To pierwsza od lat regulacja dotycząca studiów podyplomowych. A zarazem pierwsza z serii zapowiadanych zmian.
Studia podyplomowe można robić już po licencjacie. Jak podaje GUS, w roku akademickim 2022/23 zdecydowało się na nie prawie 157 tys. osób.
Reguluje je niemal wyłącznie rynek. Uczelnia nie potrzebuje zgody Ministerstwa Nauki, by je otworzyć. Resort nie wnika też w program ani w jakość kształcenia. Nie prowadzi nawet rejestru takich studiów. Przepisy określają jedynie, że studia nie powinny być krótsze niż dwa semestry.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
Zdradzę Wam tajemnicę, która jest wśród nauczycieli tajemnicą poliszynela, że ogólnie edukacja wymknęłą się spod jakiejkolwiek kontroli. W ponad 80% szkół uczy się tylko po to, aby absolwenci zdali egzamin i to uczniowie mają problem, gdy chcą się czegokolwiek nauczyć tak naprawdę.
Zdradzę Wam tajemnicę, powyższe posty to 300% prawdy w prawdzie.
Niestety.
Prowadzący nie ma interesu, żeby wymagać czegokolwiek. Konsekwencją wymagania od studenta jest jego rewanż w postaci oceny prowadzącego. Ten kretyński mechanizm zapisano w ustawie o szkolnictwie wyższym. Prowadzący po semestrze oceniany jest anonimowo! Można wpisać dowolną bzdurę.
Zbyt ambitnych wykładowców czeka dodatkowo rozmowa z dziekanem na temat "Pan to już chyba nie chce mieć zajęć" albo jakiś pokrewny.
To nie jest takie proste. Niby że prowadzący to sami mistrzowie świata i tylko źli studenci czasem złośliwie dają niskie oceny w rewanżu? Zdradzę tajemnicę: niektórzy wykładowcy mają mniej doświadczenia a czasem i wiedzy od studentów i swoją surowością próbują mankamenty swe tuszować. Nawet na tzw. najlepszych uczelniach.
No właśnie, większość osób piszących powyżej nie ma za grosz pojęcia, jak to wygląda. Gdzieś coś słyszeli... i tyle.
Myślę, że osób chcących się nauczyć wśród młodzieży i studentów jest sporo. To ludzie spragnieni odkrywania świata. Tylko edukacja nie spotyka się z ich potrzebami. Jeśli pamięciówki po to, aby spełnić "wymagania" prowadzących o których piszesz to ma być klucz do jakości edukacji to odpowiadam, że nowe pokolenia szukają dziś czegoś innego. A niewielu jest prowadzących, którzy umieją wyjść temu naprzeciw.
Studenci też mają problem aby cokolwiek wymagać od prowadzących
Niestety to jest prawda!
Jeżeli weźmiemy pod uwagę zwyczaje hejtowania i ananimowego "dowalania" jakie rozwineły się wśród młodziezy to schemat mamy gotowy: wykładowca czegos chce od studentów to studenci zadbają o to, aby w nastepnym roku nie wychylał się, ponieważ następujące po sobie dwie negatywne oceny studentów prowadzą do powążnych konsekwencji dla wykładowcy z negatywną oceną okresową włącznie!
Oczywiście pamięciówki to nie droga do wiedzy dzisiejszej młodziezy, ale z drugiej strony co można powiedzieć o młodziezy, która ze zdziwieniem przyjmuje fakt, że wykładowca prosi o robienie notatek, tzn. przyniesienie czegos do notowania?
Ostatnio, normą stało się czytanie opisów do prezentacji na ćwiczeniach z telefonów, a w zasadzie rozpaczliwe szukanie czegoś co można byłoby powiedzieć. Im nawet nie chce się wydrukować tekstów i przynieś na zajęcia (ewentualnie posługiwac się laptopem).
A spotkaliście się z oskarżeniem o narażanie studentów na stres bo... na ĆWICZENIACH rachunkowych musieli coś zrobić przy tablicy?
Albo inny przykład: mierny student, dostał chyba 5 razy szansę na zaliczenie kolokwium (nie uczył się z książek, szukał pomocy w Internecie i u kolegów a to nie działa). W anonimowej ankiecie oskarżył prowadzącego o złośliwe znęcanie się, bo 5 razy musiał zaliczać.
Tak więc zgadzam się, jest problem z wymaganiem od studentów, ale również jest problem z wymaganiem od prowadzących zajęcia jakiegokolwiek poziomu. Jeśli władze uczelni olewają zajęcia, nie przychodzą, podsyłają doktorantów to jak ma być dobrze?
Człowiek ambitny broni się jeszcze tym, że w każdej grupie jest kilka osób, dla których warto szykować dobre (i niekoniecznie łatwe) zajęcia.
tyle, że to żadna tajemnica, chyba, że poliszynela.
"A spotkaliście się z oskarżeniem o narażanie studentów na stres bo... na ĆWICZENIACH rachunkowych musieli coś zrobić przy tablicy?"
Tak. To jest dość częste. Nawet jak za niepoliczenie nie grozi nic. Studenci mówią, że boją się komentarzy w necie innych studentów z grupy.
podobnie jak wiele kierunków studiów na wyższych uczelniach prywatnych
studiowałam podyplomowo pedagogikę, bo nie miałam prawa bez tego podjąć pracy w szkole, mimo że wcześniej byłam wykładowcą i pracownikiem naukowym ze stopniem doktora na państwowej uczelni medycznej (z medalem Komisji Edukacji Narodowej)
studia podyplomowe trwały półtora roku i były drogą FIKCJĄ firmowaną przez lipną uczelnię, a prowadzący zajęcia (z kilkoma wyjątkami) po prostu udawali, że przekazują nam wiedzę, bo jej nie mieli
przed końcowymi egzaminami prowadzący chcieli już organizować obrony prac dyplomowych więc podniosłam raban (nie pierwszy z mojej strony) i przestraszyli się
to zwykłe oszustwo, za które musimy płacić, i o którym wiedzą wszyscy, i jest to hańba polskiego państwa
Nie miałaś uprawnień i masz pretensje, ze dyrektor szkoly kazał ci je uzupełnic?
A widzisz ja miałem studia podyplomowe z rachunkowości na UEKTW akredytowane przez ACCA zrealizowane w pandemii zdalnie i nie było problemu z jakością przekazanej wiedzy (ta była weryfikowana akredytacja ACCA i tym że zdajemy dalsze egzaminy ACCA) i nie była fikcja. To, że Twoja podyplomówka taka była nie oznacza, że każda taka jest.
Umiesz czytać ze zrozumieniem?
Tak bywa. Niestety, tu niektórzy będą strzelać, często taką jakość mają podyplomówki dla nauczycieli.
Zwykłym oszustwem jest to, że można być wykładowcą uniwersyteckim bez jakiegokolwiek przygotowania dydaktycznego.
Obowiązek posiadania wykształcenia dydaktycznego wprowadzono na uczelniach wyższych dwadzieścia kilka lat temu. Wcześniej go nie było a jednak jakoś uczelnie funkcjonowały całkiem nieźle. Może dlatego że kiedyś na uczelniach się studiowało a nie uczyło.
Wykladowca akademicki z medalami idzie do gorzej płatnej pracy w szkole. Hmm albo krecisz panie albo byl jakis romansik ze studentkami na zaliczenie i trzeba bylo przeniesc na inna parafię
Do dzisiaj nie trzeba mieć ŻADNEGO przygotowania dydaktycznego, żeby wykładać na wyższych uczelniach. Prowadziłam na umowę o dzieło wykłady przez kilka lat (gdzieś do 2015), nikt się nawet nie zająknął o jakimkolwiek przygotowaniu. Na uczelniach państwowych, w tym jednej z dwóch najlepszych w kraju.
Potrzebne jeszcze studia z ortografii i interpunkcji.
A weź tak jeszcze ze cztery razy przeczytaj to, co skomentowałeś. No dobra, dla bezpieczeństwa niech będzie sześć :-)
nikt w cywilizowanym świecie nie wymaga od nauczyciela studiów dydaktycznych
jak znasz przedmiot to umiesz go nauczać
a jak nie umiesz wiedzy przekazać, to wylatujesz, to się sprawdza w praniu
problemy dydaktyczne załatwia się na krótkich kursach
no proszę, tylko świństwa w głowie
wyjaśnię ci: umiem uczyć, mam ten talent
uczenie dorosłych jest proste o tyle, że sami wybrali uczelnię i jak się nie uczą to nie ma usprawiedliwienia
a w szkole masz otwarte głowy, które wystarczy traktować poważnie, dzieci są diabelnie ciekawskie i zadają tym więcej pytań im lepiej im tłumaczysz
nawet nie wiesz jaką dziką radością jest odpowiadać na pytanie ucznia
ale do tego trzeba mieć dobrą wiedzę, a ja ją mam
a to jest dyktando?
taki mam styl wypowiedzi w mediach społecznościowych
bez dużych liter
każda myśl z nowego akapitu
ty piszesz bez orzeczenia, czy ktoś robi z tego problem?
żeby cię bardziej rozsierdzić dodam, że trzasnęłam posadą adiunkta, bo miałam po dziurki w nosie demoralizacji na moim wydziale i w mojej uczelni
Pamiętam zdziwienie dziekana jednego z wydziałów na "prestiżowej" uczelni oraz wykładoców, gdy moja grupa na podyplomówce poszła na rozmowę o jakości kształcenia, bo NAPRAWDĘ chcieliśmy się czegoś nauczyć, a nie przyszliśmy tylko po papierek zaświadczający, że się tego nauczyliśmy.
Zawsze chodzi o strzyżenie. Czasami chodzi o strzyżenie włosów...
Na pewno bardziej dochodowe zajęcie niż uczenie.
Z czegoś trzeba żyć.
No, np. kwalifikacyjne studia podyplomowe z fryzjerstwa dla nauczycieli przedmiotów zawodowych. Oczywiście teoria. :)
Też się zdziwiłem.
Z perukarstwa - to bym zrozumiał.
zblizone i tu i tu chodzi o glowy
w punkt!
Bo niektóre uczenie tną godziny niemiłosiernie i absolwent może nie mieć styczności z matematyką.
Matematyka to podstawa studiów technicznych.
bo na studiach inżynierskich obowiązkowa powinna być religia
żeby wiedzieć jak się modlić za ofiary projektów
po takich studiach
Serio?
Zresztą, co to zmienia. U mnie jest i matematyka, i fizyka, a i tak usłyszałem, że napięcie elektryczne mierzone jest w megawatach, bo miernik miał mV napisane (i tu nie wiem, jaką dać emotkę... śmiać się, czy płakać?).
Licencjat to są studua wyższe, nie "niepełne podstawowe".
Nie istnieje coś takiego jak "studia podstawowe".
Nie ma czegoś takiego jak studia „pełne” i „ niepełne”. Licencjat to poziom 6. Polskiej Ramy Kwalifikacji.
Zgadza się. Poziom 6.PRK.
Czyli w ogóle nie ma czegoś takiego jak "studia" w znaczeniu sprzed reformy.
Bo studiom odpowiadałoby tylko dzisiejsze magisterium a i to nie każde. A licencjatowi szkoła policealna.
Nie. To kwestia zdobywanej wiedzy oraz sposobu zdobywania tej wiedzy. Szkole policealnej blisko do liceum, gdzie nauczyciel podaje, uczeń notuje i się uczy. Studia - jakiekolwiek - to kształcenie specjalistów. Czyli ludzie, którzy posiadają zdolność samodzielnego studiowania danej dziedziny, poszerzania i pogłębiania w niej wiedzy oraz robienia z niej użytku. Niejako skutkiem ubocznym 3-letniego studiowania jest zdobycie wiedzy, ale to jest oczywiście inna wiedza niż po szkole policealnej.
Nie można też traktować magisterium jako "lepszego magistra", dlatego, że studia magisterskie uzupełniające po licencjacie to są inne w swym charakterze studia. Licencjat jest skoncentrowany na wykształceniu specjalisty i koncentrują się na wiedzy (mniej lub bardziej) przydatnej w zawodzie. Natomiast magisterium kształci naukowców i są to w zasadzie dwuletnie studia z zakresu poszerzania wiedzy jako dorobku ludzkości. Wiedza zdobywana na tym etapie rzadziej dotyczy umiejętności przydatnych dzisiaj. Raczej kopie się w czymś, co może pojawić się za 5, 10 lat. To zresztą częsty obszar rozczarowania studiami i dla wielu osób lepiej zakończyć naukę na licencjacie.
I tu dochodzimy do studiów podyplomowych. One pozwalają jeszcze dopompować tę wiedzę zawodową poprzez kontakt ze specjalistami ukierunkowanymi pod kątem pewnego zagadnienia. Niejako trochę się sprofilować. I jako takie świetnie pasują jako rozwinięcie licencjata i tym w zasadzie są. Choć oczywiście magisterium nie przeszkadza.
Nie można też traktować magisterium jako "lepszego *licencjata"
Ależ oczywiście, że po licencjacie można robić doktorat.
Natomiast studia magisterskie, trzysemestralne, to jest dopiero pomyłka. Po licencjacie (albo inżynierce) idziesz na kompletnie inny kierunek i dostajesz magistra. I tak inżynier chemik ma magistra z elektroniki, nie mając pojęcia co to tranzystor, nie wspominając już o tyrystorze czy triaku.
tak, to jest fikcja
większość nauczycieli to absolwenci 5 letnich studiów nauczycielskich
np. biologii
po magisterium robią w 1,5 roku dyplom z np. historii
to ja się pytam czego ich uczono przez pozostałe 3,5 roku na studiach nauczycielskich?
czyli na przedmiot nauczania wystarczy 1,5 roku?
dlatego w Polsce rozwinął się przemysł korepetycji
oczywiście rozdęte programy nauczania to kolejna patologia
"Jeszcze na doktorat powinni przyjmować."
Dopiero od 2008 roku do obrony doktoratu trzeba być magistrem.
każde studia on-line to oszustwo i wyłudzanie PLN
Zgadzam się. Przy zajęciach on-line są zdecydowanie bardziej dostępne dla osõb spoza miast akademickich.
Bzdura starego zgreda
No, nie, nieprawda. Studia podyplomowe dają prawo do uczenia w szkole. Co prawda muszą trwać 3 semestry. Jakość, niestety, pozostawia wiele do życzenia. Kiedyś studia podyplomowe z rachunkowości plus kilka lat praktyki pozwalało na bycie glówną księgową. Są różne podyplomówki.