Początkowe partie "Szczęśliwej ziemi" do złudzenia przypominają "Tracę ciepło", powieść Orbitowskiego sprzed sześciu lat.

Znów widzimy nastolatków, jak gdyby przeflancowanych z książek dla młodzieży. Może najbardziej z kart opowieści o Panu Samochodziku - wszak jest zamek i są tajemnice. Szybko się jednak orientujemy, że to zupełnie inny pomysł literacki, odbiegający od tego, do czego zdążył nas przyzwyczaić pisarz. A więc motywów fantastycznych w "Szczęśliwej ziemi" mamy niewiele, a tandety rodem z horroru, do której miał ongiś słabość, jeszcze mniej. Zaskakuje egzystencjalny smutek, jakim podszyta jest ta powieść.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. 
 
Komentarze
Czy nie da się napisać recenzji, nie opowiadając przy okazji połowy fabuły książki...?
już oceniałe(a)ś
1
0