Przeprosi³ i odszed³. Ja za nim. Nie wiem dlaczego. Poczu³em, ¿e nie mogê tego go¶cia zostawiæ samego. Arkadiusz Jakubik opowiada Aleksandrze Pe¼dzie o najwa¿niejszym cz³owieku w swoim ¿yciu.

To będzie historia jak z filmu. Kiedyś na jej podstawie napiszę scenariusz. Ale mnie przydarzyła się naprawdę, jakieś 20 lat temu.

Konkurs Akademia Opowieści rozstrzygnięty!

Była zima. Ja bez pracy. Kilka miesięcy temu nowy dyrektor Warszawskiej Operetki Bogusław Kaczyński wyrzucił mnie i moją żonę. Nie wypalił plan poprzedniego dyrektora Jana Szurmieja, który chciał zrobić tam teatr muzyczny i wziął nas na etat. Zresztą Szurmiej miał mocno pod górkę, bo wtedy panoszyła się strasznie antyżydowska nagonka, ciągłe telefony do teatru z pogróżkami, że żydokomuna, ktoś raz nawet ekskrementami narysował na drzwiach teatru Gwiazdę Dawida.

Arkadiusz Jakubik: Nie byłeś takim debilem

Mieszkaliśmy wtedy z Agnieszką przy ulicy Koźlej przy Rynku Nowego Miasta. Mieszkanie maleńkie, 21 metrów kwadratowych, za to kredyt wielki. Wracałem któregoś wieczoru do domu moim zwyczajowym „szlakiem hańby” – miałem kilka miejsc, które lubiłem odwiedzać. No – barów, krótko mówiąc. Wracałem więc w dobrym humorze, ale o własnych siłach, żeby nie było wątpliwości. No, ale tamtej nocy, tak koło godziny trzeciej, zaczepił mnie starszy człowiek. Na oko przed sześćdziesiątką, niósł wypakowane czymś dwie duże reklamówki. Bardzo kulturalnie zwrócił się do mnie:

– Przepraszam pana bardzo. Mam tutaj kilka książek w bardzo dobrej cenie, może pan kupi?

Pokazuje mi jakiś album impresjonistów, jakiegoś Picassa, książkę o arrasach. Patrzę – facet dobrze wygląda, w kożuszku, no dziwne. Mówię:

– Wie pan, ja nie mam pieniędzy, bo wydałem.

Przeprosił i odszedł. Ja za nim. Nie wiem, dlaczego w sumie, coś mi po prostu nie pasowało. Poczułem, że nie mogę tego gościa zostawić samego. Widziałem, że wchodzi do sąsiedniej knajpy. Poszedłem tam. W środku nie było nikogo oprócz barmana i faceta z książkami, który oczywiście próbuje te książki sprzedać. Podsłuchuję więc ich rozmowę. Barman, taki 20-letni cwaniaczek, od razu przechodzi ze starszym gościem na „ty”.

– A ile byś za te książeczki chciał?

– Nie wiem. A jak pan uważa?

Barman zaczyna wyciągać albumy z reklamówek.

– No będzie ich tu jedna, dwie... cztery. mamy 11 książeczek. To chyba tak sześć „żywczyków” wystarczy?

Widziałem, ile kosztowało faceta z książkami to upokorzenie. Kiwnął głową z rezygnacją. Barman włożył więc butelki do pustych reklamówek, ale na koniec dodał, że trzeba by oblać taką transakcję. Oblali piwem za książki. Było zimno jak cholera, a ten gościu wychylił piwo jednym haustem. I w długą. A ja za nim. Zatrzymuję go w jakiejś bramie:

– Proszę pana, pogadajmy, przecież widzę, że coś złego się dzieje. Dlaczego pan te książki za bezcen sprzedaje?

– Bo jestem alkoholikiem i nie trzymam w domu pieniędzy.

W Akademii Opowieści: Jan Nowicki: Z Piotrem Skrzyneckim przez 30 lat byliśmy per pan. Jak się kłóciliśmy, krzyczałem: "Ty stary Żydzie!"

I zaczął opowiadać o swoim życiu, otworzył się. Zapamiętałem, że był wojskowym, najmłodszym pułkownikiem w PRL-u, miał chyba 33 lata, kiedy dostał ten awans. Ale teraz już na emeryturze, strasznie samotny, pokłócony z byłą żoną, syn nie chce go znać – tyle mu się złych rzeczy nazbierało, że teraz to już w sumie chciałby się tylko napić, a potem odkręcić gaz. Zacząłem go pocieszać, przekonywać, że to bez sensu. Trzymałem go w tej bramie i ze strachu, żeby naprawdę tego gazu nie odkręcił, próbowałem zaciągnąć do mojego mieszkania, bo było nieopodal. Ale się nie dał. Bąknął coś, że musi iść na stronę, po czym zniknął. Szukałem go, wołałem. Przepadł jak kamień w wodę.

Mniej więcej po roku urodził się mój starszy syn Kuba. My dalej bez kasy. W naszej klitce, na tych 21 metrach, darł się niemowlak, ja usiłowałem pisać jakieś scenariusze w przedpokoju wielkości metr na dwa. Pamiętam, pisałem wtedy libretto „Jeźdźca burzy”, spektaklu o Jimie Morrisonie, do dziś grają to w Rampie. Paliłem tak, że siekierę w powietrzu można było tam powiesić, więc otwierałem lekko drzwi wejściowe, żeby dym miał ujście. Za to z kolei dostawałem bęcki od sąsiadów, że palę na klatce. Wtedy dotarło do nas, że jeśli nie znajdziemy większego mieszkania, to się nam zaraz to wszystko rozpadnie.

Daliśmy ogłoszenie do gazety. To był czas, kiedy na rynku pojawiły się mieszkania komunalne z perspektywą wykupu. Zazwyczaj były do generalnego remontu, ludzie je chętnie zamieniali, na nowe – mniejsze, ale własnościowe. A my takie właśnie mieliśmy. Tyle że klitka. No więc daliśmy takie ogłoszenie i odezwał się do nas klient z mieszkaniem w Konstancinie. Pamiętam, jak jechaliśmy do tego Konstancina naszym daewoo tico w kolorze butelkowej zieleni, a po drodze zabraliśmy tego klienta. Kabaret normalnie, śmiechu co niemiara, on prawie dwa metry, do tego kapelusz i siedział w tym tico tak na bok przechylony, bo się nie mieścił.

W Akademii Opowieści: 90 lat i umysł jak brzytwa. Neurolog Marek Bachański opowiada o swoim wzorze, prof. Tadeuszu Baci

W tym Konstancinie patrzymy: nowy blok, mieszkanie dwupoziomowe, trzy pokoje i 68 metrów! Szok. Do tego pokój na piętrze wysoki na kilka metrów, czyli jest potencjał na antresolę. Mówię:

– No ale jak pan chce zamienić te mieszkania? Przecież nasze jest dużo mniejsze.

A on, że jemu to pasuje, bo chce takie małe dla syna. I jeszcze nam tutaj schody wewnętrzne dorobi, bo na razie tylko drabinka.

Jedziemy z powrotem. Znowu ta komedia z przechyloną głową pasażera w kapeluszu. Jedziemy i tak sobie gadamy – kim jesteśmy, co robimy, że aktorzy, że dziecko, normalne takie zapoznawcze rozmowy. Wtem gość mówi:

– A ja jestem emerytowanym wojskowym, byłem najmłodszym pułkownikiem w PRL-u, miałem wtedy 33 lata...

Zamurowało mnie. To był tamten facet z książkami! Nie wiem, dlaczego go nie poznałem. Wtedy była noc, teraz dzień, wtedy zima, teraz wiosna, inaczej ubrany, nie wiem. A przecież to był dokładnie ten facet, który mi nad ranem żenił książki za alkohol! No, ku. mać!

Wszedł do naszej kawalerki, rozejrzał się pobieżnie i powiedział, że OK, że możemy podpisywać umowę, kiedy będziemy tylko gotowi. I wyszedł.

Opowiedziałem Agnieszce wszystko. Że moim zdaniem to oszust. Oszust jak nic. Przecież facet, który nocą sprzedaje książki za piwo, nie może mieć własnego mieszkania. Jakim cudem chce zamieniać je na trzy razy mniejsze bez dopłaty? Cholera jasna, myślałem, jak to człowiek musi uważać, w życiu nic nie ma za darmo i ciągle trzeba mieć oczy dookoła głowy, inaczej oszuści naciągną.

Agnieszka była jednak spokojniejsza. Przekonała mnie, żebym chociaż sprawdził papiery. Nigdy nic nie wiadomo, a w tej klitce już nie wytrzymamy.

Pojechałem z gościem znowu do Konstancina. Nic mu nie mówiłem, bo co miałem mówić, że go rozpoznałem i uważam za oszusta? Wpadam do księgowej w spółdzielni, do której należało mieszkanie:

– Pani mi powie, czy ten lokal jest czysty, czy długi jakieś ma, hipoteki, współwłaścicieli?

No ale tu niespodzianka – lokal czysty. Żadnej ściemy, księgowa do mnie:

– Niech pan w to wchodzi w ciemno. Ten człowiek jest uczciwy.

Wracamy znowu moim tico, gość przekrzywiony, z nosem w podsufitce i nagle mówi do mnie:

– Pan oczywiście wie, że myśmy się już kiedyś spotkali?

Zatkało mnie. Po długiej, trwającej wieki ciszy, odpowiadam:

– No wiem.

– To ja chciałem panu bardzo podziękować.

Koniec rozmowy, już bez słowa dojechaliśmy do miasta.

Arkadiusz Jakubik: Nawet anioł ma brud pod paznokciami [ROZMOWA]

Zamieniliśmy te mieszkania, w Konstancinie zostaliśmy jeszcze osiem lat, tam się urodził nasz drugi syn. A człowiek, który się z nami zamienił, przez wiele następnych lat był naszym bliskim znajomym, przychodził na premiery, spotykaliśmy się. Kiedyś opowiedział mi, że po naszym spotkaniu w bramie wszystko sobie poukładał, przestał pić, pogodził się z synem i byłą żoną, znalazł sobie kogoś.

Najważniejszy człowiek w moim życiu. Od niego po raz pierwszy i może ostatni dostałem coś bezinteresownie. I to coś naprawdę ważnego, co przyniosło spokój i szczęście mojej rodzinie. Przypadek? Możliwe. Zbieg okoliczności? Na to wygląda. Ale jestem pewien, że wszystko, co robimy w życiu dobrego i złego innym ludziom, wraca spotęgowane do nas i to w najmniej oczekiwanym momencie. Nie jestem wierzący, wolę myśleć, że tym przypadkiem nie sterowała jakaś wyższa siła. A może jestem już raczej agnostykiem, bo ostatnio coraz częściej pytam siebie o to, co będzie dalej. Zupełnie jak bohater piosenki „Zmartwychwstaniemy” z płyty, którą nagrałem z moim zespołem Dr Misio.

FINAŁ AKADEMII OPOWIEŚCI

Autorzy zwycięskich i wyróżnionych prac, jury i twórcy Akademii Opowieści spotkają się 24 czerwca w Lublinie na Finale Festiwalu Małych Opowieści.

Zapraszamy do Lublina na wspólne świętowanie.

Dwanaście najlepszych opowiadań ukaże się w specjalnym wydaniu „Dużego Formatu” – 19 czerwca, a także w internetowym serwisie Akademii Opowieści. wyborcza.pl/akademiaopowiesci

Komentarze