W ciągu niecałych trzech dni pobytu na komunistycznej wyspie Barack Obama, 11. prezydent USA od zwycięskiej rewolucji brodaczy w 1959 r., zburzył zmurszałe resztki zimnej wojny, jaką od 1960 r. budowali jego poprzednicy, nie mogąc wybaczyć Fidelowi Castro, że na ich podwórku zaprowadził trwałą dyktaturę komunistyczną.

Precedensowa wizyta Obamy na wyspie była jak przeciąg, który wymiata kurz, wpuszcza świeże powietrze na wyspę, gdzie 11 mln Kubańczyków czeka na lepsze czasy oraz szansę zjednoczenia i pojednania z jedną piątą rodaków, którzy przez pół wieku uciekali z Kuby.

Barack Obama, który już rok temu doprowadził do wznowienia stosunków dyplomatycznych z Kubą, pobytem na wyspie i donośnym przesłaniem do Kubańczyków dokończył piruet geopolityczny, jaki pod jego przywództwem wykonały Stany Zjednoczone na zachodniej półkuli.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. 
 
Więcej
    Komentarze