Przede mną siedział uśmiechnięty staruszek, a każde zdanie, które wypowiadał, utwierdzało mnie w przekonaniu, że rozmowa nie toczy się w jego gabinecie, ale pod Drzewem Bodhi, pod którym Budda osiągnął oświecenie.

* O co chodzi w Akademii Opowieści?

* Wyślij zgłoszenie konkursowe

* Zapoznaj się z REGULAMINEM

Obryłem się jak na egzamin. Jama ustna, przełyk, żołądek, jelito cienkie, jelito grube. Dwa wielkie gruczoły: wątroba i trzustka. Synteza, metabolizm, magazynowanie... Nie, nie byłem studentem medycyny. Miałem tylko przeprowadzić wywiad z profesorem Kornelem Gibińskim. Rocznik 1915, medycynę kończył w 1939 roku. W lipcu 1944 r. został aresztowany przez Niemców za działalność w ZWZ AK i trafił do obozu koncentracyjnego Gross-Rosen.

Chodząca historia powojennej medycyny, ekspert Światowej Organizacji Zdrowia, członek Królewskiego Towarzystwa Medycznego w Londynie i nowojorskiej Akademii Nauki. Z jego książek uczyły się kolejne roczniki studentów medycyny, dla wielu polskich internistów - guru. Ze zdenerwowania czułem ucisk w żołądku.

Zapukałem nieśmiało do drzwi jego gabinetu w szpitalu klinicznym w Katowicach-Ligocie. Spotkaliśmy się już kilka lat wcześniej w siedzibie Polskiej Akademii Nauk. Przygotowywałem artykuł o wrzodach żołądka. Profesor był wtedy zajęty, nie miał cierpliwości odpowiadać na moje pytania. Zapamiętałem, że był oschły, nieprzyjemny.

Teraz otworzył mi drzwi. Zmienił się bardzo. Skurczył, schudł, posiwiał. Jakby wyczuł, co myślę, że taki stareńki, bo zaczął się usprawiedliwiać: - Staram się codziennie bywać w klinice, ale coraz częściej zostaję w domu. Wiek temu sprzyja i moje niedołęstwo. Trudniej mi się poruszać.

Zaczęliśmy rozmowę od tej starości, ale to był tylko początek. Spotkania, które zmieniają sposób pojmowania świata, rozwijające, unoszące człowieka, zdarzają się tak rzadko jak wygrana w Lotto. A ja czułem, że jestem w dobrym miejscu, w dobrym czasie i z odpowiednią osobą. Przede mną siedział uśmiechnięty staruszek, a każde zdanie, które wypowiadał, utwierdzało mnie w przekonaniu, że rozmowa nie toczy się w jego gabinecie, ale pod Drzewem Bodhi, pod którym Budda osiągnął oświecenie.

Zapytałem go, czy czuje się wielkim lekarzem. Uśmiechnął się, zamyślił i po dłuższej chwili odpowiedział pytaniem: a kto to jest wielki lekarz? Nie zamierzał mi odpuszczać, zmuszał, żebym przestał być dziennikarzem, a partnerem do rozmowy o sprawach dla niego najważniejszych - chorobie, cierpieniu, śmierci. Nie czułem się na siłach, ale on nalegał. - No więc, kim według pana jest wielki lekarz? Czy to ktoś, kto ma wielką wiedzę, wnosi wkład w rozwój medycyny? A może bardziej liczy się stopień oddania drugiemu człowiekowi, serce okazywane pacjentom? - podpowiadał. Zaczęliśmy dyskutować. Profesor tak argumentował, że nie zostawił cienia wątpliwości. Serce jest bardziej cenione przez chorych niż wszystkie inne walory lekarza.

Każde swoje twierdzenie profesor podpierał opowieścią ze swojego życia, na przykład o obozie koncentracyjnym w Gross-Rosen. Był młody, silny, przydzielono go do robót w kamieniołomach. Później Niemcy odkryli, że skończył medycynę, więc dostał zadanie zorganizowania obozowego szpitala. Musiał go sobie sam urządzić, w kącie baraku po sowieckich więźniach wojennych. - Nic nie miałem, a doświadczenie lekarskie też znikome, bo w 1939 roku skończyłem studia. I nie mając nic, przekonałem się, że naprawdę mogę dużo zrobić - opowiadał. W szpitalnej apteczce nie miał wiele - trochę aspiryny, jakieś krople przeciwbólowe, walerianowe. - Tylko takie lekarstwa miałem i nimi leczyłem. Ludziom pomagało jednak przede wszystkim to, że mogłem ich zbadać, osłuchać, porozmawiać, przyłożyć dłoń do czoła, zbadać puls... Po rozmowie z pacjentem przekładałem te kilka buteleczek tak, żeby widział, że ja coś specjalnie dla niego wybieram. To skutkowało. Często choroba ustępowała, ludzie byli wdzięczni - mówił profesor.

Opowiedział mi to, by podkreślić, że w tej obozowej beznadziei nabrał wielkiego szacunku dla medycyny, dla jej potęgi. Zrozumiał, że lekarz może pomóc nawet wtedy, gdy nie ma nic do dyspozycji, w najbardziej tragicznych okolicznościach. Uznał to za największy sukces zawodu lekarza, a nie coraz to nowe instrumenty, które lekarze mają dzisiaj do dyspozycji.

Zaczęliśmy się zastanawiać, po co jest lekarz. Wielu odpowiedziałoby: żeby leczyć nas z chorób. Ja też tak pomyślałem, ale wiedziałem, że byłoby to za proste. - Dlaczego mamy Światową Organizację Zdrowia, a nie Światową Organizację Chorób, i jest Ministerstwo Zdrowia i są wydziały zdrowia? - zapytał profesor. To echo dawnych czasów, gdy świat był bardziej uporządkowany niż dzisiaj. Przez całe wieki zadaniem lekarza było niesienie pomocy cierpiącemu człowiekowi. Gdy jednak zaczęliśmy poznawać, czym jest życie, zamarzyliśmy, by je jak najdłużej utrzymać. Zaczęliśmy walczyć ze śmiercią. - Cały wysiłek medycyny skupia się dzisiaj na ratowaniu od śmierci - zauważył profesor. - Zapomnieliśmy o cierpieniu. Ulżyć człowiekowi cierpiącemu - na tym powinniśmy się skupić. Ludzie nie chcą cierpieć, pragną tylko te swoje 60, 80 czy 90 lat przeżyć zdrowo. Nigdy nie przyszedł do mnie żaden pacjent z prośbą, żeby mu zapewnić 100 lat życia. Ciągle słyszałem za to, że temu dokucza bezsenność, ten cierpi na biegunki, tamten ma gorączkę, ma bóle itd. Nasi pacjenci to ludzie cierpiący, którzy tylko proszą o poradę. I są coraz bardziej niezadowoleni, bo nie znajdują pomocy.

Współczesna medycyna przestała zauważać pacjenta. Najważniejsze stały się dla niej wskaźniki śmiertelności i cały wysiłek zmierza do tego, by je zredukować. Lekarze są z tego rozliczani. Widzą słupki w programie Excel, przestali zauważać pacjenta. Kto jeszcze rozmawia z chorym człowiekiem, kto go słucha? Jest odsyłany od specjalisty do specjalisty, który tylko patrzy w wyniki. 15 minut na wizytę, następny. A gdzie czas na okazanie współczucia, zrozumienia, zbudowanie zaufania?

Gabinet specjalisty we współczesnej klinice - stosy badań, nowoczesna diagnostyka, zimne kafelki na ścianach, przerażony pacjent i zdawkowe informacje od lekarza. Lazaret w obozie Gross-Rosen - ciepła rozmowa, dotyk, dokładne obejrzenie pacjenta, kontakt z nim. Czego chcą chorzy?

Na końcu i tak zawsze jest śmierć. Niemal każdy współczesny lekarz powie, że to dla niego porażka. Czy powinien tak ją traktować? Profesor nie miał wątpliwości. - W żadnym wypadku śmierć pacjenta nie jest porażką. To rzecz naturalna, z którą i chory, i leczący muszą się liczyć. Nie ma mowy o życiu bez śmierci.

Proste prawdy o życiu, cierpieniu i człowieczeństwie. Powiedziałem profesorowi, jak bardzo mu jestem wdzięczny za tę rozmowę. Uśmiechnął się ciepło i machnął ręką: - Jestem stary, nikt mnie już nie słucha.

Kilkanaście dni po naszej rozmowie znów byłem w szpitalu klinicznym. Wielki moloch, w środku tłum ludzi, którzy przepychali się na korytarzach. Na ławkach przed gabinetami specjalistów tłumy chorych. Zobaczyłem profesora. Zgarbiony, chudy staruszek siedział cierpliwie na skraju ławki i trzymał w dłoniach jakieś papiery - pewnie wyniki badań. Wielki lekarz ze starej szkoły, która stara się leczyć nie kolejne ucho, wątrobę czy nerki, tylko konkretnego człowieka.

Przed profesorem przemaszerował jakiś lekarz, a za nim cała gromadka rozszczebiotanych studentów medycyny. Ubrani w białe fartuchy, mieli otwarte notatniki, gotowi w każdym momencie zapisać kolejną światłą uwagę swojego przewodnika. Nikt nie zauważył staruszka, który siedział przed nimi na ławce, który napisał dla nich podręczniki i jednym zdaniem mógłby zmienić ich postrzeganie medycyny.

Nie zwrócili uwagi nawet wtedy, gdy otworzyły się drzwi gabinetu i pielęgniarka zawołała ostro: - Gibiński!

PS. Prof. Kornel Gibiński zmarł pod koniec marca 2012 roku w wieku 97 lat. Szpital kliniczny w Ligocie, w którym pracował, dzięki staraniom senator Krystyny Bochenek nosi jego imię.   

***KONKURS Z NAGRODAMI: Kim jest najważniejszy człowiek w twoim życiu

Stałeś się dzięki niemu lepszy, mądrzejszy, bardziej wartościowy. Kim on jest, co dla ciebie znaczy?

Opowiedz nam o nim, razem napiszmy jego historię. Może to właśnie twój bohater będzie tak interesujący, że pozna go cała Polska. Daj mu szansę, zasługuje na to.

Aby pomóc w pracy nad waszymi opowieściami, wyruszamy w Polskę, by uczyć pisania. Chcemy bohaterów pełnych życia, z krwi i kości. Takich, o jakich milczą podręczniki, a przecież dla was najważniejszych. Nasi dziennikarze Mariusz Szczygieł, Michał Nogaś i Włodzimierz Nowak zapraszają na warsztaty Akademii i poświęcą waszym opowieściom dużo więcej czasu niż akademicki kwadrans.

Serwis: Akademia Opowieści

Prace do 8 tys. znaków przyjmujemy do 31 marca 2017 r. I nagroda będzie miała wartość 5 tys. zł, II – 3 tys. zł, III – 2 tys. zł

Komentarze