Wszystkie wyższe ode mnie, kiedy zadarły głowę, były jak pomniki kobiecości.

Serdecznie dziękujemy wszystkim uczestnikom konkursu "Akademia Opowieści". Przygotowaliśmy dla Was mały prezent. Jeśli wysłałeś opowiadanie na nasz konkurs, kliknij w poniższy link, i aktywuj cyfrową kwartalną prenumeratę "Gazety Wyborczej". Pamiętaj, żeby logować się adresem e-mail, z którego wysłałeś zgłoszenie do konkursu.

KOD PROMOCYJNY TO: AKADEMIA1

>> Darmowa kwartalna prenumerata

Mój ojciec miał siedem sióstr. Od nich uczyłam się życia, a nie od mamy. Bo one żyły, a moja mama tylko wiedziała, jak żyć. Stasia, Zosia, Aniela, Helena, Danka, Krysia i Weronka – talia kart pełna królowych i dam. Zosia, Aniela, Helena i Weronka już leżą w grobie. Najstarsza Stasia żyje i boi się, że nigdy nie umrze. Danka i Krysia dalej czeszą swoje długie włosy i malują pazury.

Najstarsza Staśka

Babcia bez bólu otwierała się na ten świat, na ziemi świętokrzyskiej i na Ziemiach Odzyskanych. I rodziła siłami natury w domu, na polu. bez lęku o córki, które wypadały z niej prosto w jej ręce, bo było to jej. ósme, dziewiąte, dziesiąte dziecko. Może dlatego w ciotkach nie było lęku przed życiem. Wszystkie trzymały sztamę w dorosłości, choć ich dzieciństwo i młodość były różne. Krysię od Stasi dzieliło 30 lat.

– Napisz, że miałam długie i ciężkie życie. To powinno się ludziom podobać – powiedziała najstarsza Staśka.

Urodziła się tuż przed przewrotem majowym, w wieku 13 lat sama zawędrowała z biednego świętokrzyskiego Bodzentyna do Warszawy. Wujostwo szukali rozgarniętej dziewuchy do prowadzenia domu i opieki nad dwójką dzieci. Przy nich przeżyła wojnę, powstanie warszawskie, a w maju 1945 wiozła dobytek swojej rodziny, w tym dwie świnie, spod Świętej Katarzyny pod Wrocław. I zazdrościła o 20 lat młodszej Dance, że matka trzyma ją przy piersi i ta nie ma pojęcia o udręce na tym bożym świecie. Szkołę podstawową ukończyła po wojnie przed trzydziestką i ze wstydu, że nie ma wykształcenia, nie przyjęła oświadczyn pewnego studenta. – Jezu, dlaczego? – Bałam się, że kiedy namiętność się skończy, będę służącą u niego.

Poślubiła Janka, który dostał nakaz pracy w więzieniu, a w duszy był artystą. Szybko została wdową, bo zawał powalił męża, kiedy któregoś ranka wychodził do znienawidzonej pracy. Upadł pod balkonem, kiedy ona wyszła na balkon, by coś jeszcze mu powiedzieć.

– Życie oduczyło mnie sentymentów, ale nie mam poczucia krzywdy.

Średnie: Zośka i Aniela

Zośka i Aniela też doświadczyły strachu, głodu i pracy ponad siły, a potem staropanieństwa. Bo wybrzydzały. Tak jak Stasia były świadkami kolejnych porodów matki i były niańkami młodszego rodzeństwa. Ich niestrudzony ojciec w każdej wolnej chwili po cichutku sunął w intymnym świecie matki w przód i w tył, i w przód i w tył, by znowu zasiać i by babcia nawet w 48. wiośnie życia zakosztowała błogosławionego stanu.

Średnie córki dzieliły z nimi trud i szczęście wychowywania potomstwa. A trzy ostatnie były oczkiem w głowie całej rodziny. Nie zaganiano ich do roboty, miały biedne beztroskie dzieciństwo.

Wszystkie potem migrując ze wsi do stolicy, wykorzystały szansę na zdobycie wykształcenia. Nakaz pracy zapewniał im zatrudnienie. Nie potrafiły oprzeć się urokom miasta, restauracji, towarzystwa. Matce nawet po jej śmierci wypominały, że kiedy w dzieciństwie jej potrzebowały, tańczyła na jakimś weselu. Ale też lubiły eksponować swoje wdzięki i zabawę. Szpilki z czasem zamieniły na słupek. Nie słyszały o endorfinach, ale one w nich działały. Rozsądne były tylko wtedy, kiedy życie tego wymagało. Były dobre, ale niepoprawne. W kraju moralnego niepokoju bywały bezkarnie beztroskie. Fascynowały mnie. Rodzinne spotkania wypełniał ich jazgot i śmiech. Nagle, bez przyczyny stado dorosłych kobiet zanosiło się od śmiechu i ściskało kolana, by nie popuścić. – No i z czego tak...? – A z niczego. Wszystkie wyższe ode mnie, kiedy zadarły głowę, były jak pomniki kobiecości. Energia ciała, oddechu i pulsu. Ciotki kochały życie, a życie kocha je. Mimo że wykarmiła je nędza.

Łzy Danki

– Ledwie matka powiła ciebie w domu sąsiadki, bo swojego nie miała, a już obsiadły cię muchy. Ojciec wszedł, popatrzył na ciebie i wyszedł – powiedziała Staśka Dance i wszystkim przy stole na swoim jubileuszu 90-lecia. Nie wstydziła się swego twardego tonu. Była przecież najstarszą siostrą i mówiła, co widziała. – No jak to? – Danka przełknęła łzy. – A co mogli na to poradzić? Żyli, wydawało się, rozumnie, ale klepali biedę. Czasami byłam na nich zła. Mówiłam: po co płodzicie dzieciaki, jak nie możecie związać końca z końcem. – A oni co? – Ojciec popatrzył na mnie i poszedł w pole. A matka leżała na brudnym posłaniu z tobą przy piersi. Nie miała głowy, żeby wdawać się w rozmowę. I zamiast cieszyć się, płakała.

– Polej wszystkim – poprosiła Danka swojego wnuka. – Muchy mnie obsiadły?

Najmłodsza Krysia

Widziałam, jak barbarzyńska erotyka Ciotek uchodzi z nich latami, ciągnie się za nimi smużką seksapilu i przyprawia mężów o ciarki. Ta sama siła kazała im stąpać twardo po ziemi i pracować przez wszystkie lata PRL-u. W polskiej transformacji ciotki słabo się adaptowały, zaskoczyła je rywalizacja, procedury i starość.

Ale niezmienne każdej wiosny odchudzały się, by wbić się w garsonkę i kostium. Kłóciły się z mężami i godziły, piły wódkę z obcymi i tańczyły. Widziałam, jak zmysłowość i młodość nabrzmiewa w ciotkach, gdy pieliły warzywa, podawały do stołu, cięły kwiaty w ogrodzie, kiedy szeptem powierzały sobie tajemnice. Sprawy dotyczące ludzkości mierzyły miarą pojedynczego człowieka.

Przez kilka lat przyglądałam się najmłodszej Krysi, najsmutniejszej i najpoważniejszej z moich ciotek, kiedy ku rozpaczy swoich braci każdej wiosny przyprowadzała narzeczonych i prosiła ich o pozwolenie na zamążpójście.

– Szkoda ciebie dla niego. – rzadko byli zgodni, ale w tej sprawie mówili jednym głosem.

Miała piwne oczy, jasne spojrzenie i smukłą talię. Każdej wiosny patrzyłam na kolejnego absztyfikanta coraz krytyczniej, coraz bardziej oczami wujów. I żaden nie był dobrym mężem dla naszej rodziny. Bracia po chłopsku wielbili formę, więc byli sztywni i przybierali pozy. Wtedy nie rozumiałam, że mogą kierować życiem Krysi, nie stojąc na straży jej cnoty, tylko broniąc młodej kobiety przed mężczyznami. Wiedzieli, jak myśli i działa mężczyzna. Że nic, kurwa, ale to nic nie jest gwarancją wierności. I że mężczyzna ze swej natury nie jest monogamiczny i że szkoda ich siostry dla nie wiadomo kogo. A ciotka w coraz większej desperacji szukała mężczyzny na życie.

Którejś wiosny postawiła na swoim. W naszym ogrodzie pojawił się chudy młody człowiek, bez wykształcenia, zębów i obycia. Przerażenie odebrało wujom głos. Nie zdążyli powiedzieć: nie! – kiedy tamci powiedzieli sobie: tak.

Do końca mnożyły się przeszkody. Nawet ksiądz, udzielając im sakramentu małżeństwa, miał pogrzebowe ornaty. Myślał, że rodzina najpierw pochowa zmarłą dzień wcześniej Zośkę. Żyjące ciotki uznały, że Zośka nie miałaby nic przeciwko szczęściu Krysi, i ślubu nie przesunięto. Obiecywaliśmy sobie nie tańczyć, ale nie upilnowaliśmy rwących się do tańca nóg. Ciotki rozgrzeszyły wszystkich, zapewniając, że w życiu wesele ma pierwszeństwo przed pompa funebris.

Żyli ze sobą. I tyle

Lata mijały. Żadne z małżeństw nie rozpadło się. Jeżeli któraś z ciotek na chwilę zapominała się i marzyła o większym szczęściu, babcia twardo upominała: – Twoje miejsce jest przy mężu i dziecku. Sama problemu nie rozwiążesz.

A ciotki, które nie wyszły za mąż, umarły wcześnie.

Obiady rodzinne kończyły się coraz dłuższymi opowieściami ciotek. Wiedziały, że prawda jest cierpliwa, ale powinna ujrzeć światło dzienne. Każda śmierć przynosiła kolejne rewelacje.

– Ona go nigdy nie kochała! – rzuciła rok temu Stasia. Wydała na świat największy rodzinny sekret. Spojrzałam na nią. Mówiła poważnie. – Jak nigdy?! Jak ty mówisz o matce?! – zapytała Kryśka. Kilkanaście osób przy stole zamilkło. Nie chciałam, żeby mój świat rozpadł się między kartoflanką a pieczenią. Całe życie wyobrażałam sobie wzajemną czułość i bliskość dziadków jako przyczynę dziesięciorga ich dzieci, w tym siedmiu pięknych córek. Skąd by się wzięło tyle miłości w ciotkach, tyle prawości, siły i uroku, a nawet rozsądku? – Żyli ze sobą. I tyle – najstarsza Stasia zamknęła wszystkim usta.

DWANAŚCIE OPOWIEŚCI

Pół roku temu poprosiliśmy czytelników: opowiedzcie nam o najważniejszym człowieku w waszym życiu. Na ogłoszony konkurs przysłaliście 1655 prac.

Kapituła konkursowa pod przewodnictwem Włodzimierza Nowaka, w skład której weszli Maria Sadowska, Jacek Dehnel, Lidia Ostałowska i Tomasz Pietrasiewicz, wyróżniła 12 prac, a spośród nich wybrała potem trzy zwycięskie.

A 24 czerwca zapraszamy czytelników do Lublina na wspólne świętowanie finału Akademii.

Harmonogram Festiwalu Małych Opowieści - TUTAJ

Na wszystkie nasze imprezy - wstęp wolny.

Wyborcza.pl/akademiaopowiesci

Komentarze