* O co chodzi w Akademii Opowieści?
* Wyślij zgłoszenie konkursowe
* Zapoznaj się z REGULAMINEM
Mówiłem, że trzeba było pieszo iść – zaczął podenerwowany. – A teraz jest taki korek, że do najbliższych świateł zatrzymamy się dwadzieścia jeden razy!
- O, ho, ho! – fuknęła z drwiną. – Dwadzieścia jeden razy! Matematyk się znalazł!
- To licz! – odpowiedział.
- A coś ty, zdurniał? Nie mam co robić?
Bo pewno nie umiesz! Poproś dzieci, to policzą!
Patrzyłam to na prawo, to na lewo, jak na meczu tenisowym, mimo że jechaliśmy małym fiatem i siedzieli naprawdę blisko siebie. Byłam mała i w głowie po prostu liczyłam.
- Patrzcie go, jaki mądry! Ty to masz wszystko policzone! – nie przestawała go drażnić.
- Siedem! – liczył, zatrzymując się z impetem, na jaki stać było "malucha".
Zatrzymaliśmy się dwadzieścia jeden razy. Liczyłam, choć od początku byłam pewna, że się nie pomylił.
***
"Mieszkaliśmy we wsi pod Wilnem. Zawsze lubiłem się uczyć. Zdałem do Gimnazjum im. Adama Mickiewicza w Wilnie jako drugi. Pierwszy był syn wileńskiego lekarza, a drugi ja, z Duniłowicz.
Kiedy 1 września mama poszła ze mną na pociąg, żeby mnie odprowadzić w dorosłość, do miasta, dróżnik spytał, czy się nie boi. 'A czego?' – zapytała zadziwiona, choć z pewnością trochę o mnie drżała. 'A, bo dziś zaczęła się wojna'. Był rok 1939
Poszedłem do gimnazjum wiejskiego.
Mieliśmy bardzo dobrą klasę, niewielką, ale koledzy byli mili. Kiedy przyszli Rosjanie, ustawili nas wszystkich na wzgórzu, w rzędzie, tyłem. Kazali położyć ręce na głowach. Potem padły strzały. I dzieci. Zastrzelili wszystkich Żydów. Musieliśmy ich wziąć na taczki i zakopać. Taka ładna Rachela była, czarne oczy miała, piękne. Lubiłem te dzieci. To byli moi koledzy i koleżanki. Siedmioro zabili. Jeden z nas ładował ich na taczki, drugi kopał dół, trzeci wrzucał, kolejny zakopywał. Nie płakaliśmy. Teraz dopiero mogę.
Jak transport zabierał nas na roboty do Niemiec, też ze szkoły, to moja siostra pobiegła po mamę. Przez okno w wagonie zobaczyłem w oddali tylko biegnącą w moją stronę rozpacz w chustce. Wyciągała ręce w moją stronę. Ja nie mogłem, było za ciasno. Nigdy więcej nie spotkałem mamy.
W Niemczech było mi dobrze. Moi gospodarze dbali o mnie. Pracowałem uczciwie i rzetelnie. Oni też nie chcieli, żeby tak było. Był tam malutki, dwuletni Helmut, a moja gospodyni była w ciąży. Długo po wojnie te dzieci, już jako dorośli, mnie odnalazły i przyjechały przeprosić i podziękować. Żeby się z nimi porozumieć, nauczyłem się niemieckiego. Angielski znałem, ale oni nie. To się nauczyłem. Znam łacinę, to jestem w stanie nauczyć się każdego języka. Łacina to matematyka.
Miałem 18 lat, kiedy wracałem z Niemiec. Nie miałem nic. Pociągiem przyjechałem jakoś do Polski. W wagonie znaleźli mnie rosyjscy żołnierze. Usłyszałem odbezpieczanie broni, jak wtedy na wzgórzu, pod szkołą. Wszystko, co sobie wtedy przypomniałem po rosyjsku, to przekleństwa. Kląłem bez opamiętania, krzyczałem na nich. Zadziałało. Schowali broń i zaprowadzili mnie do dowódcy. Tam już sobie przypomniałem rosyjski i wytłumaczyłem, skąd się tu wziąłem. Dał mi kilogram cukru, to było wszystko, co miał i wszystko, co jadłem przez najbliższe dni.
Pociągami chciałem dojechać do domu. Tylko że były już nowe granice, a ja miałem dokumenty polskie, a tam był już ZSRR. Nie wpuścili. Znów wsiadłem w pociąg, pojechałem do Warszawy, wysiadłem, zobaczyłem fabrykę i spytałem czy mnie przyjmą do pracy. Przyjęli. Mieszkałem u ludzi, których poznałem w pociągu.
Zacząłem się uczyć. Wtedy zdałem maturę, a w zasadzie dwie – małą i dużą. Ktoś mnie wprowadził w błąd i powiedział, że po małej mogę iść na studia. Nie mogłem, więc zdałem dużą, żeby potem dostać się na matematykę. Uczyłem się sam. Zawsze lubiłem się uczyć. Każdego dnia, do tej pory, wymyślam sobie przed snem takie zadanie, którego nie jestem w stanie rozwiązać. Zasypiam. Kiedy się budzę, zapisuję wynik, a potem sprawdzam, czy dobry.
Kiedyś pojechałem do Dobiegniewa, tam poznałem Marysię. Miała siostrę, Monikę. Pomagałem przyszłemu teściowi w żniwach. Jak jechaliśmy z pola czy na pole, to graliśmy w karty bez kart. Każdy z nas pamiętał, co wyłożył.
Mówię kiedyś, że bym się chciał z Marysią ożenić. 'Nie bierz Mańki, bierz Mońkę, Mońka lepsza' – powiedział. Ale ja Mańkę kochałem. Wtedy wstydziłem się swojego imienia, więc się nie przedstawiałem, a że nosiłem zielony surdut, to wołali na mnie...
– Zielony Felek – dopowiedziała, zalewając herbatę. Mocną, madras, w szklance bez koszyczka, na spodku, jak zwykle.
A potem urodziły się Halina i Elżbieta. Nasze córki, a wasze mamy. Wykładałem w Akademii Rolniczej w Bydgoszczy, do emerytury. Miałem raz takiego studenta, co mu postawiłem dwóję i powiedziałem, że matematykiem nigdy nie zostanie. To się zawziął i został. Rysiu Sągajło. Do dzisiaj przychodzi do mnie w niedziele grać w szachy.
Doktorat zrobiłem w Poznaniu w 1974, Ewa już była, a Michał się rodził. Czasem zdarzało mi się do pracy założyć dwa różne buty, ale w zadaniu to się nigdy nie pomyliłem. Moja teza z pracy doktorskiej mi się przyśniła, to była bezwzględna zbieżność transformacji Fouriera. Potem, jak brakowało kartek, to rysowaliście po drugiej stronie, pamiętacie?"
Kiwalibyśmy głowami, gdyby kluchy w gardłach i trudna prawda tak nas nie sparaliżowały.
"Mówię wam to wszystko, bo niedługo umrę. Zabraknie mnie. Wam to niepotrzebne, ale mnie już też nie. Tak było. Magda mnie nauczyła takiej fraszki Sztaudyngera: 'Nie zbudzę się pewnego ranka. Ot, spodziewana niespodzianka'. Bardzo ją lubię. I fraszkę, i Magdę. Wszystkich was kocham, moje wnuki. Ewę, Michała, Magdę i Martę. Całą czwórkę. Jesteście tacy różni.
Pamiętajcie zawsze, żeby robić w życiu rzeczy inteligentne".
***
Mój dziadek, doktor Izydor Możejko, zmarł w wieku 83 lat. Zmarł tak, jak żył. Z godnością i klasą, w uprasowanej białej koszuli, spodniach w kant i szelkach. Z włosami zaczesanymi do tyłu. W swoim pokoju, swojej pracowni, ze swoimi książkami do matematyki, z niedokończoną partią szachów na biurku, z siedmioma językami, którymi władał, z radiem, do którego wstawał w nocy, by posłuchać wyjątkowych koncertów muzyki klasycznej, z kapciami ustawionymi równiutko przy tapczanie, na którym codziennie drzemał, i z zawieszonym na ścianie portretem swojej ukochanej Mańki.
Ja staram się żyć, spełniając jego prośbę.
Magdalena Mikołajczyk – aktorka kabaretowa, blogerka. Grała w formacjach Szum i Słoiczek po Cukrze. Prowadzi bloga „Matko Jedyna", na którym we wzruszający i zabawny sposób opowiada o swoim macierzyństwie. Od niedawna prezentuje krótkie, błyskotliwe filmy na portalu Gazeta.pl. Jej parodia reklamy środka przeciwbólowego była w ub. roku hitem internetu, ma ponad 6 mln odsłon.
Konkurs z nagrodami
Kim jest najważniejszy człowiek w twoim życiu?
Stałeś się dzięki niemu lepszy, mądrzejszy, bardziej wartościowy. Kim on jest, co dla ciebie znaczy?
Opowiedz nam o nim, razem napiszmy jego historię. Może to właśnie twój bohater będzie tak interesujący, że pozna go cała Polska. Daj mu szansę, zasługuje na to.
Serwis: Akademia Opowieści
Prace do 8 tys. znaków przyjmujemy do 31 marca 2017 r. I nagroda będzie miała wartość 5 tys. zł, II – 3 tys. zł, III – 2 tys. zł
Wszystkie komentarze