AKADEMIA OPOWIEŚCI. Kim są najważniejsi ludzie w naszym życiu? Kto nas ukształtował? Czy był dla nas mistrzem, autorytetem, wsparciem? Torunianie w cyklu Akademia Opowieści opowiadają o tych, którym zawdzięczają najwięcej.

* O co chodzi w Akademii Opowieści?

* Przyślij zgłoszenie konkursowe

* Zapoznaj się z regulaminem

Magdalena Cynk wspomina Wiesława Liseckiego

Zdarza się, że swoich mistrzów znajdujemy w wieku uczniowskim. Ja miałam to szczęście, że trafiłam na wspaniałego nauczyciela, dzięki któremu podjęłam pierwszą poważną decyzję zawodową w swoim życiu. To właśnie mój mentor Wiesław Lisecki namówił mnie przed wieloma laty na studia kompozytorskie. W szkole muzycznej uczył mnie historii muzyki i improwizacji fortepianowej. Świetnie się z nim grało i rozmawiało.

Był skromny i bezinteresowny, wiele robił bez zbędnego rozgłosu. Był obdarzony wielką charyzmą, przy tym zawsze uśmiechnięty, życzliwy ludziom i społeczny. Sprawiał wrażenie, że miał dużo czasu, nigdy się nie spieszył. Można było na niego liczyć i w pracy naukowej, i w zwykłych, codziennych sprawach. Był humanistą, poświęcał się dla innych bez reszty, był człowiekiem wielkiego serca i pokory, otwartości i głębokiej wiedzy.

Cechowały go zainteresowania artystyczne i humanistyczne. Był muzykologiem i wnikliwym badaczem muzyki dawnej, pianistą i akompaniatorem, filozofem i poetą, nauczycielem i wykładowcą, redaktorem i publicystą, krytykiem muzycznym i organizatorem życia muzycznego, ale przede wszystkim jednak wielkim erudytą i myślicielem. Widział swoje miejsce w sztuce i w muzyce, w której dopatrywał się głębokich wartości humanistycznych. Interesował go retoryczny wymiar sztuki i był jednym z największych specjalistów w zakresie retoryki muzycznej w Polsce. Jego obsesją była twórczość Jana Sebastiana Bacha.

Urodził się 20 września 1954 roku w Szczepanowie koło Inowrocławia. Uczył się gry na fortepianie w Inowrocławiu i ukończył studia muzykologiczne na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, gdzie później został wykładowcą. Uczył także w toruńskiej szkole muzycznej oraz w Akademii Muzycznej w Bydgoszczy. Był założycielem i pierwszym redaktorem naczelnym „Canoru”, kwartalnika poświęconego interpretacjom muzyki dawnej. Wiesław pisał też omówienia do programów koncertowych Toruńskiej Orkiestry Kameralnej i Filharmonii Pomorskiej, recenzje z koncertów, z płyt i książek. W esejach popularnonaukowych do „Wiedzy i Życia” imponował znajomością prac i poglądów najważniejszych teoretyków i filozofów, zwłaszcza myślicieli antycznych.

Teksty te miały cechy bardzo oryginalnego i twórczego wywodu naukowego, choć niektóre zagadnienia były też ujęte w sposób poetycki, o czym świadczyło zakończenie jednego z artykułów:

„Czym jest muzyka? Nie wiem

Może po prostu niebem

Z nutami zamiast gwiazd...”.

Wiesław miał też zdolności dyrygenckie. Założył i prowadził w Toruniu chór amatorski Sine Nomine i uczył śpiewać chorał gregoriański. W Bydgoszczy natomiast stworzył zespół muzyki dawnej Colegium Vocale skupiający się na utworach renesansowych i barokowych. Poza tym miał też czas na pracę społeczną w Pomorskim Towarzystwie Muzycznym, gdzie był współinicjatorem cyklu koncertowego „Prezentacje muzyków toruńskich”.

Trzeba przyznać, że Wiesław miał wiele fascynacji. Interesował się poezją, przede wszystkim twórczością Rilkego i Goethego, niemiecką literaturą współczesną, filozofią, historią Kościoła, a zwłaszcza protestantyzmem. Gromadził w domu setki książek i starał się czytać wszystko w oryginale. Znał bardzo dobrze niemiecki i angielski, ale potrafił mówić i tłumaczyć z łaciny, francuskiego, hiszpańskiego i hebrajskiego. Fascynował się Biblią. Miał w domu jej wersje po grecku, łacinie, hebrajsku i niemiecku. Oprócz tych wszystkich fascynacji i zainteresowań grał też w szachy, brydża i studiował namiętnie literaturę dotyczącą tego tematu.

Miał szczególny dar akompaniowania. Był faktycznie znakomitym klezmerem. Wspaniale improwizował klasykę, jazz i rozrywkę. Od 1991 roku był związany z Teatrem im. Wilama Horzycy. Wystąpił jako akompaniator w dwóch reżyserowanych przez Martę Stebnicką przedstawieniach z wierszami i piosenkami francuskimi. Znakomicie partnerował śpiewającemu Witoldowi Schulzowi podczas spektaklu „Brassens” w Palarni Teatru. W przedstawieniu „Jean-Pierre de Beranger: Piosenki przed Trybunałem” zdążył wystąpić tylko na premierze 17 października 1993 roku, po czym musiał się niestety poddać chorobie. Do końca października przychodził jeszcze na zajęcia do szkoły muzycznej.

Zmarł 2 listopada 1993 roku w wieku 39 lat. Idiom śmierci, przemijania i cierpienia był mu często bardzo bliski. Świadczą o tym i temat pracy magisterskiej, i poświęcenie się badaniom nad Bachowskimi Pasjami, a także wiersze. W nich właśnie objawiła się jego religijność, przepojona miłością i przywiązaniem do człowieka, a także wyczuleniem na jego cierpienia.

To właśnie jego wiersze zainspirowały mnie do napisania muzyki. Dokładnie dziesięć lat temu do jego słów skomponowałam Tryptyk Pasyjny na tenor, bas, chór i orkiestrę, utwór odwołujący się do tradycji pasyjnych w muzyce i stanowiący refleksję na temat postaci dramatu pasyjnego: Judasza, Piotra i Piłata.

Dziś, będąc również nauczycielem, staram się podobnie jak Wiesław pomagać swoim uczniom w rozmaitych wyborach, w sposób nienachalny zachęcać, inspirować i prowokować do twórczego myślenia, starać się być blisko nawet wtedy, kiedy są już absolwentami. Mam z wieloma byłymi uczniami kontakt i współpracuję z nimi w rozmaitych projektach na zasadach partnerskich.

Magdalena Cynk jest toruńską kompozytorką i nauczycielką. 

Ewa Maria Karbowska dziękuje swoim rodzicom

Rodzicom jestem wdzięczna za pogodę ducha. Za pewność, że życie jest piękne, a chwile ulotne. Za poczucie, że z siostrą jesteśmy najważniejsze dla nich w życiu, i za dystans do nas, bo nie jesteśmy całym ich światem. Za łakomstwo poznawania świata i strach, że życia mi na jego odkrycie zabraknie. Za odwagę działania i poczucie, że większość rzeczy jest prosta. Za biznes rodzinny, który pozwala się skupić na ważniejszych sprawach niż pieniądze.

A tak na co dzień to dziękuję za jajka od zielononóżek, które tata przywozi mi z własnego kurnika.

Ewa Maria Karbowska pracuje w rodzinnej firmie.

Wojciech Kalinowski mówi o swoich mistrzach

Każdy z nas na swojej drodze spotyka różnych ludzi. Czasami zdarza się, że z niektórymi z nich mniejszą lub większą część tej drogi idziemy razem, w tę samą stronę. Ludzie ci stają się częścią naszego życia. Po latach wspominamy ich, pamiętając, jak wielki wpływ na nas mieli.

Profesora Romana Ingardena poznałem w 1990 roku. W Collegium Maius stałem przed tablicą informacyjną, na której było zaproszenie na lektorat języka japońskiego. Przechodził profesor i odezwał się do mnie. Przez chwilę rozmawialiśmy, pytał, kim jestem i co robię. Kiedy powiedziałem o moich zainteresowaniach Japonią i trenowaniu dżudo, zaprosił mnie do siebie do Instytutu Fizyki. Moje pierwsze wejście do gabinetu profesora nie było wejściem smoka, ale bardzo zestresowanego szaraka.

Dlaczego? Dowiedziałem się, kim jest profesor, kim byli jego ojciec i dziadek, i z takim balastem ja – zwykły nauczyciel i dżudoka – przekraczałem próg gabinetu. Zza sterty poukładanych na biurku tomów wychylił się profesor i zaprosił na rozmowę przy herbatce.

Dalej już było dobrze, wspólna japońska pasja bardzo ułatwiała kontakty. Po kilku tygodniach profesor zaproponował mi prowadzenie sekretariatu Międzynarodowego Towarzystwa Układów Otwartych i Dynamiki Informacyjnej. Uznałem, że nie pasuję do tak zacnego i naukowego grona. Na co profesor odpowiedział: „Panie Wojciechu, jeszcze się pan przekona, że nie tytuł naukowy lub sprawowana funkcja decydują o jakości człowieka”. Czas pokazał, że miał rację.

Sekretariat prowadziłem przez dekadę. Dżudoka w towarzystwie naukowców o ścisłych matematyczno-fizycznych umysłach? Przyznam, że czasami, uczestnicząc w ich spotkaniach, nie rozumiałem, o czym mówią, choć mówili po polsku. Z czasem zacząłem przyswajać naukowe terminy, jakimi posługiwali się profesor i jego koledzy.

Kiedy pojawił się na UMK pierwszy lektor z Japonii Hideki Sato, moje spotkania z profesorem stały się jeszcze częstsze. Wiosną 1994 roku wspólna inicjatywa prof. Ingardena i lektora dżudoki doprowadziła do zainaugurowania Dni Kultury Japońskiej w Toruniu.

Od początku byłem bardzo zaangażowany w realizację tego projektu. Hideki, wyjeżdżając, zaproponował mi kontynuowanie przedsięwzięcia. Ogromnym wyróżnieniem był dla mnie fakt, że tak wyjątkowe osoby doceniały i szanowały moją pracę. Przez wszystkie lata zdawałem profesorowi dokładne sprawozdanie z przygotowań i przebiegu DKJ. Bardzo interesowali go zarówno zapraszani prelegenci, jak i prezentujący swoje umiejętności przedstawiciele sztuk walki. W 2012 roku ostatnią edycję DKJ poświęciłem pamięci profesora, tak jak spotkanie z poezją japońską „Wiśnie rozkwitłe pośród zimy” i XVII Festiwal Budo w 2013 roku.

Znajomość i współpraca, spotkania i spacery, w czasie których rozmawialiśmy o Japonii, oraz zainteresowanie profesora sztukami walki pozostaną na zawsze w mojej pamięci. Dzieliła nas przepaść: On – profesor, wielki naukowiec, ja – zwykły nauczyciel i dżudoka. Łączył nas solidny „japoński most". Mogę tylko dziękować, że na swojej drodze dane mi było spotkać tak wyjątkowego człowieka.

Od kiedy zacząłem trenować dżudo, od starszych zawodników słyszałem często o bardzo wymagającym trenerze z Warszawy. Każdy chciał mieć certyfikat podpisany jego ręką. Tym trenerem był Józef Niedomagała, posiadacz stopnia mistrzowskiego 8 dan nadanego przez japońską komisję Kodokan Judo.

Sensei był wieloletnim przewodniczącym Komisji Dan Polskiego Związku Judo. Cieszył się wielkim uznaniem i autorytetem w środowisku sportowym. Wychował wielu polskich zawodników i trenerów dżudo. Był bardzo wymagającym trenerem i egzaminatorem. Kiedy ponad 20 lat temu pierwszy raz pojawiłem się na treningu u sensei Józefa, nie ćwiczyłem – po prostu siedziałem, patrzyłem i słuchałem. Dopiero w kolejnym wziąłem aktywny udział.

Sensei po treningach znajdował czas na rozmowę z dżudokami. Pamiętam, że na kursach instruktorskich był bardzo rygorystyczny. Na egzaminach na stopień mistrzowski, mówiąc językiem wojskowym, przeczołgał mnie niesamowicie, tak jak i każdego. Wiedział, że tak trzeba, i my też to wiedzieliśmy. Często powtarzał: „Czarny pas to nie tylko poziom umiejętności technicznych, ale również dojrzałość i odpowiedzialność w sztuce walki dżudo”. To właśnie starałem się wpajać moim wychowankom.

Z czasem nasze rozmowy nabrały bardziej osobistego charakteru. Czułem się dumny, że trener po prostu zadzwonił, by ze mną porozmawiać i zaprosić na trening. Wiedząc o tym, że późno zetknąłem się z dżudo i znałem swoje miejsce w szeregu, sensei potrafił zauważyć moje zaangażowanie, pracowitość i oddanie dla tej dyscypliny. Interesował się i wspierał mnie w organizacji Dni Kultury Japońskiej i Festiwalu Budo. Jemu dedykowałem XVII Festiwal Budo. Pewnie dlatego w jakimś stopniu stałem się mu bliski.

Józef Niedomagała interesował się pracą zawodników, trenerów i sędziów dżudo. Nie popełniał błędu niektórych trenerów z różnych dyscyplin sportowych, nie wartościował, która dyscyplina jest najlepsza. Był prawdziwym budoką – szedł swoją drogą i nie poddawał się złemu wpływowi komercji w sztukach walki.

Sensei Józef uważał, że bardzo ważne w dojo (sala treningowa) są: punktualność, staranne ułożenie ubrania, dokładne założenie dogi (strój do sztuk walki, judoga, karatega) i zawiązanie pasa (obi). Tym, co wyróżnia sztuki walki od innych sportów, jest etykieta, duch budo (drogi wojenne).

A prawdziwy duch budo to koncentracja, pokora i zrozumienie każdej czynności w życiu i na tatami. Patrząc na dzisiejsze sztuki walki, można powiedzieć, że stały się bardziej sportem, który polega na zaspokojeniu żądzy medalu, stopnia i sukcesu. Rywalizacja sportowa jest ważna, ale nie może przysłaniać sztuki. Sam trening i praktykowanie sztuki są ważniejsze niż wynik – tak mawiali starzy mistrzowie.

Jego podejście do współczesnego dżudo i innych sztuk walki było określone – to „doskonalenie i rozwój oparte na mocnym fundamencie tradycji, by nie kierować się pychą i egoizmem”. Mieć takiego nauczyciela i odbyć część drogi razem to wielkie szczęście. Dla mnie był wymagającym i sprawiedliwym sensei, wychowawcą, a potem serdecznym przyjacielem, chociaż mógłbym powiedzieć, że dla mnie był prawie jak ojciec.

Prof. Ingarden i trener Niedomagała zmarli w 2011 roku.

Wojciech Kalinowski to dżudoka, nauczyciel, społecznik, organizator Dni Kultury Japońskiej.

Akademia Opowieści

embed

"Najważniejszy człowiek w moim życiu" to temat Akademii Opowieści, akcji, do której "Gazeta Wyborcza" zaprasza swoich czytelników, widzów i internautów. Namawiamy do opisania najważniejszego dla Was człowieka. Autorom opowieści, które będą podobały się nam najbardziej, zaoferujemy pomoc dziennikarzy "Dużego Formatu" w przygotowaniu tekstów do druku. Najlepsze opublikujemy.
W nowym roku nasi mistrzowie Mariusz Szczygieł, Michał Nogaś i Włodzimierz Nowak zapraszają na warsztaty Akademii Opowieści do 12 miast w Polsce. Będziemy uczyć, jak dobrze opisać Waszego bohatera.
Do Akademii będziemy powracać w "Dużym Formacie", a szczegóły znaleźć można w naszym serwisie Akademia Opowieści

Termin nadsyłania prac: od 12 stycznia do 31 marca 2017 roku

Komentarze
Zaloguj się
Chcesz dołączyć do dyskusji? Zostań naszym prenumeratorem