Film wciąga widza do wnętrza domu Beksińskich – i zaskakuje. Podobne zaskoczenie wyraża właściciel paryskiej galerii sztuki, gdy po raz pierwszy odwiedza Zdzisława Beksińskiego w bloku na Służewie, żeby kupić obrazy słynnego „malarza śmierci”. W korytarzyku obwieszonym oniryczną makabrą przyjmują go artysta w kapciach, staroświecko zaciągająca, gościnna żona i dwie babcie. Syn Tomek wita ekscentrycznie, niby rzucając się do całowania rąk.
Gość mówi: – Wyobrażałem sobie pański dom inaczej, trochę jak zamczysko, w którym straszy. Beksiński odpowiada: – Na czas wizyty pochowaliśmy szkielety... Główna rzecz, jaką wiemy o tej rodzinie, to jej śmierć. Najpierw umarły babcie. Potem Zofia Beksińska – na serce. 11 grudnia 1999 r. Tomek sam zapowiedział swoje odejście w nocnej audycji Trójka pod Księżycem. 21 lutego 2005 r. Zdzisław ginie pod ciosami noża.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
Dlaczego nikt nie widzi, że jest to film po prostu zły z punktu widzenia sztuki kinematograficznej ? Wąskie kadry, ledwo zrozumiałe dialogi (szczególnie bełkotliwe są kwestie Tomka), no i brak jakiegokolwiek wejrzenia głębiej. Co do "wiernie oddanych realiów" - w 1986 roku nie można było podjechać na stację benzynową i poprosić "do pełna" - kartki na paliwo zniesiono dopiero 1989... No i czemu w mieszkaniu w bloku na warszawskim Służewiu są skośne sufity?
Najsmutniejsze jest to, że ta prawdziwa historia mogłaby być kanwą bardziej uniwersalnej opowieści o kondycji człowieka, czymś poruszającym, ale scenarzysta napisał historyjkę na poziomie licealnego stresczenia. Jak to często w polskiej kinematografii bywa - zabawa na planie a smutek na ekranie.