Francja ma do czynienia z kohabitacją dotąd niespotykaną i nieoczekiwaną. Wszystko się może zdarzyć - mówi w wywiadzie politolog prof. Vincent Martigny.
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu
embed

Vincent Martigny, profesor nauk politycznych, specjalista od nacjonalizmów w Centrum Badań Politycznych CEVIPOF, autor książki "Powrót księcia. Nasza fascynacja szefami" 

Rozwiązując parlament 9 czerwca, prezydent Emmanuel Macron dążył do wyjaśnienia sytuacji politycznej w kraju. Udało się? 

Prof. VINCENT MARTIGNY, politolog: Absolutnie nie. Wybory jeszcze bardziej skomplikowały sytuację. Dysponował większością względną, która pozwoliła mu na przyjęcie ok. 60 ustaw w ciągu dwóch lat.

Teraz czeka go kohabitacja o na razie rozmytych konturach, ze stosunkiem sił, który może doprowadzić do blokady parlamentu. 

Koalicja nie jest możliwa? 

– Aktualnie lewica wykluczyła możliwość wejścia w koalicję z obozem prezydenckim Razem! Być może to się zmieni. Na razie jednak socjaliści, ekolodzy i radykałowie są co do tego zgodni. Tym bardziej że gdyby do tego doszło, ultralewicowa Francja Niepokorna (LFI) potraktowałaby to jako zdradę. 

Co więcej, część sił politycznych w obozie rządzącym dystansuje się do prezydenta. 

Francuzi wysłali sygnał: wyraźnie nie chcą, by krajem rządziło skrajnie prawicowe Zjednoczenie Narodowe (RN). Zarazem chcą zmusić prezydenta do zmiany sposobu sprawowania władzy. 

Paryżanie gromadzą się na Place de la Republique po ogłoszeniu częściowych wyników drugiej tury przedterminowych wyborów parlamentarnych. Francja, Paryż, 7 lipca 2024 r.
Paryżanie gromadzą się na Place de la Republique po ogłoszeniu częściowych wyników drugiej tury przedterminowych wyborów parlamentarnych. Francja, Paryż, 7 lipca 2024 r. Fot. REUTERS/Abdul Saboor

Wygrał Nowy Front Ludowy (NFP) ze 180 mandatami, ale centrum jest tylko nieznacznie w tyle (163). Czy prezydent musi powierzyć misję tworzenia rządu komuś z lewicy? 

– Konstytucja nie daje jasnych wytycznych. Ale wymaga tego logika instytucji i tylko w przypadku odmowy, prezydent może rozpatrywać inne opcje. 

NFP ogłosił, że wkrótce ujawni nazwisko swojego kandydata na premiera. 

Mamy do czynienia z kohabitacją dotąd niespotykaną i nieoczekiwaną. Wszystko się może zdarzyć. Prezydent mógłby spróbować zawiązać koalicję z prawicową partią Republikanie (LR), by dysponować większą liczbą deputowanych niż NFP. Ale LR odrzucił taką opcję. Poza tym lewica ma przewagę moralną: bez jej poparcia Razem! miałoby zapewne mniej niż stu deputowanych.  

Na razie premier Gabriel Attal podał się do dymisji, ale zostaje na stanowisku do mianowania nowego. 

Lewica też ma zobowiązania moralne wobec centrum. Dlaczego zatem wyklucza możliwość sojuszu z blokiem centrowym? 

– Tę opcję zablokowało nieprzejednane stanowisko Francji Niepokornej – nie chce rządzić z Razem! Jest przeświadczona, że rządzenie z winowajcami obecnej sytuacji doprowadziłoby w następnym etapie do wystawienia czeku in blanco dla RN. I że trudno rozwiązywać problemy z tymi, którzy je stworzyli. Lewica wierzy w zmienność u władzy.  

Koalicja nie leży w zwyczajach francuskich, a tym bardziej nie w sytuacji polaryzacji sił politycznych, prowadzącej aż do personalnych inwektyw. Obóz Macrona w bardzo ostrej kampanii przeciwko NFP stawiał znak równości między RN a LFI, szokując tym wielu. A część macronistów wyklucza możliwość rządzenia wraz z Francją Niepokorną.  

Dlatego na tym etapie wspólne rządy bloku lewicowego i centrum wydają mi się niemożliwe. To, że nagle zadziałał front republikański, nie jest równoznaczne z umową koalicyjną i wspólnym programem rządowym partii, które razem postawiły tamę skrajnej prawicy.  

Nie twierdzę, że taka koalicja nigdy nie powstanie. W krótkiej perspektywie wydaje mi się to jednak mało prawdopodobne. 

Dojdzie do przetasowań wewnątrz partii? 

– Na razie w sojuszu NFP dominuje Francja Niepokorna, ale jego przewaga nad socjalistami (PS) to niespełna 15 posłów, a będzie mniej, bo straci członków, zaś do PS mogą dojść inni lewicowi deputowani. 

Nie wiadomo też, czy deputowani grupy Renesans pozostaną wierni prezydentowi, kto stanie na jej czele.  

A w koalicji prezydenckiej Razem! są napięcia – w wieczór wyborczy premier Gabriel Attal i b. premier Edouard Philippe wyraźnie się zdystansowali wobec Macrona, krytykowali go.  

Moim zdaniem to właśnie z tego powodu Republikanie nie chcą angażować się w rozmowy koalicyjne: nie wiedzą, z kim rozmawiają. 

Sama lewica ma za mało deputowanych do samodzielnego sprawowania rządów. 

– V Republika to system półprezydencki, który zabezpiecza przed impasem nawet w przypadku braku bezwzględnej większości. W ramach tzw. parlamentaryzmu zracjonalizowanego wszystko jest tak pomyślane, by dać rządowi narzędzia do forsowania ustaw, nawet wbrew woli parlamentu. Art. 49.3 pozwala przyjąć ustawę bez głosowania, są dekrety, zarządzenia. Cała seria mechanizmów pozwala rządzić w każdej sytuacji.  

Jednak stosowanie art. 49.3 jest źle postrzegane przez opinię publiczną i byłoby paradoksem, gdyby lewica to robiła po dwóch latach potępiania go.  

Poza tym, czym innym jest sprzeciw, a czym innym obalenie rządu. Możemy więc przez jakiś liczyć na inercję, w której – jeśli rząd nie robi niczego skandalicznego – nawet wrogie mu siły decydują się nie składać wniosku o wotum nieufności, by nie prowokować chaosu. 

Nie widzi pan możliwości powstania rządu większościowego, ale widzi pan rząd, który nie miałby większości przeciwko sobie, by go obalić?   

– Jak najbardziej. Oba ekstrema – LFI i RN – nie dysponują wspólnie 289 posłami [większość absolutna pozwalająca samodzielnie rządzić]. Istnieje więc spektrum polityczne, od Partii Komunistycznej po prawicę, złożone z ludzi, którzy nie są w systematycznej opozycji. W takim przypadku można mieć rząd mniejszościowy, który podejmuje działania w interesie ogólnym, w kwestii np. siły nabywczej czy transformacji środowiska. Opozycji trudno byłoby się temu sprzeciwiać. Taka sytuacja może potrwać rok lub dwa.  

Ten rząd mniejszościowy powoła prawdopodobnie lewica. Sojusz makronistów z prawicą nie miałby bowiem legitymizacji do rządzenia – Francuzi chcą zmiany. 

Ale jest to również rozwiązanie, które nie daje pełnej satysfakcji. Nie odpowiada praktykom politycznym w V Republice, nie sprzyja mu też obecny poziom polaryzacji politycznej. 

Nie mówi się też o rządzie technicznym, który zresztą nie jest zgodny z naszymi tradycjami. Zagrożenie ze strony RN jest mniejsze niż się spodziewano. Nie grozi nam totalny chaos.  

Dlaczego Francuzom tak trudno jest tworzyć koalicje? 

– Paradoksalnie RN nie jest wystarczająco silny, by stworzyć zagrożenie, które doprowadziłoby do powstania rządu republikańskiej jedności w zbiorowym zrywie typowym dla wielkich kart francuskiej historii.  

Ponadto różnica uzyskanych mandatów przez Razem! i NFP nie jest wystarczająco duża. Mielibyśmy dwóch partnerów na prawie równej stopie, a NFP nie jest na to gotowe. Od wczoraj dominuje pogląd, że potrzebujemy lewicowego premiera z lewicowym programem.  

Centrum uważa, że – skoro uosabia umiarkowanie – wszystko powinno rozegrać się wokół niego, minimalizując wpływ porażki na obóz prezydencki. Lewica z kolei stoi na stanowisku, że – skoro wygrała – to jej się należy kierownictwo koalicji.  

Co więcej, dużą część NFP stanowi partia, która absolutnie odmawia koalicji. Zwłaszcza dlatego, że jej przywódcy, Jean-Luc Melenchonowi, długo zabiegającemu o prezydenturę, do tych planów jest nie po drodze. 

Jakie jest ryzyko gospodarcze dla Francji w przypadku rządu NFP?  

– To zależy. Jeśli cały program NFP zostałby wdrożony (co wydaje mi się bardzo mało prawdopodobne), oznaczałoby to dość szybkie pogorszenie stanu finansów publicznych. Ale z politycznego punktu widzenia, absolutnie niemożliwe jest – niezależnie od większości w parlamencie – niewykonanie bardzo znaczącego gestu w kierunku klasy średniej i robotniczej w kwestii ich siły nabywczej.  

Gdyby do tego nie doszło w imię ortodoksji finansowej, byłoby to naprawdę otwarcie ramion dla Zjednoczenia Narodowego. Następnym razem zagłosowałoby na niego nie 30, lecz 60 proc. ludzi.  

Myślę, że na arenie politycznej dominuje głęboka świadomość, że absolutnie konieczne jest zasypanie przepaści między dużą częścią Francuzów, którzy cierpią na co dzień, a wyższą klasą średnią i elitami, które wydają się całkowicie oderwane od ich rzeczywistości i priorytetów. 

Jean-Luc Melenchon, przywódca skrajnie lewicowej partii Francja Niepokorna (La France Insoumise), wygłasza przemówienie na wiecu zorganizowanym na Placu Republiki w Paryżu. Francja, 30 czerwca 2024 r.
Jean-Luc Melenchon, przywódca skrajnie lewicowej partii Francja Niepokorna (La France Insoumise), wygłasza przemówienie na wiecu zorganizowanym na Placu Republiki w Paryżu. Francja, 30 czerwca 2024 r. Fot. REUTERS/Fabrizio Bensch

Jean-Luc Mélenchon niepodzielnie panował nad poprzednim sojuszem wyborczym lewicy NUPES (Nowa Popularna Unia Ekologiczna i Społeczna). Czy teraz też tak będzie?  

– Nastąpiła zmiana. Socjaliści podwoili liczbę posłów, Francja Niepokorna nie zyskuje poparcia, część jej członków odejdzie. A pan Mélenchon nie będzie mógł dłużej mylić swoich pragnień z rzeczywistością. Liczy on na swoją zdolność wywoływania kłopotów, która jest znaczna, ponieważ ma działaczy wyszkolonych w agitacji, debacie i mediach. Ale jeśli chodzi o młodych, jego Francja Niepokorna jest bardziej atrakcyjna niż Partia Socjalistyczna.  

Nie sądzę jednak, by Melenchon był w stanie przyczynić się do sukcesu Nowego Frontu Ludowego.  

Czy dla RN to jedynie odroczenie dojścia do władzy do wyborów w 2027 r.?  

– Chociaż RN zajęła trzecie miejsce pod względem liczby mandatów, jest wiodącą siłą polityczną pod względem liczby zdobytych głosów. Zyskała nawet kilka punktów procentowych w porównaniu z pierwszą turą – z 33 do 37 proc. (wraz z sojusznikami). Dlatego nie można powiedzieć, że poniosła porażkę, ma wszak dodatkowe 50 mandatów. Zagłosowało na nią ponad 10 mln Francuzów, podobnie jak na Marine Le Pen w drugiej turze [wyborów prezydenckich, zdobyła ok. 13 mln głosów] w 2022 r. 

Diabeł tkwi w szczegółach: do tego wyniku przyczyniła się organizacja kampanii i struktura partii. Po raz kolejny kampania RN była zła, w drugiej turze całkowicie się załamała. Jej programowa niestabilność pokazała, że partia jest bezkompromisowa dokładnie w tych kwestiach, za które jest krytykowana, jak preferencje narodowe, ksenofobia i zamykanie granic, nacjonalizm. A to tematy odrzucane przez większość Francuzów.  

Po drugie, teoretycznie od dwóch lat partia przygotowywała się na wypadek rozwiązania parlamentu (słynny plan Matignon). Ale okazało się to klapą. Zabrakło wiarygodnych, nieskazitelnych kandydatów, ich wybór był przypadkowy. 

Federalna struktura partii jest dość skuteczna na szczycie. Ma przekonujący personel polityczny obecny w mediach. Ma szefa nienależącego do rodziny Le Pen, naprawdę skutecznego pod względem mobilizacji na poziomie krajowym. Jednak, schodząc w dół piramidy, szybko napotykamy coraz większą amatorszczyznę. Wiarygodność ekonomiczna została zaś mocno nadszarpnięta przez nieustannie zmieniające się propozycje oraz niezdolność potencjalnego premiera do ustosunkowania się do tych kwestii. Odmowa debaty między dwiema rundami również ukazała pewną kruchość tej partii.  

To wszystko zahamowało jej impet w marszu po władzę, mimo że powiększyła swoje szeregi i zyskała większe poparcie.  

Z powodu proporcjonalnej ordynacji wyborczej, mobilizacja kandydatów przeciwko ludziom RN sprawiła, że w 100-150 okręgach przegrali raptem kilkuset bądź kilkoma tysiącami głosów. 

Wydaje mi się, że wybory pokazały, że to partia niegotowa do rządzenia. I że wciąż nie jest postrzegana tak jak inne partie. 

Te 10 mln Francuzów, które zagłosowało na RN może mieć poczucie bycia wystrychniętymi na dudka. Wybory nie pozwoliły na rozjaśnienie sytuacji. Czy należy się obawiać ruchu kontestującego ich wyniki na ulicach? 

– Tak by było, gdyby RN grało tą kartą. Ale tego nie robi. Partia stosuje logikę instytucjonalizacji, nie chce nawoływać do powstania na wzór Donalda Trumpa czy Jaira Bolsonaro. Być może taka by była jej reakcja w wyborach prezydenckich, ale tu zdaje sobie sprawę, że to sytuacja tymczasowa. W najgorszym przypadku ma kilka lat do przeczekania, by lepiej się przygotować. 

Co nie oznacza, że jedna trzecia Francuzów, która na nią głosowała, nie jest sfrustrowana. Ich reakcja zależy od reform, które trzeba będzie przeprowadzić. Rząd, jakikolwiek będzie, powinien wysłać sygnały do tej zagniewanej Francji – która boryka się z codziennością i czuje się pozostawiona sama sobie, a na poziomie demokratycznym porzucona przez elity. To ewentualnie pomoże zamortyzować ten gniew. 

Owszem, 37 proc. Francuzów zagłosowało na skrajną prawicę w drugiej turze. Ale to znaczy, że dwie trzecie na nią nie zagłosowało. Takie są realia demokracji. 

W dodatku te dwie trzecie zaakceptowało sojusz, by nie dopuścić mniejszości do władzy. Nie można tego nazwać zaprzeczeniem demokracji. 

Jak wytłumaczyć ten sukces frontu republikańskiego, który, zdaniem wielu, był już martwy? 

– Chyba nigdy wcześniej front nie zadziałał tak sprawnie. Dotychczas działał na korzyść prawicy. To lewica ma w zwyczaju rezygnować ze swoich kandydatów na rzecz postawienia tamy skrajnej prawicy. W pojedynkach przeciwko skrajnej prawicy trzy czwarte wyborców lewicowych poparło kandydatów centrum, które zyskało w ten sposób milion głosów. To dużo.  

Po raz pierwszy front republikański przysłużył się też lewicy, choć w mniejszym stopniu – głos na nią oddał co drugi wyborca centrowy i co trzeci prawicowy. 

We Francji istnieje bardzo silna pamięć historyczna. Wszyscy są oczywiście świadomi, że sytuacja jest inna, że reżim Vichy powstał pod jarzmem nazistowskiej kolaboracji po klęsce militarnej. Ale ta opcja polityczna ma silne konotacje z podziałami społecznymi, upadkiem moralnym, politycznym i militarnym kraju. Duża część opinii publicznej jest przekonana, że zwycięstwo RN byłoby zwycięstwem obozu, który ma konfliktogenny stosunek do demokracji. A poza tym korzenie współczesnej lewicy sięgają sojuszu antyfaszystowskiego Frontu Popularnego z 1936 r.  

Wobec praktyki władzy prezydenckiej, która przyspieszyła pogoń za skrajnościami, istnieje przekonanie, że front republikański to ostatnia szansa wobec fatum, który wydaje się wisieć nad Francją od wielu miesięcy. Że następnym razem nie da się uniknąć zwycięstwa Marine Le Pen. 

Czy scenariusz całkowitej blokady parlamentu jest możliwy? 

– Na pewno będziemy mieli do czynienia kilka razy z wotum nieufności. Ale nie sądzę, żeby większość partii obecnych w parlamencie opowiadała się za polityką najgorszego. Republikanie i centryści to nie rewolucjoniści ani siejący chaos anarchiści. 

Wydaje mi się, że RN, dążąc do uszlachetnienia swojej partii, nie będzie co drugi dzień próbowało obalać rządu. Mają większy interes w tym, by lewicowy gabinet poniósł porażkę, niż żeby przeszkodzić mu spróbować rządzić. Nie opłaca im się jego natychmiastowy upadek. Ich celem jest unaocznienie wyczerpania się systemu. 

Z kolei w Nowym Froncie Ludowym socjaldemokraci, komuniści i ekolodzy też nie skorzystaliby na polityce spalonej ziemi. Tylko Francja Niepokorna jest zwolennikiem weta, ale jest w izolacji; będzie jej trudno samotnie prowadzić politykę. 

Upadek rządu nie jest rozwiązaniem, bo, zgodnie z art. 12 konstytucji, przez rok i tak nie można ponownie rozwiązać parlamentu.  

Czy wyjściem z kryzysu nie byłaby dymisja prezydenta? 

– Nawet nowy prezydent nie mógłby rozwiązać parlamentu przed 9 czerwca 2025 r. 

Jedynymi ugrupowaniami, które mogłyby dążyć do przyspieszonych wyborów prezydenckich, są LFI i RN. Ale RN wydaje się akceptować porażkę. Oczywiście jej członkowie się oburzają, mówią o niesprawiedliwości, o politycznych sojuszach niezgodnych z naturą, jednak rzecznik partii obiecał, że będą konstruktywną opozycją. Przeważa strategia garnituru, grają na obraz poważanej siły politycznej, na której można polegać i która czeka na swój moment. Co do LFI, trudno powiedzieć. Ale sami nic nie zdziałają.  

Jak należy czytać obecną sytuację polityczną Francji? 

– Po pierwsze, Francuzi nie chcą skrajnej prawicy u władzy. To sankcja dla duetu Bardella-Le Pen, ocenianego jako niebezpieczny dla demokracji. 

Po drugie, to sankcja dla Macrona i jego sposobu sprawowania władzy. Postawiono go w sytuacji, by nie mógł już dłużej rządzić. 

Po trzecie, wyborcy usankcjonowali także LFI, która nie zdobyła nowych głosów. Zresztą gdyby nie sojusz NFP, straciliby zapewne wielu deputowanych. Melenchon działa bowiem na wielu Francuzów jak strach na wróble

Sądzę, że część opinii publicznej chce uspokojenia nastrojów, co bynajmniej nie oznacza konsensusu. Ale Francuzi są wyczerpani panującym od dłuższego czasu napięciem. Nie sądzę, by chcieli kontynuowania przez partie dotychczasowej logiki konfrontacji. 

Wywiad przeprowadzono w ramach współpracy „Wyborczej" z wiodącymi europejskimi dziennikami (LENA) wraz z Joëlle Meskens z „Le Soir", Anaïs Ginori z „La Repubbliki", Markiem Bassetsem z „El Pais", Martiną Meister z „Die Welt" i z Alainem Rebetezem z „La Tribune de Genève" 

Tekst redagowała Alicja Dąbrowska

Nasza Europa

Projekt WYBIERZMY NASZĄ EUROPĘ współfinansowany jest przez Unię Europejską w ramach programu dotacji Parlamentu Europejskiego w dziedzinie komunikacji.

PE nie uczestniczył w przygotowaniu materiałów; podane informacje nie są dla niego wiążące i nie ponosi on żadnej odpowiedzialności za informacje i stanowiska wyrażone w ramach projektu, za które zgodnie z mającymi zastosowanie przepisami odpowiedzialni są wyłącznie autorzy, osoby udzielające wywiadów, wydawcy lub nadawcy programu. Parlament Europejski nie może być również pociągany do odpowiedzialności za pośrednie lub bezpośrednie szkody mogące wynikać z realizacji projektu.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.
Monika Tutak-Goll poleca
Podobne artykuły
Więcej
    Komentarze
    To wcale nie jest takie trudne, aby zrozumieć fenomen wzrostu poparcia dla populistów na całym świecie. Globalizacja umożliwiła wzrost zarobków wielkim korporacjom, na czym skorzystało kilka-kilkanaście procent populacji - ale koszt ponieśli przede wszystkim ci w klasie niższej-średniej i niższych. Ich dochody od wielu lat nie tylko nie rosną, ale nawet się kurczą. Klasa średnia-średnia jakoś się jeszcze broni. No i ci sfrustrowani widzą, że nie ma szans na poprawę swojej sytuacji więc głosują na cokolwiek, byle móc wierzyć w jakieś zmiany na lepsze. A ponieważ i prawica, i lewica się tylko zmieniały u władzy i nic to nie dało, to głosują na populistów. Lewica straciła poparcie klas niższych bo zwyczajnie nie dowiozła swoich obietnic, dlatego te klasy przerzuciły poparcie na populistów. Kwestie imigracji są łatwe do ogrania dla tych narodowych populistów i tak mamy łatwą receptę na lekki faszyzm.

    Dlaczego tak się stało? Bo globalizacja uniemożliwia opodatkowanie wielkich korpo. Kiedyś duże biznesy nie miały możliwości uciec przed fiskusem i starczało pieniędzy na programy socjalne, infrastrukturalne, edukację i ochronę zdrowia. Ponieważ ci bogaci zatrzymują sobie więcej tortu, nie starcza dla państwa na wszystkie te rzeczy. Dlatego państwo opiekuńcze od lat 80 cofa się właściwie wszędzie.

    To oczywiście dość wulgarne uproszczenia, ale tak to mniej więcej działa.
    @muchor
    Amen.
    Dokladnie tak jest.

    Globalne Ubery, Google zarabiaja krocie, a pracownicy zapieprzaja za coraz mniej. I nawet na poziomie EU ciezko to powstrzymac.

    A coraz biedniejsze gazety zwalniaja korektorow i daja nam do czytania coraz wiekszy szajs.

    Jak moja ulubiona i staczajaca sie Wyborcza.

    Choc tu podejrzewam malsymalizacje zyskow Agory.

    Ale przez Wadze niechlujstwo odejda od Was myslacy i placacy czytelnicy...
    już oceniałe(a)ś
    4
    1
    @muchor
    Tak, ale globalizacja to także znacznie tańsze towary. Masa produktów stała się nagle dostępna dla znacznie większej grupy odbiorców.
    Generalnie mieszkamy na globie i globalizacja jest nie do uniknięcia.
    Oczywiście, że globalne korporacje można opodatkować, ale nie pozwalają na to politycy.
    już oceniałe(a)ś
    2
    0
    @rmarcin5555
    Bo globalizacja ogólnie ma więcej plusów niż minusów. Kilkaset milionów ludzi w Indiach wyciągniętych z biedy, to samo w Chinach, Afryka właśnie zaczyna się rozpędzać.
    Tylko, że te zmiany są za szybkie i społeczeństwo nie nadąża za nimi, więc elektoraty czują się zagrożone bo stąpają po ruchomych piaskach. Rośnie wtedy zapotrzebowanie na silnego człowieka, Ojca Narodu który pogłaszcze po główce i roztoczy poczucie bezpieczeństwa.
    już oceniałe(a)ś
    0
    0
    Francuzi chcą zmiany, ale nie mogą się zdecydować co jest lepsze: faszyzm czy komunizm. Hiszpanie w okresie międzywojennym też nie mogli się zdecydować, która z tych dwóch form rządów jest lepsza i Francuzi to oglądali z bliska. Wraca nowe.
    @welarg2
    Islamiści im podpowiedzą odpowiedz i z Sharia na okraske. No problem.
    już oceniałe(a)ś
    1
    2
    Francuzi mają dość kalifackich nachodźców zalewających ich kraj.

    I nie chcą Melanchtona.
    już oceniałe(a)ś
    16
    8
    "Z powodu proporcjonalnej ordynacji wyborczej, mobilizacja kandydatów przeciwko ludziom RN sprawiła, że w 100-150 okręgach przegrali raptem kilkuset bądź kilkoma tysiącami głosów. "

    ktoś to czytał przed spuszczeniem na blat?
    we Francji w drugiej turze są większościowe JOW-y!!!!
    jest WIĘKSZOŚCIOWA ordynacja wyborcza

    a reszta to bełkot
    Do tego "dystansuje sie DO prezydenta".

    Moze jeszcze: odwalcie sie DO nas.

    Drugi artykul ktory dzis czytam i drugi w ktorym sa katastrofalne bledy.

    Wiem ze chcecie wiecej pieniedzy od big techow, ale zacznijcie tlumaczyc teksty maszynowo bo deepl by nie przepuscil dystansowac sie DO.
    A jakis duren u Was tak przetlumaczyl.

    Zatrudniajcie ludzi choc ze zdana matura z polskiego.

    Bo nie da sie Was czytac przezcWasze niechlujstwo
    już oceniałe(a)ś
    1
    1
    Piekne jest to zdjecie "paryzan": wrzeszczace geby ale nawet na powiekszeniu nie widac zadnych myslacych oczu. Kwintesencja Francji, niestety.
    @VladWowa
    I widać kefije żeby nie było wątpliwości.
    już oceniałe(a)ś
    2
    2
    Poziom glupoty w narodach zachodnich to ok.33 procent. Tyle poparcia osiagaja oszolomy w Polsce, Francji, Niemczech, Portugalii, GB i innych. Twierdzenie ze ci ludzie oprzytomnieli i chca zmiany to naduzycie. Chca rozroby, taniego piwa i niskich czynszow. Kazdy prawie jest podatny na manipulacje, ale tym mieszac w glowach jest najlatwiej.
    już oceniałe(a)ś
    15
    9
    Od kilku dni czytam jak to Francuzi uratowali demokrację w swoim kraju bo Marine LePen przegrała...I tylko jedna kwestia: rabin Paryża moshe sebbag w wywiadzie dla " jerusalem post" powiedział niedawno że dla Żydów we Francji " nie ma już przyszłości" i wezwał młodych Żydów by szukali " bezpiecznego miejsca do życia " poza Francją, ponieważ nie wiadomo kto ich bardziej nienawidzi: melenchon i "Francja niepokorna" czy skrajna prawica ze zgromadzenia narodowego... smutne to " zwycięstwo demokracji " w efekcie którego Żydzi chcą uciekać z Francji....
    @marekpoplawski
    Mieszasz. Celowo ? Jedni mówią ze demokracja uratowana a inni ze Żydzi powinni wyjeżdżać. To nie Ci sami.
    już oceniałe(a)ś
    2
    1
    Francuzi zawsze chcą jakiejś zmiany. Tylko nigdy nie wiedzą jakiej. Stabilne państwo ich nudzi.
    już oceniałe(a)ś
    2
    0