Przed wojną bronił komunistów i księży, tuż po niej - hitlerowskiego namiestnika Kraju Warty, a w 1956 - ofiary komunistów. Wolnej Polski nie doczekał, zmarł zaszczuty przez służby PRL.

Kolejna odsłona Akademii Opowieści. O co chodzi w naszej akcji?

Cezary Łazarewicz radzi jak pisać [PORADNIK]

"Nieznani bohaterowie naszej niepodległości". Weź udział w naszej akcji, przyślij opowieść [FORMULARZ]

Ze Stanisławem Hejmowskim pierwszy raz zetknąłem się bodaj w 1998 r., gdy pisałem reportaż o dwóch młodych poznaniakach, uczniach Gimnazjum św. Marii Magdaleny, straconych w 1947 r. za zabójstwo kolegi z ZMP. Komunistyczna władza zrobiła z tego sprawę polityczną i wykorzystała do uderzenia w harcerstwo. Oskarżonych bronił Hejmowski, ale nie miał szans ich ocalić. Zaimponował mi jednak tym, że w tak trudnych warunkach spróbował i zaciekle o ich życie walczył.

Nie przysparzało mu to sympatii

Maturę zdał w gimnazjum w Piotrogrodzie w 1918 r. Miał wtedy 18 lat, a za sobą dzieciństwo w kurlandzkiej Libawie, rewolucję lutową i przewrót bolszewicki, który widział na własne oczy. Z katolickiego domu wyniósł przykazanie pomagania słabszym. W 1924 r. skończył prawo i nauki polityczne na Uniwersytecie Warszawskim, a w 1931 r. obronił doktorat w Poznaniu.

Za słabszych uważał kupców żydowskich, których bronił w sporach z urzędnikami i nieuczciwą konkurencją, oraz członków zdelegalizowanej Komunistycznej Partii Polski. Miał opinię jedynego adwokata w Poznaniu, który bronił ich dobrowolnie. W silnie endeckim mieście nie przysparzało mu to sympatii.

Słynął z poczucia humoru. W 1934 r. reprezentował poznańskiego komunistę Jana Brygiera w rozprawie apelacyjnej. "Towarzysz Wellmann”, który zbierał dla adwokata pieniądze, nie wręczył mu honorarium w umówionym terminie. Nazajutrz do Wellmanna nadszedł krótki list: "Panie Wellmann, wczoraj oświadczył pan: Będę świnią, jeśli do godz. 18 nie wręczę panu reszty pieniędzy. Stwierdzam, że pieniędzy nie otrzymałem”.  

Adwokat Greisera

We wrześniu 1939 r. nie został zmobilizowany z powodu złego stanu zdrowia. W grudniu znalazł się w Warszawie i wpisał na listę adwokatów, ale w zawodzie nie pracował. Zatrudnił się w Hurtowym Składzie Papieru. Nie walczył w powstaniu warszawskim. Po jego upadku pojechał do Zakopanego, gdzie doczekał końca wojny. Togę założył ponownie w 1946 r. - Najwyższy Trybunał Narodowy wyznaczył jego i innego poznańskiego adwokata Jana Kręglewskiego na obrońców Arthura Greisera, gauleitera Warthegau (Kraju Warty). Hejmowskiego wybrano m.in. dlatego, że znał perfekcyjnie niemiecki - w czasie wojny wywinął się z łapanki, naśladując berliński akcent, z jakim mówił pilnujący go Niemiec.

Hejmowski nie chciał bronić Greisera, bo stracił w czasie wojny dwóch braci - jednego we wrześniu 1939, drugiego w obozie. Napisał do Bieruta prośbę o wyznaczenie kogoś innego, ale ten odpowiedział, że Greisera musi bronić świetny adwokat, aby uniknąć podejrzeń, że to fikcyjny proces.

Gauleiter został oskarżony o „dążenie do fizycznego wyniszczenia narodu polskiego w Wielkopolsce”. W czasie wojny zorganizował system wywózek Polaków do Generalnego Gubernatorstwa i obóz w Chełmnie nad Nerem, w którym zgładzono ok. 300 tys. Żydów, wprowadził drakońskie restrykcje dla Polaków. „Ziemia polska może być dla Greisera tylko grobem!” - zawyrokował w mowie oskarżycielskiej prokurator Jerzy Sawicki.

Mimo to Hejmowski bronił Greisera najlepiej, jak potrafił. Powołał na świadków jego polskich pracowników (m.in. jego gospodynię), których gauleiter traktował po ludzku. Próbował udowodnić, że był "figurantem" w faszystowskim systemie totalitarnym i zgodnie z literą polskiego kodeksu karnego wojskowego z 1944 r. nie ponosi odpowiedzialności za wykonywanie rozkazów dowódców. Podawał też w wątpliwość, że głowa państwa, bo Greiser był niegdyś prezydentem Senatu Wolnego Miasta Gdańska, może być sądzona przez sąd innego państwa.

Gauleiter został jednak skazany na śmierć i powieszony 21 lipca 1947 r. na stokach poznańskiej Cytadeli.

Wiedział, że sytuacja chłopców jest beznadziejna

W styczniu 1947 r. w ruinach poznańskiego kościoła przy placu Bernardyńskim zamordowany został instruktor Związku Walki Młodych Jan Stachowiak. Zbigniew Kosmowski, Bogdan Dybizbański i Marek Harkiewicz - harcerze z Gimnazjum św. Marii Magdaleny - działali w podziemnej organizacji Konspiracyjny Związek Młodzieży Wielkopolskiej. Podejrzewali, że Stachowiak jest ubeckim szpiclem. W obawie przed dekonspiracją zabili go ciosami kolbą pistoletu i nożem.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Mieczysław Gębarowicz. Strażnik polskich skarbów Ossolineum we Lwowie

UB szybko ich schwytało i po brutalnym śledztwie stanęli przed sądem oskarżeni o „zbrojne dążenie do obalenia ustroju socjalistycznego”. Pokazowy proces w auli Akademii Ekonomicznej toczył się w atmosferze nagonki na szkołę i niezależne jeszcze harcerstwo. Harcerzy przedstawiano jako zwyrodnialców i żądano dla nich kary śmierci. Wojskowy sąd spieszył się, by skazać ich przed zapowiadaną już amnestią.

Hejmowski wiedział, że sytuacja chłopców jest beznadziejna, jednak się nie poddał: "Wniósł o inne zakwalifikowanie czynów, by uchronić ich od śmierci. Mecenas (...) przeprowadził wnikliwą analizę czynów oskarżonych, stwierdzając, że proces ten (...) jest tragedią młodzieży wychowanej w czasach największych w dziejach mordów i kaźni - relacjonował "Głos Wielkopolski". Hejmowski dowodził, że zabójstwo jest konsekwencją "postawy moralnej społeczeństwa" w latach wojny, a zabójcy są ofiarami procesu społecznej degeneracji.

Wojskowy Sąd Rejonowy w Poznaniu skazał jednak harcerzy na karę śmierci. Bierut ułaskawił jedynie Harkiewicza. Wyroki wykonano w lesie pod Gądkami.

„Zobacz, co mi ten dureń zrobił!”

Na początku lat 50. w polskim sądownictwie lansowano tezę, że adwokat powinien w pierwszej kolejności pomóc władzy w ustaleniu prawdy i ukaraniu winnego, a dopiero w drugiej - zadbać o interes klienta. Hejmowski nie stosował się do tej zasady, a na dodatek często bronił księży. Do dziś krąży anegdota, że przed pierwszą rozprawą szedł z klientem na mszę. Doradzał też nękanym przez stalinowskie władze siostrom urszulankom w Poznaniu.

W 1956 r., po wybuchu Poznańskiego Czerwca, mieszkający na Jeżycach Hejmowski znalazł się w samym centrum wydarzeń. Wojsko, milicja i oddziały UB spacyfikowały Poznań po dwóch dniach krwawych walk. Zginęło co najmniej 57 osób. Władze chciały pokazać światu, że tragiczne wydarzenia wywołali „chuligani i prowokatorzy". Prokurator generalny PRL oskarżył o to 58 osób. Wytoczono trzy procesy, 22 robotników oskarżono o "chuligański udział z bronią w ręku" w wystąpieniach przeciw władzy ludowej. Trzem zarzucono zabójstwo na dworcu PKP kaprala UB Zygmunta Izdebnego. Pozostałym m.in. udział w walkach pod gmachem UB i rozbrajanie komisariatów MO. Kilkunastu adwokatów, którzy za symboliczne kwoty bądź bezpłatnie podjęli się obrony, miało tydzień na przygotowanie.

Trzy procesy  - "trzech", "dziewięciu" i "dziesięciu" - rozpoczęły się 27 września. Dzięki relacjom radiowym były na ustach poznaniaków, a dzięki korespondentom prasy zachodniej wiedział o nich cały świat.

Hejmowski reprezentował 18-letniego Jerzego Srokę, doręczyciela pocztowego, oskarżonego o współudział w zabójstwie Izdebnego, a także Romana Bulczyńskiego, 19-letniego tramwajarza, oskarżonego m.in. o zamachy na funkcjonariuszy MO i ograbienie z broni magazynu studium wojskowego. Bulczyński na początku procesu ukłonił się sądowi i podziękował, że go nie bito w areszcie.

„Zobacz, co mi ten dureń zrobił!” - syknął Hejmowski do kolegi, ale zaraz ukłon Bulczyńskiego obrócił w spektakularny sukces. „W XX w. wolny człowiek, obywatel wolnego państwa, musi dziękować władzy za to, że go w śledztwie nie bito! Proszę Wysokiego Sądu, mnie się serce ścisnęło, jak widziałem to jego pochylenie głowy, tę postawę pokorną” - przemówił adwokat.

Obrona powołała biegłych - profesorów socjologii: Jana Szczepańskiego, Józefa Chałasińskiego i Tadeusza Szczurkiewicza, którzy uznali, że oskarżeni działali pod wpływem psychozy tłumu, a ich czyny były wynikiem nacisków, jakim podlega psychika jednostki w warunkach zbiorowego napięcia.

Hejmowski rozprawił się ze wszystkimi punktami oskarżenia. Jako pierwszy podkreślił ekonomiczne podłoże wydarzeń w Poznaniu. I wspaniale polemizował z oskarżycielami. "Wojsko nie strzelało? (...) Na skrzyżowaniu Jeżyckiej i Mickiewicza stał czołg. Robotnicy krzyczeli, żeby nie strzelali, i wtedy tego, który to mówił, zastrzelono - mówił Hejmowski. - Nie karmi się kulami ludzi, którzy wołają o chleb. I puentował: - Na swoich prokuratorów czekają biurokraci, którzy zawinili w wypadkach czerwcowych, którzy się oderwali od mas (...). Na swoich prokuratorów czekają te kule, które ugodziły tramwajarkę i dziecko (...)".

Kontrole i nagonka zniszczyły go psychicznie

Cztery dni po wielkiej mowie Hejmowskiego, podczas obrad VIII Plenum KC PZPR, Władysław Gomułka, szef partii, powiedział wyraźnie: "Przyczyny tragedii poznańskiej (...) tkwią w nas, w kierownictwie partii, w rządzie". Po tych słowach procesy "chuliganów" były już nie do utrzymania. Prokuratura Generalna PRL zarządziła rewizję wszystkich aktów oskarżenia i wystąpiła do sądu o zwolnienie z aresztu osób, na których nie ciążyły zarzuty zabójstwa czy rabunków.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Zaczynamy Akademię Opowieści. Adam Michnik: Spróbujmy opowiedzieć sobie o swoich losach

Jednak bezpieka wzięła Hejmowskiego na celownik. Już wiosną  1956 r. założyła mu sprawę operacyjną pod kryptonimem "Maestro”. Chodziło o zadręczenie adwokata kontrolami finansowymi i skompromitowanie go w środowisku jako "łapownika". Szeroko zakrojona inwigilacja, m.in. telefoniczny podsłuch, została wykorzystana zwłaszcza po procesach poznańskich. Sprawdzano jego przeszłość, rozliczenia podatkowe i kontakty z cudzoziemcami. SB przeprowadziła nawet tajną rewizję w mieszkaniu Hejmowskiego.

W 1961 r. na podstawie drobnych uchybień w aktach podatkowych adwokat został zawieszony na rok. Dostał też rujnującą karę grzywny. W efekcie stracił wielu klientów, bo ludzie bali się go wynajmować.

Kontrole i nagonka w prasie, inspirowana przez SB, zniszczyły go psychicznie. Postępująca izolacja zrujnowała mu zdrowie. W 1967 r. Hejmowski dostał wylewu i paraliżu. Drugi wylew dopadł go wiosną 1969 r. Zmarł 31 maja 1969 r. Jego zasługi i postawę w 1956 r. przypomniano dopiero po upadku komunizmu. Dziś jego imię nosi ulica w centrum Poznania i czytelnia miejscowego IPN.

Komentarze
Pisiory mają dobre wzory jak niszczyć niewygodnych ludzi. Prosto z ub i sb.
już oceniałe(a)ś
40
2
Komunistyczna Partia Polski nie była w II Rzeczypospolitej "zdelegalizowana". Zdelegalizować można jedynie coś, co raz było legalne. Partia ta, za wskazaniem mocodawców z Moskwy, nie zarejestrowała się w Sądzie Rejestrowym tak, jak tego wymagała ustawa, bodajże z 1919 r., odmawiając tym samym uznania legalności Państwa Polskiego.
już oceniałe(a)ś
16
0
"Sprawdzano jego przeszłość, rozliczenia podatkowe i kontakty z cudzoziemcami." ojej, czy tylko ja mam wrażenie, że historia zatoczyła koło? Znowu grzebiemy w przeszłości ludzi nieprzychylnych władzy, sprawdzamy co robili dziadkowie i szukamy dziury w całym...
już oceniałe(a)ś
9
0
Znałem jego syna, mieszkającego w Sztokholmie. Opowiadał mi o swoim ojcu
już oceniałe(a)ś
9
0
Wielki, niewygodny dla nikogo, człowiek.
już oceniałe(a)ś
5
0
Tytułem ciekawostki można dodać, że dziś przy ul. Hejmowskiego ma siedzibę poznański sąd okręgowy :)
już oceniałe(a)ś
4
0
Wydaje mi się, że podczas studiów prawniczych na UMK w latach 70-tych, ta postać, to nazwisko było wspominane. Ktoś coś przypomina sobie? Spośród studentów lub naukowców?
już oceniałe(a)ś
3
0