Czasem książki mogą być jak magdalenki Prousta: tytuł nieważny, wystarczy spojrzeć na okładkę i ożywają obrazy, smaki, zapachy, ludzie. Na półce mojej córki stoi ciągle niepozorna książeczka, podarunek od pani Heleny, pięknego człowieka, którego życie splotło się z historią przedwojennej Polski, Kresów i powojennego Gorzowa Wlkp.

Kolejna odsłona Akademii Opowieści. O co chodzi w naszej akcji?

Cezary Łazarewicz radzi jak pisać [PORADNIK]

"Nieznani bohaterowie naszej niepodległości". Weź udział w naszej akcji, przyślij opowieść [FORMULARZ]

To miała być po prostu wizyta, nie reporterskie spotkanie. Bez notowania, dociekliwych pytań. Chciałem zrozumieć, kim jest starsza pani, co sprawia, że od tylu lat lgną do niej ludzie, że każdy, kto się z nią spotkał, mówi o niej ciepło i z podziwem. Kilkanaście lat temu wraz z dziesięcioletnią wtedy Dominiką i pudełkiem czekoladek w ręku dotarliśmy pod drzwi na piętrze kamienicy przy Wełnianym Rynku w Gorzowie, w której na dole tuż po wojnie była pierwsza księgarnia i wypożyczalnia. Otworzyła uśmiechnięta pani o srebrnych włosach, uspokajając szczekającego jamnika. – To nasz przyjaciel, mieszka tu obok – wyjaśniła i od razu zaczęła rozmowę z Dominiką: do której chodzi klasy, jak jej się podoba szkoła, czy ma rodzeństwo. Trema znikła. – Janusz Korczak na początku spytał, czy kochamy dzieci. Bo jeśli nie, to lepiej z dziećmi nie pracować, wyrządzi się im krzywdę – wyznała.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Korczaka portret niesentymentalny

Snuła opowieść o swoim życiu, pracy z Korczakiem, jak na Grodzieńszczyźnie poradziła sobie z kołtunem u dzieci, jak uciekła z sowieckiego transportu. O tym, jak na zachód przywiozła ze sobą jedynie kufer książek. Nagle do mieszkania wpadły Marysia i Ania, wesołe: „Dzień dobry, babciu”. Razem z Dominiką zamykają się w drugim pokoju, skąd słychać głośną zabawę. Telefon z Londynu od siostrzenicy, chwilę potem dzwoni pani Ala, przyjdzie jutro poczytać. Jak to jest, że ci mali i ci starsi cały czas do niej lgną?

– Miałam szczęście do dobrych ludzi – uśmiechnęła się. – Zapamiętałam słowa prof. Szumana o pogodnej i radosnej afirmacji życia. O tym, żeby czerpać radość z dawania, a nie z życia tylko dla siebie. Mam nawet tę książeczkę – mówiła, szukając jej na wielkim biurku. – Nie ma, musiałam ją już komuś podarować.

Potem specjalnie dla małej dziewczynki wyszukała coś odpowiedniego – „Zapałkę na zakręcie” z osobistą dedykacją Krystyny Siesickiej. Tę książkę moja dorosła dziś córka trzyma ciągle na półce. A w pamięci przechowuje tamto niedzielne spotkanie... Z Heleną Kuźmicką, pierwszą gorzowską bibliotekarką.

Radosne tworzenie podstaw

Historię tej pierwszej księgarni i wypożyczalni pani Helena opisała w opowiadaniu „Wiosna na rumowisku” opublikowanym w zbiorze pionierskich wspomnień pod tym samym tytułem.

Stał przy ul. Pocztowej, miał trzy piętra, z których dwa górne przeorał jakiś masywniejszy pocisk armatni, zawalając je gruzem i stosami pobitych dachówek. Na parterze był bardzo duży, wysoki lokal handlowy o szerokich, sięgających od podłogi do sufitu otworach na okna wystawowe, które wojna kiedyś wyniosła. Stało to trzypiętrowe gmaszysko puste, zniszczone, jakby czekając na mnie. Tutaj będzie moja wypożyczalnia. Będę mogła zaczynać od niczego. Poniosła mnie myśl o radosnym tworzeniu podstaw... Pospiesznie załatwiłam wymagane formalności i zaczęłam się szarogęsić w budynku. Na razie urządziłam się na piętrze w dwóch pokojach i kuchni, które bez większego remontu były możliwe do zamieszkania i miały dobre jeszcze piece. W pozostałych trzech pokojach, na razie pustych, a stanowiących z częścią zajętą przeze mnie jedno większe niegdyś mieszkanie, zabezpieczyłam tylko drzwi i okna i wstawiłam szyby. Na szczęście nie miałam zbytniego kłopotu z podłączeniem wody i światła, bo sąsiadowałam z restauracją i hotelem, który funkcjonował na pełnych obrotach i miał już sieć wodną i elektryczną. Pozostawała jeszcze sprawa opału na zimę. A kiedy się z tym uporałam, mogłam się zająć organizacją wymarzonej wypożyczalni. Zdając sobie sprawę, że z samej tylko wypożyczalni książek nie można żyć – podbudowałam jej i swoją przyszłą egzystencję w ten sposób, że w podaniu do władz rozwinęłam szumnie moją placówkę: oficjalna jej nazwa brzmiała „Księgarnia – materiały piśmienne – wypożyczalnia książek – bazar przemysłu ludowego”. Zezwolenie otrzymałam łatwo i rozpoczęłam remont – pisała.

Pierwsi mieszkańcy Gorzowa z niecierpliwością wyczekiwali otwarcia księgarni i wypożyczalni, której trzon stanowiły książki przywiezione z Kresów. Bo Helena Kuźmicka z rodzinnego Grodna zabrała na zachód tylko skrzynie z nimi. Na dużym regale z laboratorium gubił się mój księgozbiór, 1167 woluminów, ten sam, który w skrzyniach i pokoju robił wrażenie wcale poważne. To był dział zasadniczy, któremu od początku do końca poświęcałam się bez reszty. Najmniej rentowny, a najbliższy sercu – wspominała.

W powojennej rzeczywistości „prywatna inicjatywa” długo nie wytrzymała z władzą i po dwóch latach pani Helena musiała zamknąć interes. Potem przez 20 lat kierowała księgarnią św. Antoniego, która działa do dziś. Była też wychowawczynią młodzieży, współzałożycielką i aktywną działaczką gorzowskiego Klubu Inteligencji Katolickiej. Do końca swoich dni prowadziła dom otwarty, pełen przyjaciół, tętniący życiem i intelektualnymi dyskusjami, zwłaszcza że przyjaciele poświęcali się dla niej bez reszty, prowadzili dom, korespondencję, przychodzili czytać, kiedy już sama nie mogła. W tym ulubiony „Tygodnik Powszechny”.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Dyrektor NInA: Jak powinna wyglądać biblioteka XXI wieku

Brylant z Wełnianego Rynku

Najmłodsza córka właściciela folwarku Sikorzyca pokonała długą drogę z rodzinnej Grodzieńszczyzny do Gorzowa. Skończyła Seminarium Nauczycielskie Elizy Orzeszkowej, a potem pedagogiczne powołanie realizowała jak prawdziwa siłaczka. Przez trzy lata blisko współpracowała z Januszem Korczakiem w towarzystwie Nasz Dom. Potem rok pracowała w szkole Robotniczego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, gdzie zetknęła się ze środowiskiem „Wiadomości Literackich” Mieczysława Grydzewskiego. Kłopoty rodzinne zmusiły ją do powrotu do Grodna. Aż do 1939 r. pracowała w oświacie pozaszkolnej. Cudem uniknęła zsyłki, a wojnę spędziła w Grodnie, skąd przyjechała do Gorzowa. Kiedy pod koniec długiego życia została honorową obywatelką Gorzowa Wielkopolskiego, zapytałem ją, czy kocha to miasto, do którego rzuciły ją powojenne losy. – To może byłaby przesada. Ale jest mi tu dobrze, skoro już tyle lat tu jestem – odpowiedziała.

Zmarła 16 sierpnia 2010 r. w wieku 102 lat. Mówi się w takich momentach: piękny wiek. Ale o Helenie Kuźmickiej można powiedzieć przede wszystkim: piękny człowiek, który pięknie przeszedł przez życie. – Zawsze serdeczna wobec ludzi, ale wobec siebie wymagająca. Bardzo uczciwa i ceni to również u innych – mówił o pani Helenie jej przyjaciel Stanisław Gorski.

Opowiadanie o swojej pionierskiej pracy w Gorzowie zatytułowała zrazu „Posiew na rumowisku”. – Niestety, wydawca zmienił ten posiew na wiosnę. A przecież to nie to samo. Wiosna to coś niezależnego od człowieka, przychodzi mimo woli. A posiewu dokonuje ręka ludzka – tłumaczyła mi.

Kiedyś Janusz Korczak ostro za coś zwrócił jej uwagę, ale następnego dnia napisał na karteczce: Nie gniewaj się, im bardziej cenny jest brylant, tym bardziej jubiler szuka w nim skazy. A to był naprawdę brylant oszlifowany przez te lata w Niepodległej, kresowe i powojenne losy, a przede wszystkim przez ludzi, których spotykała i obdarowywała na swojej drodze.

Komentarze