Muszę przyznać, że ja dałam. I to wcale nie lekarzowi. Korumpowałam pielęgniarkę.
Było tak. Po kilku miesiącach oczekiwań w końcu trafiłam do największego w moim mieście szpitala (nie piszę jakiego, bo nadal tam chodzę na rehabilitację, mogę tylko napisać, że to dużo miasto wojewódzkie) na operację biodra. Lekarze bardzo sympatyczni, kompetentni, codziennie zagadywali mnie jakimś żartem (a nic im nie dałam ani przed operacją, ani po niej!). Codziennie sprawdzali, jakie robię postępy, odpowiadali na wszystkie pytania. Życzę takich każdemu. Ale przez całe dnie byłam zdana na pielęgniarki. Naszą 10-osobową salę obsługiwało ich pięć. Po operacji biodra musiałam leżeć bez ruchu, tylko na plecach, aż przez sześć tygodni. To było sześć koszmarnych tygodni. Wiadomo, potrzebowałam pomocy przy wszystkich czynnościach. Wiecie, o co chodzi, szczegóły daruję.
Gdy potrzebowałam basenu, wzywałam pielęgniarkę dzwonkiem. Najczęściej robiły tak, że przychodziły po kilku minutach (to za długo, gdy się czeka na basen!), stawały w drzwiach i bardzo głośno pytały, czy na pewno chcę sikać, bo są akurat bardzo zajęte. Muszę przyznać, że gdy pierwszy raz się to stało, dosłownie zbaraniałam. Mam się tłumaczyć przy wszystkich (a o każdej porze dnia przy większości pacjentek była jakaś rodzina), czy bardzo chcę sikać, czy mogę jeszcze wytrzymać? Było to tak bardzo upokarzające. Nie mogłam się ruszać, wszystko mnie bolało, przede mną była perspektywa jeszcze kilku takich tygodni. Zmaltretowana psychicznie tym wszystkim na początku nieśmiało mówiłam, że mogę jeszcze wytrzymać. Później zrobiłam się bezczelna, jak one. Odkrzykiwałam na całą salę, że jeśli będę musiała na ten cholerny basen czekać choćby chwilę, to do zmiany będzie pościel i materac.
Zadziałało. Basen dostawałam natychmiast.
Potem coś się we mnie przełamało. Zaczęłam kombinować, jak to zmienić, jak z ofiary stać się chorym, pacjentem, który ma jakieś prawa. Zauważyłam, że niektóre pielęgniarki są wobec moich niektórych sąsiadek bardzo miłe, wobec innych opryskliwe, jak wobec mnie. Obserwowałam. I zauważyłam, że rodziny niektórym pielęgniarkom coś dają: małe pudełeczka (perfumy, kosmetyki, słodycze?), kwiaty, książki, koperty. Nie komentowałam, zaczęłam wyciągać wnioski. Skupiłam się na jednej pielęgniarce, najbrzydszej i najbardziej nieuprzejmej. Pomyślałam, że pewnie jej nikt niczego nie wręczył. Poprosiłam znajomych, by kupili największą i najśliczniejszą bombonierkę (wybuliłam prawie 200 zł). Wyczekałam na jej dyżur, wezwałam dzwonkiem do siebie i poprosiłam o pomoc, jednocześnie wręczając jej prezent. Była tak zaskoczona, że mnie to upewniło, że wcześniej nikt nic jej nie dał. Zadziałało. Od tej chwili zjawiała się przy moim łóżku kilkanaście razy na dyżurze, pomagała przy wszystkim. Była naprawdę sympatyczna i pomocna.
Wychodząc ze szpitala, mojemu lekarzowi dałam buteleczkę perfum i książkę o starych autach, bo to jego pasja. Wydałam na to grubo ponad 200 zł. Nie czuję, bym go korumpowała. Ot, po prostu bardzo mi pomógł, zaczynałam nowe życie, życie bez bólu. Pielęgniarkom nie dałam nic, bo i za co? Tej mojej najbrzydszej też nie. Już ją przecież wcześniej przekupiłam, by dała mi się bez stresu wysikać.
Mam 81 lat, mieszkam w dużym wojewódzkim mieście, imię i nazwisko do wiadomości redakcji
Czy to była korupcja? I czy na pewno każdą należy bezwzględnie karać? Czekamy na Wasze listy. Napisz: listydogazety@gazeta.pl
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze