* O co chodzi w Akademii Opowieści?
* Wyślij zgłoszenie konkursowe
* Zapoznaj się z REGULAMINEM
Nauczył mnie, że trzeba mieć własne zdanie i że w nauce należy oddzielać emocje i poglądy od rzeczowej analizy. Choć jednocześnie lubił mówić, że ekonomia jest nauką impresjonistyczną, bo oddziałuje na rzeczywistość za pośrednictwem ludzkiej świadomości. Powtarzał: nie wolno się przywiązywać do żadnych koncepcji, trzeba być w każdej chwili gotowym do zburzenia tego, do czego się już doszło, i postawienia wszystkiego od nowa. Uformował mnie nie tylko jako ekonomistę, ale również jako człowieka.
Profesor Aleksy Wakar - mój promotor i mistrz. To mój ojciec, który z Wakarem pracował i przyjaźnił się przez lata, uważał go za wybitnego ekonomistę i nalegał, bym u niego studiował. To się udało i kiedy zrobiłem magisterium, zostałem asystentem w Katedrze Ekonomii Politycznej. Wtedy słynna Szkoła Główna Handlowa funkcjonowała jako SGPiS (Szkoła Główna Planowania i Statystyki), a ja dzięki podpowiedzi ojca miałem szczęście pracować pod kierunkiem jednej z największych osobowości tamtych lat.
Aleksy Wakar był profesorem ekonomii. To postać wybitna i z niezwykłym życiorysem - spolszczony Rosjanin. Urodził się w Warszawie grubo przed pierwszą wojną światową, jego ojciec był wysokim oficerem rosyjskim, chyba nawet wojskowym prokuratorem. Wakar po gimnazjum został posłany do wojskowej szkoły medycznej w Petersburgu i tam go zastała rewolucja. Na ochotnika wstąpił do słynnej Korniłowskiej Dywizji Uderzeniowej - przeszedł z białą armią cały tzw. korniłowski szlak od granic Finlandii aż po Krym. Dwukrotnie został przy tym odznaczony rosyjskim Krzyżem św. Jerzego. (To ciekawe - bo z jego wszystkich odznaczeń właśnie te dwa krzyże żona włożyła mu do trumny w 1967 r. już w Polsce.).
Kiedy Wakar wrócił do Warszawy po zwycięstwie rewolucji radzieckiej, zaczął studiować na ówczesnej Szkole Głównej Handlowej. I tu zrobił błyskawiczną karierę - w ciągu sześciu lat został docentem, w związku z czym przyjął polskie obywatelstwo. W czasie wojny prowadził podziemną SGH wraz z Edwardem Lipińskim i Leonem Koźmińskim. To działało pod przykrywką handlowej szkoły zawodowej.
Po wojnie Wakar postanowił jednak dołączyć do nowych porządków, zapisał się do partii i został rektorem Szkoły Głównej Służby Zagranicznej, co się dla niego skończyło fatalnie, bo zaczęły się nim interesować służby bezpieczeństwa. W 1949 r. został przewieziony do Moskwy i jak obywatel rosyjski, mimo że z polskim paszportem, skazany na łagier w Mołdawii. Przetrwał m.in. dzięki temu, że pracował jako obozowy księgowy. Wrócił w 1956 r. - tym razem podlegał repatriacji jako Polak. To był okres odwilży, wielu profesorów którym wcześniej zabroniono wykładać wracało na uczelnie. I Wakar na ówczesnym SGPiS objął Katedrę Ekonomii Politycznej.
Wakar miał taki zwyczaj - nie czytał naszych prac, ale pozwalał nam je sobie odczytywać na głos. To się odbywało na uczelni, najczęściej w kawiarni, ale często szło się do jego mieszkania przy pl. Konstytucji. Wakar siadał w fotelu i milkł. Często milczał przez całą lekturę, dopiero na koniec przystępował do krytyki.
Miał też ukochanego psa, wilczura Szurę. Kiedy się przychodziło do jego domu, żeby czytać prace, pies leżał u jego stóp, przy fotelu. Jeśli delikwenta lubił, układał się pyskiem do niego. Tych, których nie lubił, nie zaszczycał nawet spojrzeniem - oni oglądali tylko jego psi ogon. Mnie na szczęście Szura lubił. Wychodził na powitanie aż do drzwi, widocznie jakoś sobie na jego względy zasłużyłem.
Pamiętam, kiedy przyniosłem prof. Wakarowi pierwszy rozdział mojej pracy doktorskiej, to była analiza literatury do tematu. Czytam tekst, profesor nic nie mówi, oczywiście. W końcu powiedział tylko jedno zdanie: - Rozumiem, że pan wie, co ci wszyscy autorzy mają do powiedzenia. Teraz niech mi pan powie, co pan o tym sądzi.
Nie byłem szczególnie strachliwy, ale nogi się pode mną ugięły. I wtedy, i potem czułem przed Wakarem respekt i obawę, czy zdołam zaspokoić jego oczekiwania. Szybko mnie nauczył, że w pracy naukowej trzeba prezentować własne, oryginalne pomysły, nie podchodzić odtwórczo do przedmiotu analizy. To była najlepsza szkoła, jaką otrzymałem.
A Szura odszedł tak, jak jego pan - na zawał, tylko kilka miesięcy wcześniej niż prof. Wakar.
Kolejna zasada przejęta od Wakara - pracujemy zawsze w zespole. Każdy z członków zespołu otrzymuje własne zadania, ale kolejne etapy pracy dyskutujemy wspólnie.
Z takim właśnie zespołem, w którym miałem okazję pracować, z prof. Wakarem opracowaliśmy w latach 60. całkowicie unikalną tzw. teorię rachunku bezpośredniego. Wakar oparł ją nie na mechanizmie rynkowym, znanym z gospodarki kapitalistycznej, lecz na bilansowaniu wielkości fizycznych i centralnym planowaniu - bo w taki sposób działała gospodarka socjalistyczna. W uproszczeniu: potrzebujemy ileś ton stali, ileś par butów, ileś bochenków chleba - tyle produkujemy czy kupujemy. Co z tego wyszło? Najbardziej zasadnicza krytyka gospodarki socjalistycznej, jaka kiedykolwiek powstała! I to było publikowane w Polsce przez całe lata 60. i 70. Bez przeszkód. A my wykazaliśmy w tej pracy niezbicie, że w systemie opartym na centralnym planowaniu nie da się racjonalne gospodarować. Dlaczego to przeszło? Ponieważ napisane było językiem ezopowym oraz okraszone dużą liczbą wzorów i wykresów. Żaden cenzor tego nie zrozumiał, a przecież żaden nie mógł się do tego przyznać.
To prof. Wakar mobilizował mnie do jak najszybszego zdobywania tytułu naukowego. Doktorat zrobiłem już w wieku 24 lat, do habilitacji byłem gotów dwa lata później i to dzięki stałej pracy z profesorem. Tylko że wtedy Wakar już nie żył, a mi postawiono warunek: albo zapiszę się do PZPR, albo nie zrobię habilitacji. Nie zgodziłem się, nie mogłem więc zostać docentem w Katedrze Ekonomii Politycznej. Moja habilitacja została wstrzymana, a ja zostałem karnie zesłany do Katedry Zarządzania. To zabawne, bo wtedy uważano, że zarządzanie jest pozaideologiczne. Jestem przekonany, że gdyby żył Wakar, udałoby mu się przeforsować moją habilitację bez tych partyjnych cyrków. A tak habilitację mogłem zrobić dopiero dwa lata później na wydziale socjologiczno-ekonomicznym w Łodzi.
Kiedy go poznałem, był już bardzo spokojnym, starszym panem. Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek podniósł głos. Miał natomiast taki autorytet, że nikomu nie przychodziło nawet do głowy, żeby go w czymś nie posłuchać. To było w ogóle nie do pomyślenia. Potrafił też ostro skrytykować, był złośliwy, ale w inteligentny sposób - nie niszczył ludzi, nie polemizował brutalnie, tylko zawsze konstruktywnie.
Po polsku mówił bardzo dobrze, prawie bez akcentu. Starannie unikał rusycyzmów, był chyba świadom ryzyka. Jeśli mówił po rosyjsku, to tylko po rosyjsku, nie wtrącał słówek z polskiego i na odwrót też nigdy mu się nie zdarzało.
Zawsze w dwurzędowym garniturze i pod krawatem. Strój formalny, dokładnie wyczyszczone buty. Był bardzo elegancki, również w języku. Przypominam sobie, kiedy poszedłem do niego z koleżanką z wydziału - Urszulą Liburą, dziś nadal czynną profesor ekonomii. A przy pl. Konstytucji, również na klatce profesora uprawiano wówczas najstarszy zawód świata. Profesor starał się to ignorować, ale jakoś poczuł obowiązek, aby wytłumaczyć się z tego przed moją koleżanką, i powiedział: - Wiecie państwo, proszę wybaczyć, ale u mnie na klatce schodowej tak już jest, że różne elementy świadczą sobie względy.
Pamiętam, że tuż przed śmiercią prof. Wakara jeździłem do niego do Wisły, akurat spędzał wakacje w jakimś ośrodku Społem. Nie odpoczywał, pisał swoją ostatnią książkę. Czytałem mu kolejne rozdziały mojej habilitacji - zdążyłem ją zakończyć, zostało mi jeszcze wprowadzić ostatnie zalecone przez Wakara poprawki.
Nie zdążyłem mu jednak pokazać poprawionej całości. Zawał. Pojechałem znów do Wisły, tym razem przywieźć ciało profesora.
Byłem już wtedy adiunktem i rektor polecił mi sprowadzenie zwłok do Warszawy. Jechaliśmy po dziurawych drogach rozlatującą się uczelnianą warszawą - z moim kolegą, Stefanem Kwiatkowskim, i żoną profesora. To było traumatyczne przeżycie, zwłaszcza że trzeba było wesprzeć profesorową w identyfikacji zwłok. Bardzo to przeżyłem. Czułem, że w taki dramatyczny sposób zamyka się jakiś etap mojego życia.
Prof. Wakar uczył mnie, żeby zawsze wysłuchać opinii przeciwnych w stosunku do tego, co uważam. Żeby zawsze analizować słowa przeciwników. Podobnie powtarzali moi mistrzowie z drugiego kierunku studiów - bo równocześnie z ekonomią studiowałem socjologię na Uniwersytecie Warszawskim. I to u sław światowych, jak Maria i Stanisław Ossowscy, Janina Kotarbińska, Klemens Szaniawski, Stefan Nowak. Kiedy jeździłem za granicę i mówiłem o moich wykładowcach, zdobywałem natychmiast szacunek.
Na socjologii przeszedłem kompletnie inny rodzaj formowania - tam panowały stosunki raczej koleżeńskie, tam się chodziło z kadrą na wódkę. SGPiS i Wakar - to było wszystko bardzo sformalizowane, ale w takim dobrym, XIX-wiecznym stylu.
Kim jest najważniejszy człowiek w twoim życiu.
Stałeś się dzięki niemu lepszy, mądrzejszy, bardziej wartościowy. Kim on jest, co dla ciebie znaczy?
Opowiedz nam o nim, razem napiszmy jego historię. Może to właśnie twój bohater będzie tak interesujący, że pozna go cała Polska. Daj mu szansę, zasługuje na to.
Aby pomóc w pracy nad waszymi opowieściami, wyruszamy w Polskę, by uczyć pisania. Chcemy bohaterów pełnych życia, z krwi i kości. Takich, o jakich milczą podręczniki, a przecież dla was najważniejszych. Nasi dziennikarze Mariusz Szczygieł, Michał Nogaś i Włodzimierz Nowak zapraszają na warsztaty Akademii i poświęcą waszym opowieściom dużo więcej czasu niż akademicki kwadrans.
Serwis: Akademia Opowieści
Prace do 8 tys. znaków przyjmujemy do 31 marca 2017 r. I nagroda będzie miała wartość 5 tys. zł, II – 3 tys. zł, III – 2 tys. zł
.
Wszystkie komentarze