Pamiętam długie spacery, moje i córeczki, nowojorskimi alejami. Zaglądałyśmy do małych drogerii, do sklepów papierniczych. Ona otwierała i wąchała czyste zeszyty, a ja myślałam: Aha! Złapała bakcyla! Z pisarką Elizabeth Strout rozmawia Michał Nogaś.

* O co chodzi w Akademii Opowieści?

* Wyślij zgłoszenie konkursowe

* Zapoznaj się z regulaminem

INNE TEKSTY Z AKADEMII OPOWIEŚCI:

* Nie wiem, dlaczego ta śmierć we mnie siedzi. Dlaczego od lat chcę o niej napisać

* Akademia Opowieści rusza w Polskę. Na początek Parys i Nogaś w Szczecinie

* Pisanie to usunięcie wszystkiego, co zbędne [SZCZYGIEŁ]

MICHAŁ NOGAŚ: Kogo zabraknie przy twoim wigilijnym stole?

Elizabeth Strout: Pamiętam długie spacery, moje i córeczki, nowojorskimi alejami. Zaglądałyśmy do małych drogerii, do sklepów papierniczych. Ona otwierała i wąchała czyste zeszyty, a ja myślałam: Aha! Złapała bakcyla! Z pisarką Elizabeth Strout rozmawia Michał Nogaś. Córki, mojego jedynego dziecka, które będzie wtedy daleko ode mnie. Najważniejszego człowieka w moim życiu.

Szaleję za nią. Każdego dnia tęsknię niezwykle mocno, nawet jeśli obie przebywamy akurat w Nowym Jorku. Od chwili gdy ujrzałam ją po raz pierwszy 33 lata temu, kocham ją najmocniej ze wszystkich istot żyjących na świecie.

Zarina jest poetką, pisze też sztuki teatralne. Jest odważna, bardzo pewna siebie i nieprawdopodobnie wrażliwa. Jeszcze gdy była małą dziewczynką, wiedziałam, że zostanie pisarką. Pamiętam nasze długie spacery nowojorskimi alejami, gdy zaglądałyśmy do małych drogerii i sklepów papierniczych. Wielokrotnie przyłapałam ją wtedy na otwieraniu i wąchaniu niezapisanych zeszytów. Aha – myślałam – złapała bakcyla!

Nigdy nie pomagałam jej w pisaniu, tylko się przyglądałam. Dojrzewała sama. Wszystko, co przelewa na papier, wypływa z niej, jest szczere i oryginalne. Pisze znakomicie. Ale dla mnie na zawsze pozostanie małą dziewczynką wąchającą zeszyt w małym sklepie na Manhattanie.

Elizabeth Strout, autorka "Mam na imię Lucy": Kiedy piszę, zdarza mi się płakać

Gdyby jednak los dał wam szansę na spotkanie przy świątecznym stole?

– Chciałabym porozmawiać z córką o świecie, w którym przyjdzie jej żyć. Często się widujemy, mieszkamy obie w Nowym Jorku, ale zwykle to tylko chwile. Jak gdybyśmy żyły w przelocie. W czasie świąt uwielbiam ten brak pośpiechu, chwilę, gdy możesz usiąść obok bliskiej ci osoby, złapać ją za rękę, rozmawiać bez ograniczeń.

Powiedziałabym, że drżę o jej przyszłość. Przez wiele lat myślałam, że świat – choć niepozbawiony problemów – będzie bezpieczny. Dziś już tak nie uważam. To mnie paraliżuje. A jeśli zdecyduje się zostać matką? Na jakim świecie przyjdzie żyć jej dzieciom?

Chyba najbardziej boję się o jej bezpieczeństwo fizyczne. Obawiam się, że zmiany, które zachodzą, doprowadzą nas do momentu, w którym pojawi się przemoc. Gdy tylko Donald Trump zacznie wprowadzać w życie założenia swojej polityki zagranicznej i krajowej – o ile w ogóle można to nazwać polityką – spodziewam się kolejnych ataków terrorystycznych na Nowy Jork i USA.

Być może Zarina umiałaby mnie pocieszyć, przekonać, że się mylę?

Nowe książki: Powrót Elizabeth Strout, autorki "Olive Kitteridge", oraz świetny nie-Knausgard

Może powiedziałaby, że to potrwa tylko chwilę?

– Po gorszych czasach przyjdą lepsze, mam tego świadomość. Ale teraz – drżę.

To w zasadzie nic nowego i odkrywczego, wystarczy prześledzić losy świata. Co jakiś czas dochodzi do erupcji czegoś potwornego, co tli się pod powierzchnią. Zdaje się, że właśnie to widzimy. Rozprzestrzenianie się zła.

Naiwnością byłoby na przykład twierdzić, że obserwujemy jakieś nagłe odradzanie się rasizmu. On zawsze tu był i jeszcze przez długi czas będzie. Do tego wszystkiego pojawiła się w naszych społeczeństwach olbrzymia frustracja tych, którzy od lat znajdują się w coraz gorszej sytuacji ekonomicznej. Nie rozumieją, dlaczego tak się dzieje. Politycy ich oszukują i podsuwają fałszywe rozwiązania.

Od pewnego czasu budzę się i codziennie myślę o tym samym – w którym momencie świat, który znamy, stanął nad przepaścią? Dlaczego bagatelizowaliśmy pomruki niezadowolenia? Wydaje mi się, że słowa, które padły podczas kampanii w sprawie Brexitu, i wynik głosowania przelały czarę goryczy. Patrzyłam na to wszystko, myśląc: Co? Jak to się mogło stać? To był dzwonek alarmowy.

W Ameryce to właśnie Trump dał przyzwolenie na brutalizację życia publicznego. Swoimi słowami, zachowaniem, tezami wzmocnił demony.

Magazyn „Time” przyznał mu tytuł Człowieka Roku, nazywając go jednocześnie prezydentem podzielonych Stanów.

– Zgadzam się z drugą częścią. W dużej mierze dzieje się tak z powodu zmian, które zaszły w polityce. 20, 30 lat temu wydawało się, że obie partie – Republikanie i Demokraci – operują na tej samej płaszczyźnie. Te czasy minęły. Republikanie bardzo silnie podzielili się wewnętrznie, a Demokraci utracili zdolność do reprezentowania klasy pracującej, ludzi gorzej uposażonych, gorzej wykształconych. Z roku na rok stawali się reprezentantami elit. Doszło do pomieszania porządków. Podejrzewam, że nie tylko w USA.

"Mam na imię Lucy": pochwała plotkowania. Znakomita powieść Elizabeth Strout [RECENZJA]

Dość daleko odeszliśmy od spokojnego świątecznego stołu i rodzinnej atmosfery.

– To prawda.

Święta i okres noworoczny spędzamy w stanie Maine, skąd oboje – mój mąż i ja – pochodzimy. Zawsze w tym samym, niezmiennym gronie. Mamy mały domek, szeregowiec, w centrum miasta. Kupujemy choinkę, stawiamy ją przed domem i wraz z przyjaciółmi ubieramy w wigilijny wieczór. Potem udajemy się do lokalnego kościoła. A w dzień Bożego Narodzenia, ponieważ mieszkamy naprzeciwko siebie, przy tej samej ulicy, rozmawiamy, jemy i spacerujemy. To samo w sylwestra. Do pełni szczęścia w tym roku zabraknie mi jedynie obecności Zariny.

Coraz częściej wracam pamięcią do tych świąt, które spędzałam wspólnie z pierwszym mężem i córką, gdy była malutka. Jeździliśmy do Maine, by zobaczyć się z moimi rodzicami. Ale później, po wspólnej kolacji, urządzaliśmy sobie małe przyjęcie świąteczne w pokoju hotelowym. Przywoziliśmy ze sobą małą choinkę. To była bardzo intymna, przytulna namiastka domu. Bo przecież – nie tylko w święta – ludzie są ważniejsi od miejsc.

Czy jest ktoś, kto nie należy do rodziny, a kogo zaprosiłabyś do świątecznego stołu?

– Bardzo chciałabym porozmawiać z Williamem Trevorem, pisarzem irlandzkim. Odszedł od nas przed miesiącem. Miał 88 lat. Kochałam jego książki, zawsze marzyłam o tym, by go spotkać, podzielić się wątpliwościami, przytulić.

Jego utwory były ciche, spokojne, interesował się tym, co wypływa z naszego serca. Nie zajmował się bezpośrednio ważnymi, wielkimi problemami społecznymi, a jednak zawsze można było je u niego znaleźć. Między słowami. Portretował małe wioski, interesowało go, o czym myślą i jak żyją ludzie z dala od zgiełku wielkich miast. To także bardzo mi bliskie spojrzenie na świat.

Zapytałabyś go o...?

– Może o to, jak przetrwać te smutne czasy?

A jak?

– Gdybyśmy to wiedzieli... Myślę, że każdy z nas powinien znaleźć własne pole działania.

Mój mąż przez dziesięć lat był prokuratorem generalnym stanu Maine, teraz jest wykładowcą – między innymi na Columbii i Harvardzie. Ma 69 lat i bardzo zaangażował się we współpracę z prokuratorami z wielu stanów. Jeździ po kraju, prowadzi szkolenia. Robi to, ponieważ poszczególne stany będą miały w najbliższych czterech latach wiele do powiedzenia, zapewne będą próbowały blokować wiele inicjatyw federalnych. Zwykli obywatele będą więc potrzebowali pomocy ze strony prokuratorów generalnych.

A ja? Ja będę pisać. Choć przyznam ci się, że gdy Trump wygrał wybory, byłam tak wściekła, że pomyślałam: Po co w ogóle jeszcze to robić? Ale zaraz potem przyszło otrzeźwienie. O nie! Muszę pisać dalej, bo to jedyny sposób na przekazywanie światu tego, co wydaje mi się prawdą.

Po wyborach złapałam się na tym, że zastanawiam się, na kogo mogli głosować rodzice mojej bohaterki Lucy Barton. I doszłam do wniosku, że o ile w ogóle głosowali, to na Trumpa. Olive Kitteridge, inna moja bohaterka, nie zagłosowałaby na niego, jestem o tym przekonana. Podobnie Lucy. Ale jej rodzice, mieszkający w małym miasteczku na biednym Środkowym Wschodzie, tak.

Uświadomiłam sobie nagle, i było to bardzo mocne uczucie, że piszę o ludziach, którzy – choć ich zmyśliłam – istnieją, są prawdziwi. Muszę więc pisać o nich najbardziej szczerze, jak potrafię.

Mam nadzieję, że ludzie choć na chwilę zatrzymają się w biegu i zastanowią nad kondycją świata. Któraś z moich książek pomogłaby, być może, także przyszłemu prezydentowi tego kraju, ale on, niestety, żadnej książki nie przeczytał.

To żart?

– Nie! Usłyszeliśmy to z ust pracownicy jego biura prasowego.

To chyba niemożliwe?

– Mnie to nie dziwi. Myślę, że literatura w ogóle go nie interesuje. Woli reality shows. Jest przecież ich doskonałym produktem.

Gdyby więc komukolwiek udało się go przekonać do tego, by sięgnął choćby po „Mam na imię Lucy”, poznałby świat, o którego istnieniu nie ma pojęcia. Świat biedy i desperacji. Trump nie ma żadnej wiedzy na temat tego, jak to jest być kimś o ciemniejszym kolorze skóry, kto nagle musi zamieszkać wśród białej społeczności. Dowiedziałby się tego z „Braci Burgess”. Ale nie spodziewam się, by kiedykolwiek sięgnął po moje książki.

Gdyby Dickens żył w naszych czasach, o czym napisałby „Opowieść wigilijną”?

– To znakomite pytanie, ale nie jestem pewna, czy znam na nie odpowiedź. (długa cisza) Myślę, że byłaby to opowieść pełna obaw i przestróg. W czasach, gdy świat znalazł się na krawędzi...

Może o imigrantach, o uchodźcach? Cywilizacja białego człowieka wydaje chyba właśnie ostatnie tchnienie. Niektórzy starają się nie zauważać, jak bardzo świat dookoła się zmienił. Mieszamy się ze sobą, liczba mieszanych etnicznie małżeństw z roku na rok rośnie. Wielu się to nie podoba, ale w niedalekiej przyszłości wszyscy ci biali ludzie, którzy głoszą nienawistne hasła, znajdą się w zdecydowanej mniejszości.

Czego życzysz sobie, bliskim i czytelnikom na święta?

– Pokoju. Nie pokoju na świecie, to zbyt daleko idące życzenie w tych czasach. Życzę nam wszystkim, byśmy – choć na kilka chwil – znaleźli pokój w samych sobie. Bez względu na smutki i tragedie. Byśmy dzięki temu lepiej siebie zrozumieli – ale byśmy pojęli także, że nasze życie z ludźmi i wśród nich zawsze będzie rodzajem tajemnicy, której do końca nie zgłębimy.

*Elizabeth Strout – ur. w 1956 r., amerykańska pisarka, laureatka Pulitzera. W tym roku w Polsce ukazały się dwie jej książki: „Bracia Burgess” i „Mam na imię Lucy”. Ta druga zwyciężyła w podsumowaniu roku magazynu „Książki”

Czym jest AKADEMIA OPOWIEŚCI?

embed

„Najważniejszy człowiek w moim życiu” to temat Akademii Opowieści, do której zapraszamy naszych czytelników. Szukamy opowieści, które nas uwiodą. Planujemy pomoc redaktorów i reporterów „Dużego Formatu” w przygotowaniu tekstów do druku na naszych łamach. Może to właśnie wasz bohater będzie tak interesujący, że pozna go cała Polska. I znajdzie swoje miejsce w historii. Dajcie mu szansę, zasługuje na to.

By pomóc w pracy nad waszymi opowieściami, wyruszamy w Polskę, by uczyć pisania. Chcemy bohaterów pełnych życia, z krwi i kości. Takich, o jakich milczą podręczniki, a przecież dla was najważniejszych. Nasi dziennikarze Mariusz Szczygieł, Michał Nogaś i Włodzimierz Nowak zapraszają na warsztaty Akademii i poświęcą waszym opowieściom dużo więcej czasu niż akademicki kwadrans. Zaczynamy już 12 stycznia w Szczecinie.

Do Akademii będziemy powracać w „Dużym Formacie”, a szczegółów i aktualnych informacji na temat Akademii szukajcie w naszym serwisie: AKADEMIA OPOWIEŚCI

Prace będziemy przyjmować od 12 stycznia do 31 marca 2017 r.

Komentarze