Kiedyś śpiewała "Wróć do Sorrento" tak pięknie, że mieszkańcy kamienicy wychodzili na balkony, by lepiej słyszeć. A przechodnie zatrzymywali się i unosili głowy.

* O co chodzi w Akademii Opowieści?

* Wyślij zgłoszenie konkursowe

* Zapoznaj się z regulaminem

Akademia Opowieści
Akademia Opowieści  Akademia Opowieści

- Kukurykuuuuu! - przeszywający ciszę dźwięk odbija się od ścian podwórka studni, wciska się przez okienną szczelinę do ciemnego pokoju, dociera do mojego ucha, a tam zmienia się w elektryczny impuls, który rozkazuje powiekom, by wreszcie się podniosły. Czas rozpocząć dzień.

Na podwórku przy Piotrkowskiej 117 nikogo już nie dziwi 50-letnia elegancka kobieta (wygląda na jakąś sekretarkę, a nie pracownicę Zakładów Fonica), która każdego ranka, wychodząc z klatki schodowej, z całych sił pieje, by obudzić swoją wnuczkę. Wnuczka bardzo nie lubi wstawać rano do przedszkola. Aby przyjęła wyzwanie, jakim jest kolejny dzień, musi stać się coś niezwykłego. Babcia wymyśliła więc, że każdego ranka dziewczynkę będzie budził kogut. Ta propozycja bardzo podoba się małej. Nie jest łatwo budzić się w chłodnym, nigdy niedoświetlonym mieszkaniu, by spędzić dwie trzecie dnia bez najbliższych. Poranny rytuał staje się znakiem panującego we wszechświecie porządku. Ten porządek opiera się na miłości, która niczego się nie boi.

Ale ja, wtedy czteroletnia, jeszcze nie potrafię tego nazwać. Myślę sobie: "Babcia Marysia znów idzie robić radia".

Spójrz, jak morze słodko wzdycha

Szafirowe snując tonie

Jakby w jego modrym łonie

Drżała skarga rzewna cicha

W mieszkaniu dziadków radio jest jednym z najważniejszych sprzętów, zawsze pulsującym ciepłym, pomarańczowym światłem. Kiedy z głośnika sączy się jej ulubiona melodia, babcia zaczyna śpiewać. Wkrótce jednak, na słowach "snując tonie", rezygnuje, krztusząc się i kaszląc. Wszystko przez papierosy. Kiedyś śpiewała "Wróć do Sorrento" tak pięknie, że mieszkańcy jej kamienicy wychodzili na balkony, by lepiej słyszeć. A przechodnie zatrzymywali się i unosili głowy. To było na Marynarskiej, na starych Bałutach, jeszcze przed wojną. O tamtych czasach babcia lubi opowiadać najbardziej. I jeszcze o Berlinie.

Na przestrzeni lat wygląda to tak samo. Najpierw karmi mnie rosołem, potem wypala klubowego lub sporta, wypytując, co u mnie. Nikt inny nie potrafi tak słuchać, nie przerywając, reagując mimiką na moje podekscytowanie, otulając spojrzeniem czarnych oczu. A potem przychodzi czas na jej opowieści. Siada na wersalce pod wielkim obrazem, na którym Jezus o pięknej, smutnej twarzy puka do czyichś drzwi (ach, ile bym dała jako dziecko, aby dowiedzieć się, co jest za tymi drzwiami!). Ja siadam obok, kładę głowę na jej kolanach i słucham niezwykłych historii z bałuckiego Macondo. Na przykład o tym, jak kiedyś, wracając ze szkoły, pomyślała, że chciałaby dostać jakąś ładną biżuterię, i za chwilę zobaczyła skrzący się w słońcu naszyjnik zwisający z gałęzi młodego drzewka. Albo o tym, jak pewnego razu z przyjaciółmi zrobili sobie piknik na łące niedaleko kirkutu i zobaczyli tę młodą sąsiadkę, która niedawno zmarła przy porodzie. Powiedziała im, że idzie nakarmić dziecko. Albo o innej sąsiadce, zabitej siekierą przez męża, który za wcześnie wrócił z wojska. Babcia opowiada z pasją, naśladuje głosy bohaterów, robi pauzy tuż przed zwrotem akcji. Zza ściany słychać terkotanie maszyny do szycia dziadka. Przymykam oczy i mam wrażenie, że to nie maszyna, ale kinowy projektor.

Patrz, jak liście wiew potrąca

Jak porusza kwiatów rojem

Obudź miłość w sercu swoim

Zostań ze mną, szczęście moje

Dla mnie Marysia, dla dziadka Mania, oficjalnie Marianna - nie jest urodzoną gospodynią. Gotuje i sprząta z obowiązku. Kiedy może, wymyka się do kina. Ten odcinek Piotrkowskiej i jego okolice to kinowe zagłębie - dwie-trzy minuty i już jesteśmy w Gdyni lub w Wiśle. Trochę dalej są Tatry - tam babcia zabiera mnie na bajki. Ale częściej na poważne filmy, które nie zawsze rozumiem. Wtedy spędzam czas, obserwując drobinki kurzu tańczące w smudze światła rzucanej przez projektor. Prawdziwy gwiezdny pył! Te wyprawy to takie nasze ucieczki od codzienności, która jest szara i niekiedy bolesna.

Ale ból jest naturalną częścią człowieczego losu, o czym przekonują mnie, może zbyt wcześnie, opowieści babci i te z ekranu. Na przykład miłość. Ona rzadko bywa szczęśliwa. Babcia spotkała ją w wieku 14 lat. Jurek był trzy lata starszy i pochodził z zamożnej rodziny kupieckiej. Szalał za Marysią. Kupował drogie prezenty, zapraszał do kina. To właśnie w kinie przeżyli chwile grozy podczas bombardowania Łodzi we wrześniu 1939 r. Wkrótce babcia i jej siostra Janka zostały wysłane na przymusowe roboty do Niemiec. Tydzień czekały na przydział pracy, w okropnych warunkach, śpiąc na gołej posadzce. Wreszcie trafiły do zakładów zbrojeniowych Kruppa. Babcia z monoklem w oku łączyła maleńkie elementy bomb. Chcąc żyć, nie wnikała, co będzie z nimi dalej.

Mimo smutku rozstania z najbliższymi pokochała Berlin. W czasie wolnym, na przepustce, jeździła tam i z powrotem S-Bahnami i U-Bahnami, obserwując miasto i ludzi. Tłumaczyła mi, że to pierwsze to kolej naziemna, a to drugie - podziemna. Przyzwyczajona do jazdy autobusami ogórkami albo tramwajami, nie potrafiłam sobie tych S-Bahnów i U-Bahnów wyobrazić. I jeszcze Zoologischer Garten - zielona wyspa na morzu kamiennego, monumentalnego miasta. Można było tu zapomnieć o wszystkim.

Kiedyś z koleżankami postanowiły wybrać się do kawiarni. Była to oczywiście rozrywka zakazana dla przymusowych robotników. Dziewczyny jednak ładnie się ubrały, umalowały i z pewnymi siebie minami zamówiły kawę i ciastko. W pewnym momencie do kawiarni weszło trzech oficerów. Groza, panika, co będzie, gdy je zidentyfikują. Panowie oczywiście dosiedli się do dziewcząt, które odtąd udawały przebywające na wakacjach cudzoziemki. A następnie uparli się, że odprowadzą je do domu. Dziewczęta były przerażone, przeczuwając, że przy podawaniu płaszczy Niemcy zauważą wszywki z literą P. Panowie zapewne już wcześniej zorientowali się, kim są dziewczęta. Jednak do końca zachowywali się szarmancko. Babcia zapamiętała, że ten o najładniejszych rysach twarzy miał drewnianą nogę. Pamiątkę z frontu wschodniego.

Pewnego dnia w Berlinie pojawił się Jurek. Zgłosił się sam do pracy, aby być bliżej ukochanej. Czy potrzeba większego dowodu miłości?

Lecz ty, patrząc w moje oczy

Mówisz: "jadę w inne strony"

Chcesz zostawić kraj uroczy

Kraj miłości wymarzony

Jurkowi także spodobał się Berlin. Szybko nawiązał tu tzw. kontakty biznesowe. Radość babci nie trwała jednak długo. Z Łodzi przyszła wiadomość o śmierci Jana Banieckiego, mojego pradziadka. Podobno jego serce nie wytrzymało ze zgryzoty po wywiezieniu córek i po śmierci jednego z synów (brat babci, Bolesław, zginął w obozie jenieckim pod szwajcarską granicą). Babcia podjęła starania, aby wrócić do mamy i rodzeństwa. Tymczasem - jak w prawdziwym dramacie - jej decyzja została wystawiona na próbę. Ukochany poprosił ją o rękę, ale dodał przy tym, że póki co nie ma zamiaru wracać do Polski.

Zawsze podczas naszych seansów z opowieścią przychodził w końcu ten moment, gdy padały słowa: "A teraz opowiem ci o Jurku". Kochała go i nienawidziła. Bo nie wrócił razem z nią, bo ożenił się z wdową po niemieckim oficerze, bo zamieszkał w Szczecinie, bo odebrał sobie życie. Opowieścią o Jurku dzieliła się ze mną potajemnie wielokrotnie, za każdym razem wierząc, że swój sekret wyjawia po raz pierwszy. W sąsiednim pokoju dziadek szył marynarki, spodnie i ciężkie palta dla miejskich urzędników.

Po powrocie z Berlina babcia obiecała sobie, że nigdy nie wyjdzie za mąż. Choć starało się o nią naprawdę wielu. Na początku lat 50. na jakimś weselu poznała Józefa, krawca z Warszawy. Był sporo starszy, elegancki, poważny. Po ślubie zamieszkali w Warszawie. Tam urodziła się moja mama. Babcia jednak tęskniła za rodzinnym miastem.

Dziadek z moich wspomnień był pracoholikiem. Swoją pracownię opuszczał tylko na posiłek. Całował mnie w czoło, opowiadał jakiś dowcip, a gdy babcia wychodziła do kuchni, potajemnie wciskał mi do ręki banknot z Ludwikiem Waryńskim. Za chwilę znów siedział przy swoim singerze. To było już wtedy, gdy z rodzicami i bratem zamieszkaliśmy na Widzewie i do dziadków wpadałam raz w tygodniu. Na przykład po zajęciach na uczelni, której ponury poniemiecki gmach mieścił się bardzo blisko, przy Kościuszki. Zrozumiałam, że dziadków łączy trudna miłość i że każde z nich ma swoje tajemnice. Ale że to naprawdę jest miłość, odkryłam dopiero, gdy dziadek odchodził.

Dziadzio leżał kilka miesięcy w tym samym pokoju, w którym niegdyś spędzałam długie godziny, słuchając babci. Ale ona nie miała już siły na opowiadanie. Pielęgnowała dziadka, myła go, karmiła. Maszyna do szycia już nie terkotała. Skończyła się epoka filmowych projektorów.

Po śmierci dziadka mieszkałam przez miesiąc z babcią. Mimo smutku był to piękny czas. Czas niebywałej bliskości. Pewnego dnia babcia postanowiła rzucić palenie. Poprosiła, abym poszła do sklepu i kupiła najdroższą paczkę papierosów. Była pewna, że po tak ekskluzywne cygarety będzie sięgać tylko od czasu do czasu, aż w końcu się odzwyczai. Przyniosłam więc najdroższe jakie znalazłam: dumonty. Babcia sięgnęła po cienki, brązowy papieros, zaciągnęła się i z satysfakcją przymknęła powieki. Nagle zaproponowała: "Spróbuj!". Słodko-gorzki smak wydał mi się bardzo intrygujący. Paliłyśmy więc obie, śmiejąc się i robiąc głupie miny. Paczka skończyła się bardzo szybko.

Nie zostawiaj mnie

Krainę szczęścia świętą

Zostań w Sorrento

Ja kocham cię

Przyszedł jednak czas, gdy musiałam ją zostawić. Najpierw wróciłam na Widzew, a potem wyjechałam do Lublina. Znalazłam swoją miłość i swoją pasję: opowiadanie historii dźwiękiem. W marcu 2005 r. dostałam telefon od mamy z prośbą, abym szybko przyjechała. Babcia od kilku dni leżała w szpitalu. Z dnia na dzień traciła siły, przestała mówić. To był nietypowy początek marca. Kilkudniowe śnieżyce sparaliżowały komunikację. Jechałam do Łodzi cały dzień dwoma pociągami, modląc się, aby zdążyć. Zdążyłam. Zdążyłam ją przytulić i zaśpiewać "Wróć do Sorrento". Zdążyłam zobaczyć spływającą po jej policzku łzę. Twarz wyrażającą smutek i poczucie niesprawiedliwości. Zdążyłam w ostatniej chwili.

Kilka tygodni później przyszła niezwykła wiadomość. Audycja mojego współautorstwa miała reprezentować Polskę na najważniejszym europejskim konkursie w. Berlinie. Historia z przygranicznej wioski Wygnanka o strażaku Mirku, który na skutek miłosnego zawodu skonstruował bombę, by pozbyć się rywala, stanęła w szranki z reportażami z BBC, ARD i wielkich rozgłośni skandynawskich.

Gdy wysiadłyśmy z koleżanką Moniką na stacji Zoologischer Garten, nie miałam wątpliwości, za czyją sprawą znalazłam się w tym właśnie miejscu. Reportaż podczas prezentacji przyjęto entuzjastycznie, ale my, nieśmiałe dziewczyny z małego regionalnego radia, postanowiłyśmy wracać do domu, nie czekając nawet na rozstrzygnięcie konkursu.

Był piątkowy wieczór, gdy zadzwonił telefon z Berlina. Musimy koniecznie być obecne na sobotniej gali. A zatem miłość, śmierć, Berlin i bomba zrobiły swoje... Stałam na scenie w świetle reflektorów i ze wzruszeniem myślałam, że Prix Europa to ostatni szalony wyczyn babci. To spełnienie, którego ona nigdy nie doświadczyła. To otwarcie drzwi na nowy, nieznany świat. Pora więc wstać i iść. Zostawić za plecami podwórko studnię. Kogut już dawno zapiał.

* Katarzyna Michalak

Łodzianka, z wykształcenia polonistka. Od 2001 r. pracuje w Redakcji Reportażu Polskiego Radia Lublin, którą od sześciu lat kieruje. Uprawia głównie feature, czyli reportaż artystyczny - gatunek z pogranicza dziennikarstwa i literatury, muzyki i filmu. Fascynują ją spotkania z ludźmi i możliwości radiowego medium w ukazywaniu prawdy o człowieku.

Laureatka znaczących nagród, m.in. Prix Europa Berlin 2005 ("Chłopcy z Wygnanki" - współautor Monika Hemperek), Melchiora dla Radiowego Reportażysty Roku 2006, Prix Italia - Wenecja 2006 i Turyn 2009, Złotego Mikrofonu. Zajmuje się również popularyzowaniem sztuki świadomego słuchania.

Posłuchajcie reportażu "Chłopcy z Wygnanki"

Akademia Opowieści. Konkurs z nagrodami

Opowiedzcie nam o najważniejszym człowieku w waszym życiu. Staliście się dzięki niemu lepsi, mądrzejsi, bardziej wartościowi. Kim on jest, co dla was znaczy? Opowiedzcie nam o nim, razem napiszmy jego historię.

Szukamy opowieści, które nas uwiodą. Planujemy pomoc redaktorów i reporterów "Dużego Formatu" w przygotowaniu tekstów do druku na naszych łamach. Może to właśnie wasz bohater będzie tak interesujący, że pozna go cała Polska. I znajdzie swoje miejsce w historii.

By pomóc w pracy nad waszymi opowieściami, wyruszamy w Polskę, by uczyć pisania. Nasi dziennikarze Mariusz Szczygieł, Michał Nogaś i Włodzimierz Nowak zapraszają na warsztaty Akademii i poświęcą waszym opowieściom dużo więcej czasu niż akademicki kwadrans. Spotkanie w Lublinie w ramach Akademii Opowieści odbędzie się 14 lutego we wtorek o godz. 19 w sali czarnej Ośrodka Brama Grodzka-Teatr NN. Mariusz Szczygieł będzie rozmawiał z lubelskim aktorem Dariuszem Jeżem oraz reportażystką radiową Katarzyną Michalak.

Jak wziąć udział w konkursie? Na Wasze opowieści czekamy do 31 marca 2017 r. Opowiadanie pod hasłem "Najważniejszy człowiek w moim życiu" nie może przekraczać 8 tysięcy znaków. Należy je wysłać za pośrednictwem formatki dostępnej na stronie internetowej AKADEMIA OPOWIEŚCI . Zwycięzcom kapituła konkursu przyzna nagrody pieniężne, a ich opowieści zostaną opublikowane w "Dużym Formacie". Szczegóły w naszym serwisie AKADEMIA OPOWIEŚCI.

Komentarze
Zaloguj się
Chcesz dołączyć do dyskusji? Zostań naszym prenumeratorem