Le Carré uważa, że szpiedzy i pisarze nigdy nie przechodzą na emeryturę. A jednak skoro zdecydował się 30 lat po zimnej wojnie powrócić z jeszcze jedną powieścią o szpiegach, musiał mieć dobry powód.

„Jestem zwykle tak wściekły na świat, że muszę się bardzo postarać, by to opanować i wydać z siebie książkę, którą da się czytać bez przykrości” – mówił mi kiedyś. Wygląda na to, że znów mu się udało. W wielu krajach naraz właśnie ukazał się jego „Agent Running in the Field”.

88-letni dziś John le Carré właściwie już pożegnał się z czytelnikami – odbywając dwa lata temu tournée z ostatnią powieścią, w której wystąpił jego najważniejszy bohater George Smiley.

Widziałem, jak stał wtedy w rzęsistym świetle reflektora na scenie londyńskiego Royal Festival Hall, mówiąc do wypełnionej do ostatniego miejsca widowni: „Dobrze pamiętam swój pierwszy dzień w pracy w tajnych służbach. Tajnych w tym głęboko brytyjskim sensie, który oznacza, że wsiadając do taksówki, wystarczyło rzucić: »Do Cyrku«, a zawsze bez głupich dopytywań dowozili człowieka pod kwaterę wywiadu”.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. 
 
Monika Tutak-Goll poleca
Podobne artykuły
Więcej
    Komentarze