* Wyślij zgłoszenie konkursowe
* Zapoznaj się z regulaminem
Dobrze tego nie pamiętam, byłam mała. Właśnie urodziła się moja siostra i do domu przyszedł batiuszka, żeby ją ochrzcić. Było duże zamieszanie, ja kręciłam się pod nogami, więc dziadek wziął mnie do swojego dużego fiata, posadził okrakiem na szerokim podłokietniku na tylnej kanapie (nie było wtedy fotelików dla dzieci) i zawiózł na giełdę. Chciał kupić części do samochodu. Ja oglądałam króliczki w klatkach. Potem całymi dniami gadałam tylko o tych króliczkach.
Gdy mamie skończył się urlop macierzyński, mocno koncentrowała się na doktoracie. Wchodziłyśmy z siostrą do gabinetu, siadałyśmy po turecku na dywanie i obiecywałyśmy, że nie będziemy przeszkadzać, tylko na nią popatrzymy. Ale żeby jej tak nie sapać nad uchem, często jeździłyśmy do dziadków. Uwielbiałyśmy to, bo dziadek zawsze kojarzył się z przygodą. Całymi dniami buszowałam po jego warsztacie samochodowym i zbierałam śrubki z podłogi. A jak trochę urosłam, pozwalał mi przykręcać je do silnika. Potem, już w podstawówce, wyspecjalizowałam się we wkładaniu pestek do zaworów. Dwie sprężyny – jedna większa, druga mniejsza, nasadzone były na bolec. Nakładało się na to taką podkładkę, która obejmowała obie te sprężyny. Trzeba było to przycisnąć i wsadzić dwie metalowe części – pestki, które blokowały podkładkę. Te pestki były dość małe i dziadek nie mógł ich chwycić. Raz pozwolił mi nawet rozkręcić całą starą skodę. Dzięki niemu dowiedziałam się wielu rzeczy: jak wygląda silnik w środku, co to są tłoki i cylindry.
Gdy był weekend, wsiadaliśmy do chabrowego fiata dziadka i wyjeżdżaliśmy z Białegostoku. Jechaliśmy w nasze ulubione miejsce – na plażę nad Czaplinianką, dopływem Narwi. Mijaliśmy po drodze Zaczerlany i dziadek za każdym razem mówił: „Tu stał nasz dom, a to pole aż po horyzont było nasze”. Nigdy się tam nie zatrzymywaliśmy. Na plaży robiliśmy ognisko, piekliśmy kiełbaski. Przed powrotem do domu zachodziliśmy na mały cmentarz prawosławny, gdzie leżą moi prapradziadkowie – Agafia i Józef, pradziadek Michał i brat dziadka Stefan (prababci Mani jeszcze tam nie było, umarła, gdy miałam 15 lat). A gdy wracaliśmy do Białegostoku, zawsze śpiewaliśmy po drodze „Jesienne róże” i inne piosenki o miłości, które lubiła moja babcia (ani ja, ani moja siostra nigdy nie umiałyśmy ładnie śpiewać).
Dzięki dziadkowi znam się też na grzybach. Często chodziliśmy na nie sami, bo tylko my w rodzinie byliśmy zapalonymi grzybiarzami. Odwiedzaliśmy lasy wokół Zaczerlan, które dobrze pamiętał z dzieciństwa. Opowiadał, że pod tym drzewem rosły prawdziwe, pod tamtym żółte, a tu chodził z krowami. Raz poszliśmy w młody las i okazało się, że rośnie tam stara grusza i że kiedyś był to sad sąsiada. A gdy był już starszy i rzadziej jeździliśmy do lasu, zaczął wspominać to, o czym w mojej rodzinie się nie mówiło.
O tym, że prababcia Mania tak boi się podróżować, bo w 1915 r. przeżyła bieżeństwo. O tym, że w czasie wojny dziadek nie mógł już chodzić z dubeltówką na zające, bo jak Niemcy by go zobaczyli, toby go zabili. I że to dzięki temu, że Niemcy weszli, Sowieci nie zesłali ich do łagrów jako kułaków. A gdy wypasał krowy w lesie, bał się, że spotka partyzantów – nieważne, czy sowieckich, czy polskich. Leśni zawsze oznaczali kłopoty.
I że jak po wojnie poszedł na dansing i spotkał dwóch sąsiadów ze wsi obok, co byli w partyzantce, to musiał uciekać przez okno, bo rzucili w jego stronę: „A ten co tu robi? Bić kacapa!”. W rowie przy rzece przeleżał aż do rana, bo bał się, że przyjdą po niego do domu. Wiedział, że nie odpuszczą, bo wiadomo, że jak prawosławny, to pewnie kolaboruje z nową władzą ludową.
Opowiedział też o Stefanie, tym, który leży obok prapradziadków na cmentarzu. Że zginął na wojnie od kuli. Jak byłam już w liceum, opowiedział więcej: że widział, jak go zastrzelili. Ostatnia wersja, jaką pamiętam, to taka, że we wsi ukrywał się kolaborant. Wyszedł z kryjówki i partyzant zaczął go gonić. Kolaborant wpadł do naszego domu i wyskoczył oknem, żeby zmylić tamtego. Dziadek się wystraszył i pobiegł na górę. Stefan zaparł drzwi swoim ciałem przed partyzantem, a ten strzelił w drewnianą przeszkodę, nie widząc, kto stoi po drugiej stronie. Trafił mu w głowę. Dziadek mówi, że ten człowiek potem bardzo żałował, że nie wiedział, do kogo strzela. Mówił też, że Stefan to był taki dobry, nikomu źle nie życzył.
To, że prawosławie nas odróżnia, wiedziałam zawsze. Nie wiedziałam jednak, dlaczego dziadkowie mówią po polsku, chociaż ich pierwszym językiem jest białoruski. I dlaczego prababcia Mania nigdy nic po polsku nie powiedziała. Zaczęłam się zastanawiać, kim jestem. I dlaczego historia, jaką znałam ze szkoły, odbiega od tej dziadkowej.
Już na studiach profesorowie z warszawskiej ASP mówili mi, że jestem zbyt grzeczna i ułożona. Bo przecież artysta musi mieć w sobie trochę szaleństwa, ognia. A ja ten ogień dostałam trochę od tych dziadkowych historii. Po tym, jak opowiedział mi o Stefanie, zaczęłam rysować scenki z jego dzieciństwa w różnych konfiguracjach: z kolaborantami, Niemcami, sąsiadami z wioski, partyzantami. Przerabiałam to w kółko. Odtwarzałam te historie i czułam gniew. Że ta krzywda jest niewysłuchana i że Białorusini z Podlasia nie mają swojego głosu. Od dziadka dostałam więc też dawkę buntu.
Powstała z tego seria obrazów, dzięki której dostałam dyplom na ASP. Wystawiłam je w warszawskim Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, byłam nominowana do konkursu Samsung ArtMaster. Ale dopiero po kilku latach udało mi się pokazać je w Krynkach, Supraślu i Hajnówce. I okazało się, że to nie tylko moja prywatna wojenka. Że udało mi się uchwycić coś ważnego dla innych członków białoruskiej społeczności. I że jestem jej częścią, mimo że nie mówię po białorusku i od 13 lat mieszkam na Pradze.
Opowiedzcie nam o najważniejszym człowieku w waszym życiu. Kim on jest, co dla was znaczy? To temat Akademii Opowieści, do której zapraszamy czytelników. Planujemy pomoc redaktorów i reporterów „Dużego Formatu” w przygotowaniu tekstów do druku na naszych łamach.
Wyruszamy też w Polskę, by uczyć pisania. Nasi dziennikarze Mariusz Szczygieł, Michał Nogaś i Włodzimierz Nowak zapraszają na warsztaty Akademii.
Na wasze opowieści czekamy do 31 marca. Tekst nie może przekraczać 8 tys. znaków. Należy go wysłać za pomocą formatki.
Zwycięzcy konkursu dostaną nagrody pieniężne.
Wszystkie komentarze