Trzy lata temu przyszedł do naszego działu nowy kolega. Niewiele umiał. Kierowniczka wyznaczyła mnie i koleżankę do uczenia go.
W międzyczasie urodziło się koledze dziecko. Pełna radość. Niekończące się opowieści o dziecku. Kolega zadowolony, bo wszystko mu się układa. Rząd wprowadza akurat urlop ojcowski, z którego kolega chce skorzystać. Tłumaczy nam z zaangażowaniem plany, że żona, która jest nauczycielką, pójdzie od 1 września do pracy, a on weźmie dwa tygodnie urlopu, bo od połowy września babcia będzie już na emeryturze.
Niespodziewanie nadchodzi wiadomość. Pani Prezes robi konkurs na stanowisko kierownicze w naszym dziale. Trzeba zdobyć jak największą liczbę punktów w czterech kategoriach. Startuję do konkursu ja i kolega. Pierwsza kategoria - wiedza merytoryczna. Ja zdobywam 100 pkt, kolega 15 pkt. Druga kategoria - innowacyjność. Ja zdobywam 98 pkt, kolega - 25 pkt. Trzecia kategoria - znajomość przepisów. Ja zdobywam 99 pkt, kolega - 10 pkt. Czwarta kategoria - organizacja. Ja - 98 pkt, kolega - 20 pkt.
Już po cichu zaczynam się cieszyć, gdy nagle okazuje się, że pojawia się piąta kategoria - nieobecności. Ja mam 15 proc. nieobecności (jestem matką dwójki dzieci, które akurat w tym czasie poszły do przedszkola). Kolega nie ma ani jednej nieobecności. Kolega wygrywa konkurs.
A ja otrzymuję polecenie służbowe od Pani Prezes, że mam go wszystkiego nauczyć. Przychodzi wrzesień. Pytamy się kolegi, co z jego urlopem ojcowskim. On oburzony nam tłumaczy, że w tej sytuacji to nie ma mowy. Nie może zawieść Pani Prezes. Bez zażenowania stwierdza: "'Najwyżej żona weźmie zwolnienie. Przecież się jej nic nie stanie''.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze