Byłam na wernisażu wystawy Wiktora Striboga pt. "Dziurka z boku". Ta ekspozycja wywraca do góry nogami cały dotychczasowy koncept oglądania dzieł sztuki.

Po pierwsze – wejście do sali z obrazami jest zagrodzone i jeśli chce się obejrzeć prace artysty, trzeba do tego użyć lornetki.

Po drugie – minieksponaciki dioramy zrobione ze sklejki kryją w sobie kolejną warstwę, którą można zobaczyć tylko przez dziurkę wielkości źrenicy. Trzeba więc zajrzeć do środka tak, jakby się podglądało wewnętrzne życie domku dla lalek. Tylko że zamiast lalek są postaci z obrazów Aleksandry Waliszewskiej.

Ta druga część ekspozycji pokazywanej w warszawskiej galerii Leto jest bowiem nawiązaniem do otwartej dwa tygodnie temu w Muzeum Sztuki Nowoczesnej nad Wisłą wystawy Waliszewskiej pt. „Opowieści okrutne", na którą ciągną takie tłumy, że nawet pisały o tym tabloidy („Wielka kolejka na Bulwarach. Warszawiacy przyszli zobaczyć demoniczne koty").         

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. 
 
Monika Tutak-Goll poleca
Podobne artykuły
Więcej
    Komentarze