Gdy ksiądz Henryk Praga odchodził na emeryturę, dziennikarka zapytała go, co teraz będzie robił. "Nie wiem" - powiedział. To był jedyny raz, gdy widziałem go naprawdę nieszczęśliwego.

* O co chodzi w Akademii Opowieści?

* Wyślij zgłoszenie konkursowe

* Zapoznaj się z REGULAMINEM

Zaprowadził do komunii moich rodziców, dał im ślub, mnie ochrzcił i też przygotował do komunii.

Nie był typowym mentorem, który próbuje przekonać innych do własnego zdania. Gdy pewnego dnia przyszedłem do niego, aby zapisać się do ministrantów, powiedział tylko: „Dobrze”. Innego dnia odwiedziłem go, aby prosić o list polecający do seminarium. I znów usłyszałem „Dobrze, napiszę”. Był w nim spokój i pewna normalność, traktowałem go trochę jak dziadka. Wysoki, szczupły, zaczesywał do tyłu ciemne włosy.

Przez pięćdziesiąt lat był proboszczem w parafii Ducha Świętego w Bielawie.

I tu powinna się ta opowieść zakończyć, bo ks. Henryk Praga nie zrobił w swoim życiu nic nadzwyczajnego. Nie zabierał ministrantów na wycieczki, nie organizował pokazów filmowych ani chóru, podczas adwentu nie kazał nam robić lampionów. Gdy o nim myślę, więcej zdań zaczynam właśnie od „nie”: nie miał samochodu (gdy chciał dotrzeć gdzieś dalej, prosił kogoś o podwiezienie albo zamawiał taksówkę), nie prosił nigdy o pieniądze na remont kościoła, nie podnosił głosu i nie robił problemów, gdy pary bez ślubu przychodziły do niego, aby ochrzcić dziecko.

No i godzin otwarcia kancelarii w parafii nigdy nie ustalił. Przy wejściu, na bramce był zwykły dzwonek – stary, prosty, bez domofonu ani elektrycznego zamka. Gdy ktoś chciał się z proboszczem spotkać, przychodził po prostu do parafii i dzwonił. Ksiądz Henryk wychylał się wtedy z okna na piętrze, patrzył, kto przyszedł i krzyczał, że już schodzi. Zawsze miał czas.

Gości zapraszał do kancelarii urządzonej jak w zakonnej celi: dwa krzesła i biurko. Nie wieszał na ścianach obrazów, nie zastawiał regałów bibelotami. W prywatnym pokoju nie miał nawet telewizora, tylko proste łóżko, stół, stare krzesło i szafę. Choć i tak zawsze widzieliśmy go w tej samej, znoszonej już sutannie albo w niebieskiej koszuli. Nie stroił się.

Pamiętam, jak kiedyś po lekcji religii poprosił nas, żebyśmy zostali dłużej, bo chce nam coś podarować. Ustawił nas w kolejce przy magazynku, otworzył drzwi, a tam kilkadziesiąt kostek masła. Bryłek właściwie, takie były duże. Każdemu dał po jednej. Śmieje się pani? Dziś taki prezent faktycznie wydaje się zabawny. Ale to były lata 80., komunizm, masła też brakowało w sklepach. To od księdza Henryka było przepyszne, lekko słone. Do dzisiaj nie udało mi się znaleźć równie dobrego, może na wsi trzeba by poszukać?

Chodziłem z nim po kolędzie. Znał wszystkich parafian, a miał ich z osiem tysięcy. Wystarczyło, że zamknął oczy i każde imię umiał sobie przypomnieć. A także to, gdzie kto pracuje i czy dziecko już było u komunii, czy jeszcze nie. Ludzie go szanowali. Gdy upadł w kościele i trafił do szpitala, pojechałem do niego z kolegą, w odwiedziny. A tam – tłum. Proboszcz przywitał nas słowami: „Jeszcze wy? Macie przecież tyle innych rzeczy do zrobienia, nie marnujcie tu czasu”.

Często głosił kazania, nawet podczas mszy w tygodniu. Mówił z głowy, od 1984 do 2010 ani razu nie widziałem go na ambonie z kartką. Nie używał przy tym żargonu teologicznego, mówił prosto i zawsze starał się przełożyć ewangelię na codzienność, dać jakiś „ludzki” przykład z naszych czasów. I sam był przykładem.

Gdy władze miasta zdecydowały, aby oddać kościołowi zniszczony budynek po starym kinie, najpierw był przeciw. To tylko problem, mówił, trzeba będzie zabezpieczyć, okna wstawić, wyremontować. Ale wreszcie się zgodził, wyremontował i otworzył tam kuchnię dla ubogich. Karmił wszystkich: bezdomnych, emerytów przed wypłatą, pijaków też. Dziś mam czasem wrażenie, że w jadłodajniach najchętniej pytaliby o zdjęcie pustego żołądka – byle tylko nie dać obiadu komuś, kto nie zasługuje. Chciałbym powiedzieć tym ludziom to samo, co mówił ksiądz Henryk: „Trudno nam wyleczyć miejscowego pijaka z choroby alkoholowej, ale jeśli możemy sprawić, że nie umrze na wrzody żołądka, to robimy dobrze.”

Nie był medialny. Żadna gazeta o nim nie pisała, nie zabiegał o to. Raz tylko udzielił wywiadu. Gdy odchodził na emeryturę, dziennikarka z lokalnej telewizji zapytała go, co teraz będzie robił. „Nie wiem” – powiedział. I to był jedyny raz, gdy widziałem go naprawdę nieszczęśliwego.

Gdyby nie on, pewnie nie zostałbym księdzem. Nie myślałbym pewnie o powołaniu, gdybym nie miał w kościele dobrego wzoru.

Podczas swojej pierwszej mszy chciałem mu podziękować, ale nie wiedziałem na początku, za co właściwie. W końcu zrozumiałem, że dzięki niemu nigdy nie miałem wątpliwości, jaki powinien być ksiądz.

Myślę o nim, gdy mam dylemat, gdy jest spór do rozstrzygnięcia. Nieraz ludzie przychodzą do kurii z żalem do jakiegoś proboszcza i właśnie wtedy myślę, co zrobiłby w tej sytuacji ksiądz Henryk Praga? Jest moim kompasem, bo choć sami wybieramy drogę, dobrze mieć jakieś wskazówki.

Konkurs z nagrodami
Kim jest najważniejszy człowiek w twoim życiu?
Stałeś się dzięki niemu lepszy, mądrzejszy, bardziej wartościowy. Kim on jest, co dla ciebie znaczy?

Opowiedz nam o nim, razem napiszmy jego historię. Może to właśnie twój bohater będzie tak interesujący, że pozna go cała Polska. Daj mu szansę, zasługuje na to.

Serwis: Akademia Opowieści

Prace do 8 tys. znaków przyjmujemy do 31 marca 2017 r. I nagroda będzie miała wartość 5 tys. zł, II – 3 tys. zł, III – 2 tys. zł

Komentarze