AKADEMIA OPOWIEŚCI. Mój dziadek Władysław przyjechał do Wrocławia w 1946 roku. Przywiózł żonę, pierworodnego syna, a towarzyszyła mu ekipa przyjaciół i znajomych z rodzinnego miasteczka na wschodzie Polski. Podobno tak wtedy przemieszczano się po kraju.

* O co chodzi w Akademii Opowieści?

* Wyślij zgłoszenie konkursowe

* Zapoznaj się z regulaminem

Akademia Opowieści
Akademia Opowieści Akademia Opowieści

Poznałem go, kiedy był już na wcześniejszej rencie. Cała rodzina pracowała, a on mógł zajmować się mną, dzięki czemu w przedszkolu musiałem być najwyżej raz w tygodniu. Właśnie w tej chwili uświadomiłem sobie, że musiał mieć wtedy nie więcej niż pięćdziesiąt kilka lat. Sam za całkiem niedługo będę miał tyle, a chcę jeszcze zdobyć świat. Po jego śmierci lekarze mówili, że to przez brak wentylacji w warsztacie malarskim na kolei, w którym prawie całe życie pracował. Latami wdychał opary nitro.

Mieszkałem wtedy z rodzicami u dziadków z jeszcze jednym wujkiem - sześć osób w dwóch pokojach w kolejarskim domu naprzeciw Dworca Głównego (tym od neonu "Wrocław - Europejska Stolica Kultury 2016").

Z dziadkiem wszystko było najfajniejsze. Zabierał mnie do swojej starej pracy. Żeby tam dojść, trzeba było przejść jakieś dwa kilometry po torach, wśród stojących na bocznicach wagonów i lokomotyw. Raz zdarzyło się tak, że za plecami mieliśmy sznur wagonów, a na torze przed nami przemknął jakiś pociąg osobowy. Dziadek trzymał mnie za rękę, byłem całkiem spokojny, mimo że staliśmy tak blisko pędzących ton stali. Oczywiście była między nami sztama, tak więc o całej historii moja mama dowiedziała się, jak już byłem dorosły. A na końcu wędrówki: lokomotywownia. Nie podejmuję się próby opisania tego zachwycającego zjawiska, jakim w oczach dziecka jest rozgrzana lokomotywa elektryczna prosto z trasy "na kanale".

W kanciapce były każde ilości przepysznej kawy zbożowej i ciemnego chleba, które pokochałem i kazałem sobie podawać również w domu. Cała rodzina śmiała się, że przyzwyczajam się już do wiktu więziennego, bo wiadomo, czasy ciężkie.

Dziadek zapoznał mnie z pojęciem poniemiecki. Za dużo powiedziane - zapoznał. W latach 70. normalne wrocławskie dziecko nigdy w życiu nie widziało Niemca, raz jak przyjechał taki francuski samochód, to do centrum zjeżdżały chłopaki z Popowic i Gądowa. To sformułowanie było dla mnie całkowicie abstrakcyjne. Ale pokazywał mi różne budynki i mówił: "to jest poniemieckie". W jego głosie słyszałem podziw, szacunek, coś na kształt trwogi, ale i lekceważenia (bo Niemcy byli wtedy już daleko stąd). Dziadek widział podczas wojny straszne rzeczy, ale nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek powiedział o Niemcach coś złego. Co prawda dobrego też nie, ale to i tak nieźle jak na początek. Dzisiaj to ja w pracy dosyć często wyjaśniam ludziom spoza Wrocławia, o co chodzi z poniemieckością i zawsze, ale to zawsze myślę wtedy o dziadku.

Zaraz po wojnie dziadek grał na akordeonie w knajpach Nadodrza. Rozrastającej się rodzinie potrzebny był każdy grosz.

Na ławce w parku, do którego chodziliśmy, przesiadywali panowie chyba właśnie z tamtych czasów. Dziadek uprzejmie zamieniał z nimi kilka zdań, nie przyjmował oferowanej butelki i trzymał ich na dystans. To zachowanie miało chyba jakiś związek ze mną. Mam teraz sentyment do akordeonistów i kiedy spotkam jednego z nich grającego na mieście, zawsze wrzucam mu drobne do futerału.

Chodziliśmy też na Cmentarz Osobowicki. Paliliśmy tam świeczki na kilku ocalałych niemieckich grobach. Pamiętam, że dla dziadka było to naturalne. Bez wznoszenia oczu do góry "jaki ja jestem szlachetny". Teraz dziadek sam jest pochowany na tym cmentarzu. Dla mnie to metafora zakorzeniania się: przybywamy w obce miejsce, chodzimy na groby obcych, sami mamy tam groby, na które przychodzą nasi bliscy.

Historia o zakorzenianiu się we Wrocławiu może być oczywiście również historią 20 użelowanych pizdusi, maszerujących dziarsko w rytm piosenki "Mkną po szynach niebieskie tramwaje". Każdy opowiada swoją.

Mój najstarszy syn ma na drugie Władysław.

NAJWAŻNIEJSZY CZŁOWIEK W MOIM ŻYCIU

Autorom opowieści, które będą podobały się nam najbardziej - zaoferujemy pomoc dziennikarzy "Dużego Formatu" w przygotowaniu tekstów do druku. Najlepsze opublikujemy.

W nowym roku nasi mistrzowie Mariusz Szczygieł, Michał Nogaś i Włodzimierz Nowak zapraszają na warsztaty Akademii do 12 miast w Polsce. Będziemy uczyć, jak dobrze opisać Waszego bohatera.

Do Akademii będziemy powracać w "Dużym Formacie", a szczegóły znaleźć można w naszym serwisie Akademia Opowieści.

Wasze prace będziemy przyjmować od 12 stycznia do 31 marca 2017 roku

Komentarze