* O co chodzi w Akademii Opowieści?
* Wyślij zgłoszenie konkursowe
* Zapoznaj się z REGULAMINEM
Nie będę oryginalny. Największy wpływ na moje życie wywarł ojciec. Andrzej Gorzelik urodził się w 1940 r. w Katowicach. Kiedy przyszedł na świat, jego ojciec, a mój dziadek, Jerzy, był więźniem obozu koncentracyjnego. Poznał go dopiero, gdy miał pięć lat.
Mój dziadek był wielkim patriotą
Ojciec był z zawodu informatykiem. Pracował jako programista w branży hutniczej. Nawet mam gdzieś jeszcze w domu odznakę „Zasłużony Hutnik”, którą otrzymał. Z jego fachem związana była decyzja, która w znacznej mierze zaważyła na moim życiu.
Tata w latach 80. otrzymał propozycję wyjazdu do RFN. Mógł pracować tam w prywatnej firmie u znajomego w Bremie. Mama była germanistką, więc nie miałaby większych problemów z zaadaptowaniem się. To ona wszystko zaaranżowała. Ojciec jednak odmówił. Wychodził z założenia, że poza Górnym Śląskiem życie będzie liche. Równie stanowczo odmówiłby też przeprowadzki np. do Krakowa.
Tata nie starał się mnie formować poprzez złote myśli i pouczenia. Nigdy nie popadał w tani dydaktyzm. Był człowiekiem bardzo zasadniczym, obca mu była wylewność. Można było mu przypisać nawet pewną szorstkość. Szanował jednak ludzi, którzy dobrze wykonują swoją pracę i dotrzymują słowa.
Trudno byłoby mi powiedzieć, że zawsze chciałem być taki jak on. Z czasem odkryłem w sobie jednak wiele cech, które mogę przypisać jego wpływom. Na pewno jestem po ojcu kibicem Ruchu Chorzów (śmiech). Także dzięki niemu zaangażowałem się w politykę. Ojciec miał organiczną i konsekwentną niechęć do komuny. W 1980 r. włączył się aktywnie w przyzakładową „Solidarność”. W stanie wojennym był zatrzymywany przez bezpiekę, choć nie został internowany. W tych trudnych czasach odrzucał wszelkie kompromisy.
Pamiętam, kiedy wszystkie dzieci w mojej szkole miały otrzymać paczki od swoich rówieśników z ZSRR. Winę za złą sytuację gospodarczą w kraju zwalano wówczas na „Solidarność”. Ojciec powiedział mi, że to propagandowa akcja i żebym nie przyjmował tej paczki. Byłem jedynym dzieckiem, które – na forum całej szkoły – odmówiło przyjęcia „daru”. Nauczyciele nie robili jednak większych problemów. Większość z nich to byli przyzwoici ludzie.
Ojciec lubił dyskutować o polityce. Aprobował też moją działalność – czy to w Solidarności Walczącej, czy później w Ruchu Autonomii Śląska. Konsekwentnie podkreślał swoją śląską tożsamość. W Narodowym Spisie Powszechnym w 2002 r., na kilka miesięcy przed śmiercią, bez wahania zadeklarował się jako osoba narodowości śląskiej.
Nigdy nie zapomnę naszego pierwszego wspólnego meczu Ruchu Chorzów. To był 1983 r. Niebiescy grali u siebie z Widzewem, który był wówczas potęgą. Pamiętam, że staliśmy na sektorze nr 10. Ojciec zabrał mnie z obowiązku, sam nie chodził już na mecze, choć śledził wyniki. Należał do tej grupy kibiców, którzy twierdzili, że „lepiej już było”.
Najzabawniejsze wspomnienie mam jednak z meczu, który odbył się kilka lat później. W sezonie 1987/1988 Ruch grał w II lidze. Regularnie wygrywał wszystkie spotkania. Wyciągnąłem wtedy ojca na mecz ze Stoczniowcem Gdańsk. Stoimy w ogromnej kolejce po bilety, a mecz trwa już z 10 minut. Mówię do ojca: „Tato, ty tu stój, a ja jakoś sobie poradzę”.
Nigdy nie miałam do czynienia z chorym dzieckiem. Bałam się
Zauważyłem, że tuż obok mnie jeden z kibiców, niezbyt zresztą trzeźwy, postanowił wejść na stadion przez płot. Założyłem, że to on skupi na sobie uwagę ochrony, a mnie uda się jakoś niepostrzeżenie przemknąć. Było dokładnie odwrotnie (śmiech). Ochroniarze zostawili w spokoju tamtego gościa i zajęli się mną. Oberwałem milicyjną pałką, wyprowadzono mnie poza stadion. Na całe szczęście ojciec kupił też bilet dla mnie, choć musiałem wysłuchać, jaka to ze mnie oferma. Ruch wymęczył wtedy zwycięstwo, a jedyna bramka padła z rzutu karnego.
Ojciec miał specyficzne poczucie humoru. Podczas jednej z uroczystości rodzinnych doszedł do wniosku, że musi wywinąć jakiś kawał swojemu szefowi w pracy. Zadzwonił wtedy do niego. Matka udawała niemiecką telefonistkę, a ojciec stwierdził, że dzwoni z RFN, bo postanowił wyjechać tam na stałe. Na kierownika padł blady strach. Był przekonany, że ojciec rzeczywiście opuścił Polskę. Później oczywiście sprawa się wyjaśniła.
Co roku jeździliśmy na wakacje do Ustronia, dokładnie w to samo miejsce. Ojciec zaszczepił mi zapał do górskich wędrówek. Nie odczuwał jednak potrzeby podróżowania w bardziej odległe rejony. Uważał, że warto odwiedzać tylko te miejsca, w które da się dojechać tramwajem lub koleją regionalną.
Egzotyczne kraje chętnie oglądał w telewizji, twierdząc, że na szklanym ekranie świat wygląda lepiej i ewentualna wycieczka w tak dalekie zakątki byłaby dla niego rozczarowaniem. Telewizor stanowił dla ojca okno na świat.
To był człowiek o humanistycznych zainteresowaniach. Bardzo dużo też czytał, lubił zwłaszcza książki historyczne. Wraz z matką starał się nienachalnie zaszczepić mi szacunek do wiedzy i nieustanną potrzebę jej pogłębiania. Rodzice nigdy nie oszczędzali na moim wykształceniu. Nie wszyscy mieli takie szczęście. Wspominam ojca jako człowieka o szerokich horyzontach, który zawsze starał się trzymać swoich zasad i nigdy nie żył pozorami.
***
KONKURS Z NAGRODAMI
Kim jest najważniejszy człowiek w twoim życiu
Stałeś się dzięki niemu lepszy, mądrzejszy, bardziej wartościowy. Kim on jest, co dla ciebie znaczy?
Opowiedz nam o nim, razem napiszmy jego historię. Może to właśnie twój bohater będzie tak interesujący, że pozna go cała Polska. Daj mu szansę, zasługuje na to.
Aby pomóc w pracy nad waszymi opowieściami, wyruszamy w Polskę, by uczyć pisania. Chcemy bohaterów pełnych życia, z krwi i kości. Takich, o jakich milczą podręczniki, a przecież dla was najważniejszych. Nasi dziennikarze Mariusz Szczygieł, Michał Nogaś i Włodzimierz Nowak zapraszają na warsztaty Akademii i poświęcą waszym opowieściom dużo więcej czasu niż akademicki kwadrans.
Prace do 8 tys. znaków przyjmujemy do 31 marca 2017 r. I nagroda będzie miała wartość 5 tys. zł, II – 3 tys. zł, III – 2 tys. zł
Wszystkie komentarze