Takimi słowami decyzję Berlina o wprowadzeniu kontroli granicznych powitali węgierski eurosceptyk Viktor Orban i szefowa skrajnej prawicy we Francji Marine Le Pen. Niemcy ryzykują spójność UE.
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu
embed

Korespondencja z Brukseli

Tymczasowe (na razie na pół roku) przywrócenie kontroli granicznych przez Niemcy dodaje skrzydeł siłom ultraprawicowym i wystawia Unię na ciężką próbę, i to dokładnie w czasie, gdy coraz mocniej nęka ją prawicowy ekstremizm.

 „Witamy w klubie" - w taki sposób premier Węgier, ultranacjonalista Viktor Orban, z nieukrywaną satysfakcją przyjął kontrowersyjną decyzję rządu kanclerza Olafa Scholza o wprowadzeniu od poniedziałku tymczasowych kontroli na wszystkich niemieckich granicach, tłumacząc to rosnącą presją migracyjną i potrzebą ochrony przed islamskim terroryzmem.

Kanclerz Niemiec Olaf Scholz (zdjęcie ilustracyjne)
Kanclerz Niemiec Olaf Scholz (zdjęcie ilustracyjne) Fot. REUTERS/Annegret Hilse

Decyzja Berlina wywołała alarm w krajach sąsiadujących z Niemcami, w tym w Polsce i Austrii, które uważają, że to godzi w jeden z fundamentów integracji europejskiej, czyli swobodny przepływ w strefie Schengen. Są też inni członkowie UE, tacy jak Grecja, którzy obawiają się, że zwiększy to presję migracyjną w tzw. krajach pierwszego wjazdu.

Wszyscy w zasadzie zgadzają się, że Berlin wystawia  na próbę jedność UE, i to w czasie, gdy rosnąca w siłę europejska skrajna prawica traktuje wszelkie jednostronne zaostrzenia polityki migracyjnej jako własny triumf i potwierdzenie słuszności postulowanych przez nią od dawna rozwiązań i poglądów.

Skrajnie prawicowi politycy w rodzaju Orbana uważają, że decyzja borykającego się ze spadkiem poparcia koalicyjnego rządu Scholza (socjaldemokratyczna SPD, Zieloni i liberałowie z FDP), podjęta pod presją populistycznej Alternatywy dla Niemiec (AfD), która właśnie wygrała wybory regionalne w Turyngii i zajęła drugie miejsce w Saksonii, jest kolejnym dowodem na to, że niedawno zatwierdzony europejski pakt w sprawie migracji i polityki azylowej, który został już zaostrzony w celu ograniczenia politycznej siły rażenia najbardziej ekstremalnych partii, rzekomo się zdezaktualizował i należy go wyrzucić do kosza.

Le Pen: Tłumaczyli nam arogancko, że się nie da, a teraz proszę...

Liderka francuskiego Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen szybko przypomniała, że to jej partia podczas czerwcowych wyborów europejskich wezwała do wprowadzenia zasady „podwójnej granicy" (unijnej i krajowej) w celu radykalnego ograniczenia nieuregulowanego przepływu migracyjnego. „Tłumaczyli nam, z pewną arogancją, że to niemożliwe. Ale dziś Niemcy proszę: Niemcy same ją ustanawiają i pokazują, że przy odrobinie woli politycznej i odwagi można kontrolować nasze granice", napisała na platformie X, wtórując Orbánowi, z którym (oraz z hiszpańskim Vox) właśnie uformowała nową frakcję europarlamentarną Patrioci dla Europy.

Orbán, który weźmie udział w sesji plenarnej Parlamentu Europejskiego w Strasburgu w tym tygodniu, aby „ustabilizować" burzliwą prezydencję Węgier w Radzie UE, już od pewnego czasu grozi, że – wzorem działań republikańskich gubernatorów z południa USA wobec Waszyngtonu - będzie wysyłać do Brukseli autobusy z nielegalnymi migrantami zatrzymanymi na węgierskiej granicy. „Jeśli w Brukseli chcą migrantów, damy im ich. Wyślemy ich z biletem w jedną stronę" - obiecuje Budapeszt. Węgry odrzuciły niedawno grzywnę w wysokości 200 milionów euro nałożoną przez Trybunał Sprawiedliwości UE za naruszenie prawa do azylu podczas kryzysu uchodźczego w latach 2015 i 2016 i zażądały od Brukseli rekompensaty za 2 miliardy euro, które - jak twierdzą - wydały na „dodatkową ochronę zewnętrznej granicy strefy Schengen".

Komisja Europejska jednoznacznie potępiła węgierską groźbę jako „niedopuszczalną" i ostrzegła przed surowymi konsekwencjami, jeśli zostanie zrealizowana. A jednak w przeciwieństwie do twardego stanowiska wobec Budapesztu, Komisja, która musi nadzorować każdy wniosek o tymczasowe zamknięcie granic w strefie Schengen, jest jak dotąd bardzo powściągliwa w kwestii decyzji Niemiec i unika wszelkich komentarzy, które mogłyby brzmieć jak ostra krytyka Berlina, jednej z tych europejskich stolic, które mają najwięcej do powiedzenia w UE. Szefowa KE, Niemka Ursula von der Leyen, nie chciała też „spekulować" na temat potencjalnego efektu domina w innych krajach. Wydaje się jednak, że ten już się rozpoczął.

Prawicowy rząd Holandii chce iść śladem Berlina

Chociaż Holandia była jednym z krajów, które oficjalnie zaprotestowały przeciwko niemieckiej decyzji, już kilka dni później rząd, w którym ultraprawicowa partia PVV Geerta Wildersa gra pierwsze skrzypce, rozpoczął kolejny etap realizacji ogłoszonego wcześniej planu wprowadzenia „najsurowszej polityki azylowej w historii": zamierza ogłosić obowiązujący na razie przez dwa lata kryzys azylowy, który pozwoli rządowi Holandii podejmować „nadzwyczajne decyzje" dotyczące polityki migracyjnej bez uprzedniej zgody parlamentu. Nowy rząd formalnie zażąda od Brukseli zgody na odstąpienie od wspólnej unijnej polityki migracyjnej, co zapowiada kolejne starcie: Komisja już wielokrotnie przypominała członkom UE, że traktaty europejskie nie przewidują klauzuli opt-out w sprawach migracyjnych. Podobnie jak Berlin, Haga będzie również opowiadać się za permanentnym wzmocnieniem kontroli granicznych.

Nowy premier Francji, stary zwolennik zaostrzenia polityki migracyjnej

Tymczasem Le Pen, od której zależy powodzenie kruchego rządu nowego premiera Francji, konserwatysty Michela Barniera, dała już jasno do zrozumienia, że oczekuje od niego zdecydowanych gestów w sprawie migracji. Sam Barnier, pomimo długiego doświadczenia w Brukseli (był komisarzem i europejskim negocjatorem brexitu), już podczas swojej nieudanej kampanii prezydenckiej w 2022 r. zaproponował kontrowersyjne moratorium na przyjmowanie imigrantów, a nawet postulował ogólnokrajowe referendum w celu odzyskania „swobody manewru" w tej kwestii – co teraz przypomina francuska prasa. Obecnie jako premier rozważa przywrócenie kwot migracyjnych.

Tymczasowe kontrole graniczne w strefie Schengen nie są niczym niezwykłym, obecnie stosuje je w różnym zakresie osiem krajów (Austria, Dania, Francja, Niemcy, Włochy, Norwegia, Słowenia, Francja, Norwegia i Szwecja). A od 2006 r. Komisja Europejska zarejestrowała łącznie 442 wnioski o zastosowanie tego środka, który, jak podkreśla Bruksela, powinien być „ostatecznością" i dotyczyć „wyjątkowych sytuacji".

Ekspert: decyzja Niemiec powoduje straszne ryzyko dla spójności UE

Jednak Alberto Alemanno, profesor prawa i polityki europejskiej w Ecole des Hautes Etudes Supérieures de Commerce w Paryżu, uważa, że niemiecki wniosek jest „jakościowo i ilościowo" odstający od dotychczasowej normy, ponieważ „rozciąga się na wszystkie granice państwa i nie jest związany z konkretnym zagrożeniem, takim jak terroryzm czy pandemia".

Co prowadzi do nieuchronnego wniosku, że -  jak podkreśla Alemanno - to „de facto zawieszenie Schengen" nie zostało w tym przypadku zastosowane zgodnie z zasadami jako ostateczność, ale „jako kolejna opcja polityczna do dyspozycji, tak jakby kodeks Schengen już do niczego nie zobowiązywał kraju członkowskiego". Co więcej, zostało to przeprowadzone przez kraj taki jak Niemcy, położony w centrum UE, a nie na jej granicach i kierowany przez rząd złożony z sił politycznych „historycznie bardziej otwartych na prawo do swobodnego przemieszczania się ludzi".

Paradoks polega na tym, że to liderka bardziej ostrożnej wobec migracji chadecji, ówczesna kanclerz Angela Merkel, otworzyła granice w 2015 r. z powodu exodusu z ogarniętej wojną Syrii, co doprowadziło do przyjęcia przez Niemcy ponad miliona migrantów, a teraz to socjaldemokrata Scholz przymyka granice, pod wpływem rosnącej popularności skrajnej prawicy.

Wszystko to w czasie, gdy napływ nielegalnych migrantów jest bardziej wyobrażony niż rzeczywisty: według Frontexu, unijnej agencji ochrony granic zewnętrznych Wspólnoty, liczba nielegalnych wjazdów do UE spadła o 39 proc. w ciągu pierwszych ośmiu miesięcy 2024, przy rekordowo niskim poziomie na szlaku zachodniobałkańskim (spadek o 77 proc.) i środkowym śródziemnomorskim (o 64 proc.).

Alemanno dodaje, że ryzykowny manewr Berlina ma jeszcze bardziej niepokojący, długodystansowy aspekt: naraża na szwank jedność europejską, ponieważ może bardzo łatwo zakłócić wewnętrzną równowagę sił w UE i bilateralne stosunki między państwami członkowskimi. Pomijając bieżące motywacje polityczne (osłabienie wpływów skrajnej prawicy), za zamknięciem granic – zdaniem Alemanno - „kryje się coś głębszego: brak wzajemnego zaufania między państwami UE". Decyzja ta oznacza bowiem, że „Berlin nie ufa już zdolności dziewięciu sąsiednich krajów do efektywnego nadzorowania własnych granic". Sam Scholz powiedział w sobotę w szykującej się na wybory lokalne Brandenburgii, że „niestety" Niemcy nie mogą ufać wszystkim swoim sąsiadom, że „będą oni postępować tak, jak powinni".

Reakcja sąsiadów, takich jak Polska - której premier Donald Tusk określił decyzję Berlina jako „nie do przyjęcia" - czy Austria, która już dała jasno do zrozumienia, że nie będzie przyjmować migrantów zawróconych przez Niemcy na swoich granicach, pokazuje, że kraje te nie chcą płacić ceny za decyzję Niemiec i są gotowe do decyzji odwetowych. „A przecież logika wzajemności, podkreśla Alemanno, jest całkowicie obca funkcjonowaniu UE, zresztą nie bez powodu, gdyż może realnie zagrozić jej spójności".

I to jest zasadnicze ryzyko, jakie zawieszanie Schengen niesie w czasach wzrostu kolejnych partii eurosceptycznych w całej Unii.

tłum. Łukasz Grzymisławski

Nasza Europa

Projekt WYBIERZMY NASZĄ EUROPĘ współfinansowany jest przez Unię Europejską w ramach programu dotacji Parlamentu Europejskiego w dziedzinie komunikacji.

PE nie uczestniczył w przygotowaniu materiałów; podane informacje nie są dla niego wiążące i nie ponosi on żadnej odpowiedzialności za informacje i stanowiska wyrażone w ramach projektu, za które zgodnie z mającymi zastosowanie przepisami odpowiedzialni są wyłącznie autorzy, osoby udzielające wywiadów, wydawcy lub nadawcy programu. Parlament Europejski nie może być również pociągany do odpowiedzialności za pośrednie lub bezpośrednie szkody mogące wynikać z realizacji projektu.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.
Monika Tutak-Goll poleca
Podobne artykuły
Więcej
    Komentarze
    To jeszcze niech Niemcy łaskawie przestaną finansować organizacje przemycające nielegalnych migrantów z granicy wód terytorialnych państw afrykańskich do Włoch.
    już oceniałe(a)ś
    24
    9
    czyli czarno na bialym: duzy moze wiecej...
    już oceniałe(a)ś
    14
    2
    Widzę, że ani autor ani tutejszy komentariat ani UE wciąż nie rozumieją co się stało. A stało się to, co nietrudno było sobie wyobrazić a na co poprawna politycznie Europa zamykała oczy. I nadal to robi, nie słuchając ostrzeżeń. Stało się mianowicie to, że przez lata lekceważony vox populi stracił w końcu cierpliwość i skoro jego partie przestały go słuchać zaczął popierać populistów a potem coraz bardziej skrajną prawicę.
    @willie1950
    Dokładnie.
    już oceniałe(a)ś
    0
    3
    Miklos Horthy i Francja Vichy ślą pozdrowienia...
    @kaczorciech
    Słowacja i ks. Tiso chcą dołączyć.
    już oceniałe(a)ś
    4
    1
    Czyli dziesiątki lat utrzymywania kolejnych pokoleń w poczuciu winy i nadstawianie drugiego pośladka skończone?
    @Yokokasta
    no ileż można..
    już oceniałe(a)ś
    1
    0
    UE zmierza ku rozpadowi. Niestety.
    @216821_tw
    głównie dzięki politykom promującym nielegalną imigrancję i udającym, że nie widzą przestępstw popełnianych przez migrantów.
    już oceniałe(a)ś
    0
    3
    Putin górą, Niemcy bez Rosji karleją i właśnie to do nich dotarło. Każdy pretekst jest dobry, by wykoleić Unię, szczególnie, że za wielką wodą nie mają przyjaciela.
    kwaczyński też swoje zrobił by ożywić demony przeszłości Polsko-Niemieckiej i lada dzień wyszczeżą one swoje propagandowe kły.
    A miało być tak pięknie.
    już oceniałe(a)ś
    7
    3
    Czyżby Niemcy straciły poczucie przyzwoitości
    już oceniałe(a)ś
    8
    5