Tomasz Ulanowski w tekście „Będzie nas mniej coraz, Polaków. I co z tego?" stawia prowokacyjną tezę. Twierdzi mianowicie, że niski przyrost naturalny, którego konsekwencją będzie zmniejszenie się populacji w Polsce, a także w większości krajów, nie wpłynie na poziom życia, gdyż jednocześnie innowacje, zwłaszcza te związane ze sztuczną inteligencją, będą podnosić produktywność i zmniejszać zapotrzebowanie na pracowników.
Z częścią tez Ulanowskiego zgadzam się i uważam, że powinny być punktem wyjścia do dyskusji nad przyszłym rozwojem Polski i Unii Europejskiej.
Wszystkie komentarze
Właściwie to nie wiadomo czy muszą być. Akurat największa dzietność jest tam, gdzie żadnej z tych rzeczy nie ma. Nie ma też powodu, żeby się specjalnie wypruwać, licząc na wzrost dzietności, który jest bardzo niepewny.
Przy czym jeśli mowa o wolnym rynku, to dwie z wymienionych rzeczy: opieka medyczna i edukacja, nie mają z nim wiele wspólnego. Albo inaczej: wolny rynek nie wpływa na ich jakość, bo są realizowane przez państwo. A ich segment wolnorynkowy tylko podnosi jakość ich jakość, odciążając przy tym system państwowy: płacą na niego i tak wszyscy, a korzysta mniej, niż by mogło.
Płace również powoli gonią zachodnie, a pewności zatrudnienia nie ma nigdzie. Nawet "święta" dla lewicy Skandynawia też ludzi zwalnia - np. Oersted ostatnio. No i szału prokreacyjnego również tam nie ma.
'Właściwie to nie wiadomo czy muszą być. Akurat największa dzietność jest tam, gdzie żadnej z tych rzeczy nie ma.'
Owszem, sam zastanawiałem się czy o tym nie wspomnieć. Ale to są kraje gdzie mamy dwie rzeczy - obywatele nie mają w życiu dużo więcej możliwości samorealizacji poza produkcją dzieci a to co rodzice mogą zapewnić dzieciom jest dość niezależna od liczby wyprodukowanych dzieci. Tak było w dawnej polskiej wsi, tak jest w III świecie, tak było w Polsce początku lat 80tych - wszędzie tam dzieci miały podobnie marne perspektywy, niezależnie czy ktoś był jedynakiem czy jednym z piątki dzieci. W obecnej Polsce jest wiele innych rzeczy poza robieniem dzieci, a przeciętna rodzina wie że nigdy nie zapewni trójce czy czwórce dzieci takiego poziomi inwestycji 'na łebka' jak może zapewnić jedynakowi. Czyli mamy wybór - albo wychować jedno sensowne dziecko, albo czwórkę portierów do obsługi dziecka rodziców którzy zdecydowali się na jedynaka.
'Przy czym jeśli mowa o wolnym rynku, to dwie z wymienionych rzeczy: opieka medyczna i edukacja, nie mają z nim wiele wspólnego. Albo inaczej: wolny rynek nie wpływa na ich jakość, bo są realizowane przez państwo. A ich segment wolnorynkowy tylko podnosi jakość ich jakość, odciążając przy tym system państwowy: płacą na niego i tak wszyscy, a korzysta mniej, niż by mogło. '
Tylko do tej pory opinia red. Gadomskiego o państwie była raczej negatywna. Nawet niedawne teksty o energetyce atomowej to hamletyzowanie w stylu 'ok państwo tak ale tylko państwo sensowne a i tak lepiej pewnie zrobią to firmy prywatne'. BTW, trudno się nie zgodzić z red. Gadomskim że państwo polskie nie jest 'sensowne'. Trzeba tylko zauważyć że także 'wolny rynek' w Polsce doprowadza do sytuacji w której najbardziej racjonalną decyzją jest rezygnacja z posiadania jakichkolwiek dzieci. Po prostu problem tkwi w polskiej mentalności.
'Płace również powoli gonią zachodnie, a pewności zatrudnienia nie ma nigdzie. Nawet "święta" dla lewicy Skandynawia też ludzi zwalnia - np. Oersted ostatnio. No i szału prokreacyjnego również tam nie ma.'
Ale i tak ludzie raczej emigrują z Polski do Skandynawii a nie w drugą stronę. A dzieci i tak będzie coraz mniej, bo ludzie po prostu coraz rzadziej chcą się pakować w wychowanie dziecka jeśli mają tyle innych możliwości. Wystarczy spojrzeć na naprawdę bogatych ludzi - też zwykle szału nie ma, a mogliby zapewnić super poziom tuzinowi i więcej dzieci.
"
A ich segment wolnorynkowy tylko podnosi jakość ich jakość, odciążając przy tym system państwowy: płacą na niego i tak wszyscy, a korzysta mniej, niż by mogło.
"
Prywatna opieka zdrowotna to wysokie koszty i kiepska jakość usług. Mówiąc krótko: korzysta każdy (lekarze, szpitale, ubezpieczyciele) poza pacjentem. Jest taki fajny wykres pokazujący długość życia i nakłady na służbę zdrowia, na pacjenta w różnych krajach w tym USA.
Prywatna służba zdrowia może zapewnić każdemu stosunkowo proste usługi typu stomatologia (bo jednak większość osób stać aby zapłacić od ręki kwoty rzędu 150-400 złotych) oraz pełne leczenie osobom bogatym (i to raczej bardzo bogatym). Natomiast niekoniecznie zapewni ona powszechną możliwość leczenia chorób nowotworowych, chorób serca czy innych chorób przewlekłych i to nawet pomimo istnienia 'rynku zbytu'. Z tego samego powodu dla którego to że istnieje rynek zbytu na świeży chleb za 5 groszy nie oznacza że 'wolny rynek' zapewni każdemu świeży chleb za 5 groszy.
Jeszcze a propos wolnego rynku w służbie zdrowia - to tak samo jak zbiorkom. Prywatne firmy skupiają się na transporcie ludzi między większymi miejscowościami, natomiast niekoniecznie interesuje je że w jakiejś miejscowości są 3 osoby które nie mają jak dojechać do pracy ale nie stać je na bilety miesięczne za 5 tysięcy a za mniejszą kwotę nie opłaca się robić specjalnej trasy dla tych 3 osób. Tu jest tak samo - prywatna firma nie interesuje się tym czy przeżyjemy czy nie tylko czy będzie nas stać na zapłatę za leczenie.
Zapominacie o jeszcze jednej kwestii - tam, gdzie dzietność nadal jest wysoka, w większości panuje klimat cieplejszy niż w Europie, czyli nie jest aż tak potrzebny solidny dom, chroniący przed zimnem. W efekcie nakłady niezbędne na "dach nad głową" są mniejsze. Spróbujcie pomieszkać w fawelach w Polsce... nie da się, ze względów klimatycznych.
A po drugie, w tej cieplejszej strefie klimatycznej występuje więcej dziko rosnących roślin, zapewniających pożywienie. Kiepskie, bo kiepskie, ale fizycznie przeżyć na tym się da. A jeśli te rośliny już nie występują, bo np. od lat panuje susza, to całe społeczności żyją na kroplówce różnych akcji humanitarnych. Odpiąć tę kroplówkę, a dzietność natychmiast spadnie - z tego prostego powodu, że silnie niedożywiony organizm ani nie utrzyma ciąży, ani nie zapewni matczynego mleka niemowlęciu.
"sensowne" jest tak precyzyjnym pojęciem, że właściwie dezawuuje cały twój wywód!
Celowo użyłem tego słowa, z tego samego powodu napisałem o 'godziwych płacach' :-)
Prywatna opieka zdrowotna najchętniej kasuje za najprostsze zabiegi. Jak są powikłania, to ofiarę podrzuca się skrzętnie do szpitala z kontraktem NFZ.
Prywatyzacja zysków, upaństwowienie strat.
Taka sytuacja.
Bujda na resorach. To co najlepiej napędza dzietność to beznadzieja i niemożliwość samorealizacji inaczej niż przez prokreację. Wbrew pobożnym życzeniom lewicy, to nie państwa opiekuńcze mają wysoką dzietność, tylko te, gdzie dziecko oznacza kolejne ręce do pracy i zabezpieczenie społeczne na starość. A najbardziej dzietności szkodzi wykształcenie kobiet, bo w wieku najbardziej płodnym idą na studia. Dzieci nieurodzone wtedy nie są "odłożone na później", one się nigdy nie rodzą. Doskonale to widać na wykresach dzietności kobiet w funkcji wieku w kolejnych latach transformacji ustrojowej Polski - pik "studencki" znika, a krzywa po 26 roku życia utrzymuje kształt. I co z tym fantem zrobić? Może trzeba podnieść progi na studia, by uczynić je bardziej elitarne, a zlikwidować pseudostudiowanie na wyższych szkołach tego i owego?
'To co najlepiej napędza dzietność to beznadzieja i niemożliwość samorealizacji inaczej niż przez prokreację. '
To jest dokładnie to co ja napisałem - 'obywatele nie mają w życiu dużo więcej możliwości samorealizacji poza produkcją dzieci'.
'Wbrew pobożnym życzeniom lewicy, to nie państwa opiekuńcze mają wysoką dzietność, tylko te, gdzie dziecko oznacza kolejne ręce do pracy i zabezpieczenie społeczne na starość.'
Napisałem również 'przeciętna rodzina wie że nigdy nie zapewni trójce czy czwórce dzieci takiego poziomi inwestycji 'na łebka' jak może zapewnić jedynakowi. Czyli mamy wybór - albo wychować jedno sensowne dziecko, albo czwórkę portierów do obsługi dziecka rodziców którzy zdecydowali się na jedynaka'. Tak, kiedy cała gospodarka polega na ręcznej pracy na roli to więcej dzieci może pozwolić na uprawę większej powierzchni, a na starość te dzieci mogą dac nam jeść. W nowoczesnej gospodarce aby dziecko zapewniło nam na starość jedzenie, picie, jakieś ubranie i dach nad głową (nie mówiąc o prywatnym lekarzu jak nas zaboli) to musi być dobrze wykształcone i bogate. Jak marnie zarabia to samo będzie miało problemy.
'A najbardziej dzietności szkodzi wykształcenie kobiet, bo w wieku najbardziej płodnym idą na studia. ... I co z tym fantem zrobić? Może trzeba podnieść progi na studia, by uczynić je bardziej elitarne, a zlikwidować pseudostudiowanie na wyższych szkołach tego i owego?'
W sumie masz rację - jak przywrócimy XIXwieczne standardy (zero opieki społecznej, studia dla nielicznych, zakaz studiowania kobiet) to liczba dzieci pewnie wzrośnie...
.
Był to pogląd słuszny. Przeludnienie zadało światu śmiertelny cios, teraz obserwujemy powolną agonię.
A ta swoje durnoje.
Zmieniłabym pierwsze zdanie na takie: Młodsze pokolenie jak dotąd zawsze utrzymywało starsze.
Zakłada się, że w raz z rozwojem technologicznym, pracę ludzi zastąpi praca maszyn i sztucznych inteligencji. Wtedy dobra i usługi dla "starszego pokolenia" będą wytwarzały maszyny. A środki na emerytury będą pochodziły z opodatkowania pracy maszyn.
Jest odwrotnie - to starsze pokolenie utrzymuje młodsze. Wszyscy zrzucamy się na edukację i opiekę medyczną dzieci i młodzieży oraz różne benefity w rodzaju 800+ przez jakieś 18-25 lat. To kosztuje o wiele więcej niż skromne emerytury, na które zresztą sami odkładamy przez cały okres pracy. Obecny system - zdefiniowanej składki - polega na tym, że ile odłożysz, tyle dostaniesz.
Pokolenie pracujące zawsze wytwarza, łaski nie robi. Nie ma to nic wspólnego z utrzymywaniem starszego pokolenia.
Eksperci z Davos
chca żeby ludność Zachodu była zastępowana tańszymi pracownikami
z innych części świata.
Dlatego w Polsce zarobki dla zwykłych ludzi są głodowe,
mieszkania droższe niż we Francji czy Niemczech
a do lekarza trzeba czekać miesiącami.
To zależy kto będzie właścicielem tej sztucznej inteligencji. Ten może być w innym kraju, a wtedy może być problem z jego opodatkowaniem...
Dokladnie. Bardzo niewiele osób to rozumie. Dlatego też ci którzy nie mają dzieci jadą na gapę, na koszt tych którzy swoje zasoby poświęcają na wychowanie dzieci. Jak jest was niewiele to się możecie schować. Jednak gdy wasza ilość przekroczy masę krytyczna młodzi mogą się zbuntować przeciw systemom emerytalnym i woleć wspierać swoich rodziców bezpośrednio.
Nie ma bezwzględnie trwałych nośników wartości. Wartość się bierze z tego, że ktoś inny jest skłonny by wymienić coś za coś. "Oszczędności" miliardów emerytów zgromadzone przez całą karierę byłby nic nie warte gdyby na świecie pozostała garstka osób w wieku produkcyjnym. Podanie szklanki wody mogłoby być warte tyle co dom, a i tak by nikt jej nie podał. Z elementarnych praw mikroekonomii: wysoki popyt emerytów i mała podaż pracujących wywinduje ceny tak, że oszczędności emerytalne będą niewiele warte, jak wielkie by one nie były. Jeśli ktoś zgromadzi ich więcej niż inni emeryci, będzie miał przed nimi pierwszeństwo, ale to ile za nie otrzyma (ile będzie do nierównego podziału między emerytami), będzie zależeć od aktualnej podaży pracujących, a nie od swojego przeszłego wysiłku, by je zgromadzić.
a skąd przekonanie, że homo sapiens był/jest "lepiej przystosowany"?!
dziecko decyduje.
W innych krajach wysokorozwiniętych jest niewiele lepiej, a w niektórych gorzej. To jest ogólnoświatowy trend cywilizacyjny, że ludzie z krajów wysoko rozwiniętych chcą mieć maks. 2 dzieci, a wielu z nich nie chce mieć dzieci w ogóle. Sam znam kilka par (w tym jedną niemiecką i jedną pół polską, pół brytyjską, które są bardzo dobrze sytuowane, ale nie chcą mieć dzieci i już. Wolą się realizować w inny sposób. Można na to utyskiwać, ale takie są fakty.
...mozna tez dodac nieuczciwych i glupich.
I to wszystko zanim jeszcze wyszedłeś z domu