* O co chodzi w Akademii Opowieści?
* Wyślij zgłoszenie konkursowe
Siedzę. Siedzę tyłkiem na podłodze. Siedzę przywiązana do kaloryfera. Jest mi strasznie niewygodnie. Wiercę się, krzyczę i próbuję rozwiązać. Naprzeciwko mnie stoi moja starsza siostra. Śmieje się ze mnie do łez. Mi wcale nie jest do śmiechu. Czekam cierpliwie, aż się zlituje i mi pomoże.
Ona zawsze miała głupie zabawy, często moim kosztem. Ciężko mi opisać, jaką osobą jest, ponieważ ma dwie twarze. Jedna z nich to ta powyżej. Oczywiście, zabawy jak to przywiązywanie do kaloryfera zdarzały się, gdy byłyśmy w podstawówce. Moja o trzy lata starsza siostra miała tak szalone pomysły, że czasami to ja musiałam być tą bardziej odpowiedzialną.
Gdy byłam młodsza, często chorowałam na anginę. Nienawidziłam tego stanu. Jedyną korzyścią było to, że nie chodziłam do szkoły. Właśnie w takich chwilach moja siostra pokazywała swoją drugą twarz. Zawsze przynosiła mi słodycze na pocieszenie. Bardzo się o mnie troszczyła, potrafiła siedzieć przy mnie i karmić mnie rosołem, łyżka po łyżce. Gdy mówiłam, że już nie mogę i że jest mi niedobrze, słyszałam od niej: "Musisz coś jeść, inaczej nie nabierzesz sił". I karmiła mnie dalej.
Oczywiście, gdy już w pełni wyzdrowiałam, znów się wygłupiałyśmy. Do dziś nie mogę zapomnieć na przykład, jak napakowałyśmy sobie w spodnie liści, aby klapsy od rodziców mniej nas bolały, gdy wróciłyśmy bardzo późno do domu.
Mimo że często mnie wykorzystywała do różnych swoich celów, kocham ją najbardziej na świecie. Zawsze, gdy coś złego dzieje się w moim życiu, ona jest przy mnie. Mamy już po 20 lat, a durne żarty wciąż się nas trzymają. Tylko role się odwróciły. Teraz to ja jestem tą silniejszą.
Daria, najważniejszy człowiek w moim życiu.
Pytasz o najważniejszą osobę w moim życiu. Zanim uzyskasz odpowiedź, pomyślisz, że powiem ci o mamie, chłopaku, scenicznym ideale. Tak. To osoby ważne. Jest ich trochę w moim życiu. Jednak co mogą one znaczyć bez tej jednej, najważniejszej?
"Ja". To moja odpowiedź. Ja jestem najważniejsza osobą dla samej siebie. "Narcyz" - pomyślisz. Jednak zastanówmy się wspólnie, zanim obrzucisz mnie zawistnymi komentarzami. Trzeba dbać o siebie. Swój rozwój, edukację, zdrowie. Dopiero, gdy mamy uporządkowane swoje życie, możemy zacząć myśleć o innych osobach. Bo dopiero, gdy zadbamy o siebie będziemy w stanie dbać o innych. Muszę być w dobrej kondycji, być silną, trzeźwo myślącą, spokojną, opanowaną. By to wszystko osiągnąć, muszę stawiać siebie na pierwszym miejscu.
Podam przykład, który mogłeś słyszeć już dziesiątki razy. Procedura w czasie niebezpieczeństwa w samolocie. Jeśli podróżujesz z dzieckiem, w pierwszej kolejności zadbaj o swoje bezpieczeństwo, następnie udziel pomocy maluchowi. Tak samo jest ze mną. Chcę służyć bliskim jak najlepiej. By byli ze mnie zadowoleni, w każdej chwili mogli na mnie polegać. Nie osiągnę tego w momencie, w którym nie będę stawiała siebie na pierwszym miejscu. I nie mówię tu o przyziemnych rzeczach, jak: "Pójdziemy do kina na film, który JA wybrałam, bo jestem najważniejsza". Nie. Mówię tu o szacunku do samej siebie. Umiejętności obdarzenia swojej osoby miłością, by móc później dzielić się nią z innymi.
I tak. Są w moim życiu osoby ważne. Rodzina, przyjaciele, nawet zwierzęta. Moje hobby, ludzie, którzy mnie inspirują. Inni, którzy wnoszą dużo do mojego życia. Kreują je. By się im wszystkim za to odwdzięczyć, muszę dbać o siebie.
Każdy z nas ma w życiu najważniejszą dla siebie osobę lub osoby. Dla mnie nie ma jednej najważniejsze, jest ich kilka, a mianowicie cała rodzina. Każdy z osobna daje mi wiele szczęścia i radości, ale najwięcej przygód i wspaniałych chwil przeżyłem z moim tatą. Dzięki niemu zacząłem moją przygodę z piłką nożną, która trwa do dziś. To on jest moim pierwszym trenerem, mentorem, osobą, z którą o każdej porze dnia szedłem na boisko i robiłem to, co kocham. Gdy pogoda nie dopisywała, graliśmy w domu, co nie było najlepszym pomysłem. Za każdym razem były jakieś straty w postaci zbitych talerzy, wazonów, co mamę doprowadzało do szału. Dlatego wyjścia na boisko były lepsze dla nas wszystkich. Gdy już byłem w odpowiednim wieku na grę w miejscowym klubie, tata zapisał mnie bez wahania. Przychodził i nadal przychodzi na wszystkie moje mecze, a przeżywał je dużo bardziej niż ja. Dzięki niemu zawsze miałem też najlepszy sprzęt do grania, buty sportowe, o jakich tylko marzyłem. Pewnego razu kupił mi parę korków, takich samych, w jakich grał mój ulubiony piłkarz. I z tego podekscytowania nie spuszczałem ich z oczu, nawet z nimi spałem. Dziękuję mu, że zaszczepił to we mnie i dopóki zdrowie nam pozwoli, sportem będziemy się cieszyć wspólnie.
Najważniejszy człowiek w życiu? Słysząc to pytanie, od razu myślimy o rodzicach, rodzeństwie i ukochanych. Takie było też moje pierwsze skojarzenie, ale po głębszym zastanowieniu, w związku ze zbliżającymi się świętami Bożego Narodzenia, postanowiłem wskazać na... św. Mikołaja. On towarzyszy nam przez całe życie. Na początku jako brodaty gościu w czerwonym stroju, który rozdaje prezenty. Potem jako twój ukochany lub ukochana, z którym spędzasz święta. Albo sam się stajesz Mikołajem dla swoich dzieci. Mężczyzną, który tak naprawdę nie istnieje, a dodatek jest postacią lekko szemraną, bo przecież obserwuje dzieci przez cały rok. O tym, że jest ważny, świadczy chociażby to, jak daleko się posuwamy, żeby przekonać innych, że on naprawdę istnieję. Przebieramy się za niego, a w Wigilię biegamy do okna do okna, krzycząc, że widzimy jego sanie bądź renifery. Albo zostawiamy otwarte drzwi balkonowe, przekonując, że dosłownie się z nim minęliście.
Patrząc obiektywnie, to podchodzi pod jakąś chorobę psychiczną, więc warto się zastanowić, dlaczego posuwamy się aż do takiego szaleństwa? Bo św. Mikołaj jest ważny, bo symbolizuje to, co najpiękniejsze w dzieciństwie. Bo magia z nim związana jest tak potężna, że nawet jako dorosły - zabiegany i zmęczony - śmiejesz się jak dziecko, gdy zobaczysz dodatkowy prezent pod choinką z podpisem "Od Mikołaja".
Mikołaj jest najważniejszy, bo pozostaje z nami przez całe życie. Przekazujemy go swoim dzieciom, a one najpewniej przekażą swoim.
Ktoś kiedyś powiedział: "Jest jedna jedyna magiczna pora roku". Będąc małym dzieckiem, zastanawiałam się, jaka? Lato, kiedy wszystko dookoła jest piękne i kolorowe? A może wiosna, kiedy wszystko ożywa, budzi się ze snu, zaczyna tętnić życiem? Jednak wraz z upływem lat, kiedy dorastałam, zaczęłam więcej dostrzegać i rozumieć, doszłam do wniosku, że to jednak zima jest tą jedyną magiczną porą roku. Fakt, zimą jest ponuro i zimno. Ale kto z nas nie docenia wtedy bardziej domowego ciepła? Któż wchodząc do domu, nie marzy o tym, aby za chwilę schować się pod koc z kubkiem gorącej herbaty? Ja właśnie w tym czasie, przed świętami, doceniam najbardziej najważniejszą osobę w moim życiu. Moja mamę. Kobietę, która zawsze jest silna, zawsze wie, co powiedzieć, wie, jak pomóc. Mimo że złoszczę się na nią minimum dwa razy dziennie, to po chwili dochodzę do wniosku, że przecież wcale nie jest zła. Jak to możliwe? To chyba tajemnicza moc każdej z matek.
Wiecie, co jest najśmieszniejsze? Matki obserwują, jak z wiekiem zmieniają się ich dzieci. Jak dorastają, stają się samodzielne. A czy my coś widzimy w naszych matkach? Ja, 20-letnia już dziewczynka - za jaką mnie wciąż uważa - teraz widzę. Widzę, jak moja mama staje się dojrzalsza, widzę jej zmarszczki, które nadają jej charakteru. Widzę, jak na mnie patrzy, kiedy wyjeżdżam z domu. To spojrzenie jest tak bardzo zatroskane, jakby widziała przed sobą nie 20-letnią kobietę, a najwyżej 5-letnie dziecko, które nadal trzeba otaczać wielką opieką. Miłość matczyna jest niesamowita.
Dlatego przed świętami zawsze staram się być dla własnej matki najlepszą osobą na świecie. Pomóc jej nawet przy tym cholernym smażeniu karpia. Bo tak trzeba. I zauważam w niej coraz to więcej. To, co się kryje w jej dobrym sercu.
Wstaję, nienawidzę tej czynności. Nic tak nie potrafi sprawić bólu jak wstawanie z łóżka. A, no i podatki! Tego też nie cierpię. Zakładam kapcie i idę w kierunku okna. Zawsze tak robię. Znów leży śnieg. Ale koniec tego narzekania. Pora szykować się do pracy. Dziś specjalny dzień, więc muszę wyglądać jak milion dolarów. Czeka nas coś niespotykanego. Do naszej redakcji przybędzie najpopularniejszy sportowiec w regionie. Naczelny przestrzegał mnie, że wszystko musi być dopięte na ostatni guzik, bo program idzie na żywo. Dobra, torba - jest, laptop - jest. Dobre nastawienie? Cholera znów zostało w domu. Przynajmniej nie spóźnię się na... A jednak, znów uciekł mi autobus. No nic, za dziesięć minut następny.
W końcu jadę. W środku oprócz bazarowych perfum za 15 zł czuć i widać szarugę dnia codziennego. Dlaczego oni są tak smutni? Masowa kontrola biletów? A może wszyscy oglądali w kinie ten nowy film z Tomem Cruise'em i teraz są struci, bo nie mogą spać. Przystanek mam obok redakcji, wysiadam. Obok jakaś starsza pani rozstawiła mały straganik i sprzedaje ręcznie plecione kosze. "Proszę pani, nikt tego od pani nie kupi. Dziś w modzie tylko tworzywo sztuczne, plastikowe torby" - rzucam w myślach, bo i po co denerwować zmęczoną życiem kobietę. Mijam ją, ale po kilku metrach odwracam się. Ktoś jednak kupuje od niej koszyk. Wysoki brodaty jegomość. Po co mu taki koszyk? Jeszcze nie chciał reszty. Szaleniec.
W redakcji gorąco. Za pół godziny program, a gościa nadal nie ma. Charakteryzatorka pudruje mi twarz. Okropne uczucie, czuję się jak remontowany dom. Teraz szpachla i karton-gips. I Pan dziennikarz wygląda jak trzeba. Poganiam asystentkę, studentkę, dorabia sobie. Chce opłacić stancję i odciążyć rodziców. Niech pracuje, pozna co to znaczy praca w korpo. W końcu w redakcji zjawia się gość. Chwila, ja go gdzieś widziałem? To on kupił od tej kobiety kosz wiklinowy. Wymieniliśmy spojrzenia i podaliśmy sobie ręce na przywitanie. Usiadłem z nim w studio. Mieliśmy jeszcze pięć minut do startu. Postanowiłem spytać go o ten gest. Powiedział mi, że pochodzi z biednej rodziny. Od ósmego roku życia musiał pracować, żeby pomóc ojcu, który jeździ na wózku. Jest najstarszym synem, matki już nie miał. Zmarła na raka. Został z ojcem, który nie jest samodzielny, a musiał odchować piątkę rodzeństwa. Przez swoją rodzinną tragedię chce udowodnić, że warto pomagać. Zrobiło mi się wstyd, że byłem bucem i nie szanowałem innych. Żyłem i żyję w nieświadomości, że inni mogą mieć gorzej.
Ten przykład udowadnia, że najważniejszy człowiek może mieszkać tuż za rogiem. Czasem wystarczy zrobić krok, żeby go poznać. Najważniejszy może być sąsiad z czwartego piętra, który hałasuje po nocach. Dzieci idące co rano do szkoły i ich rodzice, którzy są najwspanialszymi właśnie dla tych dzieci.
Zabiegani ludzie, zamyśleni, niedostrzegający szczęścia, które mają na wyciągnięcie ręki. Każdy pyta o sens istnienia. Każdy ma inny, ja swój znalazłem po 21 latach szukania. Nic nie planowałem, nie robiłem sobie nadziei. Pojawiła się ona. Początkowo była dla mnie jak każda inna. Czas ma wielką moc: potrafi leczyć, ale też ranić. Mnie nauczył czegoś bardzo ważnego. Dowiedziałem się, co to znaczy kochać. To słowo to nie pusty wyraz, który nic nie znaczy. Kochać znaczy zabiegać, starać się, narażać dla drugiej osoby. Dzielić wszystkie dobre i złe chwile. Im więcej spędzałem z nią chwil, tym więcej mnie chciało być dla niej. Przestałem liczyć się ja. Najważniejsza stała się ona. Dziewczyna z moich snów, która o mnie dba, zabiega, stara się, naraża dla mnie. Dziewczyna, która mnie kocha i znalazła we mnie coś, co przykuło jej uwagę. Nie zamieniłbym jej na nic. Chcę ją kochać całym mną i nigdy, ale to nigdy, nie zranić.
Mam 20 lat, studiuję i jestem w pełni zdrowa. Cieszę się życiem, zazwyczaj na buzi towarzyszy mi ogromny uśmiech. Staram się dążyć do swych marzeń i planów. W głębi serca jest jednak inna Karolina niż ta, którą widać na co dzień.
Zbliżają się święta - czas dla rodziny i najbliższych... A co, jeżeli najważniejsza osoba w twoim życiu odeszła? I nawet nie chodzi o to, że umarła. Dla jednych najważniejszym człowiekiem jest członek rodziny, dla innych przyjaciel bądź małżonek. Moja opowieść łączy się z historią miłosną. Mały osiedlowy sklepik, zakupy, dwa spojrzenia i zaczęła się ta wspólna przygoda. Cztery lata kreowania własnej definicji miłości. W naszym związku bywało różnie. Z naszą miłością było jak z masłem - od czasu do czasu trochę chłodu utrzymywało ją w świeżości. To właśnie z tym człowiekiem przeżyłam najpiękniejsze chwile w swoim życiu. To właśnie dzięki niemu nauczyłam się okazywać uczucia i otwarcie o nich mówić. To przy nim dorastałam i zmieniłam swe poglądy. Widzę go wszędzie. Na uczelni, w pracy, w domu. W samochodzie, przed snem, przy śniadaniu. Choć jest daleko, to tak blisko... Był zawsze, gdy tego potrzebowałam. W najtrudniejszych chwilach zawsze doskonale wiedział, jak się zachować. Nigdy mu tego nie zapomnę - tak samo, jak nigdy mu o tym nie powiem. Odszedł. Po tylu próbach zwątpił. Zakochał się. To nie byłam ja... Choć był i jest dla mnie najważniejszy, to jedyne, co mogę zrobić, to wyciągnąć lekcję. Lekcję najważniejszą w życiu. Umiem kochać, bo do tego trzeba ukończyć szkołę cierpienia.
Autorom opowieści, które będą podobały się nam najbardziej - zaoferujemy pomoc dziennikarzy "Dużego Formatu" w przygotowaniu tekstów do druku. Najlepsze opublikujemy.
W nowym roku nasi mistrzowie Mariusz Szczygieł, Michał Nogaś i Włodzimierz Nowak zapraszają na warsztaty Akademii do 12 miast w Polsce. Będziemy uczyć, jak dobrze opisać Waszego bohatera.
Do Akademii będziemy powracać w "Dużym Formacie", a szczegóły znaleźć można w naszym serwisie Akademia Opowieści.
Termin nadsyłania prac: od 12 stycznia do 31 marca 2017 roku
Wszystkie komentarze