Po pierwsze – wejście do sali z obrazami jest zagrodzone i jeśli chce się obejrzeć prace artysty, trzeba do tego użyć lornetki.
Po drugie – minieksponaciki dioramy zrobione ze sklejki kryją w sobie kolejną warstwę, którą można zobaczyć tylko przez dziurkę wielkości źrenicy. Trzeba więc zajrzeć do środka tak, jakby się podglądało wewnętrzne życie domku dla lalek. Tylko że zamiast lalek są postaci z obrazów Aleksandry Waliszewskiej.
Ta druga część ekspozycji pokazywanej w warszawskiej galerii Leto jest bowiem nawiązaniem do otwartej dwa tygodnie temu w Muzeum Sztuki Nowoczesnej nad Wisłą wystawy Waliszewskiej pt. „Opowieści okrutne", na którą ciągną takie tłumy, że nawet pisały o tym tabloidy („Wielka kolejka na Bulwarach. Warszawiacy przyszli zobaczyć demoniczne koty").
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze