magazyn Świąteczny”, „Duży Format” oraz w wydaniach lokalnych) lub w serwisach z grupy Wyborcza.pl. Nadesłane wspomnienia wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców oraz 80 osób wyróżnionych rocznymi prenumeratami Wyborcza.pl. Laureatów ogłosimy 5 listopada 2018 r.
Zwycięzcom przyznane zostaną nagrody pieniężne:
* za pierwsze miejsce w wysokości 5556 zł brutto
* za drugie miejsce w wysokości 3333 zł brutto
* za trzecie miejsce w wysokości 2000 zł brutto
Wszystkie komentarze