Co wspólnego ma sąsiedzka kłótnia o głośną muzykę z wczorajszą aferą Krowarzywa? Podejście do drugiego człowieka i umiejętność wejścia w dialog.
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu

Na kamienicę sąsiadów mówimy "fawela". Są tam tylko 19-metrowe kawalerki, cienkie ściany i klaustrofobiczny klimat. Budowano ją za wczesnego Gierka z myślą o wchodzących w dorosłość wychowankach domów dziecka. Dziś, poza gromadką starych lokatorów, mieszka tam kilka wesołych dziewcząt z Ukrainy, młode małżeństwo, które lubi się kłócić i godzić w asyście policji, ktoś, kogo nocą często męczy kaszel i pewien Seba z dużym psem. Po browarze Seba lubi sobie posłuchać eurodensu i słucha go głośno. Szanuję to, bo sama mam na sumieniu szaleńcze prasowanie z Laibachem i depresyjne mycie podłóg przy ekstatycznym akompaniamencie Einstürzende Neubauten. Ale Januszowi z pierwszego piętra muzyka taneczna wyraźnie działa na nerwy.

Kiedy tylko Seba za mocno poluzuje gałkę volume, Janusz przystępuje do kontrataku osolemijem. Solemijo Janusza najpierw gra głośno, by w końcu przerodzić się w gromką kanonadę - coś między muzycznym Blitzkriegiem a ostentacyjną manifestacją wyższości własnych upodobań. Zgaduję, że Janusz chciałby kiedyś Sebę całkiem zagłuszyć, ale ma zdecydowanie za mało basów. Kapituluje więc po kilkunastu minutach i potem już lecimy na tanecznej plejliście, przetykanej z rzadka wściekłym "ciszej tam!!!".

Solemijo dla wegeburgera

Tak mi się ci moi sąsiedzi przypomnieli, jak poczytałam o wczorajszej fejsbukowej aferze dnia, czyli strajku pracowniczym w Krowarzywa. Chodzi z grubsza o to, że pracownicy popularnej knajpki próbowali prosić właściciela podwyżki i umowy. Ten zaś olewał ich na tyle konsekwentnie i długo, że zbuntowana załoga przerwała pracę i nagłośniła sprawę w internecie. Szef wykazał się empatią mojego sąsiada Janusza, znaczy wszystkich (podobno) wywalił z pracy i jeszcze bardziej rozkręcił medialną gównoburzę, dementując, klucząc i plącząc się w zeznaniach. Internauci uformowali dwa karne obozy - zwolenników właściciela lokalu i obrońców zwolnionych pracowników - po czym wylali na siebie zwyczajowe wiadra pomyj. Pikanterii sprawie dodawał fakt, że obie strony sporu to weganie, którzy i tak nie mają w sieci za dobrej passy. W końcu (oby z sukcesem) w sprawę włączyli się działacze rozmaitych inicjatyw pracowniczych, partia Razem i inni, wiecie, lewacy, dzięki którym udało się zawiązać coś na kształt mediacji. Sprawa, o ile dobrze rozumiem, ciągle jest rozwojowa.

Niezależnie od tego, jakie rozwiązanie uda się wynegocjować, obie strony sporu wiele już straciły. Nadszarpnięty prestiż knajpki z dużym prawdopodobieństwem przełoży się na mniejsze obroty - a to mniej kasy zarówno dla pracodawcy, jak i pracowników, którzy nawet jeśli wywalczą lepsze warunki, to będą mieć mniejsze napiwki i gorsze perspektywy na przyszłe podwyżki. Dobre relacje i fajna atmosfera w miejscu pracy już dawno poszły się gonić, razem z mirem, jaki w bezmięsnym światku otaczał lokal. W wszystko z powodu Janusza, który w obliczu konfliktu interesów nie potrafi zrobić nic poza puszczeniem głośnego osolemija.

Janusze nasi powszedni

A teraz sobie pomyślcie, ilu takich Januszów niższego i wyższego szczebla znacie ze swoich własnych miejsc pracy? Nie chcę wdawać się w zawiłe kwestie praw pracowniczych, bo ani się na tym znam, ani mam w tej sprawie coś do powiedzenia. Nurtuje mnie tylko czemu na proste "mam problem", tak często słyszymy kanoniczną odpowiedź "to wynocha". Krzysztof Nędzyński na łamach Obserwatora Finansowego "Polityki" przekonuje, że to stosunki pracodawców i pracowników wciąż często przypominają w Polsce relację pana i folwarcznych chłopów. Fizycznej pańszczyzny nie ma. Mentalna trwa, choć najczęściej sobie tego nie uświadamiamy. Przejawia się na dwa podstawowe sposoby, które można traktować jako dwie strony tego samego medalu. Z jednej strony ludzi - wykonawców, dostawców, pracowników - można i wręcz należy traktować z góry. Z drugiej jak najmniejszym wysiłkiem należy wykonać zadanie, byle jak, ale nade wszystko - nie należy się wychylać. Personel Krowarzywa swoje zadania wypełniał doskonale, więc niesprawiedliwość, która go spotkała, jest jeszcze bardziej niesprawiedliwa.

Jeśli i Ty nie chcesz żyć w folwarku XXI wieku, nie bądź Januszem i ćwicz się w trudnej sztuce dialogu. Postaraj się zrozumieć racje drugiej strony, nawet jeśli na pierwszy rzut oka Twój oponent jest zupełnym głąbem. Tak jak pani Halinka, ta co ma jamnika i mieszka na parterze pod Sebą.

- Sebuuuś, ścisz synku, bo mi szyby lecą - drze się piskliwie przez okno podwórza.

- Jeszcze jeden numer i wyłanczam! - odkrzykuje Seba i wyłancza. Bo czemu nie?

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.
Więcej
    Komentarze
    Dobre rady Wuja Dobra Rada . Załóż własny biznes jak jesteś taki mądry , poprowadź chociaż rok , a potem dawaj rady inny . Gadasz jak prawiczek o seksie .
    już oceniałe(a)ś
    3
    2
    'Chodzi z grubsza o to, że pracownicy popularnej knajpki próbowali prosić właściciela podwyżki i umowy.' - brakuje 'o'- o podwyżki i umowy. Zainwestujcie w korektora
    już oceniałe(a)ś
    0
    0
    Realne zakończenie powinno brzmieć tak: "- Sebuuuś, ścisz synku, bo mi szyby lecą - drze się piskliwie przez okno podwórza. - &$^ *(&^(*^)&)* ^%$^^#*& stara suko - i Seba podkręca basy jeszcze bardziej'.
    już oceniałe(a)ś
    3
    3
    :) Miłego dnia!
    już oceniałe(a)ś
    3
    7