Włoska prasa słusznie opisuje Peccioli jako „muzeum pod gołym niebem". Można je zwiedzać podążając za wskazówkami reklamującej miasto 30-stronicowej książeczki, w której zaznaczono 67 wybranych dzieł artystycznych, a można wyszukiwać je na własną rękę.
Uwagę przykuwa pofałdowane białe tworzywo o wielkości 1,5 na 2,5 metra, pokryte siatką delikatnych czerwonych kreseczek. Przywodzi na myśl płuca. Zdobi ścianę przy wejściu do podziemnego pasażu Borgherucci.
Sprawdzam opis: „Aério to makro-organ oddechowy, który działa jako urządzenie do filtrowania i uzdatniania powietrza. Performatywny materiał tekstylny został opracowany przy użyciu zaawansowanego polimeru zawierającego Wearpure.Tech". Potrafi on pochłaniać i neutralizować dwutlenek węgla, tlenek azotu i szkodliwe lotne związki organiczne.
Autorką „Aério" jest architektka Marcella Del Signore, wykładowczyni New York Institute of Technology, School of Architecture and Design. Swoje dzieło pokazywała na biennale architektury w Wenecji w 2021 r., zaraz potem pojechało do Peccioli, gdzie stało się częścią muzeum pod gołym niebem.
O cztery lata starszy jest projekt "Lo sguardo di Peccioli" (Spojrzenie Peccioli) autorstwa Vittoria Corsiniego. To niecodzienna wystawa nadrukowanych na drewnianych tabliczkach zdjęć oczu 300 mieszkańców miasteczka. Zdobią one mur w pobliżu głównego kościoła San Verano, przy wejściu do Peccioli.
Niegdyś ciemne uliczki miasteczka oświetlają dziś instalacje z cyklu „Chiassi a fil di luce", co można przetłumaczyć jako „zaułki z nitkami światła". Nawiązują nieco ironicznie do dzieł sprzed wieków, które można zobaczyć np. w muzeum sztuki sakralnej w podziemiach tutejszego kościoła. Są tu panele przedstawiające Św. Mikołaja, Madonnę z Cedri (jedna z osad gminy Peccioli) czy Madonnę z Jezusem i świętymi.
Jest też wiszący 30 metrów nad ziemią 136-metrowy chodnik, opasany kolorową wstęgą z nierdzewnej stali. Po przeciwnej stronie mieści się zawieszony nad ziemią taras z widokiem na Valderę, dolinę rzeki Era, nad którą góruje nasadzone na skałę miasteczko. Niegdyś w miejscu Peccioli stała longobardzka forteca, potem średniowieczny zamek, zniszczony przez rycerzy z Pizy w 1163 r. Rozciąga się stąd widok na toskańskie falujące doliny, dachy domów, rozwieszone w oknach pranie i koty śpiące na parapetach.
Chciałoby się napisać, że Peccioli to miasteczko średniowieczne, jak inne architektoniczne perły w okolicy (Volterra, San Gimignano, Certaldo czy Colle Val d'Elsa), jednak dzieła sztuki współczesnej nadają mu nietypowy jak na Toskanię charakter. Dziś jest nowoczesną osadą, szczęśliwie zharmonizowaną ze swymi wiekowymi korzeniami.
Jednak największą atrakcją Peccioli jest wysypisko śmieci z kilkumetrowymi olbrzymami z polimerów i amfiteatrem, na którym urządza się koncerty i przedstawienia teatralne. W 2023 r. odwiedziło je siedem tysięcy turystów.
31 marca, w Wielkanocny wieczór, Peccioli zostało ogłoszone zwycięzcą konkursu na najpiękniejsze w kraju borgo – małe miasteczko. We Włoszech jest ich ponad 300. Konkurs od lat organizują stacja telewizyjna RAI 3 i program „Kilimangiaro". Co roku w grudniu, przez kilka kolejnych programów, ekipa telewizyjna prezentuje 20 miasteczek – po jednym z każdego regionu, a potem, na przełomie lutego i marca, odbywa się internetowe głosowanie. W tym roku konkurs rozstrzygano po raz jedenasty i pierwszy raz telewidzowie wybrali borgo z Toskanii, właśnie Peccioli w prowincji Piza.
W jego historycznym centrum żyje zaledwie 739 mieszkańców, a w całej gminie 4,7 tys. Do Pizy jest stąd 35 km w kierunku północno-zachodnim. Mniej więcej tyle samo jest do Volterry i San Gimignano, tyle że na południowy wschód.
Jestem tu kilka dni po sukcesie Peccioli. Wjeżdżam od północy, skręcając z drogi ekspresowej, łączącej Florencję z Pizą i Livorno. Na rogatkach miasta wita mnie wielki biały olbrzym, przykucnięty na dachu budynku. To jeden z czterech nagich gigantów z pianki polistyrenowej i poliuretanowej, pokryty cementowymi włóknami. Budynek należy do Inkubatora Przedsiębiorczości Peccioli. Mieszczą się tu firmy zajmujące się innowacjami technologicznymi.
Kilkumetrowe olbrzymy powstały w 2011 r. podczas realizacji projektu spółki Naturalizer „Le Presence" (Obecność) i symbolizują odrodzenie Peccioli i okolicy. Gmina zasłynęła z dynamicznego i skutecznego zarządzania odpadami komunalnymi. Przetwarzanie zmieszanych odpadów generuje energię i przynosi wielomilionowe dochody, które są inwestowane w infrastrukturę i kulturę.
Drugi olbrzym przebywa obecnie (czasem są przenoszone helikopterami w inne miejsca) w amfiteatrze Fonte Mazzola na wschodnim skraju miasteczka, a trzeci i czwarty w Zielonym Trójkącie, miejscu utylizacji i przetwarzania odpadów. Znajduje się ono w Legoli, jednej z siedmiu frazioni gminy Peccioli. Frazione to włoska jednostka podziału administracyjnego, coś jak gromada w przedwojennej Polsce. Oznacza też „ułamek".
- Wysypisko w Legoli było kiedyś kałużą odcieków, gromadziło najbardziej toksyczną część odpadów. Postanowiliśmy to zmienić – opowiadał lokalnej gazecie „IL Tirreno" na początku kwietnia burmistrz Peccioli Renzo Macelloni, który po raz pierwszy został wybrany na to stanowisko w 1988 r. Wtedy kandydował z ramienia Włoskiej Partii Komunistycznej.
Przez kolejne lata gmina zdołała ściągnąć najnowsze technologie, dzięki którym przywożone każdego dnia setkami ciężarówek śmieci są natychmiast utylizowane i poddawane recyklingowi. Jest tu też instalacja do produkcji biogazu z odpadów, a niebawem ma zostać wprowadzony system kompostowania odpadów organicznych do wytwarzania biometanu. Teren otoczony jest elektrowniami fotowoltaicznymi i wiatrowymi, które produkują odnawialną energię.
W panowaniu Macelloniego była tylko jedna przerwa: w l. 2004-2014 gminą kierował Silvano Crecchi, obecny dyrektor Belvedere SpA, spółki zarządzającej wysypiskiem. Została założona w 1997 r. Dwie trzecie akcji spółki należą do gminy, a reszta – około 900 – do mieszkańców.
- Również i w tym aspekcie ustanowiliśmy precedens we Włoszech – mówił „IL Tirreno" Macelloni. - Od lat przyświeca nam jedna wizja: inwestowanie w szkoły, drogi i usługi.
A także w ekologię, o czym świadczą choćby birò – niewielkie elektryczne samochodziki jeżdżące od niespełna trzech lat po ulicach miasteczka, wspólny projekt gminy i Belvedere. Po pobraniu odpowiedniej aplikacji i zarejestrowaniu się można je wynajmować na godziny. Turyści płacą 3 euro za godzinę jazdy, podczas gdy mieszkańcy przez pierwsze dwie godziny jeżdżą za darmo, a potem płacą za każdą godzinę 1 euro. Samochodzikami można się poruszać tylko w historycznym centrum miasteczka.
W czerwcu tego roku Macelloni będzie się ubiegał o urząd po raz siódmy. Ma pełne poparcie centrolewicy i list obywatelskich, a prawica być może nawet nie wystawi kandydata. Ale to nie ma znaczenia, Macelloni wygra w każdej sytuacji.
W broszurze, którą przeglądam w centrum informacji turystycznej, umieszczonym – a jakże - na terenie wysypiska, czytam, że „uparta nieustępliwość i odrobina szaleństwa" burmistrza pchnęły go do przekroczenia kolejnego progu. Macelloni nie zadowolił się utworzeniem nowoczesnego zakładu utylizacji śmieci i wprowadził w życie „absurdalny i wizjonerski projekt, by z wysypiska uczynić także miejsce kultury". Zaś spółka Belvedere SpA stała się gigantem i dziś obsługuje siedem prowincji Toskanii. Wdrożona przez nią technologia obróbki na zimno niezróżnicowanych odpadów pozwala produkować 8,5 mln m sześc. biogazu rocznie oraz 15 mln kWh energii elektrycznej ze źródeł odnawialnych. Zyski spółka inwestuje m.in. w kulturę, dzięki czemu powstały obydwa amfiteatry i szereg innych przedsięwzięć artystycznych w gminie.
W 2017 r. brytyjsko-szwajcarski artysta David Tremlett, znany m.in. ze zdobienia ścian muzeów i obiektów kultu na całym świecie, pomalował żywymi barwami cementowe mury dwóch zamkniętych składowisk i trzech silosów. W ten sposób najbardziej „wstydliwa" część wysypiska wypiękniała i dziś przykuwa uwagę tak samo jak polimerowi olbrzymi. A gminne zakłady przetwórstwa odpadów nie są już miejscem, którego się unika.
- Mieliśmy do rozwiązania problem środowiskowy. Kiedy inne gminy zamykały wysypiska, my zrozumieliśmy, że odpady, jeśli są dobrze zarządzane, mogą stać się zasobem – wspomina dziś w wywiadach Macelloni. – Wcale nie było pewne, czy się uda, ale udało się stworzyć model, którego dziś wielu nam zazdrości. Zamiast zamykać zakład, gmina rozbudowała go przy użyciu najlepszych technologii, aby zmniejszyć negatywny wpływ na środowisko.
W Zielonym Trójkącie, gdzie zjawiam się popołudniem, panuje upał. Najbardziej zaskakuje brak zwałów śmieci i smrodu. Jedynym śladem po odpadach są piaskowe tarasy, a na nich – giganty. Jest też amfiteatr.
Gmina wystąpiła już do władz Toskanii o zgodę na rozbudowę składowiska. Turyści przechadzają się pomiędzy tarasami, fotografują się z olbrzymami, jakby zwiedzali muzealne sale. Jeden z olbrzymów, wyłaniający się z ziemi mężczyzna z wyciągniętym ramieniem, wygląda jakby wychodził na brzeg, a drugi – kobieta – wyrasta z płaskiego szczytu w samym środku wysypiska.
- To burmistrz zaangażował nas w tę przygodę, a my zjednoczyliśmy się, namawiając naszych krewnych, przyjaciół, a nawet klientów do głosowania na Peccioli – mówi o konkursie Alessandra, właścicielka „varioenoteki", sklepiku z lokalnymi produktami spożywczymi. – Opowiadałam klientom o historii miasta, o tym, jak tu się dobrze żyje i że mamy tu wielu miłych ludzi gotowych pomagać sobie nawzajem w dobrych i złych czasach.
Słowa Alessandry brzmią trochę jak z ulotki reklamowej, ale łatwo to zrozumieć: rozmawiam z nią parę dni po zwycięstwie, wszyscy są w euforii. Plakaty na murach budynków, podobnie jak billboardy wzdłuż dróg prowadzących do miasteczka, wciąż zachęcają do głosowania.
- Jesteśmy przeszczęśliwi – kontynuuje właścicielka sklepu. - Mamy wielu turystów. Nawet wczoraj, mimo ulewy, naliczyłam na parkingu 60 kamperów.
W barze La Terrazza przy via Roma, jednej z głównych uliczek Peccioli, gdzie wchodzę na pranzo (obiad), uwijają się trzy pokolenia. Dania podają młoda kobieta i jej córka, za kasą stoi ich matka i babka.
- Zawsze mamy wielu klientów, przyjeżdżają nawet z Australii. Tylko w czasie pandemii ich zabrakło. Głosowali ludzie nie tylko stąd – opowiada najstarsza z gospodyń.
- Nawet z Neapolu – rzuca zza jej pleców kucharz.
Jedzenie podaje mi dziewczyna w glanach i modnie podartych spodniach, z włosami spiętymi w koński ogon. - Teraz odczuwamy jeszcze większy przypływ turystów. Wczoraj mieliśmy gości z Rzymu, dzisiaj z Mantui – mówi.
Jest i akcent polski. Przy stoliku obok siedzi sześcioosobowa rodzina z Krakowa. Chcę porozmawiać, ale nie ma warunków, muszę zwolnić miejsce. Ruch w restauracji tak wielki, że w drzwiach czeka kolejka. Dowiaduję się tylko, że krakowianie przyjechali tutaj zwabieni sukcesem miasteczka. Co chwila któryś z klientów wstaje od stolika, by zrobić zdjęcie rozpościerających się stąd widoków na toskańską dolinę. Kiedy wrócę tu kilka dni później, wolne miejsca będą tylko w skromnej sali obok, bez widoku, a za ladą pojawi się kartka z ogłoszeniem: „Zatrudnimy kelnerkę".
Podróż między osadami Peccioli to czysta przyjemność: mija się gaje oliwne, klonowe zagajniki, co rusz natrafia się na urocze budowle i dzieła sztuki. Jak kościółek świętych Rokka i Sebastiana, który odnajduję we frazione Fabbrica. Przywiodła mnie tu legenda – tragiczna historia niejakiego Piotra, który podkładał w różnych miejscach ogień, przekonany, że płomienie pozwolą mu dojrzeć oblicze utraconej córki. W konsekwencji sam zginął w płomieniach, właśnie tutaj.
Dziś za ołtarzem kościółka wisi rozczulający obraz Madonny karmiącej Jezusa, a przed nim stoi instalacja autorstwa Vittoria Corsiniego z emaliowanej stali, przedstawiająca krzew gorejący. Czasem żarzy się ona czerwonym światłem, sprawiając wrażenie, że obraz otaczają płomienie. Ale nie znajdujemy żadnego przycisku, który uruchomiłby „pożar". Pytam mieszkające po drugiej stronie ulicy małżeństwo, jak włączyć „ogień". Starszy pan wraca z nami do kościoła, siada na ławeczce. Nic się nie dzieje.
- Czerwone światło zapala się, gdy się tu siada. Ale niedawno był tu pogrzeb, ławki zostały przestawione. Coś nie łączy – mówi.
Pytam go jeszcze o sukces Peccioli.
- Oczywiście, cieszymy się, choć najwięcej turystów przyjeżdża do samego Peccioli. Ale i w naszej okolicy bywa ich sporo, a teraz chyba będzie jeszcze więcej. Sądząc po tablicach rejestracyjnych, to głównie Niemcy. Mamy tu wiele hoteli b&b. W drugą stronę blisko stąd do Volterry. Jak ktoś tu jest, nie może jej ominąć.
Ostatnim przystankiem w drodze powrotnej do Florencji jest frazione Ghizzano. To zaledwie przysiółek, ale przykuwa wzrok kolorami. W 2019 r. David Tremlett, ten, który barwnie ozdobił wysypisko, wpadł na pomysł, by pomalować wszystkie domy przy głównej uliczce – via del Mezzo – kolorami toskańskiej przyrody. Dominują więc żółć, zieleń, brąz, każdy dom jest w innym odcieniu i na każdym są dyskretne poziome i pionowe czerwone linie, stanowiące kontrapunkt. Nie brakuje tu również intrygujących, postmodernistycznych instalacji.
W pierwszy weekend po ogłoszeniu werdyktu publiczności Peccioli przeżyło oblężenie turystów. W wielopoziomowym parkingu przyklejonym do skały, na której wznosi się miasteczko, zabrakło miejsc. Wolne znalazłem dopiero za drugim podejściem. I wiem, że w kolejnych tygodniach będzie tak samo.
Znajomi z Pizy – miasta, które w średniowieczu podporządkowało sobie Peccioli – przyznają, że choć mieszkają tam od 20 lat, nigdy tu nie byli. Teraz, skruszeni, zamierzają się wybrać.
- W Peccioli żyje się naprawdę dobrze. Jesteśmy dumni ze zwycięstwa, cieszymy się nim jak piękną bajką z happy endem! – podsumowuje szybko Alessandra, uwijając się między klientami, dla których wystawiła stoliki na zewnątrz. W sobotnie południe jej sklepik z winami, oliwą z oliwek i serami zamienił się w mocno oblegany bar.
Wszystkie komentarze
Jakaż różnica w porównaniu z niektórymi wymierającymi miejscowościami na południu Italii.
Miejscowości na południu mają swój urok, inny klimat, inni ludzie. Warto się wybrać, wtedy nie pisze się takich bzdur.
A kto twierdzi, że nie mają? I jaką konkretnie bzdurę napisałem?
Zaś niektóre miejscowości na południu oferujące domy za 1EUR to fakt.
Ciekawe dlaczego?
No właśnie, pozostaje pytanie co zwabiło turystów? I jak to działa, że "turyści" są podatni na taką manipulację?