AKADEMIA OPOWIEŚCI. Nie ma jednej najważniejszej osoby w moim życiu. Myśląc o takich osobach, w naturalny sposób pierwszą myśl kieruję ku rodzicom i najbliższym. Jest to dość oczywiste.

* O co chodzi w Akademii Opowieści?

* Wyślij zgłoszenie konkursowe

* Zapoznaj się z regulaminem

"Najważniejszy człowiek w moim życiu" to niełatwy temat. Trudno wybrać tę jedną wyjątkową osobę, która nas ukształtowała, odegrała szczególną rolę w naszym życiu, wpłynęła na to, kim dzisiaj jesteśmy, dała impuls, inspirację, pokazała nową drogę albo stworzyła nam odpowiednie warunki, abyśmy mogli rozwinąć skrzydła. Przed takim wyborem postawiłam trójkę rzeszowian, twórców, dla których tworzywem są słowa i którzy są mistrzami opowieści w różnych formach: poetkę Krystynę Lenkowską, pisarza Jerzego Janusza Fąfarę i rapera Bartłomieja Skubisza.

Poprosiłam, żeby opisali własne historie, żeby podzielili się na te święta osobistymi wspomnieniami. Powstały teksty piękne, wzruszające, szczere.

Czekamy także na Wasze opowieści pod adresem: magdalena.mach@rzeszow.agora.pl

Magiczny ogród Loli

Krystyna Lenkowska

Osoba, która wpłynęła znacząco na moje życie? Trudne pytanie. Po pierwsze, takich osób jest sporo. Po drugie, jakich kryteriów mam się trzymać? Samych pozytywnych oddziaływań było wiele, bo te negatywne przemilczę ( śmiech ).

Oczywiste wpływy to - chronologicznie - rodzice i dziadkowie, koleżanki i koledzy, szkoła, przyjaciele.

Myślę jednak ze smutkiem, że nie spotkałam na swojej drodze żadnego koryfeusza. To nie pech ani przeznaczenie. Widocznie sama tak projektowałam swoje młodzieńcze życie. Może w ogólnej PRL-owskiej mizerii pociągała mnie bardziej konsumpcja niż poszukiwanie autorytetów moralnych. Konsumpcja nie jako manifestacja statusu, ale jako pożądanie rzeczy deficytowej czy niedostępnej, co wtedy kojarzyło się z czymś zakazanym, jak choćby pawiokolorowy wizerunek. Od konsumpcjonizmu blisko do konformizmu jako braku wyraźnego punktu odniesienia. A jakiż to punkt odniesienia dawały młodym lata 60., 70. i 80. w Polsce? Można by zapytać zarówno ironicznie, jak i dyletancko. Teraz wiem (od Camusa), że konformizm jest jedną z nihilistycznych pokus buntu. Czy to usprawiedliwia mój młodzieńczy brak zapału do poszukiwania prawdziwych autorytetów? Nie wiem. Dla dzisiejszego myślenia o tym przyjmę kryterium serdecznej wiary w człowieka. W tym wypadku - we mnie. Nieopierzoną, zalążkową, podatną na zranienie, małość, wielkość, nijakość, w każdą wersję potencjalnej mnie.

Mogłabym tu wspomnieć przyjaciółki (chronologicznie): Jolę Ch., Ewę H., Martę P., a przede wszystkim mojego męża, który około 38 lat temu uwierzył nie tylko mojej młodej twarzy, ale i młodej głowie, kiedy jeszcze ja sama jej nie wierzyłam.

Jednak dziś najwięcej uwagi w kwestii niekłamanej wiary poświęcę Loli i Stanisławowi Chmieleckim, którzy, nie oczekując niczego w zamian poza spontaniczną obecnością, dali wiarę magii mojego świata, dlatego mógł rozkwitać.

Byłam dzieckiem w wieku 5-10 lat, kiedy odwiedzałam organistówkę każdego lata niemal codziennie w czasie wakacyjnych pobytów u dziadków w Wysokiej Łańcuckiej. Stanisław Chmielecki był organistą i mieszkał z żoną Lolą (do dziś nie wiem, od jakiego imienia był to skrót) tuż przy kościele.

Niby nic szczególnego, starsi ludzie, może nieco samotni, bo dzieci i wnuki "powyrosły", powyjeżdżały daleko. Magiczny ogród Loli, "egzotyczne" rośliny, niektóre kwiaty tak gęste i wysokie, że mogłam się w nich schować na stojąco (np. Cosmos bipinnatus *). Huśtawka (deska i stalowe liny), objazdowe kino, pantarki, na które Lola nie wołała "cip, cip", jak inne wiejskie kobiety na swoje kury, a "chodźcie, chodźcie". Moje "teatrzyki", czyli kompozycje kwiatowe w ziemi pod szklanymi mozaikami. Lukrowane serduszka Loli przesyłane w paczce adresowanej ręką organisty, kiedy już jeździłam na kolonie. Fartuch Loli z falbanami, podobny do fartucha Maryli z "Ani z Zielonego Wzgórza", wyobrażałam sobie. Męski zegarek z dewizką wkładany do górnej kieszonki dwurzędowej marynarki w tenisowe prążki. Organista, nazywany przez żonę Stasiem, wysoki i dostojny w swoim codziennym "surducie", Lola malutka w kraciastych sukniach.

Chyba wtedy tam, w morzu wolnego letniego czasu, uwierzyłam, że jestem częścią jakiegoś zielono-niebieskiego kosmosu i ten kosmos mi sprzyja. Że niczego nie oczekuję poza moim czystym, bezwarunkowym współistnieniem. Z latem, pantarkami, piernikami w kształcie serca, ich imbirowym zapachem i smakiem, dźwiękiem organów, kwiatami kosmosami, a przede wszystkim z Lolą i Stasiem. Czy byłabym inną osobą bez wpływu tej prostej, nieśpiesznej miłości do mojego świata, który pod ich przemożną ręką stał się nieodwołalnie smaczny jak dzikie winogrono obrastające ganek, ważny jak każde małe istnienie i naturalnie uporządkowany jak obejście organistówki? Nie wiem.

Kosmos

Pamięci Loli Chmieleckiej

Ilu ludzi musiało minąć

ile domów

ile ogrodów

żebym zobaczyła wyraźnie

że wtedy co roku w maju

Lola siała

kosmos.

* Cosmos bipinnatus - roślina jednoroczna, z greckiego: porządek, ozdoba

Krystyna Lenkowska - poetka, felietonistka, tłumaczka literatury anglosaskiej, animatorka życia literackiego. Mieszka w Rzeszowie. Publikowała w Polsce i za granicą: w USA, Albanii, Bośni i Hercegowinie, Czechach, Indiach, Izraelu, na Litwie, w Macedonii, Meksyku, Mongolii, Rumunii, na Słowacji i Tajwanie.

 

Jest laureatką międzynarodowych nagród poetyckich. W 2012 r. zdobyła główną nagrodę w międzynarodowym konkursie w Sarajewie "Seeking for a Poem". W 2013 otrzymała prestiżową nagrodę Menada na XVII międzynarodowym festiwalu poezji Ditet e Naimit (Macedonia-Albania). Jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i międzynarodowego stowarzyszenia Poetas del Mundo. Autorka dziesięciu tomów poezji, w tym roku zadebiutowała jako prozaik powieścią pt. "Babeliada".

Stół - opowieść wigilijna

Jerzy Janusz Fąfara

Odwieczne pytanie: z czym kojarzy się dom? Mnie ze stołem. Ten stał zawsze w naszym domu. Dębowy. Prostokątny z szufladą zamykaną na klucz, który - nawet nie wiadomo kiedy - przy kolejnych przeprowadzkach zaginął. Po przeprowadzce ze Staszica na ulicę Hetmańską 32 zajął miejsce w kuchni, a w szufladzie miejsce rodzinnych dokumentów zajęły sztućce. Ojciec nazywał tę szufladę pustole. Kto dzisiaj używa takiej nazwy?

Przy nim jadło się obiady, na nim mama wałkowała ciasto na pierogi lub makaron, kroiła mięso, szatkowała kapustę, ojciec przed świętami maił spirytus z wodą i sokiem wiśniowym, a tak zrobiona wódka nazywała się wprost cudnie: "tata z mamą". Spirytus to tata, mama sok, a woda to przecież życie - jak mówią uczeni. Ja po latach stawiałem na nim plastikową wanienkę i kąpałem mojego nowo narodzonego syna. A stół trwał, rósł razem ze mną i z moim synem. Ale wróćmy do dawnych czasów. Punktualnie o 15 huczała na końcu naszej ulicy fabryczna syrena WSK, a na wyłożonej kostką Hetmańskiej, jeszcze niezalanej asfaltem, pojawiały się niebieskie autobusy fabryczne, miejskie czerwone "koło" i "dziesiątka", za nimi wylewał się przez fabryczną bramę tłum robotników ledwo mieszczących się na chodnikach. Rowery, motocykle, czasem jakiś samochód, a mieszkający w tym samym ciągu bloków przy Hetmańskiej Tadek Nalepa komponował swoje pierwsze bluesy, czerpiąc - tak mi się wydaje - siłę i ból, i miłość z tej kostki, z tego tłumu i przepełnionych autobusów, które w środku wydawały się czarne jak zmęczone twarze robotników.

O 15.30 pojawiał się ojciec. Kładł czarną teczkę w przedpokoju, mył ręce, siadał przy stole. Brat obok, ja naprzeciw ojca. Mama przy oknie. Lubiła jeść i patrzeć na Hetmańską, i szpaler coraz wyższych kasztanów pod oknem. Po zupie zaczynały się opowieści. Najbardziej lubiłem o dziadku, który z pierwszej wojny światowej wrócił do domu po sześciu latach, bo jeszcze dwa lata bił się z bolszewikami pod rozkazami Piłsudskiego. Gdy wymawialiśmy jego imię, matka nie wiadomo dlaczego gładziła dłonią blat naszego stołu, który był prezentem ślubnym od dziadka. - A bo wiecie, jak dziadek Andrzej... - tak zaczynała swoją opowieść, pojawiała się jej dłoń, kładła ją delikatnie na blat jak na głowę ptaka, gładziła i otwierało nam się niebo pod skrzydłami. Kiedyś na świętach pojawił się u nas w domu dziadek Andrzej. Stół z kuchni przenieśliśmy do dużego pokoju, bo przy jednym nie zmieściliby się wszyscy. Stał pod oknem, a na nim wazy z zupami, półmiski z pierogami, szklane dzbanki z kompotem z suszonych śliwek. Już po życzeniach, kolacji, czekając na pasterkę, dziadek opowiadał o bitwie nad Piawą, o lwowskim szpitalu, w którym leczył rany znad Piawy, o wioskach białoruskich, Lisie-Kuli i o tym, że jak wrócił z wojny, ściął dąb rosnący przed ich chałupą na Wysokiej Strzyżowskiej. Nie było mebli i kołyski, a dziadek się zaraz po wojnie ożenił. Musiał ściąć. Stolarz był tani, a drewno - jak to po każdej wojnie - drogie. - Ten stół - powiedział do nas, wskazując na nasz kuchenny stół: - Z tego dębu. Trochę było szkoda, miał z dwieście lat. Całe pokolenia nasze się pod nim wychowały i wiecie co? Jak patrzę na ten stół, to jeszcze widzę ptaki, które siadały na jego gałęziach. A ptaki - mówił dalej dziadek - to niebo, a niebo to wiatr, a wiatr to świat cały.

Dziadek Andrzej był dla mnie zawsze ważny. Jego opowieści, których słuchałem od zawsze, jeszcze ważniejsze. Dziadka już nie ma, nie ma mamy i ojca, brat gdzieś w świecie, ale wiem, że dzięki dziadkowi, mimo że on nie żyje, ja żyję już prawie 120 lat. Bo żyję w jakiś sposób życiem mojego dziadka, który urodził się w 1897 roku. A ten stół? A stół to szczebel w mojej drabinie do nieba.

PS Jeszcze jedno. Na Hetmańskiej dawno już nie słychać fabrycznej syreny, kasztanów też już tylko jeden szpaler, samochody jeżdżą dzień i noc, a ja zawsze o 15.30, jakby ktoś we mnie nastawił budzik, nasłuchuję kroków na schodach, ptaków na gałęziach drzew i czuję zapach suszonych śliwek.

Jerzy Janusz Fąfara - poeta, prozaik, autor słuchowisk, wydawca. Jego słuchowiska są doceniane nie tylko w Polsce: "Rzeka" przyniosła autorowi I nagrodę za scenariusz na Festiwalu Teatru PR i Teatru TVP Dwa Teatry - Sopot 2003, a słuchowisko "Brzytwy Kata Sellingera" zdobyło Grand Prix na Festiwalu Dwa Teatry Sopot 2004 i dotarło do ścisłego finału Festiwalu Prix Europa Berlin 2004. Od 2001 roku Fąfara prowadzi w Rzeszowie wydawnictwo Podkarpacki Instytut Książki i Marketingu. Jego trzy ostatnie książki to literackie biografie: "18 - znaczy życie. Rzecz o Józefie Szajnie" (2009) poświęcona jest jednemu z najwybitniejszych twórców awangardowych na świecie, "Pomruk" (2014) to opowieść o niezwykłym życiu profesora Franciszka Chrapkiewicza-Chapevilla i "Był wśród nas Święty" (2016) - historia obozowych przeżyć Stanisława Szpunara, ostatniego żyjącego więźnia obozu Auschwitz z pierwszego transportu z Rzeszowa.

Mam wielu mistrzów

Bartłomiej "Eskaubei" Skubisz

Nie ma jednej najważniejszej osoby w moim życiu. Myśląc o takich osobach, w naturalny sposób pierwszą myśl kieruję ku rodzicom i najbliższym. Jest to dość oczywiste. Myślę jednak, że zostałem poproszony o napisanie kilku zdań na ten temat ze względu na moją działalność związaną z muzyką, dlatego postaram się opowiedzieć o osobach, które są dla mnie inspiracją, wzorem, które motywują mnie do konsekwentnego kroczenia pewną obraną drogą.

Najczęściej inspirują mnie inni ludzie, twórcy, ich dzieła, ale też życiorysy, a także to, co mają do powiedzenia, pewna mądrość życiowa, którą emanują. W dobie upadku autorytetów staram się czerpać od "starych mistrzów". Jest to postawa obecna w bliskim mi środowisku jazzowym, gdzie młodzi muzycy terminują u legend, a owe legendy z chęcią angażują młodzież, wiedząc, że stwarza to nowe możliwości. Sztafeta pokoleń od lat jest w tym środowisku kontynuowana. Jednym z moich mistrzów, który uczył mnie poszanowania dla drugiego człowieka, zainteresowania codziennym, czasem prozaicznym życiem oraz pamięci o ludziach i miejscach, których już nie ma, był pisarz Marek Nowakowski. Tak samo jak jego opowiadania, szanuję jego w zasadzie krystaliczny życiorys i niezależność, którą cenił sobie ponad wszystko. Zawsze trochę z boku, poza głównym nurtem, z ostrożnością podchodzący do wszystkiego, za czym ciągnęły tłumy. Do tego wspaniały gawędziarz o hipnotyzującym głosie. Inspirował niejednego muzyka. Śpiewali o nim Pablopavo i Muniek Staszczyk. Na mnie niesamowite wrażenie zrobiła krótka powieść "Empire", pokazująca, że nawet w najbardziej szarej rzeczywistości możemy stworzyć za pomocą wyobraźni odrębny, własny świat.

Kolejnym bohaterem źródeł moich inspiracji jest niewątpliwie Stefan Kisielewski. I znowu nie tylko twórczość, ale też, a może przede wszystkim - życie. Upór, przekora, konsekwencja w głoszeniu swoich poglądów, ale też dystans i poczucie humoru pomagające przetrwać ciężkie czasy. No i pomagająca przetrwać muzyka Kisielewskiego, dziś nieco zapomniana, żyjąca w cieniu jego publicystyki i oryginalnej osobowości. Znali i szanowali się nawzajem z Markiem Nowakowskim. Obaj zachowywali się jak trzeba, i ponosili konsekwencje swoich postaw. Każdy z nich myślał samodzielnie, kroczył własną ścieżką.

Zawsze blisko było mi do takich ludzi. Do tego towarzystwa można dołączyć jeszcze Leopolda Tyrmanda, bliskiego mi również z powodu jazzu i wspaniałego klimatu "Złego".

Tak naprawdę każdy człowiek, którego spotykam na swojej drodze, a który ma jakiś wpływ na moje życie, inspiruje, podnosi na duchu, motywuje do cięższej pracy, jest dla mnie ważny. Wiele zrobili dla mnie Zbigniew Jakubek, Piotrek Walicki czy Tomek Nowak. Dziś cieszę się, że mogę obcować, współpracować i chłonąć wiedzę od takich mistrzów jak Michał Urbaniak czy Vitold Rek. Niezwykle ważne są dla mnie też ucieczki od zgiełku, najczęściej w Bieszczady, do wspaniałej, inspirującej twórczo Zagrody Magija, gdzie zawsze odzyskuję odpowiednie proporcje, a gospodarze tego miejsca pokazują mi, że nie ma rzeczy niemożliwych i samą swoją postawą przypominają o tym, co jest w życiu najważniejsze. Myślę, że najlepszym podejściem we wszelakiej twórczości jest to wyznawane przez Tomasza Stańko: nieważny jest cel, ale sama droga. Ciągłe, systematyczne kroczenie do przodu. Tak naprawdę to daje największą satysfakcję, a jednocześnie pozostawia wieczny niedosyt pchający do kolejnych działań.

Nie ma jednej najważniejszej osoby w moim życiu. Na jego kształt ma wpływ całe grono świetnych ludzi, z którymi obcuję. Oby nigdy ich nie zabrakło.

Bartłomiej "Eskaubei" Skubisz - jeden z najdłużej działających undergroundowych raperów w Polsce, dziennikarz, felietonista, jeden z koordynatorów cyklu koncertów pod hasłem "Art Celebrtion" w ramach festiwalu Europejski Stadion Kultury w Rzeszowie. Związany z muzycznym projektem Eskaubei & Tomasz Nowak Quartet, który ma na koncie dwie świetnie przyjęte płyty: "Będzie dobrze" (2015) i "Tego chciałem" (2016). Muzyka zespołu to fuzja inspiracji hip-hopem i jazzowych improwizacji.

NAJWAŻNIEJSZY CZŁOWIEK W MOIM ŻYCIU

Autorom opowieści, które będą podobały się nam najbardziej - zaoferujemy pomoc dziennikarzy "Dużego Formatu" w przygotowaniu tekstów do druku. Najlepsze opublikujemy.

W nowym roku nasi mistrzowie Mariusz Szczygieł, Michał Nogaś i Włodzimierz Nowak zapraszają na warsztaty Akademii do 12 miast w Polsce. Będziemy uczyć, jak dobrze opisać Waszego bohatera.

Do Akademii będziemy powracać w "Dużym Formacie", a szczegóły znaleźć można w naszym serwisie Akademia Opowieści.

Termin nadsyłania prac: od 12 stycznia do 31 marca 2017 roku

Komentarze